Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/717

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

On bitny w polu: czy zimnego Scytę,
Czy niezliczonych Getów tłum zuchwalczy,
Lub chrobrej Rusi wojska niezdobyte,
Snadnie bułatem policzy i zwalczy.
Te stosy kości i ta krew, rozlana
Pod Obertynem, niby woda w bagnie,
Świadczy, że dowcip i mądrość hetmana
Siłę pokona i potęgę nagnie.
A kiedy słodsza powinność powoła,
I złoty pokój rozprzestrzeni skrzydło,
Wielki mąż idzie do radnego koła
I dzierży w rękach Zakonu wędzidło;
Lub gwoli zabaw, mniej w powadze ścisły,
Dzielił je z nami, co jego opieką
Rośliśmy tutaj, ścierali umysły,
I poszli na świat — szeroko, daleko.

Pani Zamościa! jakże ci z tem kraśnie,
Że nieśmiertny Tarnowski twym dziadem!
On chlubą kraju, on mężów przykładem,
A imię jego — to cześć, co nie gaśnie.
Tarnowski! czemuż nie chce dola sroga,
By w pokolenie szła przodków twych chwała?
Godna cię żona, księżniczka z Ostroga,
Dlaczegóż synem nie udarowała?
Ona ci wniosła fortunę szeroką,
Ród w dziejach kraju twemu odpowiedni.
Rzuć tylko z chlubą twe dostojne oko
Na drugą postać, na obraz sąsiedni.

To jest Ostrogski, twój powinowaty,
Druh twego ojca i brat obozowy.
Starcze Konstanty! znam twój wzrok marsowy,
Znam włos na brodzie, długi i kudłaty.
Mężu! przed tobą ani się ostoi
Na własnej ziemi plemię nieprzychylne;
Zwycięzco Orszy! toć bojący twoi
Gromili wojska potężne i silne...