Strona:Karol Mátyás - Z za krakowskich rogatek.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z sobą i umówili się, żeby on przyszedł oświadczyć rodzicom, że się chce z nią żenić.
I on przyszedł, ale go matka skrzyczała okropnie: co on sobie myśli, żeby jej córka za takiego chłopa szła! A tu córka się odzywa na to:
— Lepiéj ja wyjdę na chłopie, niżeli moje siostry na panach.
A matka jej mówi tak:
— A wyjdź sobie za niego! ale posagu żadnego nie dostaniesz.
— No to nie! to i tak żyć potrafie.
I tak rodzice, chociaż niekontenci, musieli ją wydać za tego, którego chciała; ale nie dostała żadnego posagu.
I tak, jak się ożenił z nią, pojechał z nią do ojca; i ojciec dał im dwa razy większy posag, niżeliby byli z domu zabrali od jej matki. Ale on swoją drogą zawsze się błąkał po lesie.
A te jej trzy siostry wyszły za mąż za panów bardzo mądrych(!). Więc raz na święta (Bożego Narodzenia) wybrali się na polowanie i polowali caluteńki boży dzień i nic nie upolowali. I spotkali się z tym swoim szwagrem (oni go znali dobrze i on ich także). Widzieli u niego, że on ma tyle zająców i sarny ma, że tyle nastrzylał, a oni nic nie mają. I mówi tak jeden do niego:
— Sprzedajcie mi, człowieku, (oni go mieli za chłopa) pare sztuk!
A on mówi tak:
— Nie tak sprzedám, ale dám, tylko sobie pán dej rozpáloną podkowę przybić na gębie!
Ten też dla honoru, żeby się nie powstydzić w domu, że nic nie przyniósł, kazał sobie odbić rozpaloną podkowę na gębie. On wziął, rozpalił podkowę w ogniu, chwycił w obcęgi i przybił mu. A ten nieznacznie, żeby go poznał, kto mu te podkowę odbijał, jakby się przebrał, skaleczył mu nogę niby to nieumyślnie. I zabrał się i poszedł.
Przychodzi znów ten drugi i mówi tak:
— Sprzedejcie mi, człowieku, pare sztuk! bo tak macie dużo.
— Nie tak sprzedám, ale dám, tylko pozwólcie wybić cwancygiera na nosie!