Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/387

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Temu nie mogę zaprzeczyć.
— Jednakże nie pragnąłby pan sędzia aby w brata jego uderzył grom... Aby ojciec i cała rodzina cierpieli skutkiem tego. Mogłoby to nawet odbić się niekorzystnie na panu samym, bo przecież nie ukryłoby się przed ludźmi, przed całym Wrocławiem, że ten szalony Polak to pański brat.
— Zaintrygowała mnie pani niezmiernie.
— Ale więcej już nie powiem. Mogłabym zdradzić wszystko tylko przed kimś, kto jak ja pragnąłby osłonić Wiktora przed grożącym mu ciosem... A nikt nie zdołałby osłonić go przed tem tak, jak pan sędzia...
Walter przez chwilę spoczywał w fotelu oniemiały.
— Jeśli, jak pani wzmiankowała, leżałoby to w interesie moim, ojca i rodziny, aby Wiktora uchronić od jakiegoś kataklizmu... to oczywiście...
— Ratowałby go pan?
— Zapewne — wycedził słabo.
— Gdybym mogła być tego pewna..
Panna Emma podniosła się, jakby ogromnie zaniepokojona, i poszła w głąb pokoju.
— Prawda, że to dawna, zapomniana sprawa... — mówiła jakby do siebie. — Ale boję się o niego, bo to tak nie skończy się, nie utonie niby kamień w głębinie. Nie!
— Czy to groźna sprawa?
— Bardzo.
— Krwawa?
Ona zdawała się wahać z odpowiedzią.
— Nie mogę tego panu powiedzieć... Straszna sprawa. Chyba, że... Nie, nie.
— Jeżeli pani lęka się o Wiktora, a ja mógłbym...
— Tak, właśnie pan sędzia mógłby uczynić.. wszystko. Ale jako nieprzyjaciel jego, pan raczej