O chłopcu złotowłosym

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Mátyás
Tytuł O chłopcu złotowłosym
Pochodzenie Z za krakowskich rogatek
Redaktor Michał Arct
Wydawca Michał Arct
Data wyd. 1894
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


6. O chłopcu złotowłosym.

Była jedna matka, która miała syna, a mąż jej pojechał gdzieś bardzo daleko; więc ona sprzeniewierzała się swemu mężowi i bała się, żeby jej syn nie wydał z tym. Więc koniecznie żeby tego syna zabić, i wynajdowała różne sposoby.
A ten syn miał takiego kucyka, malutkiego konika, zaczarowanego, któren z nim zawsze rozmawiał, jak najlepszy przyjaciel. Wychodzi ze szkoły, — do szkoły chodził ten syn, — patrzy się, a jego konik czeka na niego i mówi mu tak:
— Wiész co? nie spieszmy sie tak do domu, bo ci tam matka trucizne ryktuje, a jak przyjedziesz do domu, to nie jédz obiadu! powiédz, że cie głowa boli. Dej ten obiad psu!
A ten pies to był najulubieńszy ojców. On tak zrobił, jak przyjechał do domu; matka mówi mu:
— Ale jédz-że! przecież ci sie jeść chce, wygłodziłeś sie.
— Ale nie bede jadł, głowa mnie boli.
I woła na psa:
— Rozetka! zjédz za mnie!
I pies zjadł i w tej chwili w kawałki się popadał. Rozniesło go tak. A ta matka, jak zobaczyła tego psa, tak się okropnie przelękła. I myśli sobie:
— No! ale sie mi téż to wydarzyło.
Nareszcie myśli sobie:
— Jutro zato mi sie uda!
Więc na drugi dzień poszedł chłopiec jak zwykle do szkoły, a matka przygotowała mu kąpiel. Chłopiec wychodzi ze szkoły, patrzy się, a jego kucyk czeka na niego i mówi mu tak:
— Wiesz, co ci matka dzisiej zgotowała? Kąpiel. Jak przyjedziesz do domu, to ci matka bedzie okropnie podchlébiać i bedzie cie prosić, żebyś sie ukąpał, żeś brudny, że dzisiej sobota. Ty jéj nic nie mów! idź do szafy, weź to najstarsze ubranie twoje i wrzuć do téj wanny! bedziesz widział, co sie bedzie z niem działo.
Jak mu kucyk powiedział, tak on też zrobił. Przyszedł do domu, a matka okropnie zaczęła koło niego asystować, zaczęła mu podchlebiać:
— Mój syneczku kochany! chce, żebyś sie ukąpał, zgotowałam ci kąpiel, jużeś sie dawno nie kąpał, takiś brudny.
A on mówi tak:
— Dałaby mi mama spokój z kąpielą! febre mam, nie moge sie kąpać.
Poszedł do szafy i wziął to ubranie swoje najstarsze i wrzucił do wanny. To ubranie zaczęło się okropnie płomieniem palić. A matka zaczęła na niego krzyczeć: czego on ubranie niszczy? A on mówi tak:
— To lepiéj, żeby ja zniszczał, niżeli ubranie?!
A matka mówi tak:
— Przecież jakbyś ty wlazł do wanny, toby sie tak nie paliło, bo to już sukno takie: jak wode ciepłą zobaczy, to sie pali.
A on mówi tak:
— Bedziemy to widzieć, jak sie to bedzie sukno palić, jak ojciec przyjedzie.
Na drugi dzień, jak zwykle, poszedł do szkoły. Wychodzi ze szkoły, a kucyk czeka, i mówi mu tak:
— Wiesz! dzisiej ci matka zgotowała takie łóżko, jakbyś sie położył na niem, toby cie posiekało, jak na kotlety, tylko jak przyjdziesz do domu, to cie bedzie matka okropnie prosić, żebyś sie przespał, a ty weź kota i ciś na to łóżko!
Ano więc, ten jak przyszedł do domu, tak zrobił, jak mu ten kucyk powiedział. Przyszedł do domu, matka okropnie zaczena go prosić, żeby sie po obiedzie przespał.
— Ja sie mam uczyć, nie spać! niech sie kot za mnie prześpi!
Złapał i rzucił kota na łóżko. Kot chciał ucieknąć, ale mu łóżko nie dało, zaczeno go tak siekać, że kawałki aż na powałę leciały. A matka mówi tak:
— Poczekaj! tylko ojciec przyjedzie, wszystko oskarże, jak ty tu w domu wojujesz.
