Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale tego nie śmiałem uczynić; zdawało mi się, że to wstyd, upokorzenie. Patrzyłem na niego z pod oka, widziałem jego kurtkę rozprutą na plecach, może dlatego, że zawiele drzewa dźwigał, i czułem, że go kocham, i mówiłem sobie: „Odwagi!“ ale wyraz „przepraszam“ nie chciał mi jakoś przejść przez gardło. On poglądał na mnie z ukosa, od czasu do czasu, zdawał się bardziéj zmartwiony niż rozgniewany. Lecz wówczas i ja również poglądałem z ukosa, ściągając brwi, a to żeby mu pokazać, że się wcale nie boję. On mi powtórzył:
— Zobaczymy się za szkołą!
A ja:
— Bardzo dobrze!
Ale myślałem o tém, co mi ojciec kiedyś powiedział:
— Jeżeliś winien, broń się, ale nie bij!
I mówiłem sam do siebie: „Będę się bronił ale bić nie będę.“ Lecz czułem się niezadowolonym, smutnym, nie słyszałem już, co mówił nauczyciel. Nareszcie nadeszła chwila wyjścia ze szkoły. Kiedym się znalazł na ulicy, spostrzegłem, że on zdaleka idzie za mną. Zatrzymałem się i czekałem na niego z linią w ręku. On się zbliżył, ja linię podniosłem.
— Nie, Henryku — powiedział Koretti ze swym dobrym uśmiechem, linię odsuwając na bok, — dajmy pokój; bądźmy przyjaciółmi, jak dawniéj.
Stałem przez chwilę zdziwiony, osłupiały; potém, jakby mnie ktoś popchnął z tyłu, rzuciłem