Płomienna obręcz/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Dromlewiczowa
Tytuł Płomienna obręcz
Rozdział IV.
Wydawca Wydawnictwo „Bibljoteka Tęczowa“
Data wyd. 1931
Druk drukarni „Grafia“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.

Wiele razy przypominał sobie potem Pawełek tę chwilę, gdy matka, pokazując mu jaskrawy afisz, zawołała z dumą:
— To twój ojciec, Pawełku, twój ojciec słynny na całym świecie linoskoczek.
Wydawało mu się zawsze, że nie zdziwił się, wtedy tak bardzo, jak można się było tego spodziewać po nagłem oznajmieniu tej nowiny.
Wydawało mu się, że na te właśnie słowa czekał, że tego się spodziewał.
Naturalnie, teraz przypomniał sobie wszystko. To właśnie ojciec był akrobatą, to właśnie z ojcem wędrowali od miasta do miasta. To ojciec zawieszony wysoko w górze patrzył bez trwogi na daleki piasek areny, to ojciec nie bał się niczego!
Dopiero po długiej chwili wrażenie to minęło. Dopiero po długiej chwili paczul Pawełek ogarniające go zdumienie.
— Jakto, mamo — zapytał, — jakto, to ojciec był linoskoczkiem?
A gdy matka nie odpowiedziała odrazu, gdy milczała wpatrzona w postać akrobaty na afiszu, chłopiec powtórzył:
— Mój ojciec? Słynny linoskoczek?
— Tak, Pawełku, znali go wszyscy bywalcy cyrkowi, wiedzieli, że „nieustraszony Pol” nie ma równego sobie.
— Nieustraszony Pol! — powtórzył Pawełek.
Milczał teraz, rozmyślając nad tem wszystkiem, o czem się dowiedział.
Potem zapytał nagle:
— A dlaczego ja nic o tem nie wiedziałem?
Wtedy matka zaczęła swe opowiadanie. Nigdy nie mówiła tak długo i z takim zapałem. Mówiła o tem, jak poznała swego pierwszego męża, ojca Pawełka; jak poznała go w wielkiem mieście, jak po raz pierwszy ujrzała go na trapezie, gdy wspaniały i zwycięski rzucił w jej stronę kwiat i uśmiech.
Mówiła o tem, jak od tej chwili spotykali się codzień i wreszcie pobrali się, Matka opowiadała o tem, jak bardzo była szczęśliwa, jak urodził im się Pawełek, właśnie on i jak wędrowali od miasta do miasta, a ojciec wciąż cieszył się niesłychanem powodzeniem.
Potem zachorował nagle, przeziębił się. Choroba przeciągnęła się bardzo długo i jego miejsce w cyrku zajął kto inny. Ojciec posprzeczał się z dyrektorem. Poczuł niechęć do cyrku, uważał, że został skrzywdzony, postanowił zająć się czem innem. Chciał założyć szkołę gimnastyki, zachorował jednak wtedy znowu i umarł.
Przed śmiercią prosił żonę, by wróciła do swego rodzinnego miasteczka, by nie mówiła synowi o zajęciu jego ojca. Chciał, aby go cyrk, nie pociągał.
Tak też uczyniła. Nikt nie wiedział o tem że jej pierwszy mąż był słynnym akrobatą. Starała się uchronić syna od wspomnień; chciała, by nie wledział nigdy o zawodzie swego ojca.
— To ciężka praca, Pawełku, to ciężka praca! — powtarzała kilkakrotnie podczas swego opowiadania.
Pawełek słuchał uważnie.
— Coś pamiętałem, ale sam nie wiedziałem dobrze co — powiedział wreszcie.
— A ja wiedziałam odrazu, że się w ojca wrodziłeś. Co spojrzę na ciebie, to jego mam przed oczyma. To dlatego jesteś taki zręczny i zwinny. Jak byłeś maleńkim bąkiem, wciąż ojciec z tobą rozmaite sztuki wyprawiał, wciąż ci gimnastykował.
— Ja pamiętam — powiedział chłopiec powoli, — pamiętam jak przez sen.
Rzeczywiście, przypominał sobie teraz czyjeś mocne ramiona, które chwytały go i podrzucały w górę.
— I czasem myślę sobie, a może trzeba ci powiedzieć, przecież ojciec był nie byle kim i zarabiał także dobrze. Gdyby nie ta długa choroba, toby zostawił dużo pieniędzy, a jeszcze lepiej zapowiadało mu się na przyszłość i tak czasem myślę, w nocy nie śpię i nie mogę sobie dać rady z myślami: powiedzieć, nie powiedzieć. Myślę czasem: wyrośnie, zostanie takim jak my tu wszyscy w miasteczku, będzie szczęśliwy.
Matka zatrzymała się na chwilę i znowu mówiła.
