Pamiętniki (Casanova, tłum. Słupski, 1921)/Henryka

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giacomo Casanova
Tytuł Pamiętniki
Wydawca Wydawnictwo „Kultura i Sztuka“
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia „Prasa“ we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Zygmunt Słupski
Tytuł orygin. Histoire de ma vie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
HENRYKA.

Zatrzymałem się właśnie w Cesena, z powodu krotofili, aby sobie zdobyć pieniądze. Oszukałem pewnego starego głupca, który wyrzucał pieniądze, na rzeczy niedorzeczne. Nie miałem przeto wyrzutów sumienia. W tem mieście spotkałem także dawną moją znajomą, sławną kurtyzanę wenecką, Julję, nazywającą się wówczas panią Querini. Była ona kochanką generała Spada i wprowadziła mnie do jego domu. Pozyskałem jego przyjaźń, lubił bowiem bardzo mój dowcip i moje żarty i prosił mnie, abym dłużej został w Cesena. Mieszkałem w hotelu. Otóż pewnej nocy budzi mnie przeraźliwy zgiełk, prawie tuż pod mojemi drzwiami. Wstaję, wychodzę, chcę zobaczyć, co się dzieje? Widzę gromadę zbirów w drzwiach pokoju, a w nim w łóżku jakiegoś mężczyznę, który przemawia do tych drabów po łacinie. Pytam gospodarza hotelu co to jest. — Ten pan — odpowiada mi — śpi z dziewczyną, a to są ludzie biskupa, którzy chcą się dowiedzieć, czy to jest jego żona. Bo jeżeli to kochanica, to musi razem z nią pomaszerować do więzienia. — Kto wyłamał drzwi? — Nikt nie wyłamał. Otworzyłem je, bo to jest mój obowiązek. Widzę, że muszę się wmieszać w tę sprawę. Wchodzę więc w szlafmycy na głowie do pokoju owego jegomościa i opowiadam mu, co słyszałem. On zaś śmieje się mówiąc, że nikt nie może wiedzieć, czy ta osoba, która przy nim śpi jest kobietą, widziano ją bowiem tylko w mundurze oficerskim, a zresztą nie myśli z tego nikomu zdawać sprawy, czy to jest żona, czy też kochanka, jeżeli, rozumie się, wogóle jest kobietą. Nie myślę zresztą się opłacać, nie wstanę wpierw z łóżka, dopóki nie zamkną drzwi. Jak tylko się ubiorę, zobaczą, co wyniknie z tej całej komedji. Wypędzę tych łotrzyków szablą. Pytam go, czy jest oficerem. — Nazwisko moje i godność wpisałem do księgi podróżnych — odpowiada. Idę więc do gospodarza i przedkładam mu, że pożałuje swego zachowania się względem oficera. On na to śmieje mi się w twarz. Oburzony tem do żywego proszę owego oficera, aby mi pokazał w zaufaniu swój paszport. — Mam dwa paszporty — powiedział — dlatego mogę panu powierzyć jeden z nich. Dobywa z torebki paszport i podaje mi. Wystawiony przez kardynała Albaniego potwierdza, że ów oficer jest kapitanem węgierskiego pułku cesarzowej. Przybywa z Rzymu, dążąc do Parmy, aby doręczyć panu Dutillot, ministrowi infanta, księcia Parmy, depesze kardynała Albaniego.
Gdy jeszcze paszport czytam wchodzi jakiś człowiek, który podaje się za woźnicę kapitana. Przyszedł prosić o zapłatę, bo nie może czekać dłużej. Poznałem zaraz, że zmówił się z tamtymi. — Proszę przynieść kufer pana kapitana na górę, a dostaniecie zapłatę. Gdy kufer wniesiono, wręczam mu ośm cekinów, które każę pokwitować. Na to oddalają się zbiry z wyjątkiem dwóch. — Kapitanie — mówię do Węgra — niech pan jeszcze zostanie w łóżku. Idę do biskupa, aby mu powiedzieć całą rzecz. Zresztą generał Spada jest w Cesena, i... — Ja go znam — przerwał mi kapitan — i gdybym to wiedział, to byłbym gospodarzowi rozpłatał głowę. Ubieram się czemprędzej, udaję się do biskupa i każę się mu zameldować. — Jego Przewielebność jest jeszcze w łóżku — mówi mi służący. — To mi wszystko jedno, niemam czasu czekać. Odtrącam go i wchodzę. Opowiadam z wielkim zapałem całe zdarzenie, biskup zaś każe mi udać się do swej kancelarji. Powtarzam kanclerzowi przygodę kapitana z jeszcze większem uniesieniem. Poczynam grozić i żądam zadośćuczynienia dla obrażonego. Ksiądz kanclerz śmieje się i pyta czy mi nie brak piątej klepki, że mogę zresztą odnieść się do naczelnego zbira. Ja zaś pędzę do generała Spada. Powiadają mi, że mogę się z nim widzieć dopiero o ósmej, powracam więc do hotelu. Należy mi teraz wyznać czytelnikowi, dlaczego z takim zapałem zająłem się tą sprawą? Oto dlatego, iż