Pamiętnik pani Hanki/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Tytuł Pamiętnik pani Hanki
Rozdział Piątek
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ”
Data wyd. 1939
Druk Zakłady Graficzne „FENIKS“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Piątek

Przyjechał Robert. Miałam prawdziwie miłą niespodziankę, gdy w słuchawce zamiast głosu tej jego rozwydrzonej pokojówki usłyszałam jego ciepły baryton. To mi poprawiło humor na cały dzień, bo obudziłam się w fatalnym nastroju. Każda na moim miejscu byłaby wściekła. Czy tak powinien postępować mąż po tak długiej swojej nieobecności?! Już kiedy weszłam wczoraj do jego sypialni nie raczył zauważyć, że mam nowy, prześliczny szlafroczek. Trzy razy mi go przerabiano, zanim wykończono. Prawdziwe cudo: biały, matowy jedwab, bardzo gruby, skrojony na wzór franciszkańskiego habitu. Z kapiszonem i z niesłychanie szerokimi rękawami. Fałduje się nadzwyczajnie, i daje niesłychanie efektowną oprawę dla głowy. Gdybym mogła w nim pokazać się Robertowi, oszalałby z zachwytu. Trzeba być absolutnie pozbawionym zmysłu estetycznego, by tego nie dostrzec.
A Jacek w odpowiedzi na mój pocałunek zapytał:
— Czy nie masz mi nic do powiedzenia?
Ton jego był lodowaty, a w spojrzeniu miał jakby naganę.
— O co ci chodzi? — zapytałam.
Już w tej chwili coś mnie tknęło, że ciotka musiała na mnie naplotkować. W zachowaniu się Jacka podczas całego dnia było tyle serdeczności, i nagle taki ton!
— Chodzi mi o to, — powiedział — że wolę nie dowiadywać się od osób trzecich o tym, że moja żona podczas nieobecności męża przyjmuje kogoś, kogo ja nie znam, widuje się z jakimś panem w jakichś knajpkach itd. Nie chcę, byś mnie źle zrozumiała. O nic cię nie podejrzewam. Uważam jednak, że jeżeli masz jakieś flirty, zwykła przyzwoitość nakazuje ci poinformować mnie o tym.
Byłam tak oburzona, że z trudem powstrzymałam się od powiedzenia:
— Jakim prawem ty, ty, który jesteś bigamistą, dajesz mi tutaj jakieś nauki moralne?!
Ale opanowałam się i zapytałam:
— Czy chciałbyś, żebym wierzyła również wszystkim plotkom, jakie ktoś może wymyślić o tobie?
Jacek poczerwieniał. (Może on oprócz tej rudej wydry ma jeszcze coś na sumieniu?). Zmarszczył brwi i potrząsnął głową:
— Tu nie chodzi o plotki, lecz o rzeczy konkretne,
— Wiem, wiem. To ta twoja kochana ciotunia. Ubrdała sobie, że pośrednik od sprzedaży placów jest moim kochankiem. To jest nie do uwierzenia, ile wstrętnych rzeczy siedzi w głowie takich starych, zjełczałych panien! Naturalnie! Teraz już jestem zdemaskowana, mam kochanka pośrednika, drugiego kominiarza i trzeciego zamiatacza ulic. Nie wspominała ci ciotka czasami o szwadronie kawalerii?!
— Uspokój się, kochanie — powiedział Jacek. — Wcale nie mówiła, że masz kochanka. Niesłusznie ją posądzasz o tak niedorzeczne podejrzenia. W ogóle jak możesz używać takich przykrych słów? Po prostu twierdziła, że dwa razy widziała ciebie z jakimś panem, którego określiła jako bardzo przystojnego, gentleman-like, który absolutnie nie wyglądał na pośrednika.
— Nie wiem czy ciotka posiada jakieś specjalne przepisy na wygląd pośredników — wzruszyłam ramionami. — Ja w każdym razie na to nie mam żadnego wpływu.
— Jednak ciotka Magdalena twierdzi, że później był prawdziwy pośrednik...
— Twoja ciotka jest kretynką. W głowie jej się nie może pomieścić fakt, że w Warszawie może istnieć dwóch pośredników od handlu placami.
— Tak. Ale ja powierzyłem sprzedaż naszego placu temu grubemu Łaskotowi.
— Mój drogi. Jesteś prawie tak nudny jak twoja ciotka. Więc czy nie możesz wyobrazić sobie, że ten twój Łaskot, czy jak się on tam nazywa, z kolei powierzył sprawę jakiemuś innemu Drapaczowi?
— Drapaczowi?
— Ach, wszystko mi jedno jak się ci pośrednicy nazywają. Chyba nie zamierzasz mnie zmuszać do prowadzenia ksiąg heraldycznych pośredników warszawskich!
