Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usłyszałam jego ciepły baryton. To mi poprawiło humor na cały dzień, bo obudziłam się w fatalnym nastroju. Każda na moim miejscu byłaby wściekła. Czy tak powinien postępować mąż po tak długiej swojej nieobecności?! Już kiedy weszłam wczoraj do jego sypialni nie raczył zauważyć, że mam nowy, prześliczny szlafroczek. Trzy razy mi go przerabiano, zanim wykończono. Prawdziwe cudo: biały, matowy jedwab, bardzo gruby, skrojony na wzór franciszkańskiego habitu. Z kapiszonem i z niesłychanie szerokimi rękawami. Fałduje się nadzwyczajnie, i daje niesłychanie efektowną oprawę dla głowy. Gdybym mogła w nim pokazać się Robertowi, oszalałby z zachwytu. Trzeba być absolutnie pozbawionym zmysłu estetycznego, by tego nie dostrzec.
A Jacek w odpowiedzi na mój pocałunek zapytał:
— Czy nie masz mi nic do powiedzenia?
Ton jego był lodowaty, a w spojrzeniu miał jakby naganę.
— O co ci chodzi? — zapytałam.
Już w tej chwili coś mnie tknęło, że ciotka musiała na mnie naplotkować. W zachowaniu się Jacka podczas całego dnia było tyle serdeczności, i nagle taki ton!
— Chodzi mi o to, — powiedział — że wolę nie dowiadywać się od osób trzecich o tym, że moja żona podczas nieobecności męża przyjmuje kogoś, kogo ja nie znam, widuje się z jakimś panem w jakichś knajpkach itd. Nie chcę, byś mnie źle zrozumiała. O nic cię nie podejrzewam. Uważam jednak, że jeżeli masz jakieś flirty, zwykła przyzwoitość nakazuje ci poinformować mnie o tym.
Byłam tak oburzona, że z trudem powstrzymałam się od powiedzenia:
— Jakim prawem ty, ty, który jesteś bigamistą, dajesz mi tutaj jakieś nauki moralne?!
Ale opanowałam się i zapytałam: