Przejdź do zawartości

Nacjonalizm/O nacjonaliźmie w Indjach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Rabindranath Tagore
Tytuł O nacjonaliźmie w Indjach
Pochodzenie Nacjonalizm
Wydawca Księgarnia „Nowości“
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia W. A. Szyjkowskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Seweryn Zausmer
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O nacjonaliźmie w Indjach.

Polityka nie jest prawdziwem powołaniem Indji; jest niem rozwiązanie zagadnień społecznych. Dotyczy to nietylko Indji, lecz także przeważnej części innych ludów. Na Zachodzie zdobyła sobie polityka przemożny wpływ na ideały, my zaś Hindusi usiłowaliśmy pójść za ich przykładem. Musimy jednak o tem pamiętać, że w Europie kultura sama przez się musiała nabrać charakteru politycznej i handlowej zaczepności, gdyż ludność tamtejsza jest pod względem rasy jednolita, a przyroda nie zaspakaja potrzeb mieszkańców. Z jednej strony nie napotykali Europejczycy na żadne trudności wewnętrzne, z drugiej zaś mieli do czynienia z sąsiadami, którzy byli silni i drapieżni. Dlatego mogło się im wydawać, że jedynem ich zadaniem, jest trzymać się na wewnątrz razem, na zewnątrz zaś przywdziać czujną i nieprzyjazną minę. W dawnych czasach łączyli się z sobą, ażeby rabować, dzisiaj duch, który wśród nich panuje, jest ten sam, łączą się, by cały świat uczynić polem wyzysku.
Od samego zarania swoich dziejów, miały Indje przed sobą ustawicznie to samo zadanie — rozwiązanie zagadnienia rasowego. Każdy lud musi uświadomić sobie swoje powołanie, a nam Hindusom nie wolno o tem zapomnieć, że będzie to tylko przyznaniem się do niemocy, jeżeli będziemy usiłowali zajmywać się polityką, tylko dlatego, ponieważ nie jesteśmy zdolni dokonać tego zadania, jakiem nas obarczyło przeznaczenie.
To samo zagadnienie rasowe, które usiłowaliśmy przez tyle wieków u nas rozwiązać i wy Amerykanie będziecie musieli rozwiązać. Wielu ludzi w waszym kraju zapytuje mnie, jak się przedstawia w Indjach sprawa różnic kastowych. Ilekroć pytają mnie o to, czynią to w poczuciu wyższości. Korci mnie tedy zawsze postawić naszym amerykańskim krytykom to samo pytanie z małą tylko zmianą: „Co uczyniliście z Indjanami i Murzynami"? Bo w odniesieniu do nich, nie potrafiliście chyba wznieść się ponad ducha kastowości. Uciekliście się do okrutnych sposobów, ażeby trzymać inne szczepy w należytem oddaleniu od siebie. Jak długo nie rozwiązaliście w Ameryce tego zagadnienia, tak długo nie macie prawa pytać się Indji.
Mimo to wbrew wielkim trudniościom Indje przecież coś uczyniły. Starały się bowiem uzgodnić z sobą szczepy, pozostawić im ich istotne różnice, a przecież stworzyć dla nich wszystkich pewną wspólną podstawę. Podstawę tę znaleźli nasi święci mężowie jak Nanak, Kabir, Czajtanja i inni, którzy szerzyli wśród wszystkich szczepów wiarę w jednego i tego samego Boga.
Znajdując rozwiązanie tego zagadnienia, przyczynimy się równocześnie do rozwiązania zagadnienia świata. Bo czem były Indje, tem jest obecnie cały świat. Dzięki zdobyczom technicznym zaczyna świat stawać się jednym, jedynym krajem. Wskutek tego nadchodzi chwila, kiedy musicie znaleść podstawę dla waszej wspólności, która nie będzie mogła mieć żadną miarą charakteru politycznego. Jeżeli Indje rozwiążą u siebie to zadanie, uczynią to zarazem dla całej ludzkości. Istnieje wogóle tylko jeden rodzaj dziejów — dzieje człowieka. Dzieje ludów są tylko poszczególnemi rozdziałami tej wielkiej historji. My Hindusi będziemy chętnie cierpieć dla tak wielkiej sprawy.
Każda jednostka odznacza się pewnym zasobem samolubstwa. Daje się więc powodować drzemiącemi w sobie popędami zła i popychać się do walki z innymi dla dopięcia swych celów. Istnieją jednak w człowieku również wyższe popędy, jak współczucie i usłużność wobec drugich. Ludzie, którym brak tej wyższej siły etycznej, a którzy wskutek tego nie mogą żyć z innymi w wspólności, muszą albo zginąć, albo żyć w poniżeniu. Tylko te ludy mogą utrzymać się i zdobyć kulturę, u których poczucie wspólności było silnie rozwinięte. Od samego początku dziejów mieli ludzie do wyboru walkę lub zrzeszenie się, egoizm lub altruizm.
W zaraniu naszych dziejów, kiedy granice geograficzne każdego z krajów były niewielkie, a środki komunikacyjne były nieliczne, posiadał również i ten problem stosunkowo mniejsze znaczenie. Wystarczało, jeżeli ludzie dawali wyraz swojemu poczuciu wspólności w granicach swojego państwa. W owych czasach łączyli się z sobą i walczyli z innymi. Było to jednak etyczne poczucie wspólności, które stało się prawdziwą podstawą ich wielkości, na której dopiero rozwinęła się sztuka, nauka i religja. Za dawnych czasów najważniejszą rzeczą dla człowieka była świadomość wspólności rasowej. Ten tylko był zasłużony wobec historji, w którego krew przeszła ta świadomość etyczna.
Najważniejszem zagadnieniem czasów dzisiejszych jest zbliżenie różnych ras do siebie. Stoimy znowu na rozdrożu: pytanie brzmi bowiem: czy różne zespolenia ludów mają nadal się zwalczać, czy też powinny szukać wzpólnej platformy dla porozumienia się i wzajemnej pomocy: czy hasłem ma być wieczna wojna, czy też wspólna praca. Jestem pewny, że ci którzy są obdarzeni etyczną siłą, jaką daje miłość, wierzą w ideał duchowy jedności ludów i nie wiedzą wcale, co to jest wrogość wobec obcych narodów. Posiadają oni natomiast dość zrozumienia i współczucia, by wmyśleć się w położenie innych. Wierzę, że do nich właśnie będą należały przyszłe stulecia. Ci zaś, którzy hodują w sobie instynkt walki i nietolerancji, zginą wkrótce. To jest zagadnienie chwili obecnej, a naszym obowiązkiem jest dać świadectwo naszemu człowieczeństwu przez rozwiązanie go w drodze etycznej. Nie pomogą nam olbrzymie organizacje, służące do napadów na innych, do odpierania ataków i do zdobywania pieniędzy po trupach innych. Przeciwnie, przez swój miażdżący wszystko ciężar, przez olbrzymie nakłady i zabójcze działanie na żywą ludzkość będą groźne jedynie dla naszej siły, wypowiadającej się w pełni życia wyższej kultury.
Kiedy nacjonalizm znajdował się jeszcze w rozwoju, mieściła się etyczna kultura braterstwa w geograficznych granicach, ponieważ granice te były istotnie granicami. Teraz są one jedynie tradycyjnemi linjami, które istnieją tylko w wyobraźni, a które straciły już dawno charakter rzeczywistych przegród. Nadszedł czas, kiedy etyczna natura człowieka musi zacząć całkiem poważnie liczyć się z tym ważnym faktem; w przeciwnym razie nie pozostaje jej nic innego, jak zwątpić o sobie. Pierwszem następstwem tej zmiany był nagły wybuch najniższych namiętności człowieka, chciwości i dzikiej nienawiści. Jeżeli świat pójdzie dalej tą drogą, co dzisiaj, jeżeli zbrojenia wojenne wzmagać się będą w nieskończoność, jeżeli maszyny i składy osnują całą tę piękną ziemię dymem, brudem oraz wszystkiem, co najobrzydliwsze, wtedy w olbrzymim pożarze dokona świat swego żywota. Dlatego musi człowiek wytężyć wszelką siłę miłości i ducha, ażeby stworzyć nowy ład etyczny, wspólny całej ludzkości, a nie tylko pewnym jej częściom. Już dzisiaj rozlega się wołanie, ażeby każdy przygotował siebie i swe otoczenie na brzask nowej epoki, w której człowiek odnajdzie swą duszę w duchowej jedności wszystkich ludzkich stworzeń.
Jeżeli wogóle jest przeznaczeniem Zachodu wznieść się z porosłych chwastem nizin na duchowe szczyty ludzkości, to jestem przekonany, że jest zadaniem Ameryki urzeczywistnić tę nadzieję Boga i ludzkości. Jesteście krajem oczekiwania, pragnącym wzbić się ponad tradycję. Europa ma swoje duchowe przyzwyczajenia i konwenanse. Ameryka natomiast nie jest dotychczas jeszcze niczem skrępowana. Zdaję sobie jasno sprawę, do jakiego stopnia Ameryka jest wolna od wszystkich tradycji przeszłości; chęć zaś ustawicznego eksperymentowania cenię w niej jako dowód młodości. Chwała i wielkość Ameryki opiera się w większej mierze na przyszłości, niż na przeszłości, a każdy, kto tylko posiada zdolność jasnowidzenia, musi kochać Amerykę przyszłości.
Zadaniem Ameryki jest usprawiedliwienie zachodniej kultury wobec Wschodu. Europa straciła wiarę w ludzkość i stała się nieufna i słabowita. Ameryka natomiast nie jest usposobiona pesymistycznie, ani przeżyta. Wszak wiecie dobrze jako lud, że jeżeli posiada się to, co jest dobre, szuka się tego, co lepsze i najlepsze; jeżeli wie się dużo, pragnie się wiedzieć jeszcze więcej. Tradycja i przyzwyczajenie wywołują wprost przeciwnie objawy. Istnieją bowiem takie przyzwyczajenia, które są nietylko hamulcem wskutek swej ociężałej zastygłości, lecz które mają także nieusprawiedliwione wymagania i występują zaczepnie. Są one nietylko murami, lecz również kolczastemi drutami. Europa tak długo znosiła te ogrodzenia z przyzwyczajeń, dopóki one jej szczelnie z wszystkich stron nie zamknęły. Duma u tradycję zapuściła swoje korzenie głęboko w jej sercu. Nie chcę tem samem powiedzieć, że duma ta jest nieuzasadniona. Każdy jednak rodzaj dumy zaślepia ludzi. Podobnie jak przy każdym innym środku podniecającym, objawia się pierwsze jej działanie w pobudzeniu sił żywotnych, przy większej jednak dawce zaciemnia się świadomość i powstaje oszałamiające odurzenie. Serce Europy zastygło, chełpiąc się swoją tradycją. Nietylko nie może zapomnieć, że ona właśnie jest kulturalnym Zachodem, lecz także korzysta z każdej sposobności, ażeby to innym dać do zrozumienia i w ten sposób ich poniżyć. Z tego powodu nie może udzielić Wschodowi tego, co w niej jest najlepsze, ani przyswoić sobie zupełnie tej mądrości, którą Wschód nagromadził w ciągu wieków.
W Ameryce nie miały narodowe przyzwyczajenia i tradycje jeszcze czasu, by wbić swe szpony w wasze serce. Odczuwacie ustawicznie wszelkie swoje wady i skarżycie się, porównywując swój koczowniczy niepokój z ustaloną tradycją Europy, tej Europy, która wystawia tak efektownie na pokaz obraz swojej przeszłości. W obecnym czasie przejściowym, kiedy świta nowy okres kultury i śle swoje wici wszystkim ludom świata, aż po bezkresną przyszłość, wasza niezależność umożliwi wam właśnie usłuchać tego wołania i osiągnąć cel, do którego zdążała Europa, a w wędrówce do którego stanęła w połowie drogi. Dała bowiem odwieść się od wytkniętej drogi przez pychę.