Jacek zreflektował się i powiedział:
— Masz rację, kochanie. Jeżeli w ogóle wziąłem pod uwagę to, co mi opowiedziała ciotka, to tylko dlatego, żeś mi wcale nie wspominała o tym, że widziałaś się z jakimkolwiek pośrednikiem. Nie rozumiem tylko dlaczego spotykałaś się z nim w jakiejś knajpce?...
— Właśnie w knajpce! Cudowne prawdopodobieństwo! Oczywiście ciotka Magdalena chodzi po knajpach. Jesteś zupełnie nieprzytomny, jeżeli możesz w to uwierzyć. Najzwyczajniej w świecie wychodziłam z domu po ciastka i spotkałam tego pośrednika w bramie. Towarzyszył mi do cukierni na rogu i to wszystko. Jeżeli zaś nie wystarczają ci moje wyjaśnienia i będziesz się dalej upierał przy tym temacie, wiedz jedno: jeżeli jeszcze raz usłyszę słowo „pośrednik“ — pakuję swoje rzeczy i wyjeżdżam do Hołdowa.
Byłam wściekła, wprost wściekła!
— I jeszcze jedno — dodałam. — Mam dość ciotki Magdaleny. O jedną z nas jest tu za dużo. Nie życzę sobie mieć tej pani w domu. Albo ona się wyprowadzi, albo ja. Wiedz o tym, że nie zmienię swego postanowienia.
To powiedziawszy wyszłam do swego pokoju i demonstracyjnie przekręciłam klucz w zamku. Stał z pięć minut pod drzwiami, przepraszając mnie i błagając, bym się nie gniewała. Nie odpowiedziałam ani słowa. Ma się rozumieć przez pół nocy nie zamknęłam oczu. Z rana nie przywitałam się z ciotką. Nalewała kawę w jadalni i przeszłam obok niej, jak obok sprzętu. Widziałam, że się przeraziła. Ja tę idiotkę nauczę jeszcze rozumu! Jackowi na dzień dobry powiedziałam tonem właścicielki pensjonatu, która zwraca się do nowego gościa:
— Co pozwolisz na śniadanie?
Był skruszony i smutny, ale nie zdołał mnie wzruszyć. Byłam ciekawa, czy przestał wierzyć w idiotyzmy ciotki, ale niestety, wytelefonowano go do ministerstwa. Wtedy właśnie zadzwoniłam do Roberta.
I to poprawiło mi nastrój. Ciekawa byłam, jak mnie powita. Umówiliśmy się na piątą.
Miałam jeszcze jedną przyjemność. Mianowicie przypomniałam sobie, że dziś właśnie mamy proszone śniadanie u Halszki. Wiedziałam, jak bardzo jej zależy na mnie. Umyślnie urządzała to śniadanie, bym mogła poznać tego prezesa Hucuła, który widział mnie kiedyś nad morzem i teraz specjalnie z Katowic przyjedzie, by mnie poznać. Jej mężowi bardzo zależy na Hucule, ze względu na jakieś interesy. Oczywiście obiecałam, że będę i dopiero przed samą drugą zadzwoniłam, że okropnie mnie boli głowa, i nie przyjdę. Wyobrażam sobie jak ten Hucuł będzie wściekły. Dobrze jej tak.
Z zachowaniem wszystkich ostrożności (Jacek zdaje się poważnie mnie podejrzewa) pojechałam na Żoliborz. Stryja nie zastałam. Co się z nim dzieje?!... Coraz bardziej się niepokoję. Wróciłam do domu skwaszona i wpadłam w ramiona Danki. Wszyscy już wrócili z Hołdowa. Ojciec dzięki Bogu ma się lepiej. Za kilka dni będzie już mógł chodzić. Portugalczyk przysłał (dziwny rodzaj ekspiacji) cztery skóry pum, upolowanych rzekomo przez niego gdzieś w Południowej Ameryce. Właśnie ojciec chce mi je dać. Naturalnie. Ja mam u siebie urządzać skład wszystkich niepotrzebnych rzeczy. Chyba te skóry położę w pokoju ciotki Magdaleny, by jej do reszty życie obrzydzić.
Punktualnie o piątej byłam już na Poznańskiej. Stanowczo Robert jest najbardziej czarującym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek znałam. Ciekawa byłam, jak usprawiedliwi swój wyjazd, lecz on jest wierny swemu stylowi. W ogóle nie wspomniał o tym ani słowem. Tylko powiedział:
— Nareszcie!
Jak wiele treści może zawierać jedno słowo. To jest zdumiewające. Był tak ujmujący, że nawet postanowiłam nie wspomnieć mu o tej pokojówce. Niech tam. Ma w oczach jakieś złote ogniki. Na pewno jest marzycielem, tylko ukrywa to przed ludźmi. Jaki on jest romantyczny. Cudownie spędziliśmy te dwie godziny. Jeżeli miałabym mu coś do zarzucenia, to jego przesadne zamiłowanie do muzyki. Ciągle każe mi podziwiać jakieś nowe płyty z Bachem, Beethovenem itd. Powiedział mi:
— Warto wyjeżdżać, gdy się wie, że ktoś czeka na nasz powrót.