wyobrażałem sobie, że w łóżku pod kołdrą, ukrywa się jakieś rozkoszne stworzenie. Słyszała więc, jak stawałem w jej obronie, a moja miłość własna podszepnęła mi, że to nie są stracone zachody. Zdałem więc skwapliwie sprawę kapitanowi z mojej bytności u biskupa, zapewniając go, iż w ciągu dnia będzie mógł odjechać na koszt biskupa, gdyż generał nie omieszka dać pełne zadośćuczynienie za wyrządzoną przykrość. Kapitan podziękował mi serdecznie, oddał mi ośm dukatów i powiedział, że odjedzie nazajutrz. — Jakiej narodowości jest pański towarzysz? — zapytałem. — Jest Francuzem i mówi tylko po francusku. — Pan mówi więc po francusku? — Ani słowa, porozumiewamy się na migi. — Czy mogę przyjść na śniadanie do pana? — Trzeba się spytać o to, mego towarzysza. — Miły kolego kapitana — mówię po francusku — czy nie zaprosisz mnie na śniadanie. Natychmiast wychyla się z pod kołdry piękna główka z twarzyczką świeżą i uśmiechniętą. Mimo oficerską czapkę, poznaję zaraz, że to jest kobieta. Pospieszam powiedzieć jej, że widząc ją, czuję wzrastający we mnie zapał, aby jej służyć. Odpowiedziała mi z wdziękiem i z żywością właściwą Francuskom. Wyszedłem, aby zadysponować śniadanie, a kiedy powróciłem zastałem mą Francuzeczkę w niebieskim płaszczu, z włosami uczesanemi na modłę mężczyzn i zachwycającą. Byłem oczarowany. Pożegnałem mych nowych przyjaciół aby się udać na obiad do generała Spady. W godzinę potem przyszedł tam zaproszony również kapitan ze swym towarzyszem, przybranym w mundur fantastyczny. Aby poznać kobietę w tej istocie, wystarczyło spojrzeć na jej prześliczne biodra. Nieco przed obiadem ukazał się generał i powiódł nas do sali, gdzie przedstawił damom obu oficerów. Pani Querini dąsała się trochę, gdyż uroda uroczej Francuski, przyćmiła ją nieco, pocieszyła się nieco, chwaląc się swą w istocie niezłą francuszczyzną. Kapitan milczał, gdyż nikt nie mówił z nim po łacinie. Rozmowa jednak toczyła się swobodna, a ożywiona dowcipem młodziutkiego oficera. Nawet rozchmurzyła się pani Giuletta. Poczęliśmy się rozchodzić około wieczora, generał powiedział mi na pożegnanie: — Życzę panu miłej podróży i wiele przyjemności w Neapolu. — Na razie jadę do Parmy, będę służył za tłumacza tym dwom oficerom, którzy się nie rozumieją. — Rozumiem i nie dziwię się — uśmiechnął się generał. Oddaliłem się cały przejęty myślą o zdobyciu Francuski, która mnie zupełnie podbiła. Zdecydowany na miłą awanturkę, przybywszy do hotelu, pytam kapitana, czy zamierza dyliżansem pocztowym jechać do Parmy? — Mam bowiem powóz — dodaję i mogę panu odstąpić w nim dwa miejsca. — To prawdziwe szczęście — mówi Węgier. — Niech pan będzie tak dobry zwrócić się z tem do Henryki. — Czy pozwoli pani towarzyszyć sobie do Parmy? — Bardzo chętnie, jeżeli panu wystarczy nasze towarzystwo. — Żałuję, że podróż zbyt krótką będzie. I pobiegłem czemprędzej kupić powóz, który istniał tylko w mej wyobraźni. Dowiaduję się, że właśnie jest powóz do sprzedania za dwieście cekinów, każę prowadzić się do remizy i znachodzę tam wspaniały angielski powóz. Właściciel jego, jakiś hrabia był właśnie przy kolacji, jak mi powiedziano. Udaję się więc do niego i proszę, aby nie sprzedawał tego powozu do jutra, poczem bardzo zadowolony powracam do hotelu i kładę się spać z głową pełną rozkosznych myśli.
Nazajutrz biegnę do hrabiego Dandini, kupuję powóz i pełen dobrej myśli oddaję się całkiem na usługi Henryce, która moje hołdy przyjmuje bardzo życzliwie. Po obiedzie odjechaliśmy, staczając grzeczny spór o miejsca w powozie, kapitan chciał, abym usiadł obok Henryki, ja zaś wolałem naprzeciw niej. Zatrzymaliśmy się we Forli, dla jakiejś naprawki powozu.Po wesołej kolacji udałem się do mego pokoju. Nie chciałem kłaść się do drugiego łóżka w pokoju zajętym przez kapitana, nie chciałem bowiem wywołać zbyt drastycznej sytuacji, pragnąc, aby wszystko złożyło się bez przejść gwałtownych. W Bolonji spożyliśmy wyborną wieczerzę, coraz bardziej rozpłomieniony widokiem zachwycającej Henryki, zapytałem ją, jak się to stało, że ona związała swój los z losem kapitana. — Niech on to panu sam opowie — rzuciła śmiejąc się piękna swawolnica. Zwróciłem