Nie tylko wolność każdej jednostki od przestarzałych sposobów myślenia, lecz także wasze dzieje, pozbawione wszelkich powikłań, któreby je mogły zbrudzić, predystynują was na chorążych przyszłej kultury. Wszystkie narody Europy mają gdzieś w świecie swoje ofiary. To zabija w nich nietylko duchową, lecz również i intelektualną sympatję, jaka jest potrzebna do zrozumienia innych szczepów. Anglicy nie mogą zrozumieć Indji naprawdę, ponieważ duch ich w stosunku do tego kraju nie jest wolny od samolubstwa. Jeżeli porówna się Anglję z Niemcami i Francją, łatwo przekonać się o tem, że posiada ona najmniejszy zasób uczonych którzy zajmują się literaturą i filozofją indyjską z pewnem zrozumieniem i ścisłością. To stawisko, odznaczające się obojętnością i pogardą, jest zupełnie zrozumiałe, jeżeli weźmie się pod uwagę anormalny stosunek między Anglją a Indjami, oparty na dumie narodowej i samolubstwie. A przecież wasza historja wie, co to poświęcenie i bezinteresowność; dlatego mogliście pomóc Japonji, kiedy zapragnęła zachodniej kultury; dlatego mogą Chiny pokładać w was nadzieje w swojem obecnem groźnem jak nigdy dotychczas jeszcze położeniu. Tak, na was ciąży cała odpowiedzialność za wielką przyszłość, ponieważ nie wstrzymują was drapieżne szpony nieludzkiej przeszłości. Dlatego musi Ameryka najbardziej z wszystkich narodów świata myśleć o przyszłości; musi dbać o to, by jej spojrzenie pozostało niezaciemnione. Jej wiara w ludzkość musi zachować młodzieńczą świeżość i siłę.
Istnieje podobieństwo między Ameryką a Indjami: obydwa kraje muszą stopić różne rasy w jedność.
W moim kraju usiłowaliśmy znaleść to, co wspólne jest wszystkim rasom, na czem można oprzeć ich prawdziwą jedność. Naród, który chciałby oprzeć tę jedność na porozumieniu wyłącznie politycznem lub gospodarczem, dojdzie wnet do przekonania, że porozumienie takie jest niewystarczające. Myślący i wpływowi ludzie odkryją źródło duchowej jedności, wytworzą sobie w głowie jej obraz i wieścić go będą swojemu ludowi.
Indje nie miały nigdy pociągu do nacjonalizmu. Jakkolwiek uczono mnie od maleńkości, że czczenie bożka nacjonalizmu jest rzeczą lepszą od wiary w Boga i ludzkość, to przecież nigdy te nauki we mnie się nie zakorzeniły. Jestem pewny, że moi ziomkowie hiduscy zyskują tylko na walce z nauką, która głosi, że kraj jest ważniejszy od ideału człowieczeństwa.
Wykształcony Hindus usiłuje dzisiaj wyciągnąć nauki z historji, które są wprost sprzeczne z naukami naszych przodków. Tak, Wschód pragnął przywłaszczyć sobie historję, która nie jest wcale wynikiem jego własnego życia. Japonji naprzykład zdaje się, że potęga jej wzrasta, jeżeli przyjmuje europejskie metody; skoro jednak roztrwoni swoje własne dziedzictwo, nie pozostanie jej nic innego, jak tylko wypożyczona broń zewnętrznej kultury; swego rozwoju nie będzie bowiem zawdzięczać sobie.
Europa posiada przeszłość. Siła jej polega na historji. My Hindusi musimy pojąć, że nie możemy uznać dziejów innego ludu za nasze dzieje, że popełniamy samobójstwo, jeżeli odrzucamy nasze własne dzieje. Kto sztucznie nakłada na swoje życie coś obcego, ten dusi je i przygniata.
Dlatego uważam współzawodnictwo z kulturą zachodnią w jej własnych dziedzinach za niekorzystne dla innych. Jeżeli nie opuścimy wytyczonej nam przez przeznaczenie linji, wtedy stokrotnie zostaną wynagrodzone wszystkie oszczerstwa, jakiemi nas się obrzuca.
Istnieją nauki, które zaprawiają nas do duchowej pracy. Są one pożyteczne, a wyuczenie się ich i stosowanie jest połączone z korzyścią. Istnieją jednak i inne, które dotykają głębiej naszej istoty i zmieniają kierunek naszego życia. Zanim postanowimy je sobie przyswoić i opłacić ich nabycie własnem dziedzictwem, musimy przystanąć i gruntownie się namyślić. Są w dziejach ludzkości okresy, kiedy potężne zdarzenia olśniewają nas jak sztuczne ognie swą siłą i szybkością. Szydzą one nietylko ze skromnych lamp naszego domu, lecz również z wiecznych gwiazd. Niech jednak ta ich wyższość nie skłania was do odrzucenia waszych lamp. Znoście cierpliwie obecną hańbę, zawsze pamiętni, że te ognie sztuczne, jakkolwiek jarzą się jasno, są krótkotrwałe z powodu wielkiej siły wybuchowej, która jest przyczyną ich jasności, lecz również i ich szybkiego zagasania. Zużywają zbyt wielką ilość energji i substancji w stosunku do tego, co mogą zdziałać.
W każdym razie zawdzięczają nasze ideały swoje powstanie naszej własnej historji; jeżeli zechcemy uczynić z nich ognie sztuczne, wypadną bardzo nędznie, ponieważ są z innej materji jak wasze, podobnie jak wasz ideał etyczny jest różny od naszego. Jeżeli chcielibyśmy wymienić wszystko, co posiadamy na polityczny nacjonalizm, byłoby to taką samą niedo­rzecznością, jak gdyby Szwajcarja postawiła wszystko na jedną kartę, byle tylko zbudować flotę, która mogłaby współzawodniczyć z flotą angielską. Błąd, który ustawicznie popełniamy, polega na tem, że sądzimy, że istnieje tylko jedna droga do wielkości — ta droga, którą kroczy ku naszemu wielkiemu żalowi obecnie Zachód, a na której przewodnikiem jest niesłychana zarozumiałość.
Musimy utwierdzić się w tem przekonaniu, że przed nami leży przyszłość i że przyszłość, która nas czeka będzie zasobna nietylko w rzeczy, lecz również i w etyczne ideały. Jest bowiem przywilejem człowieka pracować na owoce, których nie może zaraz zabrać. Nie wolno mu dać się kierować powodzeniem chwili lub ostrożną, ograniczoną ściśle przeszłością, a jedynie bezkresną przyszłością, kryjącą w zanadrzu najwyższe ideały.
