O jednej pannie, która potwora pokochała

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Mátyás
Tytuł O jednej pannie, która potwora pokochała
Pochodzenie Z za krakowskich rogatek
Redaktor Michał Arct
Wydawca Michał Arct
Data wyd. 1894
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


7. O jednej pannie, która potwora pokochała[1].

Był jeden kupiec bardzo bogaty, który handlował tylko materjami na stroje damskie. Miał trzy córki: dwie były jego żony, bo on się ożenił z wdową, a jedna była jego własna, najmłodsza.
Raz wyjeżdżał za morze, ażeby coś kupić nowego, modnego do swojego sklepu. I pyta się tak córek: najpierw najstarszéj: coby sobie życzyła, żeby jej kupił? A ta mu odpowiada, że życzy sobie sukni tkanej złotem. Powiedział, że jej przywiezie taką, jakiej sobie życzy. Potym pyta się młodszej: coby sobie życzyła, żeby jej kupił? A ta mu odpowiada, że sobie życzy najpiękniejszej i najmodniejszej materji na suknie. Powiedział, że jej przywiezie. Potym się pyta swojej najdroższej, najukochańszej córeczki: czegoby sobie życzyła? A ona odpowiada, że sobie życzy, żeby jej przywiózł taką różę, żeby zawsze pachła i nigdy nie zwędniała. Przyobiecał jej, że jej wszystko przywiezie, czego sobie tylko życzy.
I pożegnał swoją żonę i swoje drogie córki i puścił się w podróż. Bardzo szczęśliwie przejechał morze, nakupił wszystkiego, co miał kupić i obydwom córkom także pokupił, ale najmłodszej nie mógł kupić tego, czego sobie życzyła. Więc poszedł do złotnika i kazał zrobić piękną różę z samych djamentów. I pięknemi perfumami różanemi ją zaperfumował. 1 bardzo ucieszony powracał do domu.
Jak wsiadł na okręt, okręt ruszył, już na środku morza byli, wtym okropne bałwany uderzyły, burza się wzdęła, i okręt zatonął. Kupiec wszystko stracił, zaledwie tylko potrafił z życiem się uratować. Wypłynął na jakąś wyspę i tam oglądnął się na wszystkie strony, sam nie wiedział, gdzie się znajduje i gdzie się to wszystko podziało, co on pokupił. A najbardziej desperował o tę piękną różę, jaką miał przywieźć swojej drogiej córce. Wtym coś go natchło, żeby dalej szedł. I idzie sobie i tak duma: co on pocznie? z czym on do domu zajdzie? z czym? — z gołemi rękoma? Nareszcie patrzy się: a tu na takim pagórku jest ogród, mosiężnemi balaskami obalaskowany. Furtka od ogrodu była naoścież otwarta. Wszedł do ogrodu, zaczął się rozglądać, wszystko mu się tam bardzo podobało. I myśli se:
— Mój Boże! mój Boże! co tu tyle piękności jest, a ja taki zmoczony i głodny!
Nareszcie obejrzał się w lewą stronę i ujrzał piękny zamek, który także nie był zamknięty, tylko naoścież otwarty. Wszedł tam i wyszedł na pierwsze piętro; wszedł do jednego z pokojów; jak nie było nikogo w całym zamku, tak nie było i w pokoju nikogo. Nareszcie siadł sobie i tak se myśli: — Hm! taki zamek i pusty! podobny do mojego brzucha... Ja jestem taki głodny, że już może i z głodu tutaj umrę.
Wtym przychodzi do niego jakiś człowiek, którego całkiem nie widział, tylko słyszał mowę. I tak mówił do niego ten człowiek:
— Idź do drugiego pokoju! cóż tu będziesz siedział daremnie i dumał? Tam przynajmniej czego skosztujesz! Przyniosłem ci tam śniadanie, świeże ubranie, wodę do obmycia i twoje stracone rzeczy, jakieś sobie stracił w morzu.
A kupiec się na to odzywa tak:
— A czy różę piękną także?
A on mu odpowiada:
— A! to nic!
— A dlaczego nie?
— Bo taką piękną różę to możesz dostać i u nas w ogrodzie świeżą.
Ano więc ten się już nic nie sprzeciwiał, tylko poszedł do pokoju do drugiego. I tam zastał co miał obiecane. Umył się, ubrał się, śniadanie zjadł i myśli sobie:
— Alem se też to pojadł! Jaki Pan Bóg dobry! I jacy tu dobrzy ludzie są! Ale że ich widzieć nie można.... co to było?....
I wyszedł do ogrodu, żeby się przejść po dobrym śniadaniu. Idzie sobie ścieżką i ogląda wszystkie kwiaty, i nagle spostrzegł klomb pięknych róż, właśnie takich, jak sobie córka jego życzyła. Zbliżył się do tego klombu, wyciągnął rękę, ażeby urwać jedną różę dla swojej córki. Wtym chwyta go coś za ramiona okropnemi pazurami i woła na niego chrapliwym głosem:
— Tyś sadził, żebyś rwał?!
