Przejdź do zawartości

Oliwer Twist/Tom I/Rozdział XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Oliwer Twist
Pochodzenie Biblioteka Uniwersytetu Jagiellońskiego
Data wyd. 1845
Druk Breikopf i Hærtel
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Oliver Twist
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXII.

Rabunek.

— Hola! kto tam?
Zawołał głośno jakiś głos męzki, rubaszny, skoro tylko nogą w sieni stanęli.
— Nierób takiego hałasu, — odpowiedział Sikes, zamykając drzwi za sobą. — Przynieś lepiéj światła, Tobijaszu!
— A, to ty! — odpowiedział ów głos, — Barnéj, światła, światła! Poświeć temu panu, Barney! lecz pierwéj się rusz z łóżka, jeżeli łaska!
Mówiący musiał pieskiem od butów lub też czémś podobném na tego rzucić, do którego odezwa jego wymierzona była, aby go ze snu przebudzić, albowiem odgłos czegoś drewnianego, z siłą na ziemię padającego, dał się słyszeć, a tuż potém jakieś mruczenie niezrozumiałe, jakoby ktoś ze snu się budził, i do siebie natychmiast przyjść nie mógł.
— Czy słyszysz? — zapytał powtórnie ów głos. — Bill Sikes czeka w sieni, a nie ma nikogo, coby na przeciw niego wyszedł, i do izby go wyprowadził;.... ty sobie śpisz jak zabity, jakby ci ktoś opium z wieczora był zadał, lub coś podobnego. Czyś się już ocknął, albo może czekasz, abym cię z tym lichtarzem żelaznym zapoznał i do reszty zbudził?
Téj chwili dał się słyszeć szer nóg spiesznie po podłodze się suwających i w pantofle obutych, i niebawem ukazała się z drzwi na prawo leżących najprzód świeca, a potém postać tego samego człowieka, którego już pierwéj opisano jako istotę, cierpiącą na bardzo nieprzyjemne kalectwo mówienia zawsze przez nos, i pełniącą usługi posługacza w gospodzie koło Saffron-Hill w Londynie.
— A! pan Sikes! — zawołał Barney z radością, niewiedzieć jednak czyli rzeczywistą, lub też udaną; — proszę do izby, proszę!
— Chłopcze! ruszaj naprzód! — zawołał Sikes, popychając Oliwera przodem. — Ruszaj żywiéj, albo ci nogi poobtłukam!
Wyzionąwszy przytém kilka jeszcze przekleństw na powolność chłopca, Sikes popędził Oliwera przed sobą, i wszedł z nim do izby nizkiéj, ciemnéj, z kominkiem, na którym się ogień dymił, kilkoma połamanymi stołkami, stołem, i nadzwyczajnie starém łóżkiem, na którym leżał wyciągnięty mężczyzna, mając nogi wyżéj jak głowę, paląc sobie tytuń z długiéj glinianéj fajki.
Miał na sobie surdut tabaczkowy modnego kroju, o wielkich, żółtych guzikach, chustkę na szyi żółtą, grubą, jaskrawą, różno-barwną kamizelkę, i szare spodnie.
Crackit, — gdyż to on był tym nieznajomym, — nie miał wiele włosów na głowie, ani też pod nosem lub na brodzie; ale te, co je miał jeszcze, były rude i w długie kędziory, nakształt korkociągu zwinięte, przez które często swymi brudnymi, w wielkie, proste, pospolite pierścionki ubranemi palcami przesuwał.
Był on cokolwiek wyższym od ludzi średniego wzrostu, i widocznie bardzo słaby na nogach; ta okoliczność jednak nie osłabiła wcale tego uniesienia, z jakim swe palone buty podziwiał, na które z niewypowiedzianém upodobaniem w tém położeniu wywyższoném nóg swoich spoglądał.
— Ach Billu! poczciwy Billu! — zawołał ten człowiek, zwróciwszy oblicze swoje ku drzwiom. — Jakżeż się cieszę, że cię widzę. Jużem się obawiał, żeś albo o naszéj wyprawie zapomniał, albo ją też porzucił, a jabym się jéj był w tedy na własną rękę podjął. A to co?
Wyrzekłszy te słowa ostatnie z wielkiém zadziwieniem, pan Tobiasz Crackit oczy w Oliwera wlepił, z łóżka się zerwał, usiadł na nim i raz jeszcze zapytał, kto to i co to jest?