— A potem znów myślę, a może właśnie trzeba powiedzieć, może to nie będzie dla niego szczęście, ta stolarka. Zawsze tu, zawsze w takiej niby biedzie nie będzie, ale też nie w dobrobycie. Niewiadomo co tu począć! Co lepsze, tamto życie czy to? Myślę sobie: dla mnie to lepsze nawet to, ale przecież wiem, że twój ojciec miesiąca nie mógł usiedzieć w jednem miejscu i tylko wtedy był szczęśliwy i wesoły, jakeśmy jeździli. Więc tak medytuję i medytuję i wciąż nie wiem. A może właśnie twoje szczęście też byłoby tam, a może właśnie powinieneś być takim samym jak ojciec. Wreszcie postanowiłam sobie, jak jaki cyrk przyjedzie to poradzę się dyrektora, opowiem, ojca fotografje pokażę, niech z tobą pogada, niech poradzi. A może się okaże, że cię wcale cyrk nie ciągnie i już po zmartwieniu. Tymczasem żaden cyrk tu nie przyjeżdżał. To już nawet ostatnio uspokoiłam się nieco, bo i ty podrastałeś, a wiem, że w cyrkowem rzemiośle trzeba się ćwiczyć od maleńkości. I jeszcze widzę, że ojczym cię kocha jak rodzonego syna i żadna krzywda ci się w domu nie dzieje. Zdolny także jesteś l do stolarki zręczny, więc myślę, tak już Bóg chce, zostaniesz ze mną. Uspokoiłam się trochę. I tu nagle cyrk przyjechał. Już wczoraj poczułam wszystko; już wczoraj, jak patrzałam na ciebie, to wiedziałam co będzie. A jak afisz zobaczyłam, to tak mi się odrazu wszystko przypomniało, że zupełnie jakby te długie lata nie minęły, jakby nic się przez ten czas nowego nie stało, tylko...
Matka urwała nagle.
— I co, Pawełku — zapytała po chwili spokojniejszym głosem, — chcesz naprawdę pojechać z cyrkiem?
— Ja nie wiem — wyjąkał chłopiec, — ja nie wiem, ale jabym chyba chciał.
Matka myślała chwilę. Potem powiedziała szybko:
— To dobrze, pojedź. Taki widać los i przeznaczenie.
Pawełek patrzył na nią uważnie. Chciał wiedzieć, czy bardzo się martwi. Lecz matka nie sprawiała wrażenia osoby zmartwionej. Przeciwnie, wyglądała tak, jakby wszystkie wypowiedziane słowa sprawiły jej ulgę.
I od tej chwili los chłopca był przesądzony. Matka zgodziła się.
Wbrew przewidywaniom najbardziej opierał się właśnie ojczym.
— Oszaleliście czy co? — zawołał, dowiedziawszy się o nagłem postanowieniu. — Mam oddać chłopaka do cyrku?
— Ależ, Janku — próbowała tłumaczyć matka.
Stolarz jednak nie ustąpił tym razem tak łatwo jak zwykle:
— Na nic się to zmarnuje, po świecie będzie się z obcymi ludźmi wałęsał i dlaczego, dla jakiej to ważnej przyczyny, chciałbym wiedzieć?
A gdy nikt mu nie odpowiadał, wołał w dalszym ciągu z oburzeniem:
— Ty chyba, kobieto, serca wcale nie masz, rodzonego syna chcesz na poniewierkę oddać.
Gdy i to nie pomogło, spróbował ostatniego argumentu:
— Jeszcze ludzie powiedzą, że wyrzuciłem sierotę z domu, aby się go pozbyć.
— Nie bój się, nie powiedzą. O tobie ludzie dobrze wiedzą, że nawet psa nie potrafiłbyś z domu: wyrzucić, a co dopiero dzieciaka.
— A ja ci mówię, że nie puszczę chłopaka i basta; nie przekonacie mnie, że może być inaczej.
Patrzył surowo na żonę i chłopca. Widząc jednak, że tak samo jak on i oni również trwają w swem przekonaniu, spojrzał bezradnie wokoło.
— Paweł, bój ty się Boga, tak zostawisz mnie i matkę i nie będzie ci wcale żal?
Pawełek poruszył się niespokojnie:
— Będzie mi żal — rozpoczął.
Lecz matka mu przerwała:
— Co ty chłopakowi chcesz kamienie kłaść pod nogi. No, dobrze, będzie mu żal, więc co, a jeżeli tam jest właśnie jego los?
— A dlaczego u licha tam ma być jego los? Czy mu źle ze mną, z tobą? Stolarzem go zrobię porządnym, warsztat będzie miał własny; dlaczego ma sobie kości wykręcać. To że skakać umie, to jeszcze nie dowód, aby zaraz pędził do cyrku jak opętany.