się więc z mą prośbą do kapitana, który poczuł w te słowa: „Zaprzyjaźniony ze mną oficer miał jakąś sprawę w Rzymie załatwić, wziąłem więc urlop półroczny i udałem się tam z nim, sądząc, że mówią tam po łacinie w dobrem towarzystwie. Lecz ani się o tem śniło, byłem więc w wielkim kłopocie, a przytem nudziłem się porządnie, gdy kardynał Albani dał memu przyjacielowi depesze, które miały być doręczone w Neapolu. Przyjaciel mój odjeżdżając polecił mnie Jego Eminencji i to z tak dobrym skutkiem, że w parę dni potem dowiedziałem się, iż będę wysłany do Parmy, na dwór infanta. Tymczasem, chciałem zwiedzić port Civita vecchia i udałem się tam z przewodnikiem, mówiącym po łacinie. W porcie zobaczyłem starego oficera z tą dziewczyną, ubraną tak samo jak teraz. Zamieszkali w tej samej gospodzie co i ja, wieczorem widziałem ich znowu przy wieczerzy. Stary oficer czytał cały czas bardzo uważnie jakiś list i wcale nie rozmawiał ze swą towarzyszką. Nazajutrz rano, zobaczyłem oficera wychodzącego, co znaczyło, że dziewczyna została sama w pokoju. Posłałem do niej mego przewodnika z oznajmieniem, iż ofiarowuję jej dziesięć cekinów za godzinkę schadzki. Przewodnik wraca i powiada mi, że owa dziewczyna powiedziała, iż jedzie po śniadaniu do Rzymu, gdzie znajdę łatwo sposobność, aby z nią pomówić. — Dowiem się od furmana gdzie ona zamieszka — dorzuca przewodnik. Następnego dnia powróciłem do Rzymu, niebawem też doręczono mi depesze kardynała do pana Dutillot, ministra księcia Parmy, jakoteż paszport i pieniądze, nie myślałem już o pięknej dziewczynie, gdy naraz pojawia się mój cicerone mówiąc, że wie już, gdzie ona mieszka. Poleciłem mu donieść jej, iż odjeżdżam za dwa dni. W odpowiedzi kazała mi oznajmić, że będzie czekała na mnie przed miastem, bo chce ze mną pojechać. Jakoż w istocie zastałem ją przed Porta del popolo. Zaledwie zasiadła obok mnie w powozie powiedziała mi, żebym ją na obiad zaprosił. Było nam trudno porozumieć się, to też musieliśmy pomagać sobie gestami, lecz mnie to bardzo bawiło. Obiad minął nam bardzo wesoło, a po deserze porozumieliśmy się odrazu. Ofiarowałem jej dziesięć dukatów, myśląc, że na tem koniec, lecz ona ku memu zdziwieniu, oznajmiła mi, że pojedzie ze mną do Parmy. To mi się dosyć podobało, starałem się tylko wytłumaczyć jej, że gdyby ją ścigano, aby sprowadzić na powrót do Rzymu, to nie byłoby w mej mocy obronić ją przed tem. Pragnąłem także dowiedzieć się, kim ona jest, gdyż trudno mi było to odgadnąć. Wiem tylko tyle, że nazywa się Henryka, że jest Francuską i że musiała odebrać staranne wychowanie. Że jest dowcipna i śmiała, to musiał pan zauważyć na obiedzie u generała. Jeżeli panu opowie swoją historję i pozwoli przetłumaczyć mi ją po łacinie, tobym się bardzo ucieszył, jestem bowiem jej szczerym przyjacielem i z wielkim żalem rozstanę się z nią w Parmie. Proszę jej także powiedzieć, że daję jej owych trzydzieści cekinów, które dostałem od biskupa. Powtórzyłem jej to wszystko co usłyszałem po francusku, potwierdziła mi z pewnym odcieniem zawstydzenia, który miał wiele wdzięku, że to wszystko jest prawdą. Lecz nie chciała opowiedzieć swej historji, ani też przyjąć ofiarowanych cekinów. Prosiła też, że gdy się rozstaną w Parmie, a on ją potem spotka przypadkiem, aby się tak zachował, jak gdyby jej nigdy nie znał. Kapitan zasmucił się wielce, gdym mu to przetłumaczył. Mnie także ta rozmowa usposobiła melancholijnie, powstałem więc, życząc im dobrej nocy. Zauważyłem, że twarz Henryki płonie. Byłem tak poruszony, że gdy znalazłem się w mym pokoju, począłem rozmawiać głośno sam ze sobą. — Kimże jest ta dziewczyna — mówiłem — która najwznioślejsze uczucia łączy z pozorem cynicznej lekkomyślności? W Parmie chce być panią swej własnej woli. Kto wie, czy tak samo by nie usunęła mnie jak i kapitana, właściwie już odprawionego? A zatem żegnajcie marzenia! Lecz albo w Parmie ma kochanka, albo czcigodną rodzinę, lub chce począć życie swawolne licząc na potęgę swych wdzięków? Jeżeliby zaś chciała grać wobec mnie rolę cnotliwej i wodzić mnie za nos, to honor mój zda się wymaga, bym jej dowiódł, iż w tym względzie się myli.
