Przejdź do zawartości

Ostatnie dni Pompei/Rozdział XXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bulwer-Lytton
Tytuł Ostatnie dni Pompei
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1926
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. The Last Days of Pompeii
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXVII.
Pogrzeb klasyczny. Przygoda Jony. Plany Arbacesa. Nidja gra rolę czarownicy.

Ciało Apaecidesa spoczęto w domu Jony.
Czuwała przy zwłokach dniem i nocą, obmywała łzami łoże umarłego brata, odświeżała żałobne cyprysy u wnijścia przybytku śmierci. Oddana surowym obowiązkim klasycznej żałoby, nie śmiała ubolewać nad tragedją Glauka, którego głos publiczny oskarżał o zamordowanie jej brata, a względniejsi powód upatrywali w nagłem szaleństwie. Była wpółnieprzytomna wobec zawiłych splotów niezrozumiałej tragedji, w której kochanek był mordercą, brat ofiarą. Nie wiedziała, czy ma wierzyć, czy powątpiewać. Zresztą nie myślała o sobie samej. Jedyną sprawą myśli winien był być na razie pogrzeb.

Pięknym zwyczajem starożytnych ceremonja
Porzuć błędy pogaństwa.
A gdy spadł deszcz ognisty.
Cyrk pompejański.
Oczekiwał wykonania wyroku.
Zmagano się dla wprawy.
odbyła się o świtaniu. Młoda jutrzenka — według ich myśli, porywała zmarłego młodzieńca, jako zarumieniona miłośnica jego. U wrót domu Jony zebrał się wielki orszak żałobnych gości z długiemi pochodniami w rękach. Chór płaczek zaintonował hymn żałobny. Podążono na plac za miastem, niosąc śmiertelne szczątki Apaecidesa na łożu, okrytem purpurą, z którem miały być spalone. Na przedzie szła muzyka. Stłumione jej tony przerywał chrapliwy dźwięk trąby pogrzebowej. Najęci płaczkowie zawodzili pieśni żałosne. Szły chóry kobiet i pacholąt. W szatach śnieżnej białości stąpali kapłani Izydy z kłosami zboża w rękach. Niewolnicy nieśli obrazy ateńskich przodków zmarłego. Śród przyjaciółek i niewolnic z rozpuszczonemi w nieładzie włosami — znak żałoby — szła Jona blada, jak marmur. Jej ból głęboki był niemym.

Dopiero, gdy przed spaleniem, pokazano jej rysy zmarłego, krzyknęła jękliwie: „Bracie! ocknij się! powstań i otrzyj łzy moje!“
Rozpaczliwy jej okrzyk pokryły słowa wspaniałego hymnu, towarzyszącego trzaskowi drew płonących na wysokim stosie:

Świętym płomieniom złóż dzięki, o duszo, żeś wolna na wieki!
Łódź twoją niosą łagodnie kojące Letejskie strumienie,
Styks do Elizjum cię niesie... do gajów cienistych słodyczy...
Kiedyż wraz z tobą, kochany, i my zakosztujem spoczynku?!

Zgaszono ostatnie iskry i popioły zebrano starannie. Skropione rządkiem winem i kosztownemi woniami w srebrnej urnie spoczęły w grobie obok pełnej łzawnicy i tradycyjnej monety na przewóz przez rzekę zapomnienia i śmierci. Grób obsypany wieńcamimi kwiatów śród lamp i kadzideł. Nazajutrz kapłan — ofiarnik zauważył, że do symbolów pogańskich nieznana ręka dołączyła godło chrześciaństwa — gałązkę palmową.
Nie ruszył jej.
Mogiłę skropiła oczyszczającą wodą gałęź lauru i zabrzmiało nad nią ostatnie słowo ceremonji pogrzebnej:
Ilicet (skończyło się!).

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Kiedy Jona, która w biesiadzie pogrzebowej nie chciała wziąć udziału, powracała w otoczeniu kobiet do siebie, ku jej najwyższemu zdumieniu jakoby wyrósł przed nią z pod ziemi Arbaces i rzekł:
— Piękna Jono! pretor, litując się nad twojem sieroctwem oddał cię pod moją pieczę, jako dawnemu twemu opiekunowi. Oto jest pismo z nakazem, abyś udała się do mego domu.
— Idź precz, Egipcjaninie! Ty... ty... jesteś sprawcą śmierci brata i szaleństwa Glauka, skoro przez moje nieszczęścia sięgasz po mnie! — krzyknęła.
— Boleść obłąkała jej rozum! Zbliżcie się niewolnicy i umieśćcie ją w lektyce.
— Arbacesie! — zaprotestowała jedna z kobiet, osłaniając Jonę osłupiałą — pisane prawo zabrania przez dni dziewięć przeszkadzać samotności tych, którzy opłakują umarłych krewnych.
— Usuń się, głupia kobieto! — zagrzmiał Arbaces — rozkaz pretora uchyla to prawo dla dobra Jony.
Dziki śmiech wyrwał się z piersi Jony. Padła bez zmysłów wobec sięgających po nią rąk czarnych niewolników. Za chwilę uniesiono ją z przed oczu zapłakanych kobiet.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

