Pękły okowy/Część druga/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Wierzbiński
Tytuł Pękły okowy
Wydawca Śląskie Zakłady Graf. i Wydawnicze „POLONIA“ Sp. Akc.
Data wyd. 1929
Druk Śląskie Zakłady Graf. i Wydawnicze „POLONIA“ Sp. Akc.
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.

Na ślubie Matyldy pan sędzia Kuhna świecił nieobecnością. Nie darował siostrze, że przeszła z pod jego wpływów do obozu Wiktora, do Polaków.
Nie pojawił się na G. Śląsku, aczkolwiek i tak już złamał słowo, pracując nadal w centrali podziemnych spraw plebiscytowych i podstawiając nogę ziomkom w ich zabiegach narodowych. Tego wymagał wzgląd na karjerę. Chodził w aureoli patentowanego, iście pruskiego nacjonalisty. A zawziętości swej na brata dał upust, gdy uwiadomiony przez ajenta policyjnego Weitzlera o „flircie“ Wiktora z uroczą blondyną, doniósł o tem anonimowo pannie Schlichtling, by stargać ich węzły, przeszkodzić małżeństwu szczęśliwego u kobiet brata z bogatą i świetnie ustosunkowaną panną.
Jaki obrót wzięła ta sprawa nie wiedział, gdyż od pewnego czasu stracił pannę Schlichtling z oczu. Tem więcej przeto dziwił się, gdy otrzymał od niej uprzejme zaproszenie do Gross-Waldau. W pierwszej chwili miłość własna naprowadziła go na przypuszczenie, czy panna Emma nie pragnie wyjść za niego, lecz był zbyt trzeźwo myślącym, aby nie miał wnet odepchnąć tej myśli. Ale niezawodnie kryło się coś za tem niespodzianem zaproszeniem. Zaintrygowany tem pojechał do Gross-Waldau.
Nie doszła jeszcze do niego wiadomość o nowych zaręczynach p. Schlichtling. A tym razem rzecz przedstawiała się tak poważnie, że już za kilka tygodni ta, swobodę nadewszystko miłująca panna, najnowszej marki miała nieodwołalnie zostać panią baronową.
Jedynie tytuł narzeczonego stanowił dla niej przynętę do stanu małżeńskiego oraz poniekąd przewidywanie, że potrzebujący więcej jej posagu aniżeli jej samej eks-oficer huzarów okaże się liberalnym, niekrępującym małżonkiem. Wszelako nie byłoby to jeszcze wcale skłoniło panny Emmy do traktowania tych zaręczyn serjo, gdyby ojciec jej nie był wywarł na nią stanowczego nacisku.
Emma musiała nareszcie wyjść za mąż. Tak zaopinjowała hrabina, z którą łączył pana Schlichtlinga dawny stosunek, i ona to, w interesie protegowanego przez nią konkurenta, spowodowała powolnego ojca do kategorycznego sic volo.
Trudno było pogodzić się swobodnej jak ptak pannie Emmie z myślą o chociaż tylko papierowem małżeństwie. Nawiedziła ją tęsknota za Wiktorem, który zbyt jej dokuczył, aby miał wyjść całkiem z jej pamięci. Żałowała, że nie wyszła lub nie wychodzi za niego. Jeśli koniecznie miała nagiąć się do małżeństwa, do pewnej zawisłości od kogoś, to wydało się jej najwięcej wskazanem związać życie z tym zawsze interesującym, warjackim, porywającym „chłopcem“.
Pod wpływem tęsknoty napisała do niego ów Machiawelski list. Zwabić go, podbić, oczarować, zabrać, oderwać od tej „dla niego stworzonej“ Polki — to byłby tryumf nad wszystkie jej tryumfy.
Lecz on nie stawił się na schadzkę i nie odpisał ani słowa. Upokorzona tem Emma traciła znów panowanie nad swemi nerwami, nie sypiała w nocy, szamotała się w wirach wrzącej zazdrości. I z tych fermentów wyszło zaproszenie do sędziego Kuhny na dzień, w którym niespodziewała się w Gross-Waldau narzeczonego.
Doskonały obiad czekał na pana sędziego. Miał on zastąpić gościowi inne przyjemności pobytu na wsi. Dopiero na wieczór obiecało się kilka osób. Więc panna Emma zabrała sędziego na własność.
Upewniwszy się, że ciotka nie podsłuchuje, usadziła go w głęboki fotel przy likierze i poczęła:
— Cóż dzieje się z pańskim bratem Wiktorem?