— Przecież ja powrócę, nie jadę na całe życie — odezwał się nieśmiało Pawełek.
— A jakże, powrócisz! Dużo tam będziesz pamiętał o domu i o swoich na tym wielkim świecie. Na nic mi dzieciaka zmarnują.
— Słuchaj, Janku.
— A dajcież mi święty spokój! — rozłościł się nagle stolarz i wyszedł, trzaskając drzwiami.
— Kocha cię jak własne dziecko — powiedziała matka po jego odejściu.
Pawełek milczał w zamyśleniu.
Żal ojczyma wywarł na nim silne wrażenie. Chłopiec nie wiedział sam, jak postąpić powinien. Z jednej strony ciągnął go cyrk, nowe nieznane strony, inni ludzie, zmiana jaka go czekała. Wyobrażał sobie triumfalne występy, wspaniałe przedstawienia, popisy, któremi zachwycają się wszyscy. Przypomniał sobie ojca i wydawało mu się, że pamięta go bardzo dobrze, wydawało mu się także, że powinien wkroczyć w jego ślady, że powinien tak jak on być słynnym, znanym akrobatą.
A z drugie] strony ukazał mu się nagle: żal matki, żal ojczyma, którego kochał nie mniej przecież jak owego utraconego tak dawno ojca. Wyobrażał sobie tęsknotę ich i swoją.
Nie wiedząc co mówić, co myśleć i jak się zachować, chodził Pawełek tego dnia ulicami miasteczka. Chwilami decydował się już na zaniechanie pomysłu. Wprawdzie wbrew pierwotnym przewidywaniom matka znalazła się nagle po jego stronie, matka nie sprzeciwiała się wcale, Pawełek jednak myślał wciąż o rozżalonem spojrzeniu ojczyma, wciąż nie mógł zapomnieć jego słów:
— Paweł, bój się Boga, tak zostawisz mnie i matkę i nie będzie ci wcale żal?
— Dobrze — myślał, — dobrze, nie pojadę. Zaraz wrócę do domu i powiem. Niech się już nie martwią, zostanę.
Lecz w chwili gdy tak myślał, ktoś dotknął jego ręki:
— Pawełku.
Była to Dorotka!
— Dolly — zawołał radośnie chłopiec zadowolony, że może podzielić się z kimś swojemi troskami.
Dorotka była również ucieszona. Dziewczynka przebywała zwykle tylko z dorosłymi i była bardzo spragniona towarzystwa dzieci. Miała ona wprawdzie o dwa lata mniej, niż Pawełek, nie przeszkadzało mu to jednak wcale traktować ją jak równą sobie i zwłaszcza, że Dorotka była bardzo rezolutna i śmiała:
— Co się stało? — — zapytała natychmiast, widząc jego uroczystą minę.
— Ach, Dorotko — zaczął opowiadanie.
— Co się stało? — ponowiła pytanie.
— Widzisz...
— Mów prędko.
— Słuchaj...
— Już widzę, że ci rodzice nie pozwalają abyś z nami pojechał. A wiesz, mój tatuś powiedział: owszem, ładny chłopak, możeby się przydał.
— Tak powiedział naprawdę?
— Naprawdę, A Tom mówił, że jesteś bardzo zręczny, zupełnie jakbyś się w cyrku wychowywał.
— Bo widzisz, ja się wychowywałem właśnie w cyrku.
— Co ty wygadujesz?
— No tak, tylko nic o tem nie wiedziałem.
— E, żartujesz.
— Mówię ci.
— Jak mi kłamiesz to niepotrzebnie i bez tego możemy cię zabrać.
To „możemy” wymówiła Dorotka z dumą pełną wdzięku. Wydawaćby się mogło, że tylko, od jej decyzji zależał wyjazd chłopca.
— Ja nie kłamię, prawdę mówię.
— Tak?
— Tak. W cyrku się wychowywałem, tylko nic o tem nie wiedziałem, a mój ojciec to był nie byle kto, rozumiesz?
— Kto był twój ojciec?
W tem miejscu przemówienia wyciągnął Pawełek z kieszeni kawałek gazety, który nosił przy sobie od chwili, gdy matka wtajemniczyła go we wszystko i z triumfującą miną pokazał Dorotce.
Dorotka patrzyła z zaciekawieniem.
— To twój ojciec?
— A tak, nazywał się Pol. Jabym też się Po] nazywał.
— Pol, owszem to dobre imię.
— Tak samo jak on, „nieustraszony Pol.”
— To to jest twój ojciec?
Mówię ci przecież wyraźnie.
— To nie ten stolarz jest twoim ojcem?
— Przecież ci mówiłem. Ojciec też, ale drugi, ojczym. Mąż mojej matki.
— A prawda, pamiętam, mówiłeś, że cię dwoma nazwiskami wołają.