— Chłopiec, i.... i nic więcéj tylko chłopiec.
Odpowiedział Sikes, przysuwając sobie stołek do ognia.
— Jeden z uczni Fagina!
Dodał Barnej z ohydnym uśmiechem.
— Czy tak!.... Fagina? — zawołał Crackit, przypatrując się Oliwerowi. — To chłopiec jak widzę nieopłacony do kieszeń starych pań w kościele. On jeszcze majątek z niego zrobi.
— Dosyć.... dosyć już tego! —
Odparł Sikes zniecierpliwiony, nachylił się do swego przyjaciela, który się na łóżku na powrót ułożył, i szepnął mu kilka słówek do ucha, na co się Crackit serdecznie roześmiał i Oliwera spojrzeniem niewypowiedzianego zadziwienia uczcił.
— A teraz, — zawołał Sikes, usiadłszy na powrót na krześle, — czy nam dacie co zjeść i wypić tymczasem, nim się do dzieła zabierzemy?... toby nam trochę więcéj odwagi dodało,.... a przynajmniej mnie na każden przypadek!....... Siadaj przy ogniu, chłopcze, i wypocznij sobie; musisz bowiem téj nocy raz jeszcze z nami się w drogę puścić, lecz tą razą niedaleko.
Oliwer spojrzał na Billa w milczeniu z niemałém zadziwieniem i przestrachem, i przysunąwszy sobie nizki stołeczek do kominka, usiadł na nim, i głowę sparł na rękach, zapominając o wszystkiém, co się koło niego dzieje, niewiedząc nawet gdzie się znajduje.
— Oto macie!
Zawołał Crackit, gdy im Żydek jadło i butelkę wódki na stole postawił.
— Na pomyślność naszéj wyprawy!
Na cześć tego zdrowia wstał z łóżka, postawił fajkę w kącie ostrożnie, przystąpił do stołu, nalał sobie kieliszek wódki, i wychylił go od razu.
Sikes poszedł za jego przykładem.
— Odrobinkę dla chłopca! — rzekł Tobijasz, napełniwszy kielich duży do połowy.
— Łyknijże śmiało, niewiniątko!
— Prawdziwie,.... — odparł Oliwer, spojrzawszy na niego z okiem błagającém, — prawdziwie.... panie!.... ja.... ja....
— Łykaj! — zgromił go Tobijasz. — Cóż to, czy ty myślisz, że ja niewiem, czego ci potrzeba? Pij, pij!.... Billu, nakażże mu, aby pił!
— On tego prędzéj usłucha! — odpowiedział Sikes, uderzywszy ręką o kieszenię z pistoletami. — Niech mię jasny piorun trzaśnie, jeżeli ten chłopiec nie jest nam bardziéj na zawadzie, jak cała czereda Smyków! Pijże, pij! ty niedołęgo! pij natychmiast!
Oliwer, przestraszony groźbami tych obu ludzi, wypił śpiesznie ten kielich, a nieprzyzwyczajony do wódki, mocno się zakrztusił i rozkaszlał. Ten przypadek wielką przyjemność sprawił Tobijaszowi i Barneyowi; nawet i na usta samego Billa, tego człowieka zwykle tak ponurego, lekki uśmiech wywabił.
Po téj przygodzie małéj, gdy Sikes głód swój dostatecznie zaspokoił, — Oliwer nie jadł nic, prócz małego kawałeczka chleba, do czego przemocą prawie go zmuszono, — ułożył się wraz z Tobijaszem na stołku swojém do krótkiego spoczynku. Oliwer niezmienił swego miejsca przy kominku, a Barney, otulony w prześcieradło, położył się na ziemi, tuż koło jednéj ścianki kominka.
Wszyscy spali, lub przynajmniéj zdawało się, iż śpią szczęśliwie, gdyż żaden z nich się nie ruszył; tylko Barney wstał czasami, aby na ogień węgla przyłożyć.
Oliwer zasnął głęboko, a ponure obrazy zeszłego dnia przesuwały się mu przed okiem jego duszy; to się błąkał po polach pustych, dróżynach samotnych, ścieżkach nieznanych, to znów po ciemnym, okropnym cmentarzu, gdy go naraz Tobijasz Crackit z tego snu niemiłego przebudził, zrywając się nagle i wołając: że już pół do drugiéj!
W oka mgnieniu i tamci dwaj złoczyńce na równe nogi się zerwali, i wszyscy się natychmiast czynnie i śpiesznie zabrali do uczynienia wszelkich przygotowań do podróży.