A w domu Arbacesa znajdowała się już jedna uwięziona.
— Moja córko! — rzekł wysłuchawszy jej spowiedzi Arbaces, kiedy przyszła za nim — obrażasz przyzwoitość, tarzając się u progów domu, w którym Glauk przebywa z rozkazu władzy. Żałuje cię, żeś popełniła występek i uczynię sam, co będę mógł, aby zaradzić jego złym skutkom. A dla ciebie będzie lepiej, jeżeli zostaniesz tutaj przez pewien czas. Nie będziesz wygadywała szkodliwych głupstw. Bądź cierpliwa, a za dni parę ujrzysz Glaukusa.
I wyszedłszy, zamknął drzwi na żelazną zasuwę, polecając dozór nad uwięzioną niewolnikowi. Następnie udał się po Jonę i umieścił ją u siebie. Skrępowawszy tym sposobem wolność dwóch kobiet, z których jedna wiedziała o jego pośrednictwie przy wydostaniu trującego napoju, druga wgłos oskarżyła go instynktem serca o mord, odetchnął spokojniej.
Wszelako rozumiał, że powietrze Kampanji staje się dlań ciężkiem, mimo rachuby na pewną zgubę Glauka, przeciw któremu podżegł przez kapłanów gniew pospólstwa, zwykle zagradzający Senatowi drogę do ułaskawienia. Chodząc szerokiemi krokami po mozajkowej posadzce swojej zacisznej komnaty, w której oddawał się czytaniu wyroków gwiazd, rozmyślał o przeniesienia wiary swoich przodków za krańce Oceanu. „Tam wskrzeszę popioły starożytnej monarchji Tebańskiej — marzył. Tam w ukojonem przez czas sercu Jony ozwie się miłość i uwielbienie dla władnej duszy króla — proroka!”

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Znalazłszy się w klatce, Nidja jęła krzyczeć i tupać nogami. Strażnik, młody niewolnik Sozja, przyniósł jej strawę i starał się ją uspokoić.
— Czego chce twój możny pan od biednej ślepej dziewczyny? — żaliła się ze łzami, bijąc pięściami w mur.
— Nie wiem. Może chce, abyć służyła tutaj swojej pani, którą także dziś sprowadzono.
— Jona tu?! Zaprowadź mnie do niej.
— Akurat! Wścieka się tak, jak ty. Ładnie by to wyglądało, gdybyście się zeszły! Zresztą pan zapowiedział mi, abym nie miał oczu, ani uszu, ani myśli własnej, tylko posłuszeństwo. To znaczy, że mam stać tu na straży i nic więcej.
— A gdzie jest twój pan?
— Wyszedł. Zapewnie poszedł świadczyć w sprawie tego Ateńczyka, którego pewnie rzucą lwom na pożarcie.
— Nie żartuj tak okropnie! — krzyknęła.
Rozpłakała się znowu. Sozja poczuł litość dla niewidomej. Rozpytywał ją, kim Jest. A dowiedziawszy się, że pochodzi z Tessalji, której kobiety słynęły ze znajomości czarów, nabrał dla niej szacunku.
— Wywróż mi — prosił ją — czy zaoszczędzę kiedyś tyle pieniędzy, żebym sobie mógł wolność kupić, lub czy Egipcjanin obdarzy mnie nią za korne służby.
Ta prośba zwróciła Jej myśli na tor inny. Łzy jej w mig obeschły. Rozumiała, że oskarżyciel Glauka najwidoczniej lęka się pozostawienia jej na wolności i że może mu zaszkodzić. A zarazem pojmowała, że tylko chytrością, właściwą jej płci, potrafi wyzwolić się z pod straży pokornego swemu panu strażnika.
— Wyroki przeznaczania duchy objawiają tylko nocą — rzekła — zwłaszcza w wypadkach, kiedy nie można stosować ani litomancji, ani gastronomancji, bo nie mamy kosztownego kamienia i wnętrzności zwierząt.
Słuchał z wytrzeszczonemi podziwem oczyma i z dreszczem przestrachu tajemniczych słów.
— Będę ci mogła oznajmić przyszłość za pomocą cichego szemrania wód i powiewów powietrze. Ale kiedy wzejdzie gwiazda wieczorna, musisz napół uchylić drzwi ogrodu dla przepuszczenia ducha ciemności, przynieść mi w trzy godziny po zmierzchu najczystszą i najzimniejszą wodę i przy drzwiach ogrodowych umieścić owoce i wino. Rozumiesz?
— Rozumiem! Posiłek dla duchów
— Tak. Odchodził. Zatrzymała go jeszcze.
— A kiedy sprawa Greka się skończy?
— Mówią, że jutro.
— A gdzie mieszka Jona?
— Na wyższem piętrze. Ale dosyć tej próżnej rozmowy z tobą. Bądź zdrowa!
Wyszedł. Rygle szczęknęły.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bulwer-Lytton i tłumacza: Leopold Blumental.