— To pani powinna wiedzieć lepiej odemnie — odparł sędzia, przyglądając się jej ciekawie.
— Jakto? Czy pan nic utrzymuje z nim stosunków?
— Nie! Wykreśliłem go z rodziny, jako Polaka.
— Wykoleił się, to przykre...
— Ale pani nie odstręczyło to od niego.
— Przeciwnie. O to poróżniliśmy się trochę. Nawet więcej niż trochę. Ale zachowałam dla niego wiele prawdziwej przyjaźni. A pan? — podniosła na niego sondujące spojrzenie.
— Ja? — odsapnął sędzia. — Wyznam, że poczytuję go za to, czem w istocie jest, t. j. za naszego wroga.
— To źle, to szkoda...
— Szkoda?
— Szkoda. Sądziłam, że pan nie postradał dla niego uczuć braterskich... Chciałam panu coś powiedzieć...
— Jestem na pani usługi. Proszę mną dysponować.
— Bardzo dziękuję, lecz... sprawa upada wobec tego, że pan sędzia odnosi się do niego nieprzychylnie.
— Temu nie mogę zaprzeczyć.
— Jednakże nie pragnąłby pan sędzia aby w brata jego uderzył grom... Aby ojciec i cała rodzina cierpieli skutkiem tego. Mogłoby to nawet odbić się niekorzystnie na panu samym, bo przecież nie ukryłoby się przed ludźmi, przed całym Wrocławiem, że ten szalony Polak to pański brat.
— Zaintrygowała mnie pani niezmiernie.
— Ale więcej już nie powiem. Mogłabym zdradzić wszystko tylko przed kimś, kto jak ja pragnąłby osłonić Wiktora przed grożącym mu ciosem... A nikt nie zdołałby osłonić go przed tem tak, jak pan sędzia...
Walter przez chwilę spoczywał w fotelu oniemiały.
— Jeśli, jak pani wzmiankowała, leżałoby to w interesie moim, ojca i rodziny, aby Wiktora uchronić od jakiegoś kataklizmu... to oczywiście...
— Ratowałby go pan?
— Zapewne — wycedził słabo.
— Gdybym mogła być tego pewna..
Panna Emma podniosła się, jakby ogromnie zaniepokojona, i poszła w głąb pokoju.
— Prawda, że to dawna, zapomniana sprawa... — mówiła jakby do siebie. — Ale boję się o niego, bo to tak nie skończy się, nie utonie niby kamień w głębinie. Nie!
— Czy to groźna sprawa?
— Bardzo.
— Krwawa?
Ona zdawała się wahać z odpowiedzią.
— Nie mogę tego panu powiedzieć... Straszna sprawa. Chyba, że... Nie, nie.
— Jeżeli pani lęka się o Wiktora, a ja mógłbym...
— Tak, właśnie pan sędzia mógłby uczynić.. wszystko. Ale jako nieprzyjaciel jego, pan raczej pogrążyłby go w nieszczęście. Kto wie, czy tego lekkomyślnego człowieka nie kosztowałoby to...
— Oh, zaręczam pani uroczyście, że, już przez wzgląd na ojca, nie pragnę jego śmierci.
— Przez wzgląd na ojca pan winien go ratować! — padła w fotel i nachylając się ku niemu przez stół, poczęła wybuchowo: — Panie sędzio, ja powinnam była wtajemniczyć go w tą sprawę już dawno, dawno. To mnie gnębi. Gdyby Wiktora spotkało coś złego, robiłabym sobie gorzkie wyrzuty... Pan sędzia może skutecznie zaradzić wszystkiemu... Ja powiedziałabym wszystko, gdyby pan dał mi solenne słowo honoru, że bez mej wiedzy i woli nie zrobi pan najmniejszego użytku z tej tajemnicy, bez mej aprobaty nie przedsięweźmie zgoła nic.
Walter, niesłychaną palony ciekawością, dał jej „uroczyste, oficerskie słowo honoru“ i zamienił się w ucho. Ona zaś zdawała się jeszcze wahać. Przeszła przez pokój, zajrzała do przyległego salonu, siadła naprzeciwko sędziego i zagadnęła z cicha:
— Czy pan sędzia pamięta sprawę zamordowania Oberleutnanta Gronosky‘ego w Tychach?...
On poprawił nerwowo binokle na nosie, musnął dłonią wypomadowane, ciemne włosy i poruszył się w fotelu żywo.
— Pamiętam to i owo. Zdaje mi się, że dochodzenie sądowe umorzono.
— Tak? To byłoby doskonale! — ucieszyła się Emma.