Musimy uświadomić sobie, że była to boska opatrzność, która przywiodła Zachód do Indji. Musi przyjść ktoś, kto udostępni Zachodowi zrozumienie Wschodu i pouczy go, że i Wschód musi wziąć udział w dziejach kultury. Indje nie przychodzą jako żebrak do Zachodu. A gdyby nawet Zachód miał być o tem przekonany, to przecież nie radzę wam, wzgardzić zachodnią kulturą i dumnie się odosabniać. Nie, raczej połączmy się z nim najtrwalszemi węzłami. Jeżeli opatrzność wybrała Anglję, ażeby stworzyła ten związek wewnętrzny i nim kierowała, w takim razie słaniam się przed nią kornie. Wierzę niezachwianie w ludzką kulturę, wierzę też, że Zachód zrozumie swoje prawdziwe przeznaczenie. Mówię z goryczą o zachodniej kulturze, kiedy widzę, jak sprzeniewierza się swojemu powołaniu i przeciwdziała swojemu właściwemu celowi. Zachodowi nie wolno stać się przekleństwem ludzkości przez zużywanie swej siły dla celów samolubnych. Jego powołaniem jest pouczać niewiedzących i wspomagać słabych, bronić się przed niebezpieczeństwem, jakie grozi zawsze silnemu, ilekroć słaby wzmoży się na tyle na siłach, by móc się oprzeć jego naporowi. Nie wolno mu głosić, że materjalizm to najwyższe i ostateczne dobro. Musi dojść do poznania, że tylko wtedy zasłuży się wobec ludzkości, jeżeli wyzwoli ducha z więzów materji.
Nie zwracam się przeciwko żadnemu z narodów, lecz przeciwko narodowi wogóle! Bo czemże jest naród?
Jest to cały lud, występujący jako zorganizowana potęga. Organizacja ta zmierza ustawicznie do tego, ażeby uczynić ludność silną i zdolną do działania. A jednak odbiera to ciągłe dążenie do mocy i do zdolności działania siłę wyższej istocie człowieka, która uczyniła go dopiero ofiarnym i twórczym. Jego ofiarność sprzeniewierza się wskutek tego swemu właściwemu, etycznemu i żywotnemu celowi i marnuje się w walce o byt organizacji. Jest to dla ludzkości niebezpieczne w wysokim stopniu, gdyż osiągniecie tego celu zastępuje człowiekowi ku jego zupełnemu zadowoleniu rozwój etyczny. Jego sumienie uspakaja się, zwala całą odpowiedzialność na maszynę, która jest tworem jego rozumu, a nie jego doskonałej, etycznej osobistości. Stąd to pochodzi, że lud, który miłuje wolność, pozostawia przy życiu instytucję niewolnictwa, dumny, że speł­nił swój obowiązek. Ludzie sprawiedliwi z natury, potrafią być okrutnie niesprawiedliwi tak w swych dziełach, jak i w swym sposobie myślenia. Są bowiem przekonani, że pomagają ludziom tylko do tego, na co ci zasługują. Ludzie, którzy są zresztą uczciwi, mogą, nie zdając sobie wcale sprawy z tego, co czynią, odbierać innym ich prawo do wyższego rozwoju, twierdząc, że ci, którzy zostali przez nich pokrzywdzeni, nie zasługiwali na nic lepszego. Mieliśmy sposobność zauważyć już w życiu codziennem, jak bezwzględnymi czynią ludzi dobrych z natury małe organizacje handlowe i zawodowe. Teraz przedstawmy sobie, do jakiej katastrofy dojdzie w świecie etycznym, jeżeli całe ludy będą się organizować z szalonem pośpiechem, by zdobyć potęgę i bogactwa.
Nacjonalizm jest bardzo groźnem niebezpieczeństwem. Od wielu lat jest przyczyną wszystkich cierpień Indji. Ponieważ jesteśmy rządzeni przez naród o zabarwieniu wyłącznie politycznem, usiłowaliśmy wbrew dziedzictwu naszej przeszłości wmówić w siebie, że i my mamy może jakieś polityczne zadanie.
Istnieją w Indjach różne stronnictwa o różnych ideałach. Niektóre dążą do politycznej niezawisłości. Inne sądzą, że jeszcze za wcześnie na to, żądają natomiast, by Indje otrzymały wszelkie prawa angielskich kolonji. Celem ich jest jak najszerzej pojęty samorząd.
Kiedy w Indjach zrodził się ruch polityczny, nie było jeszcze walk stronnictw, jak dzisiaj. Była jedna tylko partja, zwana indyjskim kongresem. Nie miała właściwie żadnego programu; występywała przeciwko niektórym nadużyciom i żądała od rządu ich usunięcia. Zdążała do otrzymania większej ilości przedstawicieli w rządzie i większej swobody w zarządzie gminnym. Walczyła o same drobnostki, brak jej było twórczego ideału. Dlatego nie mogłem entuzjazmować się jej sposobem postępowania. Byłem przekonany, że Indjom potrzeba przedewszystkiem twórczej, samodzielnej pracy. Przy tej pracy musimy przyjąć pełną odpowiedzialność na siebie; nie wolno nam ustać w spełnianiu naszych obowiązków i to nawet w paszczy ciemięzcy. W ten tylko sposób możemy odnosić moralne zwycięstwa nawet wśród cierpień i niepowodzeń. Musimy dowieść tym, którzy nami rządzą, że posiadamy dość wytrwałości, by cierpieć dla prawdy. Jeżeli tego nie potrafimy, nie pozostanie nam nic innego, jak tylko pójść na żebry. Byłoby to zgubne dla nas, gdybyśmy otrzymali zaraz te dary, o które prosimy. Zawsze mówiłem moim ziomkom, że powinni zjednoczyć się, nie jednak po to, by żebrać, lecz aby stwarzać podstawy dla ucieleśnienia naszego ducha samoofiary.