Po takim monologu, który mnie jeszcze bardziej podniecił, postanowiłem oświadczyć się Henryce nazajutrz, zażądam od niej tych samych łask, jakie tak łatwo uzyskał kapitan. Jeżeli mi ich odmówi, ukarzę ją pogardą. Nieco uspokojony powziętym zamiarem, kładę się do łóżka. We śnie jednak nawiedził mnie obraz Henryki tak żywy, że gdym się obudził, szukałem jej koło siebie. Ubrałem się żywo i udałem się do pokoju moich towarzyszów podróży. Nie omieszkałem im powinszować dobrego wyglądu, potem zaś wyznałem kapitanowi, że zakochałem się gwałtownie w Henryce i czy nie weźmie mi tego za złe, jeżeli będę się starał pozyskać jej miłość. — Po śniadaniu, zostawię was samych — odpowiedział mi na to poczciwy kapitan. — Cieszyłbym się, gdyby się panu dostała. Zadowolony, że węzeł intrygi na poły już rozmotany, pytam mej pięknej, czyby nie zechciała zwiedzić Bolonię. — Bardzo chętnie, gdybym miała suknie kobiece — odpowiedziała. — Tak jednak, nie mam ochoty pokazać się w mieście. — Więc dotrzymam pani towarzystwa i także zostanę. Po śniadaniu kapitan wyszedł. — Czy pani wie, że on zostawił nas umyślnie — rzekłem, patrząc w oczy Henryki. — Powiedziałem mu, że pragnę z panią sam na sam. Kocham panią jak szalony. Musisz więc być moją, albo się rozstaniemy. Możesz wtedy do Parmy jechać z kapitanem. Musi pani się zdecydować i powiedzieć mi: mamże jechać z panią i być najszczęśliwszym, czy też zostać jako najnieszczęśliwszy. Powiedz pani, tak lub nie! Wybieraj, zanim powróci dzielny nasz kapitan. — A co on panu powiedział na pańskie zwierzenia? — Że się ucieszy jeżeli pani się ku mnie skłoni. Czemże mam panią wzruszyć? Łzami, patetyczną sceną, padnięciem do twych stóp, błaganiem o litość? Zaprawdę pani, do tego się nie posunę. Nie chcę współczucia, chcę miłości. — Czy pan wie, że pan wygląda bardzo groźnie? — Pani, to nie groźba, to namiętność mówi przez moje usta. O! przeklęte zbiry z Cesena! Gdyby nie oni, nie byłbym pani poznał! — Więc pan tego żałuje? — Czyż nie mam powodu? — Wcale nie. Niech pan jedzie do Parmy. Rzucam jej się do nóg, staję się tkliwym, pokornym, przysięgam, że nawet o pocałunek nie poproszę, dopóki nie zasłużę na jej miłość. Przyciskam jej ręce do ust, gdy w tem wchodzi kapitan. Życzy nam szczęścia, ja zaś promieniejący, odmłodzony, mówię, że pójdę konie zamówić. Udajemy się więc w drogę wszyscy zadowoleni. Nim dojechaliśmy do Reggio, kapitan zauważył, że lepiej mu będzie samemu do Parmy dojechać, bo gdyby tam ukazał się w naszem towarzystwie, nie obeszło by się bez pytań i komentarzy. Uznaliśmy słuszność tej uwagi, postanowiliśmy więc zanocować w Reggio. Udał się więc w dalszą drogę sam dyliżansem pocztowym, na pożegnanie zaś przyrzekł nam nazajutrz przyjść do nas na obiad. Zasiedliśmy do wieczerzy, byłem po prostu upojony mem szczęściem. Mówiliśmy mało, a myśli nasze spotykały się we wspólnem pragnieniu dążąc ku nocy, która nas złączy. Co za noc! I co za kobieta! Dopiero za trzy dni, odważyłem się jej zapytać, coby była poczęła sama w Parmie, bez pieniędzy. bez znajomych, gdybym jej swej miłości nie wyznał i do Neapolu odjechał. — Wiedziałam, że kochasz mnie i przewidziałam jak to się skończy — rzekła. — Gdybym jednak znalazła się w Parmie w położeniu bez wyjścia, które by powiodło mnie do zguby: to temu winien byłby mój mąż i jego ojciec. Istne dwa potwory! W Parmie zapisałem się w księdze podróżnych jako niejaki Farusi, Henryka zaś jako Anna de Arci. Wtem nadchodzi jakiś uprzejmy Francuzik i poleca nam dom d‘Andremont, gdzie znajdziemy wygodne mieszkanie, francuską kuchnię i dobre wina. Każemy się tam prowadzić i jesteśmy zadowoleni z naszej kwatery. Potem wyszedłem zaraz kupić dla Henryki bieliznę i zamówić dla niej parę sukien. Zjedliśmy obiad z naszym Węgrem, Henryka olśniewa pięknością i dowcipem. Czemże było dla mnie posiadanie Henryki? Po prostu szczęściem tak wielkiem, że nie mogłem go objąć. Po obiedzie przyszła modniarka, Henryka prosiła mnie, abym wyszedł na przechadzkę, dopóki nie dokona się jej metamorfoza z oficera w damę. Byłem posłuszny. Czyż może być bowiem większa przyjemność nad poddanie się woli ukochanej? Przechadzka moja nie miała określonego celu, wstąpiem więc do francuskiego handlarza i tutaj poznałem garbusa pełnego inteligencji i dowcipu.