A on mówi tak:
— Zlituj się! bo mi potrzeba tej róży dla mojej córki!
To go puściło, i kupiec obejrzał się i ujrzał niestworzonego potwora, jakiego nikt na świecie nie widział i może widzieć nie będzie. I ten potwór mówi do niego tak:
— Ja ci dam i cały klomb róż, ale mi przywieź za rok tę swoją piękną córkę, którą tak nad życie kochasz.
A kupiec się na to odzywa:
— Ach, Boże mój kochany! czego ty wymagasz ode mnie, bym ci dziecko swoje na pożarcie przywiózł!
A ten potwór mówi tak:
— Gdybym miał być zwierzem żarłoczem, tobyś się i ty tutaj nie ostał!
A kupiec się na to odzywa:
— Więc na cóż ci potrzeba mojego dziecka?
— Na co mi potrzeba, to mi potrzeba, ty się o to nie pytaj! tylko bądź pewny, że jej tu krzywda żadna się dziać nie będzie! Za rok mi ją przywieziesz, rok będzie u mnie, a znów na rok poślę ją tobie.
Kupiec się na to zgodził i dostał śliczny bukiet od potwora z tych pięknych róż, jakich sobie jego córka życzyła (bo te róże były takie, co nigdy nie zwiędniały i zawsze pachły). Ucieszony tą zdobyczą, pożegnał potwora, który był dla niego bardzo czuły i nazywał go ojczulkiem, i powiedział mu, że za dwa lata będzie jego zięciem, i żądał od niego przyobiecania ręki córki i że nie wzgardzi nim jako zięciem. Więc kupiec mu przyobiecał, żeby tylko załagodzić strasznego potwora.
Potwór, ucieszony tym, że ten nie wzgardził nim, kazał mu siąść na siebie i przeniósł go z jego klajnikantami (towary) przez morze. I tak tupał, jak gdyby po bitym tretuarze swojemi pazurami, bo u niego nie było morze, tylko sucho, tylko był kamień gładki, a dla ludzi było okropne morze. Tak, że kupiec nie mógł się wstrzymać od śmiechu i pyta się potwora:
— A którędyż ty jedziesz?
— A cysarskim gościńcem!
Ano i przewiózł kupca na drugą stronę. Kupiec zesiadł z niego, a potwór woła:
— Pocałujże mię! przecież będę twoim zięciem!
Ano kapcowi było okropnie nieprzyjemnie taką paskude całować, ale go pocałował, i na oko był ten pocałunek bardzo czuły. Pożegnał potwora i przyjechał do domu. Wszystkim córkom rozdał prezenty, tylko swojej żonie zapomniał przywieźć sznur grubych pereł, jaką jej chciał zrobić niespodziankę. I zapomniał sobie!
I tak minął miesiąc jeden i drugi, a on smutny i smutny, i nic go rozweselić nie może. Już się zbliżał rok, on jeszcze smutniejszy.
Zbliża się raz do niego ta najmłodsza córka i pyta się:
— Mój tatuńciu! cóż ci to brakuje, żeś taki smutny, łzami ci oczy zachodzą, tak cię nic nie cieszy, jakby mnie na świecie nie było!
A on jej odpowiada:
— I cóż mię ma weselić? ty ode mnie pojedziesz, kto wie, co się z tobą stanie? może i zginiesz?... może już nie wrócisz więcej do mnie? A wtenczas cóż i po mnie na świecie będzie?
A ona ojcu odpowiada:
— Ale nie martw się, tatuś! Przecież mnie tam dobrze będzie — mówi, — przecież na stracenie nie pojadę!
A ojciec się jej pyta:
— A skądże ty wiesz, że na stracenie nie pojedziesz?
— Mój tatusiu! kto dla kogo stworzony, to dla tego umrze.
Ojciec się obruszył na nią:
— Więc ty chcesz dla tego szkaradnego potwora umrzeć!
A ona mówi:
— A tak! Nie macie się o co, ojcze, gniewać, boście przecie przyrzekli, że go przyjmiecie za zięcia!
Ojciec se przypomniał to przyrzeczenie i uściskał córkę bardzo czule. Kazał jej spakować rzeczy i wysłał ją temu okropnemu potworowi. Jechała bardzo smutna; przyjechała tam, nikogo nie widziała, ani nie słyszała niczyjej mowy, nawet nie słyszała ptaków śpiewania (bo tam było wszystko zaklęte, nawet ptaki). Weszła do tego pałacu, wszystkie pokoje były pootwierane, i wszystko było tak urządzone, jak ona lubiła, i co jej tylko na myśl przyszło, tam zastała. I myśli sobie:
— Czy to ja u ojca tak miałam? Siostry były zazdrosne, matka była zła, wszystko mi wydarły, jeszcze mię i zbiły. O Boże! Boże! jak tu będzie dobrze!
