Obrazy na sali w Zamościu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
OBRAZY NA SALI W ZAMOŚCIU.

W hetmańskim dworze grzmi radość obfita,
Hetman zacnego przyjmuje dziś gościa:
Ojca małżonki w swoich progach wita
I daje ucztę na zamku Zamościa.
O Pierydy! którym swe powieści
Pochlebną mową krasie nie przystało,
Wdzięczne za tyle gościny i cześci,
Opiejcie światu tę ucztę wspaniałą!
Lecz w kole starców i rycerskiej młodzi,
Gdzie siła mężów biesiaduje społem,
Wam, skromne dziewy, zaledwo się godzi
Z chlubą, w milczeniu, siąść z nimi za stołem.
Ani wam słuszna, z tem dostojnem gronem
Spełniać puhary pienistego wina;
Ani wam głosić helikońskim tonem
Wszystko, czem chlubna sarmacką kraina.


Swojska piewczyni rzeźwiejsza daleko,
Gdy zwiesi z ramion grzmiącą lirą swoją,
Dźwięki jej głosu poważniej pocieką
I milej ucho sarmackie napoją.
A wasze dłonie, co silnie i snadnie
Po twardych strunach przebiegały lotem,
Gdy o Zamojskim śpiewać wam wypadnie,
Niedołężnieją przed wielkim przedmiotem.

Wielkiż to człowiek — nawet gdy na chwilę
Da spoczynkowi bohaterską głowę,
Muzie, co jego dzieł głosiła tyle,
Miło odpocząć, brzmiąc pieśni godowe.
Jej pieśń biesiadna, nie pusta i nikła,
Ale poważna, wdzięczna i wesoła;
Bo i dostojność — rycerskiego czoła
I w krotochwilach opuszczać nie zwykła.
U bohatera i ściana wymowna,
O wielkich mężach ona mu powiada.
Na jego zamku, gdzie szumi biesiada,
Jest sala, w świetne obrazy malowna.
Mądra i prawa wiodła go przyczyna,
Że ubrał salę w szlachetne postacie:
Dostojna Klio cele przypomina,
Wskazuje dłonią po całej komnacie.
Tu ręka biegła w uczonej robocie
Przelała rysy i życiem natchnęła;
Widzisz tu twarze, przypominasz dzieła
Mężów, co zgaśli po pięknym żywocie.

Rodem i cnotą z Zamojskim pokrewny,
Starzec w obrazie oko twe uderza,
Pielmy obliczem i spojrzeniem pewny,
A na nim prosty rynsztunek żołnierza.
Włos jego siwy, źrenica surowa,
W ręku buława z znaki hetmańskiemi.
To mąż rycerski, wielki Jan z Tarnowa,
Znany szeroko aż w indyjskiej ziemi.

On bitny w polu: czy zimnego Scytę,
Czy niezliczonych Getów tłum zuchwalczy,
Lub chrobrej Rusi wojska niezdobyte,
Snadnie bułatem policzy i zwalczy.
Te stosy kości i ta krew, rozlana
Pod Obertynem, niby woda w bagnie,
Świadczy, że dowcip i mądrość hetmana
Siłę pokona i potęgę nagnie.
A kiedy słodsza powinność powoła,
I złoty pokój rozprzestrzeni skrzydło,
Wielki mąż idzie do radnego koła
I dzierży w rękach Zakonu wędzidło;
Lub gwoli zabaw, mniej w powadze ścisły,
Dzielił je z nami, co jego opieką
Rośliśmy tutaj, ścierali umysły,
I poszli na świat — szeroko, daleko.

Pani Zamościa! jakże ci z tem kraśnie,
Że nieśmiertny Tarnowski twym dziadem!
On chlubą kraju, on mężów przykładem,
A imię jego — to cześć, co nie gaśnie.
Tarnowski! czemuż nie chce dola sroga,
By w pokolenie szła przodków twych chwała?
Godna cię żona, księżniczka z Ostroga,
Dlaczegóż synem nie udarowała?
Ona ci wniosła fortunę szeroką,
Ród w dziejach kraju twemu odpowiedni.
Rzuć tylko z chlubą twe dostojne oko
Na drugą postać, na obraz sąsiedni.

