Przejdź do zawartości

Odmieńczyk

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Richard Dehmel
Tytuł Odmieńczyk
Wydawca Instytut Wydawniczy „Zdrój“
Data wyd. 1925
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Lemański
Ilustrator Irma Gleitsmann
Tytuł orygin. Der Vogel Wandelbar
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
ODMIEŃCZYK
BAŚŃ
Ryszarda Dehmel’a
w przekładzie
Jana Lemańskiego

WARSZAWA
INSTYTUT WYDAWNICZY „ZDRÓJ“


Z nie swojskich, całkiem z innych ras,
Odmieńczyk ptak żył sobie raz —
Ot jak dziczyzna ta na łów —
A chromą nóżkę miał ptak ów
I króciuteńkie skrzydła.

Lecz skrzydeł przeoczano stan,
Gdyż tak prześliczne miał on piórka,
Jak z purpurowo lśniących pian;
Miał gors perłowem pierzem dzian
Puszysty, lekki jak gipiurka.

Od licznych świegocących pień
Zdźwięczniał mu dziobka srebrny trzpień;
W niebieskich ocząt migotaniu
Najmilszy drgał uśmiechu błysk,
Jak w kroplach rosy o świtaniu.


Ten dla Odmieńca z obcych ras
Dziwaczny wygląd był w sam raz.
Lecz co dziwniejsza: prócz tych kras
Ptak miał — powiedzmy to bez fraz —
Miał szczerozłote serce.

Z wszystkiego cieszył się jak nikt,
I wszyscy, wszyscy zgoła
Opiekę mu dawali, wikt,
Dopóki w swojem gniazdku żył,
W śród murów dookoła.

Aż z ptaszka — ptak nareszcie.
Że zuch już — myśli — i że chwat,
Już dom mu zbędny, brat i swat,
Wyrusza więc samotnie w świat,
I że wpadł na tem, wierzcie.


Pospolitacy, łowiąc żer,
Fruwali szybko, ścigle,
A jemu z tłumem kawek, srok,
Biednemu trudno iść krok w krok,
Więc mu płatały figle.

Hałastra skubie go i żga,
Tak iż mu wnet purpurę piór
Wystrzępił atak czerni,
Rozszarpał ją ten zbirów zbiór —
Ten głogów haszcz i cierni.

Lecz w końcu ten, ów przestał kłóć,
Choć jeszcze lży zdaleka,
I nawet starzy mieli dość,
Krzycząc: idź, możesz sobie rość,
Odmieńcze, boś kaleka!


Resztkami sił, gdy słabł już, słabł,
Na szczęście wyrwał się z ich łap,
Po tarapatach tylu,
I frunął, siadł na drzewko,
Szukając tam azylu.

Odmieńczyk inny teraz wręcz,
Bez pierza purpur i gry tęcz:
Gdzieniegdzie jedno piórko tkwi,
Czerwony strzęp, jak plama krwi
Na szarem tle staniczka.

Zgasł kolor, co się lila zwie,
Ocz — zwiędły niezabudki dwie;
Z całego blasku szczęsnych dni
Srebrzysty dziobek jeszcze lśni,
Choć rzewnie coś szczebioce.


Gdy hałas już łobuzów ścichł,
Żal mu, chciał druhem zostać ich;
Sam gorzko się frasuje,
Że z tak chyżymi razem iść
Chromemu nie pasuje.

Wtem, przelatując mimo, kruk:
„Mazgaju, — kraknął: — precz mi z dróg!
Melodja twoja dla mnie zgrzyt!
Won srebrnodziobku, boś mi zbrzydł!
Ruszaj gdzieindziej kwilić!

Ja ten na gniazdo biorę kąt,
Nie ty, Odmieńcze, nie wiem skąd.
Złaź z drzewa!“ — pchnął go: „Poszoł wont!“
I z purpurowych szatek
Piór uszczknął mu ostatek.


Pod ciosem tym pochylił kark.
I nawet już zaprzestał skarg,
Choć los mu dał jedynie
Samotność chromą... Z płaczem
Powlókł się w noc — w pustynię.

Przepadło wszystko, nie mam nic.
O śmierci, przybądź skora,
Tu gdzie mi nikt nie krzyknie „won!“
Na lament mój, chcę przyjąć zgon.
Tak, umrzeć już mi pora.

Tak, już zerwana z życiem nić:
Piórkami już nie może lśnić,
Z purpury go oskubał wróg,
I nawet dziobka srebrny róg
Zczerniał mu od płakania.


To widząc ptak, czuł, że mu pierś,
Że serce z bólu pęknie.
By umrzeć, siadł na głogu wić.
W tem księżyc nad nim zaczął lśnić
I tak przemówił pięknie:

O czemuż, ptaku z dziwnych ras,
Gdyś stracił nieco pierza kras,
Tak martwisz się bezradnie?
Czyś o tem myślał aby raz,
Przypomnij sobie, ptaku, w raz
To, czego nikt nie skradnie!


Niech inni łakną świetnych farb:
Ty inny masz nad skarby skarb,
Dla tamtych w poniewierce.
Choć świat purpurę z ciebie zdarł
Nie bolej, masz cenniejszy dar:
To szczerozłote serce.”

Tu zczezł w Odmieńcu mrok i cień,
I prawda błysła mu jak dzień
Promiennym żywym celem;
Na troski gwizdał, póki żył,
Krzyw nie był temu, kto go lżył:
Niezmiennem żył weselem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Richard Dehmel i tłumacza: Jan Lemański.