Indyjski kongres stracił wnet cały wpływ, ponieważ lud przekonał się dowodnie, jak bezskuteczna jest połowiczność jego politycznych zamierzeń. Stronnictwo rozpadło się. Pojawili się radykali, którzy zarzucili dotychczasową metodę proszenia — najłatwiejszą metodę, o ile chodzi o pozbycie się odpowiedzialności wobec swego kraju — i wystąpili z hasłem zupełnej swobody działania. Ich ideały opierały się o historję Zachodu. Brak im było zrozumienia dla problematów, właściwych tylko Indjom. Przeoczyli zupełnie jasny fakt, że nasze społeczeństwo nie nadaje się do podjęcia współzawodnictwa z innemi ludami. Co stanie się z nami, jeżeli Anglicy będą musieli ustąpić z Indji? Staniemy się wówczas łupem innych narodów. Nasze społeczne bolączki przez to z pewnością nie zagoją się. Nasze cele są następujące: musimy zdobyć się wreszcie na zerwanie z obyczajami społecznemi i ideałami, które nam odbierają poważanie przed sobą i uzależniają nas od tych, którzy nami rządzą — z systemem kastowym i z ślepem, leniwem przyzwyczajeniem zdawania się na powagę tradycji, sprzeczną dzisiaj ze zdrowym rozsądkiem.
Zwracam wam jeszcze raz uwagę na trudności, z jakiemi musiały walczyć Indje. Zadaniem ich było rozwiązanie na małą skalę problemu świata. Indje są zbyt rozprzestrzenione i mieszczą zbyt wielką ilość najrozmaitszych ras. Są jakby geograficznym magazynem, do którego wstawiono wiele krajów. Są skrajnem przeciwieństwem tego, czem jest Europa w rzeczywistości, a mianowicie jednym krajem rozpadającym się na wiele krajów. Przeto miała Europa podwójną korzyść przy swoim rozwoju: siłę wielkości i siłę jedności. Indje są natomiast z natury wielością, a z przypadku tylko jednością. Dlatego cierpiały zawsze pod luźnem zespoleniem wielkości i pod niemocą jedności. Prawdziwa jedność podobna jest do okrągłej kuli; toczy się ona bez wpływu z zewnątrz i z łatwością znosi swój ciężar; wielość natomiast jest rzeczą o znacznej ilości rogów i kantów, którą trzeba ciągnąć i pchać naprzód wielkim nakładem siły. Trzeba dodać jeszcze na usprawiedliwienie Indji, że nie one same stworzyły tę wielość; stanęły wobec niej jako faktu dokonanego, tuż u zarania swych dziejów. Europa ułatwiła sobie rozwiązanie tego problematu w Ameryce i Australji w ten sposób, że wytępiła ona prawie zupełnie ludność tamtejszą. Jeszcze dzisiaj można zauważyć u Europejczyków ślady tej dążności tępienia. Przejawia się w niegościnnem wykluczaniu tych, którzy jako obcy przyszli do krajów, którymi Europejczycy władają. Indje godziły się natomiast od samego początku z wielością ras, a cała historja Indji jest odbiciem ducha tolerancji.
Tu należy szukać również uzasadnienia dla systemu kastowego. Indje usiłowały zawsze stworzyć społeczną jedność, zespalającą wszystkie te różne ludy, a pozostawiającą im przecież swobodę zachowania istniejących różnic. Związek ów był możliwie najluźniejszy, a mimo to tak silny, jak tylko na to pozwalały stosunki. W ten sposób powstało coś w rodzaju Stanów Zjednoczonych o wspólnej nazwie: hinduizm.
Indje czuły, że różnice rasowe muszą istnieć i powinny pozostać, jakkolwiek pociągają za sobą przykre skutki. Wiedziały bowiem dobrze, że nie można wtłoczyć przyrody w ciasne granice, nie przypłacając tego najdroższemi dobrami. Co do tego miały Indje słuszność; zapomniały jednak o tem, że różnice dzielące ludzi nie są górami, które stoją zawsze na jednem i tem samem miejscu; zapomniały, że granice płyną wraz z prądem życia, zmieniając co chwila bieg, postać i wielkość.
Indje, wprowadzając podział na kasty, uznały różnice, zapoznały zaś zmienność, która jest prawem życia. Usiłując uniknąć starć, wzniosły przegrody z nieruchomych wałów. Zapewniły wprawdzie w ten sposób licznym szczepom ujemne dobrodziejstwo ładu i spokoju, odebrały im jednak równocześnie pozytywną możność swobodnego ruchu i rozprzestrzeniania się. Poszły śladem przyrody, tam gdzie ona stworzyła granice, przeciwstawiły się jednak jej tam, gdzie szło o zmianę tych różnic w ich wiecznej grze twórczej. Zadośćuczyniły różnorodności życia, lecz sprzeniewierzyły się prawu wiecznego ruchu. Dlatego uleciało życie z ich systemu społecznego, a Indje czczą obecnie zamiast życia wspaniałą klatkę o wielu przegrodach, w których chciały uwięzić życie.
To samo działo się, gdy Indje usiłowały uniknąć starcia różnych interesów handlowych. Przeznaczyły pewne rękodzieła i pewne zawody pewnym kastom. Skutkiem tego było zupełne usunięcie wiecznej zazdrości i zawiśc współzawodnictwa, — współzawodnictwa, pociągającego za sobą okrucieństwo i zatrutą atmosferę kłamstwa i oszustwa. Lecz i tu uzależniły Indje wszystko od prawa dziedzictwa, zapominając zupełnie o prawie zmienności. Tą drogą dokonała się przemiana sztuki w rzemiosło, a twórczej siły w najzwyklejszą zręczność.
O jednym fakcie zapomina zawsze Zachód, a mianowicie o tem, że Indje tworząc system kastowy, próbowały z wielką powagą i w pełnem poczuciu ciążącej na nich odpowiedzialności rozwiązać problem rasowy. Starały się niedopuścić do starcia się ras ze sobą i usiłowały zapewnić każdej rasie swobodę w obrębie jej granic. Co prawda, nie udało się to Indjom w pełnej mierze. Jedno jednak musicie przyznać; że Zachód, który, o ile chodzi o jednolitość rasy, znajduje się w znacznie korzystniejszem położeniu niż my, nie zajmywał się nigdy tem zagadnieniem, a postawiony w jego obliczu, załatwiał się z niem krótko, nie zwracając nań wogóle uwagi. Czyni to również dzisiaj, trzymając Azjatów w należytem oddaleniu od wybrzeży tego kraju i uniemożliwiając im zarabiać na utrzymanie w sposób uczciwy. Wpuszczacie ich do wielu ważnych kolonji tylko pod tym warunkiem, że będą spełniali służbę drwali i wodonoszów. Zamykacie przed obcymi swoje bramy, poniżacie ich, czynicie z nich niewolników. To jest wasz sposób rozwiązania zagadnienia rasowego. Musicie przyznać, że jakkolwiek ten sposób rozwiązania sprawy może być dla was korzystny, to przecież nie zawdzięcza on swego powstania szlachetnym pobudkom, ale chciwości. Powiadacie: taka jest ludzka natura. Indjom zdawało się również, że znają ludzką naturę, gdy odgradzały różne rasy od siebie ścisłemi granicami społecznemi. Cenne doświadczenie przekonało nas, że ludzka natura nie jest tem, czem się wydaje, lecz że jej istota mieści się w nieskończonych możliwościach. A kiedy lżymy w naszem zacietrzewieniu naturę z powodu jej zniszczonych szat, wtedy szaty te opadają, a my musimy przyznać, że lżyliśmy bóstwo. Poniżenie, na które narażamy innych, powodując się pychą lub samolubstwem, zwraca się swem ostrzem przeciw naszemu własnemu człowieczeństwu — i to jest najstraszniejsza kara, którą odczuwamy dopiero wtedy, gdy jest już za późno.
