Nazywano ją miłością.../III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Owen Oliver
Tytuł Nazywano ją miłością...
Pochodzenie Ostatnie dni świata
Wydawca Nakładem "Kurjera Litewskiego"
Data wyd. 1910
Druk Druk Józefa Zawadzkiego w Wilnie
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. They Called it Love
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Szarolica Rada Życia i Śmierci siedziała podobna nakształt posągów na swych szarych tronach, a przed nią ze skrzyżowanemi na piersiach rękoma stał naczelny lekarz. Na twarz jego wybił się słaby rumieniec, oczy miał pełne życia i zgoła niepodobne do oczu członków Rady.
— C A F Q 55 R 47081 Nr, — rzekł Arcy Radca, — oskarżony pan jesteś o zbrodnię niszczenia swych władz racjonalnych i skracanie sobie życia.
— Tak, nie zażywałem antisentient’ów, — odparł naczelny lekarz.
— Oprócz tego oskarżony pan jesteś o namawianie innych do tego samego, używając w tym celu prasy społecznej i medycznej, chociaż wiesz dobrze, że postępowanie takie powoduje skrócenie życia.
— Wzamian za to, co traci na długotrwałości, życie zyskuje na pogłębieniu i intensywności.
— Jest to punkt, podlegający sądowi Rady, nie zaś poszczególnej jednostki.
— Wiedziałem, że Rada nigdy nie zezwoliłaby na to bez uprzednich eksperymentów.
— Od tysiąca lat już ludzkość dokonywa najróżnorodniejszych eksperymentów w tej dziedzinie. Czy znane są panu ich wyniki?
— Wyniki uczuć poznaje się nie rozumem, lecz uczuciem.
— Czy ma pan jeszcze coś do powiedzenia, zanim zaczniemy pana sądzić?
— To tylko, że sądzicie, jak ludzie nieuświadomieni, nie zdając sobie sprawy z tego, coście utracili. Cała reszta mego życia, a wynosi ona sto lat, niczem jest w porównaniu z temi ostatniemi tygodniami, jakie przeżyłem.
Arcy Radca zwrócił się do milczących członków Rady Siedmiu.
— Czy chcielibyście zadać jakie pytanie podsądnemu? — zapytał.
Wszyscy po kolei odpowiedzieli przecząco. Wówczas Arcy Radca wskazał naczelnemu lekarzowi krzesło w najdalszym końcu sali. Po kilkominutowej naradzie przywołał go z powrotem.
— Życie pana jest niebezpieczne dla naszej rasy. — powiedział. — Musi zatem zostać przerwane. Rada Siedmiu daje panu tygodniowy termin do uporządkowania pańskich spraw. A w uznaniu dawnych zasług, pozwala panu wypowiedzieć jakiekolwiek rozumne życzenie.
Naczelny lekarz ukłonił się z szacunkiem.
— Proszę o zwolnienie mię od zażywania anti-sentient'ów w ciągu tego tygodnia, — powiedział, — o tę samą łaskę błagam też dla bezimiennej kobiety, znanej pod nazwiskiem Maud Mordownt. Oprócz tego proszę o pozwolenie ożenienia się z nią.
— Rada Siedmiu łaskawie zezwala, — odrzekł Arcy-Radca.

∗             ∗

Dziewczę w półotwartych drzwiach oczekiwało powrotu lekarza. Zaledwie wszedł do pokoju, padła w jego objęcia.
— Powiedz, — prosiła, — powiedz mi prędzej.
Pogładził jej włosy i ucałował usta; zdumiewający zwyczaj, o którym dowiedział się z jakiejś starożytnej noweli z dawnych czasów.
— Najdroższa moja, umrę za tydzień, — powiedział.
Przytuliła się do niego i długą chwilę milczała.
— Czy nie możnaby apelować? — zapytała wreszcie.
— Przed wykonaniem wyroku mogę apelować do społeczeństwa, ale prawo jest wyraźne, apelacja zaś — zgoła bezcelowa.
— Nie, nie! To spowoduje odłożenie wyroku; będziemy więc dłużej razem. Upłyną tygodnie i miesiące, zanim Rada zbierze głosy.
Uśmiechnął się pobłażliwie. Przez ten czas nauczył się uśmiechać.
— Mamy przecież maszyny do myślenia, — powiedział, — które w przeciągu kilku minut mogą zebrać głosy całego narodu. Wszyscy, oczywiście, staną po stronie Rady.
— Członkowie Rady są waszemi wrogami, — wykrzyknęła namiętnie.
— Nie wiem, co to znaczy „wrogami“, — rzekł spokojnie, — ale Rada nasza jest sprawiedliwa i miłosierna. Pozwolono mi po pierwsze ożenić się z tobą i po drugie — nie zażywać anti-sentient’ów w ciągu całego tego tygodnia. Ty zaś będziesz zmuszona niezwłocznie potem zabrać się do nich. Zagłuszą one twoją... „rozpacz“, tak, zdaje się, to nazywasz.
— Umrę razem z tobą, — odrzekła stanowczo. — Żadnego „potem“ nie może być... Ale ty nie wierzysz w takie rzeczy.
Siedział na szarej otomanie... główkę dziewczęcia przystrajała blado-błękitna kokarda... przyciągnął ją czule do siebie.
— Tracąc uczucia, — powiedział, — utraciliśmy też i Boga. Ale ty nauczysz mię, jak Go teraz odnaleźć.
W poetycznem streszczeniu opowiedziała mu wszystko, co zawierała w sobie pewna archaiczna książka, którą wydostał dla niej z biblioteki Muzeum. Wynalazł ją w wielkim pokoju, noszącym napis: „Przesądy i Mitologia“. A kiedy doszła do słów: „I opuścisz ojca i matkę, a podążysz za mężem twoim“, uśmiechnęła się do niego, on zaś uśmiechnął się do niej.
— Bóg twój więcej wie, aniżeli nasza Rada, — rzekł. — Najdroższa moja, czy zgadzasz się teraz wyjść za mnie za mąż?
— Z całej duszy, — odparło dziewczę.
Wstała i wzięła go za rękę; tak wyszli z pokoju i zawarli zwykły kontrakt małżeński. Dziewczę przypięło białą różę do ubrania męża, a drugą przystroiło swe włosy.
Kobieta, spełniająca obowiązki registratora, zlekka poczerwieniała, widząc, że młodzi ludzie trzymają się za ręce.
— Będziecie sobie bardzo pożyteczni, — powiedziała. — Życzę wam, aby życie wasze trwało jaknajdłużej.
Dziewczę ujęło registratorkę w ramiona i mocno ją ucałowało. Kiedy wyszli, registratorka padła na swój szary fotel i załamawszy ręce, płakała i wołała:
— W tem coś jest: ja chcę to poznać!

Anti-sentient’y nie mają żadnej władzy nad ciekawością kobiet, ona zaś, czytając artykuły naczelnego lekarza, za każdym razem zmieniała ich ilość, pragnąc przekonać się, co z tego wyniknie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Owen Oliver i tłumacza: Anonimowy.