By! to miedziorytnik i dyrektor mennicy infanta, księcia Parmy, spędziłem z tym miłym garbusem z godzinkę i powróciłem do gospody, gdzie zastałem naszego Węgra. Nie wiedział nic, że Henryka powita nas jako kobieta. Drzwi się otwierają i wchodzi urocza dama, witająca nas najwdzięczniejszym z ukłonów. Patrzę na nią z podziwem ona zaś podaje mi swe usta pytając: — Czyż nie jestem tą samą? — Nie, najdroższa przyjaciółko, nie jesteś tą samą. Nie ośmielam się nawet mówić ci: ty! — A jednak jestem twoją Henryką, która ci zawdzięcza, iż nie runęła do przepaści. Kapitan zaś był zupełnie skonfundowany i składał wciąż ukłony tej wykwintnej damie. Siedliśmy do stołu, honory uczty spełniała Henryka z niewysłowionym wdziękiem, odnosząc się do kapitana jak do przyjaciela, do mnie jak do kochanego człowieka. Kapitan prosił mnie, abym jej powiedział, iż nigdy nie ośmieliłby się posłać do niej swego cicerone w Civita Vecchia, gdyby wiedział, jaką ona jest damą. — To dziwne, o ile więcej imponują suknie kobiece, od uniformu — zauważyła Henryka z uśmiechem. — Nie mów nic o uniformie — przerwałem — wszak jemu zawdzięczam moje szczęście. Tak, szczęście moje nadto doskonałe było, aby trwać miało. Wkrótce zakończyć się miało. Lecz nie uprzedzajmy wypadków. Powiedziałem jej, że najmę lożę, abyśmy codziennie mogli być w teatrze. Wiedziałem bowiem, że Henryka kocha namiętnie muzykę. — Ona na to zawołała: — Jakto mamy codziennie odwiedzać operę? — Jak zresztą chcesz. Rozmowa z tobą w tym pokoju oto, jest dla mnie największą rozkoszą. — Szaleję za muzyką, lecz drżę na samą myśl, wyjścia na ulicę. — Jeżeli drżysz na samą myśl, to lepiej nam opuścić Parmę i wyjechać dokądkolwiek. — Rozkazuj tylko, zrobię co zechcesz. Weź tylko jakąś lożę nie bardzo widoczną. Wziąłem drugorzędną lożę, ale ponieważ teatr nie był duży, piękna kobieta musiała zwrócić uwagę i w drugim rzędzie. Henryka poszła do teatru w ciemnej sukni, z policzkami nie barwionemi różem, loża nasza zaś była nieoświecona. Grano i śpiewano doskonale komiczną operę Burellana. Finale drugiego aktu podobało się bardzo mej miłej, przyrzekłem więc prosić p. Dubois, aby nam przyniósł tę operę w nutach. W parę dni potem, kiedy byliśmy znowu w operze przyniósł nam Dubois owe nuty do loży, zapłaciłem za nie i podziękowałem mu za grzeczność. Ponieważ siedzieliśmy naprzeciw książęcej loży, spytałem go tak, aby coś powiedzieć, czy robił może portrety księstwa w medalionach. Powiedział, że istotnie je robił, a ja poprosiłem, aby mi je przyniósł. Henryka siedziała odwrócona i wcale na niego nie spojrzała, bo jej go zresztą nie przedstawiłem. Nazajutrz przynosi Dubois owe medaljony, kiedy siedzimy przy stole, Henryka dziękuje mu za nuty ze zwykłym sobie wdziękiem. On zaś mówi: — Może oglądniemy medaljony. Były one wykonane prześlicznie. Z jednej strony były portreciki infanta i jego małżonki, z drugiej zaś Don Filipa. — Robota jest bezcenna — rzekła Henryka — lecz materiał da się zapłacić. — Pani — rzekł Dubois skromnie — one ważą po szesnaście cekinów. Wypłaciła je natychmiast i zaprosiła artystę, aby nas znowu kiedy odwiedził. Po upływie miesiąca, moja ukochana mówiła już płynnie po włosku ja zaś nauczyłem się wybornie po francusku, gdyż kochanka jest zawsze najlepszym nauczycielem. Żyliśmy szczęśliwi nad wyraz w naszem rozkosznem odosobnieniu. Po odjeździe Węgra, odwiedzał nas tylko niekiedy Dubois. Był on wprawdzie dosyć ciekawy z natury lecz zarazem wykwintny, więc oględny, my zaś bardzo ostrożni, więc ta ciekawość została niezaspokojona. Pewnego dnia Dubois opowiadał nam o wspaniałości dworu Infanta od czasu przybycia Madame de France i o napływie cudzoziemców do Parmy. A potem zwracając się do Henryki rzekł: — Największa część dam obcych, które tu spotykamy, jest nam nieznana. Mam nadzieję — dodał — że będziemy mieli zaszczyt jednakże spotkać panią u dworu. — Bardzo wątpię — odparła Henryka. — Znajduję to śmiesznem, gdy ktoś nieprzedstawiony panującym, stara się dostać na dwór, aby być przedstawionym. I tem zamknęła usta sprytnemu garbusowi. Rozmowa potem zeszła na inne tory. Życie nasze płynęło wciąż tym samym trybem, i byliśmy tak szczęśliwi, iż nie pragnęliśmy odmiany. Czasem, w rozmowach naszych, zapuszczaliśmy się w dysertacje filozoficzne. Umysł Henryki jasny i pojemny ubarwiał je tysiącem subtelności. Byłem nią tak samo zachwycony, odkrywając wciąż nowe powaby tej czarującej kobiety. Powtarzała mi często te wiersze La Fontaine‘a:
„Soyez-vous, l‘un a l‘autre un monde toujours beau,
Toujours divers, toujours nouveau,
Tenez-vous lieu de tout: comptez pour rieu le reste“.