Sikes i jego towarzysz otulili szyję i brodę w długie, ciemnobarwne szale, i przywdziali swe tołuby, a Barney otworzył pod tenczas szafę, wyjął z niej różne narzędzia, które oni śpiesznie w kieszeniach swoich ukryli.
— Podaj mi moje hałaśniki, Barney! — zawołał Tobijasz Crackit.
— Oto są! — odpowiedział Barney, podając mu parę pistoletów. — Sameś je nabił!
— Dobrze! — odpowiedział Crackit, chowając je do kieszeni. — Gdzież przekonywacze?
— Już je mam! — odpowiedział Sikes.
— A teraz klucze, świdry, piłki, wytrychy, latarniczka,... czyśmy niczego niezapomnieli?
Zapytał Tobijasz przymocowawszy drążek żelazny na sznureczku, pod jedną połą tołuba przyszytym.
— Jest wszystko!
Odpowiedział Sikes.
— Barney! przynieś mi mój kostur,..... to z wszystkiego najlepsze!
To mówiąc wyrwał gruby kij z rąk Barneya, który drugi Tobijaszowi podał, a potém płaszcz Oliwerowi na plecy zarzucił.
— A teraz daléj!
Zawołał Sikes, chwytając chłopca za rękę.
Oliwer, nieprzyzwyczajony do tak dalekich podróży, śród nocy, mgły i deszczu, odzwyczajony przez swój pobyt u Żyda od świeżego powietrza, nienawykły do picia wódki, którą przemocą w niego wlano, był jakby odurzony i przytomności pozbawiony; czynił tedy wszystko, co mu nakazano bez oporu, i podał rękę swoję poniewolnie Billowi, który ją też natychmiast uchwycił.
— Weź go za drugą rękę, Tobijaszu! — rzekł Sikes. — A ty Barney, obejrzyj się pierwéj!
Barney wyszedł natychmiast i powrócił niebawem, mówiąc: że wszystko jest bezpieczne.
Obaj rozbójnicy wyruszyli tedy natychmiast z domu na wyprawę, z Oliwerem pomiędzy sobą; a Barney zamknął dom za nimi, otulił się na powrót w kołdrę i zasnął sobie niebawem głęboko.
Noc była nadzwyczaj ciemna; mgła większa i cięższa jeszcze jak przed północą, a powietrze tak wilgotne, że Oliwera brwi i włosy na głowie w kilka minut po opuszczeniu domu od mrozu stężały, pokryte szronem, w powietrzu się unoszącém.
Przeszli przez most i zwrócili swe kroki ku owem światełkom, które Oliwer już raz poprzód widział. Odległość nie była wielka, a że szli krokiem przyśpieszonym, przybyli też w krótce do Chartsey.
— Idźmy wprost przez miasto, — szepnął Sikes z cicha; — niemamy się czego obawiać, abyśmy kogoś po drodze zdybali, coby nas mógł widzieć i poznać.
Tobijasz przystał na to. Puścili się zatém główną ulicą miasteczka, która o téj porze zupełnie pusta była.
Czasami wprawdzie słaby promień lampy nocnéj w niektórych domach przez szpary od okienic sypialni na ulicę się przedzierał, a szczekanie psów tu i owdzie ciszę nocną przerwało, lecz ani żywéj duszy na ulicy nie było, a oni bezpiecznie przez miasto przeszli niespostrzeżeni, i na otwarte pole wyszli, gdy druga godzina na wieży wybiła.
Zwolniwszy teraz cokolwiek kroku, wrócili się na lewo boczną dróżyną.
Za ćwierć godziny najdaléj zatrzymali się koło samotnego domu, otoczonego w koło dość wysokim murem, na który się Tobiasz Crackit, odpocząwszy sobie tylko tyle, by cokolwiek odetchnąć, śpiesznie wdrapał.
— Podajże mi teraz chłopca, — szepnął Tobijasz. — Podnieś go do góry, a ja go potém już sam wyciągnę.
Nim się Oliwer należycie w koło mógł obejrzeć, Sikes go już chwycił pod ręce, a Tobijasz się z nim w oka mgnieniu na przeciwnéj stronie muru na trawnik stoczył.
Sikes przybył tuż za nimi, poczém się wszyscy trzéj ostrożnie ku domowi skradać zaczęli.
