Niebezpieczne związki/List X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Choderlos de Laclos
Tytuł Niebezpieczne związki
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Les Liaisons dangereuses
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

LIST X.

Markiza de Merteuil do Wicehrabiego de Valmont.

Czy dąsasz się na mnie, wicehrabio? czy może zmarłeś? albo też, co niemal na jedno wychodzi, żyjesz jedynie dla swojej Prezydentowej? Ta kobieta, która ci wróciła złudzenia młodości, wróci ci wkrótce również i śmieszne jej uprzedzenia. Oto już czujesz się nieśmiałym i niewolnikiem; lepiej przyznaj się odrazu, iż jesteś poprostu zakochany. Wahasz się uciec do szczęśliwego zuchwalstwa. W ten sposób właśnie postępujesz sobie zupełnie bez zasad, zdając wszystko na los przypadku, a raczej kaprysu. Czyżbyś już nie pamiętał, że miłość jest, jak medycyna, jedynie sztuką pomagania przyrodzie? Widzisz, że cię pobijam twoją własną bronią; ale nie wzrastam zbytnio w pychę z tej przyczyny, boć to jest najłatwiejszy sposób pobicia mężczyzny na głowę. Musi ci się oddać, powiadasz: no, dobrze, musi, to pewna, toteż odda się tak jak i inne, z tą różnicą, że zrobi to niezgrabnie i bez wdzięku. Ale, żeby skończyła na oddaniu się, najlepszy sposób jest ten, aby zacząć od wzięcia. Jakiemż prawdziwem dzieciństwem miłości jest to śmieszne odróżnienie! Mówię miłości, bo ty jesteś zakochany, wicehrabio. Mówić inaczej, znaczyłoby oszukiwać cię, znaczyłoby ukrywać przed tobą twoją chorobę. Powiedz mi więc, omdlewający kochanku, te kobiety, które w życiu miałeś, czy ty myślisz w istocie, że je zgwałciłeś? Ależ, jakąkolwiekby która z nas miała ochotę oddać się komu, choćby nam nawet niewiem jak było pilno do tego, to i tak przecież trzeba jakiegoś pozoru; a czyż może istnieć pozór wygodniejszy dla nas, jak ten, który pozwala odgrywać rolę słabej istoty, ulegającej sile? Co do mnie, przyznam się, iż w kampanii miłosnej najwyżej cenię atak żywy i dobrze przeprowadzony, w którym wszystko postępuje po sobie w porządku, jakkolwiek z szybkością; który nie zostawia nas nigdy w tem kłopotliwem położeniu, abyśmy same musiały naprawiać niezręczność nieprzyjaciela; atak, który pozwala nam zachować pozory poddania się przemocy w tem nawet, na co same się godzimy i zręcznie głaska dwie nasze uprzywilejowane słabostki: chwałę obrony i przyjemność porażki. Wyznaję, że ten talent, rzadszy o wiele, niżby można mniemać, zawsze zyskiwał moje uznanie, i że nieraz zdarzyło mi się ulec, jedynie aby męstwo uwieńczyć zasłużoną nagrodą.
Ale ty, ty, który nie jesteś już sobą, ty postępujesz tak, jakbyś obawiał się zwycięstwa. Ech! odkądże ty podróżujesz w ten sposób, popasając co chwilę i jakiemiś bocznemi dróżkami? Mój przyjacielu, gdy chcesz dojechać do kresu, bierz konie pocztowe i jazda! wielkim gościńcem! Ale zostawmy ten przedmiot, który drażni mnie tem więcej, że pozbawia mnie przyjemności ujrzenia cię rychło. Przynajmniej pisuj częściej i donoś mi o wszystkiem w miarę postępów. Czy wiesz, że już przeszło dwa tygodnie pochłania cię ta śmieszna miłostka i, że zdołałeś przez ten czas zaniedbać wszystkie inne obowiązki?