Nie stworzyliście jednoczącej wszystko i wszystkich harmonji i to ani w stosunku do innych ludów, ani w stosunkach między poszczególnemi waszemi stanami. Duch walki i współzawodnictwa tratuje w swoim rozpędzie kogo chce i kogo mu się podoba. A że jest on potomkiem chciwości i tyranji, musi zginąć śmiercią gwałtowną. W Indjach podporządkowano wyrób towarów prawu społecznego ładu. Podstawą jego było współdziałanie celem zupełnego zaspokojenia społecznych potrzeb. Na Zachodzie jest konkurencja bodźcem, a zdobycie bogactw celem jednostki. Atoli jednostka odpowiada linji geometrycznej, która posiada tylko jeden wymiar. Brak jej szerokości i wysokości i przeto nie może niczego ani otoczyć, ani trwale trzymać. Dlatego biegnie gdzieś w nieskończoność, zawsze niezadowolona, zawsze czegoś szukając. W swojem bezkresnem przedłużeniu przecina wprawdze inne linje i staje się przyczyną niejednego powikłania, nie przestaje jednak nigdy czuć się odosobniona. Nigdy nie może stać się ideałem pełni.
Jeżeli chodzi o nasze pożądania płciowe, uznajemy wszyscy pewną granicę. Wiemy, że jeżeli ją przekroczymy, stanie się to kosztem naszego zdrowia. Czyli żądza pieniędzy i wola mocy nie posiada innych granic, jak tylko królestwo śmierci? Czy nie zużywają ludy Zachodu w tych zapustach materjalizmu największych części swych sił żywotnych na to, by stworzyć rzeczy martwe, zamiast ideałów? Czy może być prawdziwa taka kultura, która nie zwraca wcale uwagi na prawo etycznego zdrowia, która nabrzmiewa coraz obrzydliwiej, ponieważ połyka ciągle nowe rzeczy materjalne? W życiu społecznem kiełzna człowiek swoje zachcianki i podporządkowuje je wyższym celom swojej istoty. W życiu gospodarczem natomiast nie zna wasza chciwość żadnych innych przeszkód, jak tylko „podaż“ i „popyt“. Ponieważ dają się one sztucznie przesuwać, może jednostka popuścić dowoli cugli swym pożądaniom. W Indjach były ideały społeczne naszą uździenicą — może nawet wskutek nich zmarniały doszczętnie nasze żądze; na Zachodzie zaś panoszy się duch gospodarczej organizacji, nie uznający żadnego etycznego celu i utrzymujący ludzi w wiecznej pogoni za bogactwem; czy pogoń ta znajdzie kres kiedyś?
Ideały zdążające do urzeczywistnienia się w społecznych urządzeniach, mają cel podwójny. Z jednej strony przeznaczeniem ich jest kiełznać nasze namiętności i żądze, a temsamem umożliwiać nam dalszy, harmonijny rozwój; z drugiej zaś strony rzeczą ich jest wspomagać nas w działaniu, kierowanem bezinteresowną miłością ku naszym bliźnim. Dlatego społeczeństwo jest wyrazem dążeń etycznych i duchowych, będących częścią wyższej istoty człowieka.
Nasze pożywienie jest twórcze, buduje nasze ciało; wino zaś, które podnieca nie jest twórcze. Nasze społeczne ideały stwarzają świat ludzki; jeżeli jednak duch nasz da odwieść się od nich ku żądzy mocy, wtedy żyjemy w stanie upojenia, a tem samem w świecie na opak. Wtedy siła nasza jest zdrowiem, a wolność nasza jest tylko swawolą. Przeto nie może być wolność polityczna tak długo uważana za wolność, jak długo duch nie jest wolny. Automobil nie może mnie obdarzyć swobodą poruszania się, ponieważ jest tylko maszyną. Jeżeli sam jestem wolny, mogę używać automobilu dzięki mojej wolności.
Nie wolno nam zapominać, że ludzie, którzy osiągnęli polityczną wolność, nie są wolni, a tylko potężni. Namiętności, przewalające się swobodnie w ich wnętrzu, wytwarzają olbrzymie organizacje niewolnictwa, mieniącego się wolnością. Ci, którzy uważają za cel najwyższy, zdobycie złota, nie zdając sobie wcale sprawy z tego, co czynią, sprzedają swą duszę bogactwu i to raz jednostkom, a drugi raz spółkom. Ci, którzy kochają się w potędze politycznej i którym serce rośnie, gdy mogą rozpostrzeć swe panowanie nad obcemi rasami, odstępują stopniowo swoją wolność i swe człowieczeństwo organizacjom, potrzebnym do trzymania innych ludów w niewoli. W tak zwanych wolnych krajach większość ludów nie jest wolna; mniejszość gna ją bowiem ku celowi, którego ona wcale nie zna. Jest to tylko dlatego możliwe, ponieważ ludzie nie uznają wolności etycznej i duchowej za swój cel ostateczny. Wywołują swą namiętnością olbrzymie wiry, a kiedy omdlewają, upojeni olbrzymią szybkością okrężnego ruchu, myślą, że są wolni. Lecz kara, która ich czeka, dosięgnie ich tak pewnie, jak śmierć, albowiem prawda człowieka jest prawdą etyczną, a jego rzeczywiste wyzwolenie dokonać się może jedynie w duchu.