Teraz dopiero Oliwer, z przerażenia i zgrozy do szaleństwa prawie doprowadzony, po raz pierwszy na tę myśl przyszedł i poznał, iż rozbój, rabunek, a może i zabójstwo celem téj wyprawy było.
Załamał tedy ręce w rozpaczy i wydał mimowolnie prawie lekki okrzyk zgrozy. W oczach mu się zaćmiło, w głowie kręcić zaczęło, zimny pot wystąpił na jego czoło i wybladłe, zsiniałe oblicze, nogi pod nim zadrżały, a on padł na kolana.
— A wstaniesz ty! — zawołał Sikes po cichu na niego, drżąc z wściekłości, i dobywając z kieszeni pistoletu, — wstań! jeżeli niechcesz, abym ci łeb natychmiast roztrzaskał.
— Ach, błagam Was na miłość Boga! puśćcie mię, puśćcie! — żebrał Oliwer; — pozwólcie mi z tego miejsca uciec i gdziekolwiek bądź w polu życie zakończyć! Ja nigdy już do Londynu nie powrócę!.. nigdy! przenigdy! O błagam was! miejcie litość nademną! i nie każcie mi kraść i rabować! Zaklinam was na wszystko, co wam najdroższego na świecie;... na wszystkich świętych i aniołów w niebie, miejcie litość nademną!
Lecz ów człowiek, do którego się chłopczyna z prośbą swoją rzewną zwrócił, wyzionął okropne przekleństwo, kurek od pistoleta naciągnął, i byłby mu niebawem w łeb wypali, gdyby Tobijasz jego ręki z pistoletem nie był odtrącił, Oliwerowi gęby nie zatkał, i ku domowi go z sobą nie powlókł.
— Cicho! — zawołał Crackit, — i nie piśnij ani słowa!.... Jeżeli najmniejsze słówko jeszcze mrukniesz, to ja sam takiém uderzeniem w łeb z tobą skończę, że cię bez najmniejszego hałasu djabli wezmą, ani będziesz wiedział kiedy! a to się stanie daleko ciszéj, bezpieczniéj i ładniéj... A teraz, Billu, wyważ okienicę..... On już teraz będzie spokojny i powolny;.... założę się z tobą o niewiedzieć co. Widziałem ja już starszych drabów od niego, którzy się tak zimnéj nocy jak dzisiejsza, w podobném położeniu także chwil kilka wahali.
Sikes, wyzionąwszy okropne przekleństwo na Fagina, że z nimi do takiéj ważnéj wyprawy Oliwera wysłał, podsadził silnie drążek i zaczął dłutem koło okienicy ile możności jak najostrożniéj i najciszéj wyrabiać, lubo się zawsze bez małego szelestu nie obyło. Przy pomocy jednak Tobijasza, okienica w końcu puściła po niejakiéj chwili i wyważona z haków zdjęta być mogła.
Okienko było bardzo małe, półszosty stopy blizko od ziemi oddalone; w tyle domu umieszczone prowadziło do małéj śpiżarni czyli też domowego browaru, na samym końcu sionki. Otwór ten tak był wązki i mały, że właściciel domu tego może za konieczną potrzebę nie uważał, by go lepiéj zabezpieczać; był on jednak dość obszerny, aby się taki chłopczyna mały, jak Oliwer, snadnie przez niego mógł przecisnąć.
Sikes nie wielkiego natężenia swych sił lub też swéj sztuki na to potrzebował, aby i to okienko małe otworzyć, które w bardzo krótkim czasie żadnego im oporu więcéj nie stawiało.
— A teraz słuchaj, ty mały drabie! — szepnął Sikes, wyjmując z kieszeni małą latarniczkę którą zapalił i światło całe na oblicze Oliwera skierował. — Ja cię przez to okienko przesunę. Weź z sobą tę latarnię, wejdź ostrożnie, po cichu, po schodkach tuż przed tobą będących, przejdź przez sień aż do drzwi od ulicy;.... te otworzysz i wpuścisz nas przez nie.
— U drzwi jest zasówka tak wysoko, żebyś jéj nie dostał, — dodał Tobijasz. — Przystaw że sobie jedno z krzeseł w przedpokoju stojących. Jest ich tam trzy Billu! każde z ładnym niebieskim nosorożcem i złotemi widełkami;.... jest to herb staréj pani.
— Sprawże się cicho! — krzyknął Sikes na Oliwera i spojrzał groźnie na niego. — Drzwi od izdebki, czy stoją otworem?