I szliśmy za tą radą wykonując ją skwapliwie i nigdy szczęśliwość nasza nie była zmącona ani chwilką nudów lub znużenia. W dniu zamknięcia opery, był u nas Dubois na obiedzie i powiedział nam, że nazajutrz będą u niego artyści opery i bardzo by się cieszył, gdybyśmy także zawitali, aby posłuchać ich pięknego śpiewu. Henryka podziękowała mu bardzo miło, zauważyła jednak, że jej wątłe zdrowie nie pozwala wiązać się przyrzeczeniem z dnia na dzień. Ody Dubois odszedł, spytałem jej, dlaczego nie chce rozerwać się trochę u Dubois. — Poszłabym bardzo chętnie, gdybym nie obawiała się jakiegoś spotkania, które by mogło być dla nas fatalnem. — Jeżeli to jednak jest niejasna tylko, nieugruntowana obawa, dla czegóż moja najmilsza, masz się pozbawiać miłej rozrywki. Lubisz przecież tak bardzo śpiew i muzykę. — Dobrze więc, pójdziemy do p. Dubois nie zapowiadając się. Tym sposobem nie będzie mógł nikogo zaprosić, ktoby chciał mnie poznać. Rada jej była w istocie bardzo dobra. Udaliśmy się do naszego miedziorytnika o godzinie czwartej po obiedzie. Zastaliśmy go ku naszemu zdziwieniu sam na sam w towarzystwie młodej panienki, którą nam przedstawił jako swoją siostrzenicę. — Bardzo mi miło, państwo zobaczyć. Lecz nie oczekując ich zmieniłem wielkie zebranie w małe i poufne, artyści jednakowoż przyjdą. Henryka uśmiechała się, lecz lekka bladość zdradzała pewien niepokój. Śpiewacy nadeszli niebawem, pan Laschi i panna Baglioni, bardzo ładniutka. Powoli ukazywali się inni goście, byli to Francuzi i Hiszpanie. Koncert rozpoczął się wspaniałą symfonią, poczem śpiewacy odśpiewali duet z artystycznym smakiem i z niepospolitym talentem. Po nich zachwycał nas uczeń słynnego wiolonczelisty Vandiniego, swą grą mistrzowską. Oklaski nie przebrzmiały jeszcze, gdy Henryka zbliża się do młodego artysty z powinszowaniami i prosi, aby pozwolił jej zająć jego miejsce. Siada, bierze wiolenczelę, daje znak orkiestrze, aby poczęła i płyną dźwięki przepiękne. Serce bije mi tak silnie, że prawie tracę przytomność, drżę cały. A kiedy zagrzmiały rzęsiste oklaski wpadam w podniecenie, trudne do opisania. Henryka jest także widocznie pod wrażeniem. Uciekłem do ogrodu, aby się tam wypłakać. — Kim jest ta Henryka? — pytałem się samego siebie ze łzami rozczulenia. — Kim jest ta Henryka, ten klejnot nad klejnotami? I byłbym tak długo rozmyślał, gdyby mnie Dubois nie odszukał i nie uprowadził ze sobą. Podano właśnie kolację wyszukaną i wyborną. Siedziałem naprzeciw Henryki, która zwracała na siebie wszystkie spojrzenia. Rozmowa jej zwracała się kolejno to w tę, to w ową stronę, a zawsze czarująca dowcipem i niepospolitością umysłu. Nareszcie poczęto mówić o muzyce. Któryś z panów zapytał Henrykę, czy gra jeszcze na innym instrumencie prócz wiolonczeli? — Nie, tylko na wiolonczeli, ten instrument zachwycał mnie zawsze. Uczyłam się grać w klasztorze, na życzenie mojej matki, bardzo w muzyce zamiłowanej. Po kilku jeszcze chwilach, Henryka zrobiła gest, jak gdyby chciała dziękować za towarzystwo, wszyscy powstali zaraz i poczęli się żegnać. Tęskniłem, aby zostać z nią sam na sam. — Droga przyjaciółko, sądzę, że poczęto mnie nienawidzieć z zazdrości. Nie masz pojęcia, co się ze mną działo, kiedy ujęłaś wiolonczelę, z początku myślałem, że cię szaleństwo napadło, a potem ten zachwyt, gdy usłyszałem twą grę! Zaklinam cię, powiedz, jakie jeszcze masz talenta, abym był przygotowany na takie cudowne niespodzianki. — Żadnych moje kochanie. Wypróżniłam odrazu mój skarbiec. Zaraz nazajutrz kupiłem dla Henryki wyborną wiolonczelę i była ona źródłem nowych rozkoszy. Chciałem, aby Henryka koncertowała, lecz ona była za rozsądna, aby się na to zgodzić. Lecz mimo jej rozumu, nie mogliśmy powstrzymać biegu losu, który nas czekał.
Pewnego dnia przyszedł Dubois podziękować nam za wizytę i w zamian otrzymać parę komplimentów. — Jakże mi będzie trudno — zwrócił się do Henryki — powstrzymać tych, co pragną być przedstawieni pani. — Pan wie, że ja nikogo nie przyjmuję — przerwała Henryka takim tonem, że Dubois nie śmiał mówić o tem dalej. Upłynął miesiąc od owego słynnego wieczora u Dubois, przez cały ten czas umysł nasz i nasze zmysły doznawały pełnego zadowolenia, bo nie mieliśmy nigdy chwil pustych, w których owe smutne znaki duchowego ubóstwa, mogły były się rozkrzewić. Jedyna naszą rozrywką poza domem, była przejażdżka powozem za miasto, jeżeli była piękna pogoda. Nie wysiadaliśmy nigdy, ani też nie odwiedzaliśmy miejsc publicznego zebrania, toteż mimo zajęcia jakie wzbudzała moja piękna towarzyszka, nikt nie mógł się do nas zbliżyć. Henryka stała się odważniejszą, kiedy się przekonała, że nikt jej nie poznał ani w teatrze ani na owej kolacji w domu Dubois. Pewnego dnia kiedy pojechaliśmy poza bramę Colorno, spotkaliśmy księcia, który wracał z małżonką swoją do miasta. Za chwilę nadjechał za nimi drugi