Większość dzisiejszych hinduskich nacjonalistów mniema, że proces rozwoju naszych społecznych i duchowych ideałów jest już ostatecznie ukończony i że praca zbudowania społeczeństwa jest u nas już od lat tysięcy dokonana. Są tedy zdania, że powinniśmy wytężyć wobec tego wszyskie nasze siły w kierunku polityki. Nie przychodzi nam wcale na myśl, że winą naszej obecnej bezradności jest nasz zły ustrój społeczny, ponieważ nasz nacjonalizm wierzy w to usilnie, że system ten wybudowali i udoskonalili dostatecznie na cały czas przyszły nasi przodkowie, którzy posiadali nadludzki dar przewidywania i nadprzyrodzoną moc dbałości o przyszłe pokolenia. Dlatego przypisujemy winę całej naszej nędzy i nieudolności historycznym zdarzeniom, które zwaliły się na nas od zewnątrz. Dlatego też zdaje się nam, że nasze jedyne zadanie polega na stworzeniu politycznego cudu wolności na wydmach społecznego niewolnictwa. Tak, chcemy powstrzymać bieg naszych własnych dziejów i zapożyczyć mocy u źródeł historji innych ludów.
Ci pomiędzy nami, którzy dali się uwieść szaleństwu, że polityczna wolność wyzwoli nas, przyjęli nauki Zachodu jakoby ewangelję jaką i stracili wiarę w ludzkość. Pamiętajmy, że każda słabość społeczna, której nie leczymy może stać się w polityce przyczyną niebezpieczeństw. Ta sama bierność której ulegamy w sprawach społecznych, trzymając się form martwych, wybuduje w polityce dokoła nas niewzruszalne mury więzienne. Skąpstwo, przejawiające się w nakładaniu przez nas na wielką część społeczeństwa jarzma niższości, wystąpi w polityce w postaci tyranji i niesprawiedliwości. Jeżeli nacjonaliści nasi mówią o swych ideałach, zapominają o tem, że nacjonalizmowi brak u nas podstaw. Ci sami ludzie, którzy głoszą te hasła, są w sprawach społecznych zachowawcami. Nacjonaliści mówią naprzykład: „Przypatrzcie się Szwajcarji, gdzie ludy pomimo różnic rasowych stanowią jeden naród“. Nie zapominajcie jednak, że w Szwajcarji krzyżują się rasy ze sobą w drodze małżeństw mięszanych, a dzieje to się dlatego, ponieważ wszyscy należą do jednego i tego samego szczepu. W Indjach rzecz się przedstawia odmiennie. A zresztą jeżeli mówimy o narodach Europy, pamiętajmy o tem, że narody tamtejsze czują do siebie podobny wstręt, jak u nas kasty. Czy możecie mi wskazać na całym świecie choćby jeden przykład, ażeby członkowie jednego ludu, któremu nie wolno się mięszać z drugim, przelewali krew swą dla drugiego ludu, bez konieczności lub zapłaty? Czy możemy spodziewać się, że te same przeszkody moralne, które stoją w drodze krzyżowaniu się ras, nie będą również przeszkodą dla naszej politycznej jedności?
Nie ukrywajmy również tej prawdy, że nasze ograniczenia są ciągle jeszcze tak tyrańskie, że czynią z ludzi tchórzy. Skoro ktoś twierdzi, że ma zapatrywania kacerskie, a nie odważa się wprowadzić ich w czyn, bo grozi to społecznem napiętnowaniem, przebaczam mu, że wiedzie życie nieszczere, by móc wogóle bytować. Panujący u nas duch społeczny, który zmusza nas do tego, byśmy zatruwali życie naszym bliźnim, jeżeli różnią się od nas choćby tylko sposobem jedzenia, ujawni się również i w naszej politycznej organizacji i wytworzy w końcu maszyny, które dusić będą w zarodku każdą rozsądną różnicę i każde rzeczywiste życie. Tyranja ta przyczyni się siłą rzeczy do rozkwitu kłamstwa i nieszczerości w życiu politycznem. Czy samo słowo wolność jest tak cenne, że opłaci się dlań poświęcić wolność etyczną?
Skutki rozwiązłości naszych obyczajów nie mszczą się zaraz, nie pokazują się, gdy jesteśmy jeszcze w pełni sił młodzieńczych. Zjadają powoli nasze zdrowie, a kiedy zaczyna się czas starości, zmuszają nas do wyrównania naszych rachunków, do zapłacenia naszych długów; stajemy wówczas wobec bankructwa. Możecie chwilowo tem się pysznić, jakkolwiek wasze społeczeństwo znajduje się zawsze w upojeniu zorganizowaną mocą. Tak samo i Indje nosiły na swych barkach za czasów swej młodości ciężar społecznych organizacji, wywierających nacisk na ich narzędy życiowe przyczem trzymały się całkiem prosto; zemściło się jednak to na nich i ubezwładniło ich istotę. Doszło do tego, że klasom wykształconym w Indjach brak zupełnie zrozumienia dla swych własnych błędów społecznych. Przeciwnie, są nawet dumne na sztywność naszego społecznego kręgosłupa — a ponieważ uczucie bólu zamarło w członkach naszego organizmu, dajemy się uwieść mniemaniu, że wszystko jest w najlepszym porządku. Dlatego sądzą, że jedynem polem dla rozwinięcia ich sił może być na przyszłość tylko polityka. Czynią tak, jak ktoś, którego nogi stały się niezdatne, a który wmawia w siebie, że ich nie czuje, ponieważ są one już całkiem zdrowe, a zarazem twierdzi, że wszystkiemu winne szczudła, ponieważ są zepsute.
To jest wszystko, co chciałem powiedzieć o społecznem i politycznem odrodzeniu Indji. A teraz jeszcze słów kilka o indyjskim przemyśle. Pytano mnie, czy przemysł indyjski podniósł się za rządów angielskich. Muszę przypomnieć, że rząd brytyjski od samego początku tłumił nasz przemysł i że od tego czasu nigdy nam rzeczywiście nie dopomógł, nigdy nam nie dodał otuchy do podjęcia współzawodnictwa z olbrzymiemi organizacjami handlowemi nowoczesnego świata. Narody orzekły, że mamy zajmywać się po wsze czasy wyłącznie uprawą roli i zapomnieć o sposobie władania bronią. W ten sposób przemienili oni Indje w szereg łatwo strawnych kąsków, które może przełknąć każdy naród, chociażby miał nie wiem jak liche uzębienie.