Ale, ale, gdy mowa o zaniedbaniu: przypominasz mi, wicehrabio, tych ludzi, którzy zasięgają regularnie wiadomości o swoich chorych przyjaciołach, lecz nigdy nie są ciekawi odpowiedzi. Kończysz swój ostatni list zapytaniem, czy Kawaler nie rozstał się ze światem. Ja nie odpowiadam, a ty przestajesz się o to troszczyć. Czyż zapomniałeś, że mój kochanek jest, już z urzędu, twoim najserdeczniejszym przyjacielem? Ale uspokój się: nie umarł; lub, gdyby mu się to miało przytrafić, to chyba z nadmiaru szczęścia. Biedaczek mój, jakiż on tkliwy! cóż to za urodzony kochanek! jak on umie żywo czuć i wyrażać uczucia! w głowie mi się kręci na samo wspomnienie. Doprawdy, to nieopisane szczęście, jakie on znajduje w przekonaniu, iż jest kochanym, gotowo mnie jeszcze do niego przywiązać.
Tego samego dnia, w którym, jak ci pisałam, obudziła się we mnie chętka zerwania z Kawalerem, ileż szczęścia czekało go jeszcze! A przecież, w chwili kiedy mi go oznajmiono, rozmyślałam zupełnie poważnie nad środkami doprowadzenia go do rozpaczy. Nie wiem, czy to był kaprys, czy inna jaka przyczyna, ale nigdy nie wydał mi się tak pełnym powabu. Mimo to przyjęłam go kwaśno. Liczył na to, że spędzi ze mną jakie dwie godziny, zanim drzwi moje otworzą się dla wszystkich. Powiedziałam mu, że wychodzę; zapytał mnie, dokąd: odmówiłam mu odpowiedzi. Zaczął nalegać; tam, gdzie pana nie będzie, odparłam opryskliwie. Na szczęście dla siebie, stanął jak skamieniały po tej replice; to pewna, że gdyby był wyrzekł jedno słowo, wybuchłaby niechybnie scena, i skończyłoby się zerwaniem. Zdziwiona tem milczeniem, zwróciłam na niego oczy, bez innego zamiaru, przysięgam ci, wicehrabio, jak tylko aby zobaczyć jego minę. Spostrzegłam na tej prześlicznej twarzy ten smutek, zarazem głęboki a tkliwy, któremu, sam przyznałeś, trudno było w istocie się oprzeć. Ta sama przyczyna wywołała ten sam skutek: uczułam się zwyciężoną po raz drugi. Od tej chwili, poczęłam jedynie myśleć nad sposobem oczyszczenia się w jego oczach z wszelkiej winy. „Wychodzę w pewnej sprawie, rzekłam mu już nieco łagodniej, w sprawie dotyczącej nawet i pana; ale nie pytaj mnie o nic. Będę wieczerzać w domu, przyjdź, a dowiesz się wszystkiego“. Wtedy dopiero odzyskał mowę, ale nie pozwoliłam mu zrobić z niej użytku. „Śpieszę się bardzo, rzekłam. Zostaw mnie; do zobaczenia wieczorem.“ Pocałował mnie w rękę i wyszedł.
Aby mu powetować to rozstanie, być może, aby powetować je samej sobie, wpadam na myśl zapoznania go z moim małym domkiem, o którego istnieniu nie miał zupełnie pojęcia. Dzwonię na moją wierną Wiktoryę. Dostaję migreny, każę oznajmić wszystkim, że kładę się do łóżka; zostawszy wreszcie sama z moją nieocenioną, stroję się za pannę służącą, podczas gdy ona przebiera się za lokaja. Następnie Wiktorya sprowadza dorożkę do bramy ogrodowej i pomykamy w drogę. Przybywszy do świątyni miłości, wyszukuję negliżyk najpowabniejszy jaki posiadam, poprostu rozkoszny; najzupełniej mojego własnego pomysłu: nie pozwala nic oglądać oczyma, a jednak wszystkiego każe się domyślać. Przyrzekam ci przesłać wzór dla twojej Prezydentowej, skoro uczynisz ją już godną takiego rynsztunku.
Po tych przygotowaniach, podczas gdy Wiktorya zajmuje się innymi szczegółami, odczytuję sobie jeden rozdział Sofy[1], jeden list Heloizy i dwie powiastki La Fontaine’a, aby dostroić rozmaite struny, jakie zamierzam potrącić. Tymczasem Kawaler zjawia się u mojej bramy, jak zawsze pełen pośpiechu. Szwajcar odprawia go, oznajmiając, iż jestem cierpiąca: pierwsza niespodzianka. Równocześnie oddaje mu bilecik odemnie, ale nie przezemnie pisany, zgodnie z moją roztropną zasadą. Kawaler otwiera i widzi skreślone ręką Wiktoryi: „Punkt o dziewiątej, na Bulwarze, naprzeciwko wielkich kawiarni.