Pamiętnik chłopca/Zwada

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały marzec
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZWADA.
20, poniedziałek.

Jednak nie, to wcale nie dlatego, abym miał być zazdrosny oto, że on dostał nagrodę, a ja nie dostałem, posprzeczałem się z Korettim dzisiejszego rana. Nie było to przez zazdrość. Ale źle zrobiłem, Nauczyciel posadził go obok mnie; ja pisałem na moim kajecie kaligrafii, a on mnie potrącił łokciem tak, żem kleksa posadził i nawet powalał opowiadanie miesięczne „Krew romańska,“ które przepisywałem dla murarczuka, który jest chory. Rozgniewałem się i powiedziałem mu grubiaństwo. On mi na to odrzekł z uśmiechem:
— Naumyślnie tego nie zrobiłem.
Powinienem był uwierzyć mu, bo go przecież znałem; ale nie podobało mi się, że się uśmiecha, i pomyślałem sobie: „Oho! że dostał nagrodę, zaraz zhardział!“ i po niejakiéj chwili, aby się zemścić, trąciłem go tak silnie, iż całą stronicę kajetu zepsuł na nic. Wówczas on, czerwoniutki ze złości, zawołał:
— Toś ty teraz naumyślnie zrobił!
I podniósł rękę, — nauczyciel to zobaczył, więc ją opuścił, lecz dodał:
— Czekam na ciebie za szkołą!
Mnie się jakoś przykro zrobiło, gniew już przeminął, pożałowałem tego, com uczynił. „Nie, Koretti naprawdę niechcący mnie potrącił. To dobry chłopiec“ pomyślałem sobie. Przypomniało mi się, jak to go widziałem w jego domu, jak pracował, jak troskliwie chorej matki doglądał, a potém i to, jak się cieszyłem, kiedy do nas przyszedł i jak się memu ojcu on podobał. Cóżbym dał za to, żeby módz cofnąć to grubiańskie słowo, którem mu powiedział, tę niegrzeczność, którą mu wyrządziłem! I pomyślałem sobie o radzie, jakąby mi niezawodnie dał w tym razie mój ojciec.
— Zawiniłeś? — powiedziałby.
— Tak.
— A więc go przeproś.
Ale tego nie śmiałem uczynić; zdawało mi się, że to wstyd, upokorzenie. Patrzyłem na niego z pod oka, widziałem jego kurtkę rozprutą na plecach, może dlatego, że zawiele drzewa dźwigał, i czułem, że go kocham, i mówiłem sobie: „Odwagi!“ ale wyraz „przepraszam“ nie chciał mi jakoś przejść przez gardło. On poglądał na mnie z ukosa, od czasu do czasu, zdawał się bardziéj zmartwiony niż rozgniewany. Lecz wówczas i ja również poglądałem z ukosa, ściągając brwi, a to żeby mu pokazać, że się wcale nie boję. On mi powtórzył:
— Zobaczymy się za szkołą!
A ja:
— Bardzo dobrze!
Ale myślałem o tém, co mi ojciec kiedyś powiedział:
— Jeżeliś winien, broń się, ale nie bij!
I mówiłem sam do siebie: „Będę się bronił ale bić nie będę.“ Lecz czułem się niezadowolonym, smutnym, nie słyszałem już, co mówił nauczyciel. Nareszcie nadeszła chwila wyjścia ze szkoły. Kiedym się znalazł na ulicy, spostrzegłem, że on zdaleka idzie za mną. Zatrzymałem się i czekałem na niego z linią w ręku. On się zbliżył, ja linię podniosłem.
— Nie, Henryku — powiedział Koretti ze swym dobrym uśmiechem, linię odsuwając na bok, — dajmy pokój; bądźmy przyjaciółmi, jak dawniéj.
Stałem przez chwilę zdziwiony, osłupiały; potém, jakby mnie ktoś popchnął z tyłu, rzuciłem się w jego ramiona. On mnie uściskał i powiedział:
— Nigdy już żadnéj zwady, żadnéj kłótni między nami nie będzie, wszak prawda?
— O, nigdy, nigdy! — odrzekłem.
I rozstaliśmy się, zadowoleni obaj. Ale kiedy po powrocie do domu opowiedziałem wszystko memu ojcu, myśląc, że mu przez to sprawię przyjemność, on się zachmurzył i rzekł:
— Ty pierwszy powinieneś był rękę doń wyciągnąć, boś ty był winien.
Potem dodał:
— Nie powinieneś był podnosić linii na towarzysza lepszego od ciebie, na syna żołnierza, który się za ojczyznę potykał!
I wyrwawszy mi z rąk linię, złamał ją na dwoje i cisnął o ścianę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.