Tak się rozsiadła odrazu w najpiękniejszym salonie, który był umeblowany podług jej gustu i w którym się znajdowały wszelkie zabawki dla niej: lalki, kwiaty... co tylko jej na myśl przyszło. Nabawiła się już do sytości i myśli sobie:
— Zabawek mi dali, a jeść mi nie dali!
W tej chwili przyniesła niewidoma osoba przewyborny obiad, taki, że nawet w domu nigdy takiego nie miała. Pojadła sobie, położyła się na kanapie po obiedzie, śpi. Otwarła po cichutku oczy i spojrzała, ale nikogo nie ujrzała. I mówi:
— A to ty przyszedłeś! Dobrze, że mi się nie pokazujesz, bobym ci się przelękła.
Zaczęła rozmawiać z tym potworem, którego nie widziała przed sobą, a słyszała jego głos i czuła dotykanie się jego łapy do swojej ręki. Rozmawiali bardzo nieśmiało, ona się okropnie bała, on starał się ją oswoić i mówił jej:
— Nie bój się mnie: Chociaż jestem taki straszny, ale przecież słyszysz moją mowę! mówię do ciebie spokojnie, łagodnie i nic ci się tutaj przy mnie złego nie stanie.
Onéj się już sprzykrzyło z nim rozmawiać dlatego, że go nie widziała i mówi mu:
— Idź już ode mnie, bo mi się już przykrzy z tobą mówić, ja się muszę trochę lalkami pobawić; nie jestem przyzwyczajona tak poważnie rozmawiać.
On na jej żądanie, ucałował jej rękę i odszedł. Ona pobawiła się trochę lalkami, pograła sobie na fortepjanie i wyszła do ogrodu na spacer. Chodzi sobie po ogrodzie, ogląda kwiaty, zrywa, bukiety sobie robi i myśli sobie:
— Wszystkie róże mam, ale gdzie tu jest ten klomb z te-mi różami, co mi ojciec bukiet z nich przywiózł?
I tak chodzi po ogrodzie i szuka, i znalazła. Zbliżyła się, rwie sobie róże, nareszcie spostrzega o kilka kroków od siebie coś okropnego, czarnego. Przypatrzyła się bliżej, okropnie się przelękła, tak, że aż zemdlała.
A to był ten potwór.
Leżała długo, bo potwór także z tęsknoty był omdlały, i nie wiedział, że ta, do której on tak tęsknił, także z przestrachu zemdlała. Więc po niejakiej chwili przyszła do siebie, przetarła sobie oczy, zbliżyła się do potwora pocichutku i pomacała go, przypatrzyła się mu lepiej, że ma oczy zamknięte i że nic nie wie, że ona go maca. Siadła sobie przy nim, zaczęła go głaskać i z jej rozpusty, z jej dziecinności dmuchła mu do ucha. Potwór ruszył się trochę, ona się odsunęła, bo się go bała, ale napowrót wróciła do swojej rozpusty, dmuchła mu drugi raz. Potwór leniwie obejrzał się na nią, ta się go przelękła i krzykła:
— Ojoj! co za paskudne oczy!
On się rozśmiał i zobaczyła znów jego straszne kielce:
— Ach! co za paskudne zęby!
Ale już nie uciekała od niego, tylko się mu lepiej przypatrzyła, że nie był taki paskudny, za jakiego go miała. I mówi mu:
— Cóż ty, biedaku, tutaj tak leżysz? takiś mokry, mrówki po tobie łażą, a ty tak leżysz i leżysz, jak gdyby ci kto kazał...
— Dej spokój! już niedługo będę tak leżał, tylko ty bądź lepsza dla mnie! Bo ty mię wypędzasz od siebie i pozwolisz, żeby mię mrówki kąsały.
I tak codzień z sobą rozmawiali; przyzwyczaiła się do niego i już się go nie bała. Przepędziła tam cały rok w tym zamku, że nawet nie pomyślała o rodzicach, o niczym, tak jej słodko spływał czas przy tym szkaradnym potworze.
Już tam była rok i sześć niedziel, tak on jej mówi: czyby nie pojechała do ojca? A ona mówi tak, żeby pojechała, ale się jej nie chce jechać.
A on mówi tak:
— Ale jedź! ojcu się tam przykrzy bez ciebie, wkiedy będziesz chciała, to se wrócisz tutaj.
— Ano dobrze, to pojadę!