— A widzisz.
I Pawełek powiedział Dorotce całą historię swojej matki, swego ojca swoją własną.
— Więc teraz nie wiem sam co zrobić? — zakończył.
— A matka co mówi?
— Matka się zgadza.
— Oj, to jedź z nami, Pawełku, u nas nikt cię bić nie będzie. Mój tatuś nie bije nikogo, nawet jak się bardzo rozłości, a jak w cyrku dyrektor sam nie bije, to już i inni się nie odważą. Jeden Tom jest czasem niedobry, ale reszta to sami porządni ludzie.
— Ja, tobym pojechał.
— To jedź.
Stali już przed domem, w którym Pawełek mieszkał i chłopiec zamierzał pożegnać się ze swoją przyjaciółką.
— To ja już pójdę — powiedziała Dorotka.
Lecz w tej samej chwili wyszedł przed dom stolarz.
— To jest mała Dolly — powiedział Pawełek, zatrzymując ojczyma.
Stolarz, chociaż był rozgniewany poprzednią rozmową, zatrzymał się.
— To taka jesteś mała, taka okruszynka, — powiedział ze zdziwieniem, — a takie harce na koniu wyprawiasz?
Dorotka z powagą wyciągnęła rękę do stolarza i dygnęła głębokim, cyrkowym ukłonem.
Stolarz ujął jej małą rączkę i nie bardzo wiedział co z nią zrobić.
— To może pójdziemy do domu? — powiedział.
Pawełek bardzo ucieszony temi zaprosinami poszedł naprzód.
— Mamo — wołał już od progu, — przyprowadziłem Dorotkę, wiesz, tę małą Dolly.
— A jakże, ty przyprowadziłeś? — przedrzeźniał go ojczym — Wcale ci do głowy nie przyszło. To ja zabrałem małą na górę.
Dorotka wykonała przed matką Pawełka taki sam głęboki dyg.
— Ładna jest jak laleczka — zawołała matka z podziwem, lecz przypomniawszy sobie, że nie należy mówić takich rzeczy dzieciom, dodała prędko:
— Widzę, że grzeczna jest także.
Dorotka dygnęła po raz drugi, uważała jednak, że uczyniła zupełnie zadość wymaganiom uprzejmości i że nadal może zachować się codziennie, nie robiąc już zbyt wielkich ceregieli.
To też po chwili już goniła się z Piotrusiem po kuchni, koniecznie chciała wziąć na ręce i kołysać malutką Stefcię, a wreszcie usiadła na krześle jak na koniu i zmieniła tę pozycję dopiero wtedy, gdy przyniesiono dzieciom podwieczorek.
Potem, zajadając grubą kromkę chleba posmarowaną powidłami, zwróciła się no stolarza:
— Proszę pana, ja bardzo pana proszę.
— O co prosisz?
— Niech pan pozwoli Pawełkowi pojechać z nami?
— A tobie co po nim?
— Mnie się nudzi samej.
— No, to zostań z nami.
— Ja nie mogę.
— Dlaczego?
— Bo ja mam tam tatusia.
— A widzisz, a chcesz aby Pawełek rzucił dom i wszystkich, zostawił nas samych.
— To co innego — zaopinjowała energicznie Dorotka.
— Jakto co innego? To samo.
— A nie. Mój tatuś jest sam, samiuteńki, to go zostawić nie mogę. Bo widzi pan — dodała lekko tajemniczym głosem, — ja się muszę nim opiekować.
Mimowoli roześmieli się wszyscy, słysząc te pełne powagi słowa.
Lecz Dorotka niezrażona tem wcale mówiła w dalszym ciągu:
— A pan nie jest wcale sam, ma pan jeszcze kupę dzieci, żonę, jakoś sobie dacie radę bez niego.
— Jakoś sobie damy radę bez niego — westchnęła matka.
Stolarz roześmiał się głośno.
— Patrzcie to, jaka mądra. Mała taka, a gada jak nauczona. I co, jak go puszczę, będziesz go pilnować, aby mu się krzywda żadna nie działa?
— A będę, naturalnie, że będę — zapewniła dziewczynka uroczyście.
Niewiadomo, czy to mowa Dorotki tak wpłynęła na stolarza, czy też podczas nieobecności Pawełka matka zdołała przekonać go o słuszności pragnień chłopca, a może odsłoniła mu tajemnicę, ukrywaną dotychczas przed wszystkimi, dość, że stolarz powiedział nagle uroczyście.
— Dobrze, zgadzam się.
A potem, gdy Dorotka podskoczyła z radości na krześle, a Pawełek w milczeniu spojrzał na niego, z radosnym uśmiechem dodał:
— Sam pójdę do twego ojca i dowiem się czy go weźmie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Dromlewiczowa.