To jest Ostrogski, twój powinowaty,
Druh twego ojca i brat obozowy.
Starcze Konstanty! znam twój wzrok marsowy,
Znam włos na brodzie, długi i kudłaty.
Mężu! przed tobą ani się ostoi
Na własnej ziemi plemię nieprzychylne;
Zwycięzco Orszy! toć bojący twoi
Gromili wojska potężne i silne...

Boś nie w otwartem polu bitwę zaciął,
Lecz ufał w lotne rumaki konnicy,
Aż brzeg zatętnił bystrej Olszanicy,
Gdyś sparł w głębinę szyki nieprzyjaciół...

Szczęśliwyś! — przykład twojego żywota
Przeszedł w Tarnowskich, twój ród, dzielność, władza;
A dziś Tarnowskich ród, buława, cnota,
Nowem się pasmem w Zamojskim odmładza.

Lecz twarz Stefana k'sobie mię już woła.
Królu mój! czołem uderzam przed tobą!
Miło i słodko wpośród tego grona
Nakarmić oko twą pańską osobą!
Miło do czoła, do postawy twojej
Myśl naszą przybić, gdzie twoja błysnęła;
Lecz w naszym wieku ledwie nam przystoi
Z lekka napomknąć twe wiekowe dzieła.
Szczęśliwszy piewca kiedyś się doczeka
Dać wolę lirze, śpiewać twe oklaski;
Dziś dość ci chwały, żeś utkwił z daleka
Na Zamojskiego źrenicę twej łaski.
Bo bohatera we wschodzącej zorzy
Tylko bohater oceni, przepowie.
Wielki, kto wielkiej i szlachetnej głowie
Pole popisu szeroko otworzy!
Królu! te łaski, urzędy i hojność,
Szeroka władza i krwi twojej podział,
Na ciebie spływa i sławy dostojność,
W którąś wielkiego człowieka przyodział.
Ty mu księżniczkę z pod królewskiej strzechy
Dałeś w zamężcie, jak przyjacielowi.
Przebóg! śmierć nasze zerwała pociechy,
I nad Zamojskim kir przewlekła wdowi.
Zmarłeś nam, królu, — ale w świętej Wierze,
Jest jeszcze łańcuch, co wiąże cię z nami:
Ty z Niebios Polską zajmujesz się szczerze,
A my do Niebios strzelamy modłami.


Czyjże to obraz? — to jakiś mąż stary,
Toga z purpury ramiona powleka,
Bije mu z czoła blask świętej tyary,
Czytać na licu, że to człek z daleka.
To Arcykapłan Najwyższego Pana,
Z niego ma chlubę Rzym, świata podbojca.
Nakłońcie głowy, uchylcie kolana
I ucałujcie płaszcz świętego Ojca!
To Sykstus Piąty — chlubny z tego miana,
To mąż olbrzymiej mądrości i woli,
Odważny umysł, stałość niezachwiana
Stolicy jego chwiać się nie pozwoli.
Nie zwykł lekkością zatrudniać się marnie,
Ni drobnym sprawom dać myśli nie może;
Potężną myślą cały świat ogarnie,
A świat — to jego stolicy podnoże.
Jak zerwać sieci, które wróg wysnuwa,
Jak trwalić pokój, gdzie cześć Chrystusowa,
Na takich pracach nieustannie czuwa,
W gorącem sercu takie żądze chowa.
Dziki Turczynie, którego potęga
Tyle się wzniosła, ile jego władza!
Na twoją głowę silne wojsko sprzęga
I pracowicie bogactwa zgromadza.
A choć mądrości i środków ma wiele,
Czujny, by skarbów lekce nie rozstrzelił,
Tylko na zacne skierowywa cele
Złoto i władzę, co mu świat udzielił.
Bo k'czemuż służy skarbnica bogata,
Kiedy z niej ręka nieopatrznie miota?
Mąż dzielny każdą okruszynę złota
Umie obrócić na pożytek świata.

