Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc niech pani go zamknie.
— Zamknie? Ja? Gdzie i jak?
— W ten sposób zabezpieczy go pani lepiej... od towarzystwa ubezpieczenia na życie! — uśmiechnął się sędzia.
Ona ściągnęła brwi i uśmiech flegmatyczny przebiegł po jej ustach.
— Jakżeż jabym mogła...?
— Ja to za panią uskutecznię.
— Pan? A czy poręczyłby pan za jego życie?
— Ręczę! Słowo!
Panna Emma rozśmiała się.
— Czy p. sędzia rzeczywiście sądzi, że to byłoby wskazane?
— Tak jest! Jeśli ze strony trybunału nic Wiktorowi nie zagraża, to nie znaczy, że nic mu nie grozi. Pytanie czy nie skrada się ku niemu ręka skrytobójcza...
— Kto? Co pan ma na myśli?
— Być może, iż rodzina Gronosky‘ch prowadzi śledztwo w tej sprawie na własną rękę... Zamknąć go trzeba. Przesiedzi się do końca okresu plebiscytowego, dostanie jeść darmo, dwie butelki piwa dziennie, papierosów. Będzie mógł marzyć o pani i przyjść do równowagi umysłu. Przytem oboje zrobimy cośkolwiek dla dobra naszej sprawy, a mianowicie ubezwładnimy agitatora polskiego, oficera, zabijakę, bezwzględnego wroga.
— Pan to zamierza?... Ja doprawdy nie wiem, co począć należy. Taka zawiła sprawa. Jestem na to za głupia. Ja składam to wszystko na pańską głowę i na pańską odpowiedzialność. Pan nie wyrządzi krzywdy bratu, chociażby tylko przez wzgląd na swego i jego ojca...
— Może pani być o to spokojną pod każdym względem. Zresztą uwiadomię panią o każdym kroku w tej sprawie, o wszystkiem.