Więc on dał jej dzwoneczek i czerwone jabłko i powiedział jej tak, że jak to jabłko będzie półblade, to on będzie chorował; a jak będzie całe blade, to już nie będzie żył; żeby wtenczas zadzwoniła tym dzwoneczkiem: „W tej chwili bedziesz przy mnie!“ Więc ona pożegnała się z nim i on przywołał jakichś ludzi, których ona nie widziała, i kazał ją przenieść do ojca.
Jak ją przynieśli do ojca, ojciec bardzo się ucieszył z jej przybycia i mówi tak do niej:
— Cóż ci to tam źle było, żeś przyszła?
A ona mówi tak:
— Nie! wiedziałam, że się ojcu przykrzy beze mnie, więc przyszłam; a jeżeli ojciec chce, to mogę iść i zaraz napowrót.
Ojcu się bardzo przykro zrobiło, że ona tak powiedziała, powiedział i przysiągł się jej, żeby się jej nie wiem jak chciało tam napowrót wracać, żeby na głowie stawała, to jej nie puści. Ona się rozśmiała z tego i pomyślała sobie, że na nic ojcowe gadanie: „Przecież mam dzwoneczek, to mogę zaraz powrócić, jak tylko zadzwonię!”
Schowała jabłuszko do komody i dzwoneczek i zapomniała sobie zaglądać chociaż raz w kilka czas na jabłuszko; a jabłuszko to trochę blade, to bledsze było, to bledsze, to bledsze, aż całkiem zbladło.
Tak raz matka się okropnie na nią zgniewała i powiedziała:
— Bodajżeś się wyniesła napowrót!
Tak onej się przykro zrobiło, i przypomniała sobie zaraz o jabłuszku. Zagląda do komody: a tu jabłuszko całkiem blade! Zadzwoniła dzwoneczkiem i w tej chwili się znalazła w swoim ulubionym pałacu, do którego tak tęskniła.
Nasamprzód, jak tam przybyła, poszła szukać potwora. Szukała go wszędzie po całym pałacu, po całym ogrodzie i znalazła go pod krzakiem malin: przykryty był słomą. Odchyla słomę, a on leży wyciągnięty, zęby wyscyrzone i już trochę cuchniał. Jak się rzuciła na niego, zaczęła płakać, łzami go oblewać, całować, tak skrzysiła zdechłego już zwierza. On wyciągnął do niej łapę i zaczął jej wymawiać:
— Widzisz! jak to pamiętasz o mnie! Wtenczas-eś wróciła, jak ci już tam dobrze nadokuczali, nagryźli cię.
A ona go zaczęła przepraszać, żeby się nie gniewał na nią, że sobie zapomniała o nim. Więc on jej mówi tak;
— Idź do zamku, a za pół godziny tutaj przyjdź!
Więc ona ucałowała go i poszła. Przyszła do zamku: tam zastała służbę w liberjach postrojoną, którzy jej okropnie dziękowali za to, że ich wybawiła, oprowadzali ją po całym pałacu, pokazywali jej wszystko, wszystko, co tylko było, najpiękniej umeblowane salony, i wszystko, co jej tylko mogła ślina na język przynieść do jej zachcenia, to wszyściusieńko tam było. Za pół godziny poszła do tego potwora i zastała już nie potwora, tylko pięknie ubranego jakiegoś królewicza, który stał z garsztką wojska. Jak ona nadeszła, tak jej pięknie zaczęła muzyka grać i zaczęli jej wszyscy także dziękować, że ich wybawiła. Także się i chłopi ze wsi schodzili i dziękowali jej, bo także byli zaklęci: cała wieś z zamkiem była zaklęta. Bo tego królewicza przeklął jakiś drugi książę, jego i całą jego wieś. Ten królewicz zaczął jej także dziękować, kazał zaraz założyć okręt na morzu i wsiadł z nią i cała banda muzykantów. Jak jechali, muzyka im grała, jechali do rodziców i cieszyli się, że sie złączą obydwoje. A on taki był piękny, że się mu napatrzyć nie mogła. I mówiła mu:
— Jakiś ty był paskudny, śmierdzący pierwej!
A on jej mówi:
— Ale teraz jestem pachnący!
Jak przyjechali do rodziców, ojciec się bardzo ucieszył, że córka jego zostanie królową, a siostry jej, żeby były mogły, toby ją były w łyżce wody utopiły z zazdrości. Ona uważała na to, ale se nic z tego nie robiła, bo wiedziała, że jak im tylko ojciec wesele sprawi, to zaraz pojedzie.
I ojciec im wesele sprawił, bardzo się wszyscy ładnie bawili, cieszyli się, wienszowali jéj. Po weselu wyjechali do swojego zamku i żyli z sobą długo szczęśliwie, żyli, żyli, żyli, aż pomarli i pognili.

Dr. Karol Mátyás.






  1. Por. Wisła, VII, 26.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Mátyás.