Oto obaczył Stefana, jak świetnie,
Jak w całej krasie rycerskiego człeka
Piastował berło — pobożnie, szlachetnie,
A świat mu czoło uchylał z daleka,

Stefan naówczas to z obcemi syny,
To się z Liwony buntownemi łamie,
Wbija potężnie tryumfalne znamię...
I dusza Syksta, radością miotana,
Że jeszcze w świecie duch rycerstwa tleje,
Śmiało złożyła w cny eh rękach Stefana
Swe najświetniejsze żądze i nadzieje.

I Ojciec święty posyła królowi
Błogosławieństwo, obiecuje wsparcie,
Każe dać odpór nieprzyjacielowi
I w środek Rusi uderzyć otwarcie.
Daremnie na nas z każdej strony biega
Z ogniem i mieczem wojska niepożyte:
Mocne, żelazne ramię Batorego
Przygniotło Turka, rozbroiło Scytę.
Królu! nadziejo, tarczo chrześcijanów,
Nagleś przykowan do grobowej deski!
I siła godnie osnowanych planów
Poniosłeś z sobą w przybytek niebieski.
Dalej i Sykstus miał zgon niedaleki,
Nie mogąc znaleźć równego ci łona:
Bo choćby wszystkie wytrząsł z grobu wieki
I przejrzał wszystkie wiekowe imiona,
Drugiego ciebie nie znajdzie, nie złoży.
Tęsknił po tobie, — lecz po krótkiej chwili
Wyście obadwa na prawicy Bożej
Święte swe dusze razem zespolili.
Gdy wasze czoło tam szczęściem jaśnieje,
(Bo w wielkich rzeczach i żądza jest chlubną),
Wiatr rozbił nasze jedyne nadzieje,
Śmierć wasza dla nas wyrocznią zagubną.
Cne wasze czasy nie powrócą zgoła,
Przyszłość już Sykstów, Batorych nie zrodzi,
Po waszych śladach nikt iść nie podoła,
A na nas klęska i ucisk przychodzi,
Jak na sieroty!


W swych sideł obręcze
Chce nas zapędzie moc nieprzyjacielska,
Niby pierzchliwe gromady zajęcze,
Marnym spoczynkiem zdrzemane wśród zielska!

Męże, wydarci z skazitelnej pleśni,
Czyście niegodni za swe wielkie dzieła,
By wasza chwała, w dźwięku chwalczych pieśni,
Stąd aż pod wasze Niebiosa płynęła?
Co z wami żądzą i myślą żył wspólną,
Zamojski dla was najwięcej ma cześci;
Bo gdy mu żywych widzieć was nie wolno,
Obrazy wasze ubóstwia i pieści.
A moc waszego oblicza, imienia,
W pierś Zamojskiego iskrą bije zdala;
On, patrząc na was, duszę rozpłomienia
I sławną żądzą znowu się zapala.
Niby ów rumak, co na wojnie dumny
Zbratał swe ucho z ostrej trąby zgrzytem
I przywykł lecieć w przeciwne kolumny,
Rwać wkoło zębem i tłoczyć kopytem;
A potem w stajni, w ciżbie towarzyszy,
Stojąc bezczynnie, bez siodła, czapraku,
Niespodziewanie za ścianą posłyszy
Starą znajomość: trąbkę do ataku,
Drgnie całym sobą i ucho natęża,
Bije podkową po twardej podłodze,
Rży i z uwięzi wyrywa się srodze,
I chce już lecieć, gdzie brzęki oręża.
O! zerwie trenzlę, przeskoczy zaporę,
I w środek pyłu walczących pobieży!...

Lecz gdzież jesteśmy? czyż w godową porę
Marsowe rzeczy śpiewać przynależy?
Już stół nakryty, — na potem te pieśnie!
Złoci się wino, radość sprzyja licom,
I młódź się ciśnie, by tam zasiąść wcześnie,

Skąd się najsnadniej przypatrzyć dziewicom.
Zabrzmiały grajki, a młodzież ochocza
Wybija takty, wyskoczyćby rada.
Dajmy jej miejsce, a pójdźmy z ubocza
Patrzeć, jak igra wesoła gromada.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Szymon Szymonowic i tłumacza: Ludwik Kondratowicz.