— I to na oścież, — odpowiedział Tobijasz, zajrzawszy ostróżnie przez okienko, aby się sam przekonać; — najzabawniéj, że oni je na noc zawsze otworem zostawiają, aby pies, mający tutaj swoje łoże, do sieni mógł wyjść i po niéj się przechodzić, jeżeliby gdzieś coś poczuł.... Ha! ha! ha! Barney go bardzo zręcznie dzisiaj wywabić umiał.
Lubo Crackit po cichutku szeptał, i bez wszelkiego hałasu się śmiał, tak że go o parę kroków ani słyszeć niemożna było, Sikes mu jednak nakazał milczeć i do dzieła się zabrać.
Tobijasz też natychmiast usłuchał, wyjął najprzód latarnię, postawił ją na ziemi, a potém się zgjął we dwoje, na nogach mocno osadził, głową o mur tuż pod okienkiem oparł, i rękami o kolana się podparł, tak że tym sposobem grzbiet jego stanowił niejako stopień od schodków, na który się Sikes natychmiast wspiął, Oliwera zwolna nogami naprzód przez okno przecisnął, i niewypuszczając go wcale z ręki zręcznie i ostróżnie, za kołnierz ciągle trzymając, na podłogę wewnątrz spuścił.
— Weź tę latarnię z sobą, — szepnął Sikes, spoglądając do owéj izdebki. — Czy widzisz schodki przed sobą?
Oliwer na pół umarły, odpowiedział mu, że widzi; a Sikes, wskazawszy mu pistoletem drzwi od ulicy, napomniał go bardzo krótko, aby o tém niezapominał, iż go ze swego pistoletu wszędzie dosięgnąć może, i natychmiast trupem położy, jeżeli się bynajmniéj ociągał i rozkazu jego wykonać nie chciał.
— Na to wszystko zaledwie jednéj minuty czasu potrzeba, — dodał Sikes ciągle swoim cichym szeptem. — A teraz cię puszczam! idźże i uczyń to, co ci nakazano. Żywo!
— Ha! co to jest! — zawołał nagle po cichu jego towarzysz.
Obaj uważnie nadsłuchiwali.
— To nic,.... to nic! — odpowiedział Sikes, puszczając Oliwera; — a teraz daléj!
Przez ten czas krótki, który mu do rozmyślenia zostawiono, a on przytomność swoję odzyskał, Oliwer sobie szczerze postanowił wszystkiego użyć, aby mieszkańców domu rozbudzić, choćby go za to śmierć sama spotkać miała. Z tą myślą postąpił ku drzwiom, idąc jednak bardzo cicho.
— Wróć nazad! — zawołał nagle Sikes. — Nazad! nazad!
Oliwer, przestraszony tém nagłém przerwaniem grobowéj ciszy, w tym domu panującéj, i głośném krzykiem który natychmiast po tém nastąpił, upuścił z ręki latarnię niewiedząc co ma robić, czyli iść daléj, lub też uciekać.
Ów krzyk się powtórzył, — światło się pokazało, — widok dwóch ludzi przestraszonych, na pół ubranych, u góry schodów stojących, oczom jego się pojawił, — potém nagły łysk, — huk, — dym, — nakoniec hałas, którego jednak już rozeznać nie mógł, — poczém w tył się potoczył, i na ścianę upadł.
Sikes znikł z okna na chwilę; lecz natychmiast na powrót się pojawił, i chłopca za kołnierz chwycił, nim się dym rozeszedł. Potém ze swego pistoletu nawzajem na owych ludzi wypalił, którzy się już oddalili, i chłopczynę przez okno przeciągnął.
— Przytul bardziéj ramiona do ciała! — zawołał Sikes, ciągnąć go przez okienko. — Podaj mi szal, Crackit! Żywo! Przeklęcie! jakże z tego chłopca krew cieknie!
Niebawem dał się słyszeć w domu odgłos dzwonka, szmer broni, strzelb, krzyk i hałas zbierających się ludzi, a to wszystko połączyło się w umyśle chłopca z uczuciem, jakoby go śpiesznie uciekając po drodze nierównéj niesiono.
Ten hałas, wrzask, zmniejszył się w niejakiéj odległości, mróz śmiertelny przejął całe jego ciało,.... zatamował bicie serca,.... a chłopczyna przytomność straciła.













Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Dickens.