łość. — Po śniadaniu, zostawię was samych — odpowiedział mi na to poczciwy kapitan. — Cieszyłbym się, gdyby się panu dostała. Zadowolony, że węzeł intrygi na poły już rozmotany, pytam mej pięknej, czyby nie zechciała zwiedzić Bolonię. — Bardzo chętnie, gdybym miała suknie kobiece — odpowiedziała. — Tak jednak, nie mam ochoty pokazać się w mieście. — Więc dotrzymam pani towarzystwa i także zostanę. Po śniadaniu kapitan wyszedł. — Czy pani wie, że on zostawił nas umyślnie — rzekłem, patrząc w oczy Henryki. — Powiedziałem mu, że pragnę z panią sam na sam. Kocham panią jak szalony. Musisz więc być moją, albo się rozstaniemy. Możesz wtedy do Parmy jechać z kapitanem. Musi pani się zdecydować i powiedzieć mi: mamże jechać z panią i być najszczęśliwszym, czy też zostać jako najnieszczęśliwszy. Powiedz pani, tak lub nie! Wybieraj, zanim powróci dzielny nasz kapitan. — A co on panu powiedział na pańskie zwierzenia? — Że się ucieszy jeżeli pani się ku mnie skłoni. Czemże mam panią wzruszyć? Łzami, patetyczną sceną, padnięciem do twych stóp, błaganiem o litość? Zaprawdę pani, do tego się nie posunę. Nie chcę współczucia, chcę miłości. — Czy pan wie, że pan wygląda bardzo groźnie? — Pani, to nie groźba, to namiętność mówi przez moje usta. O! przeklęte zbiry z Cesena! Gdyby nie oni, nie byłbym pani poznał! — Więc pan tego żałuje? — Czyż nie mam powodu? — Wcale nie. Niech pan jedzie do Parmy. Rzucam jej się do nóg, staję się tkliwym, pokornym, przysięgam, że nawet o pocałunek nie poproszę, dopóki nie zasłużę na jej miłość. Przyciskam jej ręce do ust, gdy w tem wchodzi kapitan. Życzy nam szczęścia, ja zaś promieniejący, odmłodzony, mówię, że pójdę konie zamówić. Udajemy się więc w drogę wszyscy zadowoleni. Nim dojechaliśmy do Reggio, kapitan zauważył, że lepiej mu będzie samemu do Parmy dojechać, bo gdyby tam ukazał się w naszem towarzystwie, nie obeszło by się bez pytań i komentarzy. Uznaliśmy słuszność tej uwagi, postanowiliśmy więc zanocować w Reggio. Udał się więc w dalszą drogę sam dyliżansem pocztowym, na pożegnanie zaś przyrzekł nam nazajutrz przyjść do nas na obiad. Zasiedliśmy do wieczerzy, byłem po prostu upojony mem szczęściem. Mówiliśmy mało, a myśli nasze spotykały się we wspólnem pragnieniu dążąc ku nocy, która nas złączy. Co za noc! I co za kobieta! Dopiero za trzy dni, odważyłem się jej zapytać, coby była poczęła sama w Parmie, bez pieniędzy. bez znajomych, gdybym jej swej miłości nie wyznał i do
Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/110
Wygląd