Indje miały mało sposobności, by móc dowieść, jak bardzo swoisty jest ich przemysł. Ja osobiście nie wierzę w olbrzymie organizacje naszych czasów. Już sama ich brzydota przekonywa nas, że pozostają w rozdźwięku z wszechświatem. Wielkie bowiem moce przyrody objawiają swą istotę w piękności a nie w brzydocie. Piękność jest pieczęcią, którą Bóg wyciska na swych dziełach na znak zadowolenia. Nad wszystkiemi naszemi wytworami, które obrażają zuchwale prawa doskonałości i przejawiają się bezwstydnie w obrzydliwej potworności, cięży gniew Boga. Skoro wasz handel nie posiada dostojeństwa piękności, jest on nieprawdziwy. Piękność i jej siostra bliźniacza prawda, potrzebują do wypowiedzi czasu i samoopanowania. Chciwość zysku nie zna natomiast żadnych szrank, o ile chodzi o rozszerzanie swoich dziedzin. Jej jedynym celem jest wytwarzanie i połykanie. Brak jej współczucia dla pięknej przyrody i żywych ludzkich stworzeń. Jest każdej chwili gotowa niszczyć bez namysłu życie i piękność, byle móc tylko wyciągnąć z tego jakąś korzyść. Tą obrzydliwą brutalnością w handlu gardzili nasi przodkowie, którzy mieli dość czasu, ażeby oglądać spokojnie i bezstronnie wizerunek idealny człowieka. Ludzie owych czasów wstydzili się słusznie poziomego popędu zdobywania pieniędzy. W naszym dopiero okresie nauk przyrodniczych zdobył sobie pieniądz przemożne znaczenie wskutek swej wielkiej ilości. Hołdujemy mu, gdy ze szczytu nagromadzonych bogactw wyszydza podniosłe ideały ludzkości i z swego otoczenia wypędza piękność i wszystkie szlachetne uczucia. Daliśmy się mu przekupić w naszej nędzy, a nasza wyobraźnia odurzona jego potworną wielkością, czołga się przed nim w prochu
Lecz właśnie ta olbrzymia obojętność i niesłychana złożoność są pewnemi oznakami jego niemocy wewnętrznej. Dobry pływak nie okazuje swej siły zapomocą gwałtownych ruchów; jego siła jest niewidoczna, przejawia się w wdzięku i umiarkowaniu. Wewnętrzna siła i wewnętrzna wartość, niewidoczne na zewnątrz, odróżniają człowieka od zwierzęcia. Lecz obecna kultura handlowa nietylko wymaga zbyt wiele czasu i przestrzeni, lecz zabija wogóle czas i przestrzeń. Ruchy jej są gwałtowne, głosy jej krzykliwe i przykre. Dźwiga przekleństwo w swej własnej piersi, ponieważ miażdży ludzkość, po której depce i czyni z niej swemi nogami bezkształną masę. Bezustannie zdąża do wymiany szczęścia na pieniądz. Człowiek wciska swą godność ludzką w pierwszy lepszy kąt, byle tylko organizacja miała dość pola do działania. Sam drwi z swych ludzkich uczuć, gdyż przeszkadzają one maszynom.
W naszej mitologji istnieje podanie, które opowiada, że biczujący się, by zyskać nieśmiertelność, przejść musi całe piekło pokus, które zsyła nań Indra, Pan nieśmiertelnych. Jeżeli daje się uwieść, przepadł. Zachód walczy od wieków o nieśmiertelność. Indra zesłał na niego pokusę, by go wystawić na próbę. Ta olbrzymia pokusa to bogactwo. Zachód nie mógł oprzeć się jej, a jego ludzka kultura błądzi dlatego po pustyni maszyn.
Ten duch handlu wraz z swojemi barbarzyńskiemi ozdobami jest strasznem niebezpieczeństwem dla całej ludzkości, ponieważ przenosi ideał mocy nad ideał doskonałości. Dzięki jemu tryumfuje kult samolubstwa w bezwstydnej nagości. Nasze nerwy są wrażliwsze, niż nasze mięśnie. To, co najlepsze i najcenniejsze w nas, staje się bezsilne i słabe, gdy zdejmiemy z niego pokrowce, konieczne ze względu na jego wrażliwość. Jeżeli tedy niewzruszalna i dzika przemoc pędzi gościńcem ludzkości, płoszy ona swoją brutalnością ideały, hodowane przez nas wśród mąk przez wieki.
Pokusa, groźna dla silnego, jest jeszcze groźniejsza dla słabego. Dlatego nie mogę uważać jej u nas w Indjach za korzystną, jakkolwek zesłał ją sam Pan nieśmiertelnych. Niechaj życie nasze będzie pojedyńcze na zewnątrz, a bogate w wewnętrzne zdobycze. Niechaj nasza kultura oprze się na trwałej podstawie społecznej współpracy, a nie na walce i gospodarczym wyzysku. Zadaniem mędrców wszystkich ludów wschodnich wierzących w duszę ludzką jest znalezienie możliwości dla urzeczywistnienia tego w obecnych stosunkach, kiedy to znajdujemy się pod kłami gospodarczego smoka, wysycającego z nas wszystką krew. Jest znakiem słabości i lenistwa, gdy przyswajamy sobie warunki życia, które nam inni narzucają wraz z obcemi dla nas ideałami. Musimy ocknąć się i zawładnąć siłami świata, ażeby móc powieść nasze dzieje ku ich właściwemu celowi, ku doskonałości.
Z tego, co powiedziałem, łatwo się można przekonać, że nie jestem ekonomistą. Przyznaję, że istnieje prawo popytu i podaży i że człowiek pragnie zawsze więcej, niż to jest zdrowo dla niego. Mimoto wierzę, że istnieje coś w rodzaju harmonji pełnego człowieczeństwa. Kto ją ma w sobie, ten jest bogaty mimo całą swą nędzę, ten jest zwycięscą, jakkolwiek go pokonano; tego wiedzie śmierć ku nieśmiertelności, gdzie wieczna sprawiedliwość przemieni jego poniżenie w promienny tryjumf.













Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rabindranath Tagore i tłumacza: Seweryn Zausmer.