— Nie jestem całkiem pewien. A cóż Wiktor ma z tem spólnego?
— On ma z tem tyle spólnego, że... — cedziła — on to dał znać owym zbirom, co zamordowali porucznika i trzech jego ludzi, o tym pościgu...
— Jakim pościgu?
— Za Wiktorem.
— Za Wiktorem?! Cóż on tam robił wtedy? Przecież, jeśli się nie mylę, służył on naonczas w polskim korpusie pogranicznym... Czemu ten pościg? Ah, ścigano go jako oficera polskiego?... Jeszcze nic nie rozumiem.
Rozjaśniła mu to panna Emma dokładnie. Opowiedziała mu jak bardzo zdziwiła się, gdy zakochany w niej po uszy Wiktor zjawił się raptem przed nią w zamku Pszczyńskim, jak, zobaczywszy Gronosky‘ego stropił się, wtajemniczył ją w awanturę, jaką miał z Gronosky‘m na pograniczu polskiem, i jak zapłonął chęcią zmierzenia się z nim orężnie.
A osłupiały sędzia brał to wszystko w siebie, jak głodem przymierający nędzarz smaczną strawę, i nieznaczny uśmiech drgał na jego wargach.
— Czy pan sędzia mniema, że Wiktorowi nic nie zagraża?
Zamyślił się głęboko.
— Wyłożę to pani jeszcze dzisiaj — wycedził i po chwili dodał: — Gdyby sąd nasz wznowił śledztwo w tej sprawie, Komisja Międzysojusznicza zakwestjonowałaby jego kompetencję i przekazała rzecz swemu sądowi polowemu, z natury swej antyniemieckiemu. A gdyby Wiktor miał być w to wmieszany, możnaby przysięgać, że Korfanty poleciałby do gen. Le Ronda i wydobył swego polskiego patrjotę, swego oficera z tej opresji.
— Niepotrzebnie zatem obawiałam się o Wiktora — rzekła bezdźwięcznie Emma, a sędzia oblókł się w jowiszową chmurę i wkrótce wyszedł sam do ogrodu.
Ale z wieczora spotkali się w ustronnym, bibliotecznym gabinecie i p. Kuhna ozwał się do niej z filuternym uśmiechem w oczach:
— Czy pani pragnie być spokojną o tego szaławiłę? Zabezpieczyć go przed kulą, pomstą, zgubą?
— Z pewnością!
— Więc niech pani go zamknie.
— Zamknie? Ja? Gdzie i jak?
— W ten sposób zabezpieczy go pani lepiej... od towarzystwa ubezpieczenia na życie! — uśmiechnął się sędzia.
Ona ściągnęła brwi i uśmiech flegmatyczny przebiegł po jej ustach.
— Jakżeż jabym mogła...?
— Ja to za panią uskutecznię.
— Pan? A czy poręczyłby pan za jego życie?
— Ręczę! Słowo!
Panna Emma rozśmiała się.
— Czy p. sędzia rzeczywiście sądzi, że to byłoby wskazane?
— Tak jest! Jeśli ze strony trybunału nic Wiktorowi nie zagraża, to nie znaczy, że nic mu nie grozi. Pytanie czy nie skrada się ku niemu ręka skrytobójcza...
— Kto? Co pan ma na myśli?
— Być może, iż rodzina Gronosky‘ch prowadzi śledztwo w tej sprawie na własną rękę... Zamknąć go trzeba. Przesiedzi się do końca okresu plebiscytowego, dostanie jeść darmo, dwie butelki piwa dziennie, papierosów. Będzie mógł marzyć o pani i przyjść do równowagi umysłu. Przytem oboje zrobimy cośkolwiek dla dobra naszej sprawy, a mianowicie ubezwładnimy agitatora polskiego, oficera, zabijakę, bezwzględnego wroga.
— Pan to zamierza?... Ja doprawdy nie wiem, co począć należy. Taka zawiła sprawa. Jestem na to za głupia. Ja składam to wszystko na pańską głowę i na pańską odpowiedzialność. Pan nie wyrządzi krzywdy bratu, chociażby tylko przez wzgląd na swego i jego ojca...
— Może pani być o to spokojną pod każdym względem. Zresztą uwiadomię panią o każdym kroku w tej sprawie, o wszystkiem.
— I o Wiktorze. Gdzie jest, czy zdrów, bezpieczny.
— Oh, pani bardzo dla niego dobra...
— Polegam na panu i... jego milczeniu.
Podała mu rękę serdecznie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Wierzbiński.