Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy chciałbyś, żebym wierzyła również wszystkim plotkom, jakie ktoś może wymyślić o tobie?
Jacek poczerwieniał. (Może on oprócz tej rudej wydry ma jeszcze coś na sumieniu?). Zmarszczył brwi i potrząsnął głową:
— Tu nie chodzi o plotki, lecz o rzeczy konkretne,
— Wiem, wiem. To ta twoja kochana ciotunia. Ubrdała sobie, że pośrednik od sprzedaży placów jest moim kochankiem. To jest nie do uwierzenia, ile wstrętnych rzeczy siedzi w głowie takich starych, zjełczałych panien! Naturalnie! Teraz już jestem zdemaskowana, mam kochanka pośrednika, drugiego kominiarza i trzeciego zamiatacza ulic. Nie wspominała ci ciotka czasami o szwadronie kawalerii?!
— Uspokój się, kochanie — powiedział Jacek. — Wcale nie mówiła, że masz kochanka. Niesłusznie ją posądzasz o tak niedorzeczne podejrzenia. W ogóle jak możesz używać takich przykrych słów? Po prostu twierdziła, że dwa razy widziała ciebie z jakimś panem, którego określiła jako bardzo przystojnego, gentleman-like, który absolutnie nie wyglądał na pośrednika.
— Nie wiem czy ciotka posiada jakieś specjalne przepisy na wygląd pośredników — wzruszyłam ramionami. — Ja w każdym razie na to nie mam żadnego wpływu.
— Jednak ciotka Magdalena twierdzi, że później był prawdziwy pośrednik...
— Twoja ciotka jest kretynką. W głowie jej się nie może pomieścić fakt, że w Warszawie może istnieć dwóch pośredników od handlu placami.
— Tak. Ale ja powierzyłem sprzedaż naszego placu temu grubemu Łaskotowi.
— Mój drogi. Jesteś prawie tak nudny jak twoja ciotka. Więc czy nie możesz wyobrazić sobie, że ten twój Łaskot, czy jak się on tam nazywa, z kolei powierzył sprawę jakiemuś innemu Drapaczowi?