“ Udaje się na wskazane miejsce i tam mały lokajczyk, którego rolę odgrywa zawsze ta sama Wiktorya, każe mu odprawić powóz i podążyć za sobą. Cały ów romantyczny aparat miał ten skutek, iż rozpalił głowę mojego Kawalera, zaś rozpalona głowa ma zawsze swoje dobre strony. Przybywa wreszcie, oszołomiony zdumieniem i miłością. Aby mu pozwolić przyjść nieco do siebie, przeprowadzam go przez chwilę po małym gaiku, następnie zaś kieruję ku domowi. Najpierw spostrzega stolik i dwa nakrycia; następnie posłane łóżko. Przechodzimy do buduaru, przystrojonego odświętnie. Tam, na wpół z rozmysłu na wpół ze szczerego serca, otoczyłam go ramionami i osunęłam mu się do kolan. „O mój najdroższy, rzekłam, aby ci zgotować niespodziankę tej chwili, popełniłam tę zbrodnię, iż udanym gniewem przyprawiłam cię o zmartwienie i na chwilę pozbawiłam twoje źrenice widoku ukochanej. Przebacz mi moje winy, a okupię je potęgą miłości.” Możesz sobie wyobrazić skutek tej sentymentalnej przemowy. Kawaler, uszczęśliwiony, podniósł mnie co żywo i rozgrzeszenie moje zostało przypieczętowane na tej samej otomance, na której ty i ja przypieczętowaliśmy tak wesoło i w ten sam sposób nasze wieczyste zerwanie.
Ponieważ mieliśmy przed sobą całe sześć godzin, a postanowiłam sobie, iż cały ten czas upłynie mu w sposób niezmącenie rozkoszny, powściągnęłam tedy jego uniesienia i powabna zalotność zajęła miejsce gorętszej czułości. Nigdy jeszcze nie dołożyłam tylu starań, aby podobać się komuś, nigdy też nie byłam równie zadowolona z siebie. Po kolacyi, naprzemian dziecinna i pełna rozsądku, swawolna i tkliwa, niekiedy nawet nieco wyuzdana, starałam się obchodzić z moim lubym niby z sułtanem zasiadającym pośród swojego Seraju, w którym ja grałam kolejno rolę rozmaitych faworytek. W istocie, jego wielokrotne hołdy, jakkolwiek zawsze przyjmowane przez tę samą kobietę, ciągle składane były u stóp coraz to nowej kochanki.
Wreszcie, z brzaskiem dnia, trzeba się było rozłączyć; i cokolwiek Kawaler powiadał, cokolwiek czynił nawet, aby mi udowodnić, iż rzecz się ma inaczej, rozstanie to było dla niego równie potrzebne jak niepożądane. Gdy nadeszła chwila ostatniego pożegnania, wzięłam klucz tego błogosławionego ustronia i wręczając mu go rzekłam: „Zgotowałam je tylko dla ciebie, słusznem jest, abyś ty był jego panem: rzeczą Ofiarnika jest rozrządzać Świątynią.“ W ten sposób zręcznie uprzedziłam podejrzenia, jakie mogłoby mu nasunąć to posiadanie, nieco zagadkowe, małego ustronnego domku. Znam mego Kawalera i nie lękam się, by mi do sanktuaryum wprowadził inną kobietę; gdyby mnie zaś przyszła fantazya zagościć tam bez niego, pozostaje mi zawsze drugi klucz w odwodzie. Chciał za wszelką cenę umówić dzień następnego spotkania; ale zawiele mi jest wart jeszcze mój Kawaler, abym go chciała zużywać tak szybko. Można sobie pozwolić na takie wybryki jedynie z kimś, kogo ma się zamiar niebawem porzucić. On tego nie wie, biedaczek, ale, na jego szczęście, ja to wiem za nas oboje.
Ale widzę, że już jest trzecia rano i że napisałam cały tom, usiadłszy z zamiarem nakreślenia paru słówek. Oto, co może czar ufności przyjacielskiej: ona też sprawia, że ty mi jesteś zawsze najdroższym ze wszystkich; ale, jeżeli mam wyznać prawdę, to milszym jest mi dzisiaj mój Kawaler.

12 sierpnia 17**.





  1. Romans Crébillon’a syna, treści niezmiernie swobodnej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Pierre Ambroise François Choderlos de Laclos.