A on mówi tak:
— Któż więcéj wojuje? Przecież sam djabeł tego nie potrafi, co matka robi.
Matka się na to nic nie odezwała, ale swoją drogą miała Pietra (bała się).
Ano więc chłopiec poszedł do szkoły, a matka tymczasem „telegrafowała” po ojca, żeby ojciec prędko przyjechał. Więc ojciec przyjechał, nim chłopiec ze szkoły przyszedł. Nagadała przed ojcem niestworzonych rzeczy, że syn zamiast się kształcić w szkole, to się kształci na zbója, że psa zabił, kota posiekał, ubranie spalił; wszystko, co tylko mogła to powiedziała. A ojcu o nic tak bardzo nie chodziło, jak o Rozetkę. Tak kazał syna powiesić.
Chłopiec wychodzi ze szkoły, a kucyk leci okropnie prędko, a ojciec patrzy się, gdzie ten kucyk leci, i też pobiegł za tym kucykiem. Kucyk przybiegł przed swojego pana ulubionego i zaczął z okropnym żalem opowiadać, że się już rozstać muszą. I uczy go, jak ma robić, że jak go będą mieli wieszać: „to se siądź na mnie! a ja cie wyniese w powietrze jak najwyżéj, a ty wtenczas w powietrzu wywołasz wszystko przed całym narodem, co tylko wiész na matkę, a jak se co zapomnisz, to ja ci przypomne.“
Więc ten ojciec okropnie był rozzłoszczony na tego syna, a matka znów w domu okropnie się cieszyła, że się nie wydadzą jej zbrodnie. A ten syn miał złote włosy, a ojciec o tym nie wiedział, dlatego że nosił peruge na wierzchu. Więc jak go mieli wieszać, ten kucyk mu powiedział, żeby tę „peruge“ zdjął.
Co tylko go mieli już brać na hak, a kucyk wionął w powietrze, bardzo się dopiero wysoko zatrzymał, tak, żeby ten mógł mówić. Więc ten się odzywa:
— Ojcze! chodzi ci o psa, nie o własne dziecko?! Pojechałeś w świat, nie wiész, jaką żone masz; ale ja wiem, jakąś mi matke zostawił. Zostawiłeś mi taką matkę, która mnie życie odebrać chciała i ciebie oszukiwała. Pierwszy raz jak przyszedłem ze szkoły, zgotowała mi taki obiad, co gdybym zjadł, byłbym sie w kawałki popadał. W drugiem dniu zgotowała mi kąpiel: jak wrzuciłem moje stare ubranie do téj wody, to sie płomieniem zapaliło, a straszna zbójczyni powiedziała, że to sukno takie, jak sie wrzuci do ciepłej wody, to sie płomieniem pali. Na trzeci dzień zgotowała mi takie łoże, co jakem rzucił na niego kota, to go tak siekało, że kawałki pod sufit leciały. Ano i powiedziała mi straszna zbójczyni, że wszystko oskarży ojcu, co ja wyprawiam.
A koń się na to odzywa:
— Ja sam byłem świadkiem okrucieństwa twojej żony.
A ten ojciec się odzywa:
— Nie wiem, kogo mam słuchać. Przyjde do domu: żona mnie szalenie kocha, — a tu co innego o niéj słyszę!
A ten konik się odzywa:
— Dla twojéj żony z jéj miłością to szkoda téj szubienicy, tylko ośmiu par koni i rozedrzyć ją w kawałki!
Ano więc ten ojciec usłuchnął konika i kazał swoją żonę poszarpać, co gdy się dowiedzieli jej wielbiciele, to się do rozpuku śmieli, zamiast jej żałować. Powiedzieli, że dobrze babie tak. Ojciec chciał koniecznie wrócić swego syna do domu, ale on z dumą odpowiedział, że nie potrzebuje ojcowéj łaski. Przebrał się w sukmanę i wyjechał na wieś.
Tam nie mieszkał na wsi, tylko w lesie, i nosił niedźwiedzią skórę na sobie. A to go tak tego wszystkiego uczył ten konik. A w tej wsi był okropny dwór, gdzie były trzy córki. Jedna z nich była bardzo piękna i szukała równego do siebie, byle chłopa. A ten się dowiedział o tym i wkradł się tam do ogrodu, a potym się wkradł do izby ogrodnikowéj (ogrodnika) i wlazł pod piec. Ogrodnik tam kręcił się po izbie, nareszcie spojrzał sie pod piec:
— Jesce cie tyz tu licho przyniesło z lasa!