powóz, w którym siedział Dubois i jeszcze jakiś pan. Nasz powóz krzyżował się właśnie z owym kabrioletem, gdy jeden z naszych koni się potknął. Towarzysz Dubois każe zatrzymać się ich woźnicy i pospieszyć nam z pomocą. Podczas gdy podnoszono konia, mężczyzna ów zbliżył się do naszego powozu i złożył Henryce piękny ukłon. Dubois zaś powiedział jej czemprędzej, że to jest francuski minister p. Dutillot. Ponieważ koń się już dźwignął, podziękowaliśmy za grzeczność i ruszyliśmy swoją drogą. Nazajutrz Dubois był u nas na śniadaniu. Począł natychmiast mówić o tem, jak bardzo zachwycony był p. Dutillot ze spotkania się z nami i że pragnął by nas odwiedzić. — Mnie, czy moją panię — spytałem. — Oboje. — To pięknie. Lecz tylko jedno z nas skorzysta z tych odwiedzin. Bo przecież pan wie, że pani ma swój pokój, a ja swój. — Lecz są bardzo blizko siebie te pokoje. — To słuszne. Jednakże, co się mnie tyczy, to jestem gotów stawić się na rozkazy Jego Ekscelencji, jeżeli ma mi coś rozkazać. Co zaś do mojej pani, tutaj obecnej, to niech pan z nią sam pomówi, gdyż ja, mój kochany Dubois, jestem tylko jej najniższym sługą. Henryka na to rzekła z odcieniem wyszukanej grzeczności: — Proszę pana podziękować Jego Ekscelencji i zapytać go, czy mnie zna? — Jestem pewien, że nie zna pani — odpowiedział garbus. — Widzi pan, nie zna mnie, a chce mnie odwiedzić. Wydałoby mu się dziwnem, gdybym go przyjęła. Nie jestem przecież awanturnicą. Dubois zamilkł i nie pytaliśmy się go później wcale, jak też minister przyjął naszą odmowę. W trzy tygodnie później, gdy dwór bawił w Colorno, książę urządzał tam wspaniały festyn, w ogrodach wspaniale iluminowanych wolno się było wszystkim przechadzać. Dubois, nieszczęsny Dubois opowiadał nam tyle o tym festynie, że daliśmy się skusić i pojechaliśmy w dniu poprzedzającym ową zabawę i zatrzymaliśmy się w gospodzie. Wieczorem udaliśmy się do ogrodu. Przypadek chciał, że księżna przechadzała się tam właśnie ze swoim orszakiem. Madame de France według zwyczaju wersalskiego ukłoniła się Henryce przechodząc. Spojrzenie moje padło na kawalera, który szedł u boku don Ludwika i przypatrywał się wielce mojej miłej. Gdyśmy zawrócili spotykamy go znowu, on zaś kłania się nam głęboko, zatrzymuje garbuska i poczyna coś z nim rozprawiać, idąc za nami. Chcieliśmy właśnie opuścić ogród, gdy ów kawaler przyspiesza kroku i przepraszając za swą śmiałość, pyta Henryki, czy ona go nie zna? — Nie przypominam sobie odpowiada — abym miała ten zaszczyt spotkać pana kiedykolwiek. — To wystarczy. Pani raczy mi wybaczyć. Dubois zaś objaśnia, że ów kawaler p. d‘Antoine jest zaufanym przyjacielem infanta i że mu się zdawało, iż zna Henrykę. Po wieczerzy zdawało mi się, że moja ukochana jest niespokojna. Zapytałem jej zaraz, czy to nie jest z powodu p. d‘Antoine, bo ja także byłem poruszony. — Musiało to na tobie zrobić wrażenie, jestem pewny. — Przypuśćmy, że tak jest. Opuśćmy Parmę, jedźmy do Genuy. — Dobrze mój drogi przyjacielu. Lecz nic jeszcze nie nagli. Następnego dnia powróciliśmy do Parmy, w parę dni potem zaś, oddaje mi służący jakiś list, mówiąc że goniec, który go przyniósł czeka w przedpokoju. Ten list zatrwożył mnie odrazu, a brzmiał jak następuje: „Chciałbym pomówić z panem o rzeczy, niesłychanie dla pana ważnej. Raczy mi pan oznaczyć miejsce gdzie moglibyśmy się zejść. Mam zaszczyt... i t. d. d‘Antoine“. Zaadresowany był do pana Farusi. — Muszę z nim pomówić, ale gdzie? — pytam Henryki. — Ani u ciebie, ani też u niego jeno w ogrodzie dworskim. Odpisałem natychmiast, że chcę się z nim spotkać w ogrodzie książęcym o pół do jedenastej. Jeżeli zaś ta godzina by mu nie odpowiadała, to proszę o wyznaczenie mi innej. Udawałem spokój, tak samo jak i Henryka, lecz złowieszcze przeczucia trwożyły nam duszę. W ogrodzie zjawiłem się punktualnie i zastałem tam już p. d‘Antoine. — Zmuszony byłem trudzić pana — rzekł grzecznie — gdyż nie wiedziałem w jaki sposób ten list dostałby się w ręce pana. Proszę nie brać mi za złe, że jest zapieczętowany. Jeżeli się mylę, to niema on żadnego znaczenia, jeżeli zaś nie jestem w błędzie, zależeć to będzie jedynie od pani, czy zechce podzielić się jego treścią. Czy mogę liczyć na to, że pan ten list odda? — Ręczę słowem honoru. Wymieniliśmy głębokie ukłony, poczem pospieszyłem do domu. Zaledwie przekroczyłem nasze progi, powiedziałem wszystko Henryce, oddając jej list. Otworzyła go, przeczytała uważnie i widocznie poruszona, rzekła: — Nie gniewaj się, lecz honor dwóch rodzin związany jest z tym listem, nie mogę ci go przeczytać, a muszę przyjąć p. d‘Antonie, który się mieni moim krewnym. — Więc zaczyna się piąty akt — zawołałem. — Co za straszna myśl! Zbliżam się ku końcowi mego szczęścia! Pocóż tak długo zatrzymaliśmy się w Parmie! O, zaślepieni! Pocóż wprowadziłem do naszego domu tego przeklętego Dubois! — Proszę