On ma takie cudowne powiedzenia. Nie ma w nim nic banalnego. Toto przy nim przypomina manekina z papier-maché. Niewątpliwie jeżeli chodzi o maniery i o możliwości finansowe, bez porównania przewyższa Roberta. Ale nie ma w sobie treści. W tym człowieku zawsze się czuje głębię. Nie ma w nim nic powierzchownego. Przy nim idzie się w nieznane. To daje dreszczyk jakiegoś nieokreślonego niebezpieczeństwa i jednocześnie ufności. Każda kobieta mnie zrozumie. Nigdy nie wiem, o czym on myśli. Nigdy nie wiem, co powie, jak się zachowa.
Napisałam, że jest marzycielem, ale to wcale nie znaczy, że jest sentymentalny. Raczej przeciwnie. Tym właśnie różni się od Jacka. Uczuciowość Jacka ma w sobie wiele miękkości, co też nie jest pozbawione uroku. Obaj jednak są podobni do siebie pod wieloma względami. Sądzę, że Robert również mógłby być dobrym dyplomatą. Wyczuwam jednak w nim, chociaż tego niczym nie objawia, zdolność do czynów gwałtownych, może nawet okrutnych. Dziwne, że taki człowiek zajmuje się rzeczą tak prozaiczną jak handel. Nie chciałabym go widzieć targującego się, czy rozmawiającego o sprawach jakichś dostaw towarów itp. To zepsułoby mi pejzaż jego duszy.
I on umie słuchać. Jak żywo reagują jego oczy i rysy, gdy mu opowiadam o sobie. Opowiedziałam mu o wypadku ojca i całą historię z tą kopertą. Komu jak komu, ale jemu przecież mogłam śmiało o tym powiedzieć. Jestem przekonana, że jeżeli istnieje dyskretny mężczyzna, to on jest nim właśnie. Bardzo się przejął moimi przejściami i śmiał się szczerze, gdy powtórzyłam mu moją ostatnią rozmowę z pułkownikiem Korczyńskim.
— No i pokazał ci w końcu te fotografie? — zapytał.
Teraz przypomniałam sobie owego listonosza (czy gajowego) i powiedziałam:
— Ależ oczywiście. I wyobraź sobie jaka zabawna historia: wśród tych fotografij była jedna niesłychanie podobna do ciebie.
— Do mnie? — zdziwił się.
— Tak. Bardzo cię przepraszam, ale myślałabym, że to jesteś ty, gdyby nie ubiór. Jakiś uniform — nie gniewaj się — listonosza, czy czegoś w tym rodzaju. Tylko się nie obrażaj. Kiedyś w Paryżu u Wortha widziałam modelkę, która była do złudzenia podobna do mnie. Czy ty nosiłeś kiedyś zarost?
Niecierpliwie wzruszył ramionami:
— Nigdy. Dlaczego o to pytasz?
— Bo ten jegomość na fotografii miał wąsy i hiszpańską bródkę.
— A to pięknie wyglądał — zaśmiał się Robert. — I cóż dalej z tą fotografią?...
— Jakto co? — zapytałam.
— No, czy powiedziałaś temu pułkownikowi, że znasz kogoś podobnego?
To mnie ubawiło:
— Ach, ty naiwny chłopcze! Oczywiście nic nie powiedziałam.
Zapytał mnie jeszcze, o której godzinie byłam u pułkownika. Nie miałam pojęcia dlaczego go to interesuje. Potem zaraz spojrzał na zegarek, przeprosił mnie na chwilę i wyszedł do kuchni. Wrócił jakby trochę zdenerwowany i powiedział, że niestety, nie może mnie dłużej zatrzymać, bo spodziewa się wizyty jednego interesanta, o którym na śmierć zapomniał. Był jakby trochę zwarzony. Może niepotrzebnie mu powiedziałam o tym podobieństwie. Nikomu nie sprawia przyjemności podobieństwo osób nie z towarzystwa. Postarałam się zatrzeć to wrażenie i zdaje się, że to mi się udało. Pożegnał mnie bardzo czule i prosił, bym jutro zadzwoniła.
Wracałam do domu w świetnym nastroju. Zabawne, jak się czasem pamięta niektóre twarze. Wychodząc od Roberta spotkałam na ulicy tego jegomościa, który obżerał się jajecznicą w mleczarence na Żoliborzu. Sądzę, że dlatego zapamiętałam tak dobrze jego rysy, że jest to chyba najbardziej bezmyślna twarz, jaką w życiu widziałam.
W domu przekonałam się, że Jacek naprawdę wziął do serca to co mu powiedziałam. Już w przedpokoju Józef mi zakomunikował, że ciotka Magdalena jutro rano wyjeżdża na wieś. Nareszcie pozbędę się z domu tej obrzydliwej kobiety. Prędko wzięłam kąpiel i pojechałam do fryzjera. Dziś mamy bal w ambasadzie francuskiej.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Dołęga-Mostowicz.