A on mówi tak:
— E! cicho bądź! bo ja nie z lasa.
Ogrodnik się okropnie przeląkł, mówi tak pocichu:
— Bój-ze sie Boga! cóześ ty jest?...
— Tak człowiek, jak i ty.
— Ano, to se ta siedź pod tym piecyskiem, tylko cicho bądź!
To było w sobotę, a ogrodnik robił trzy bukiety dla swoich panien. A ten się odzywa z pod pieca:
— Jeszcześ ty nie widział takich bukietów, jak ja umie robić.
— To wyléź z pod pieca i pomóż mi robić!
Niedźwiedź zaczął się smatłać (wiercieć) pod piecem, żeby se mógł dostać złotego włosa z głowy. A ten ogrodnik się pyta:
— Wkiedyz ta wylezies?
Ano ten wylazł. Jak zaczął robić ten bukiet, a ogrodnik dostrzegł, że on ma złotą niteczkę, i mówi tak:
— Dejze mi jedne taką!
— Ja sam rad, że mam jedne.
— A skądżeś ty te jedne wziął?
— A kupiłem. Wiész ty, co to kosztuje taka jedna niteczka?
— Niechby kosztowała, ile chciała, jabym se zaraz kupił.
A on mówi tak:
— Ehę! kupiłbym se? Jedno, że to jest nie dla ciebie, a po drugie: musiałbyś sam siebie sprzedać.
— E! już nie gádej, bo mie mierzis!
— A to dobrze! bo ja kontent z tego, że nie mówie.
I uwił śliczny bukiet, tak, żeby ogrodnikowi nie chodziło o czas, takby był z zazdrości zepsuł, a spartolił po swojemu. I zaniósł bukiety swojem paniom. Najmłodsza, ta najpiękniejsza, wybrała sobie najpiękniejszy. Zaczęła go oglądać bardzo starannie i spostrzegła złoty włos. Poszła do ogrodnika, pyta się go, skąd on wziął taką niteczkę.
— A já nie wiem, skąd sie ta zamytlała (wzięła).
Na drugi dzień w niedzielę panienki były w kościele wszystkie trzy. Patrzą się: a tu przychodzi pan bardzo piękny i złote włosy ma na głowie, po polsku ubrany... ale dwie siostry nie zwróciły na niego uwagi, tylko ta piękna, spojrzała na jego włosy, a potym na bukiet. I myśli sobie:
— Taką samą niteczkę mam w bukiecie, jak jego włosy. O! gdyby on o tym wiedział, pewnoby się do niej przyznał!
A on znów zwrócił na nią uwagę i pomyślał sobie:
— Gdybyś ty wiedziała, że to moim włosem wity ten bukiet, pewnobyś się albo zasmuciła, albo ucieszyła!
I tak przez cały przeciąg nabożeństwa patrzało jedno na drugie. Więc po nabożeństwie, on wyszedł wcześniej i przybiegł do swojej jaskini w lesie, rozebrał się, włożył swoją niedźwiedzią skórę, poszedł do ulubionego ogrodu, położył się pod najpiękniejszym klombem róż.
Leży sobie bardzo paradnie, a zapomniał se głowę dobrze owinąć, żeby mu włosów nie było widać. I tak sobie rozmarzony myślał o tej, co ją widział w kościele. I z zamyślenia nie widział, że ona tuż przy nim stoi, i odzywa się do niego:
— Coś ty jest za niedźwiédź? coś cały siercią porośnięty, a na głowie szmaty masz i złoto ci przegląda?
A nie wiedziała, co to jest: czy to włosy, czy to co? bo się bała bliżej przystąpić.
A on mówi tak:
— A niedźwiédź jestem, tylko taki, jakiego Pan Bóg nie stworzył.
A ona mu mówi tak:
— Czemu ty sie tak ubierasz po niedźwiedziemu?
— A czybym cie mógł inaczej, pani, widzieć?
— A cóż ty dla mnie przychodzisz tu do ogrodu wylegiwać sie?
— A dla kogóżby innego?
A ona się znowu na to tak odzywa:
— Cóż ci z tego przyjdzie, kiedyś ty niedźwiédź?
Tak sobie drwiła z niego. A on mówi tak:
— Gdyby pani chciała, mogę zrzucić skórę niedźwiedzią i pokazać, kto jestem.
A ona mówi tak:
Nie zrucej! nie zrucej! boby cie mógł kto widzieć.