cię, mój ukochany, pohamuj twą rozpacz. Użyjmy całego naszego rozsądku, aby zapanować nad zdarzeniami. Ja na ten list nie odpiszę, ty musisz mnie wyręczyć. Niech przyjedzie jutro o trzeciej. — Jakąż ofiarę każesz mi spełnić, niestety! Nic nie każę, lecz czyż odmówisz mej prośbie? — Rozporządzaj mną całym, życiem mojem, jeśli tego potrzeba. Dlaczegóż nie odjechaliśmy zaraz po spotkaniu tego faworyta książęcego? — Może to byłoby właśnie dla nas zgubą? Pan d‘Antoine bowiem, chcąc mojej rodzinie dać dowód swej gorliwości, zastosował by z pewnością metodę ścigania nas i szpiegowania. Tego nie ścierpiałbyś, mój ukochany. I popadliśmy w smutek od tej chwili, mówiąc mało a wiele wzdychając. Nazajutrz d‘Antoine stawił się na wezwanie, Henryka zaprosiła go do swego pokoju. Widziałem przez szklane drzwi, że wciąż pisali, przerywając sobie od czasu do czasu rozmową, która, wnosząc z wyrazu ich twarzy musiała być rozstrzygająca. Była to dla mnie śmiertelna tortura. Po odejściu tego okropnego d‘Antoine, Henryka przyszła do mnie z zapuchniętemi od płaczu oczami, lecz z uśmiechem na ustach. — Czy chcesz jutro stąd wyjechać? — O tak! tysiąc razy, tak! Dokąd? — Dokąd zechcesz, lecz za dni czternaście musimy tu być z powrotem. Dałam na to słowo. Mam dostać odpowiedź na mój list. Niema mowy o żadnych gwałtach, lecz nie mogę tu być, ani chwili dłużej! Jedźmy do Medjolanu. Nazajutrz odjechaliśmy. W Medjolanie nie widywaliśmy nikogo, prócz właściciela hotelu, krawca i modniarki. Kupiłem Henryce piękne futro. Była zbyt delikatna, aby pytać mnie o moje zasoby, lecz były one już na wyczerpaniu. Ody powróciliśmy do Parmy d‘Antoine zjawił się u nas bez ceremonii na obiedzie. Po czarnej kawie zostawiłem go z Henryką. Konferencja ich była długa, a rozłączenie nasze postanowione. Powiedziała mi to po odejściu d‘Antoine, płakaliśmy oboje długo, długo, nie mogąc się utulić w żalu. — Kiedy się rozłączymy nad życie kochana? — spytałem. — Jak tylko przyjedziemy do Genewy, dokąd mi będziesz towarzyszył. Postaraj się tylko dla mnie o pannę służącą, która ze mną dalej pojedzie. W trzy dni potem, Dubois, wielce zaszczycony poleceniem, przysłał kobietę lat średnich, Francuskę, szczęśliwą nad miarę, że powróci do ojczyzny. W wilję naszego wyjazdu, d‘Antoine był znowu u nas na obiedzie i oddał Henryce jakiś zapieczętowany list. O zmierzchu wyjechaliśmy z Parmy i zatrzymaliśmy się w Turynie, aby przyjąć służącego, który miał nam usługiwać w Genewie. Piątego dnia podróży stanęliśmy w Genewie i zajechaliśmy do hotelu „pod wagą“. Nazajutrz Henryka oddała mi list do bankiera Trouchin, który miał nam osobiście doręczyć tysiąc luidorów. Właśnie byliśmy przy obiedzie, kiedy ów bankier przyszedł. Doręczył tysiąc luidorów i powiedział Henryce, że przyśle jej powóz i dwóch ludzi, za których ręczy. Potem oddalił się. Była to straszna chwila! Po prostu skamienieliśmy z bolu. Prosiłem ją tylko, by pojechała moim powozem, który był taki wygodny i który nam służył wśród dni szczęśliwych. Henryka zgodziła się mówiąc: — Będzie to dla mnie wielką ulgą, mieć coś twojego. I znowu płynęły nasze łzy, przerywane westchnieniami i owemi apostrofami energicznemi, które kochankowie rzucają rozsądkowi, gdy ich okrutny los rozłącza w pełni szczęścia. Henryka prosiła mnie, abym odjechał z Genewy dopiero po otrzymaniu listu od niej, który napisze na pierwszym etapie swej podróży. Odjechała o brzasku dnia ze swą panną służącą, z lokajem na koźle i z drugim, poprzedzającym powóz. Ścigałem jej powóz, dopóki nie zniknął, potem cały świat przestał dla mnie istnieć. Następnego dnia dostałem list z Chantillon, niestety zawierał tylko słowa pożegnania. Dopiero następnego dnia miałem wyjechać z Genewy, przepędziłem tam jeszcze przeto najsmutniejsze godziny mego życia. Nazajutrz odjechałem ze służącym, poleconym mi przez p. Trouchin do Włoch. Mimo, złą porę wybrałem drogę przez górę św. Bernarda. Przeprawa trwała trzy dni, lecz trudy jej były mi ulgą w mem cierpieniu. Nie czułem zresztą, ani głodu, ani pragnienia, ni zimna, ni znużenia, gdyż nad to wszystko mój ból był silniejszy. W liście Henryki wyczytałem te słowa: „Musiałam cię opuścić, najdroższy mój przyjacielu. Nie pomnażaj swej boleści, o mojej myśląc. Myślmy, żeśmy prześnili piękny sen, nie skarżmy się, czyż który sen szczęśliwy trwa tak długo jak nasz? Nie dowiaduj się kim jestem, a gdybyś się o tem przypadkiem dowiedział, zapomnij. Aby cię uspokoić, Zapewniam cię, że ułożyłam sobie życie dobrze, że przepędzę je szczęśliwie o tyle, o ile to jest możliwe, nie mając ciebie przy sobie. Nie będę miała żadnego kochanka więcej, lecz proszę cię, nie naśladuj mnie w tem. Życzę ci, abyś pokochał znowu. Oby jaka dobra wróżka, zesłała ci drugą Henrykę. Żegnaj mi, żegnaj!“.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giacomo Casanova i tłumacza: Zygmunt Słupski.