Więc przyszła do domu i zastała jednego z młodzieńców, który się oświadczył rodzicom o jej rękę. Ale ona wzgardziła niem, mówiąc, że wyjdzie za jednego z wieśniaków, który się jej bardzo podoba. A ona mówiła na tego niedźwiedzia, bo wiedziała, kto to jest ten niedźwiedź, i oni się późniéj widywali z sobą i umówili się, żeby on przyszedł oświadczyć rodzicom, że się chce z nią żenić.
I on przyszedł, ale go matka skrzyczała okropnie: co on sobie myśli, żeby jej córka za takiego chłopa szła! A tu córka się odzywa na to:
— Lepiéj ja wyjdę na chłopie, niżeli moje siostry na panach.
A matka jej mówi tak:
— A wyjdź sobie za niego! ale posagu żadnego nie dostaniesz.
— No to nie! to i tak żyć potrafie.
I tak rodzice, chociaż niekontenci, musieli ją wydać za tego, którego chciała; ale nie dostała żadnego posagu.
I tak, jak się ożenił z nią, pojechał z nią do ojca; i ojciec dał im dwa razy większy posag, niżeliby byli z domu zabrali od jej matki. Ale on swoją drogą zawsze się błąkał po lesie.
A te jej trzy siostry wyszły za mąż za panów bardzo mądrych(!). Więc raz na święta (Bożego Narodzenia) wybrali się na polowanie i polowali caluteńki boży dzień i nic nie upolowali. I spotkali się z tym swoim szwagrem (oni go znali dobrze i on ich także). Widzieli u niego, że on ma tyle zająców i sarny ma, że tyle nastrzylał, a oni nic nie mają. I mówi tak jeden do niego:
— Sprzedajcie mi, człowieku, (oni go mieli za chłopa) pare sztuk!
A on mówi tak:
— Nie tak sprzedám, ale dám, tylko sobie pán dej rozpáloną podkowę przybić na gębie!
Ten też dla honoru, żeby się nie powstydzić w domu, że nic nie przyniósł, kazał sobie odbić rozpaloną podkowę na gębie. On wziął, rozpalił podkowę w ogniu, chwycił w obcęgi i przybił mu. A ten nieznacznie, żeby go poznał, kto mu te podkowę odbijał, jakby się przebrał, skaleczył mu nogę niby to nieumyślnie. I zabrał się i poszedł.
Przychodzi znów ten drugi i mówi tak:
— Sprzedejcie mi, człowieku, pare sztuk! bo tak macie dużo.
— Nie tak sprzedám, ale dám, tylko pozwólcie wybić cwancygiera na nosie!
Ano ten dla honoru także, żeby próżno do domu ule wrócił, pozwolił sobie wybić cwancygiera na nosie.
Ano więc, potym przyszedł ten chłop do domu, do swego pałacu, zaczął się rozbierać i ubierać w co innego. Więc siadł se, jeszcze nie miał butów na nogach, tylko miał dopiero nogę owiniętą, co miał świeżo skaleczoną. Wtym dzwoni ktoś, otwiera lokaj, a tu wchodzi służąca i pyta się: czy jest pani? A on mówi tak: Jest!
— Nie mogłabym z panią mówić?
A to była służąca od jej rodziców z zaproszeniem na święta. A ta służąca słyszała, jak ci dwaj opowiadali sobie przygodę w lesie. Więc wchodzi, podaje list, i bardzo ją to zdziwiło, że on taką biedę udawał straszną, a tak pięknie u nich w salonie.
Ci podziękowali za zaproszenie i powiedzieli, że przyjdą. Ale nie poszli.
Przyszła służąca napowrót do domu i zaczęła opowiadać, że „oniby mogli zaprosić nasze państwo do siebie na święta, nie nasze ich, że tacy bogaci są.“ Matka się bardzo zdziwiła i jak się pierwej wyrzekała córki, tak się teraz sama pofatygowała do niej i zaczęła ją przepraszać, że ją tak nizko ceniła. I mówiła:
— Moja córko! dobrześ zrobiła, żeś za tego człowieka wyszła, bo też tamci zięciowie to są tacy do niczego: jeden sobie kazał odbić jakiemuś człowiekowi w lesie podkowę na gębie, a drugi cwancygiera na nosie.
Nareszcie pyta się tej córki:
— A gdzież mąż twój jest?
— A leży chory, to mu ktoś tam w lesie noge skaleczył.
— Ano widzisz! to to jego sprawki: tej podkówki i tego cwancygiera.
A ta córka mówi tak:
— Ano, jakich se mama zięciów obrała, takich se mama ma! jednego z podkową, drugiego z cwancygierem. Cóż więcej potrzeba?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Mátyás.