Przejdź do zawartości

Na oślep (Kuprin)/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksandr Kuprin
Tytuł Na oślep
Pochodzenie Straszna chwila
Wydawca Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Data wyd. 1932
Druk Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Страшная минута
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Kaszpierow, jak lew zraniony, miotał się po swoim pokoju. Od wczorajszego wieczoru nie zamknął ani na chwilę oczu, a najdziwniejsze myśli, coraz bardziej fantastyczne kłębiły się w głowie. Przypominał sobie ze wstydem i oburzeniem wczorajsze swe zachowanie, nazywał siebie nikczemnikiem, to znów dręczył się żalem, że urządził to tak nieumiejętnie, głupio, „jak smarkacz, jak sztubak!“ Przeklinał niewinną dziewczynę, to znów gotów był paść przed nią na kolana i modlić się, jak do najświętszego obrazu, który z przedziwną jasnością stał mu bez przerwy przed oczyma. Całe życie zwykle układał według swej woli, nigdy nie zawahał się i zawsze wiedział naprzód, jak powinien się zachować w najtrudniejszych okolicznościach, teraz nie umiał wyjść z odmętu pojęć o uczciwości, o tem co możliwe i niemożliwe. A ponad tem wszystkiem tkwiła straszna świadomość, że Zena wyjeżdża z domu, wynosząc dlań uczucie pogardy.
— Jakże ją zatrzymać? — myślał Kaszpierow, chodząc bez przerwy po pokoju i kopiąc znajdujące się na drodze krzesła. — Przecież nie mogę jej zamknąć! Przeprosić? Niemożliwe... Nawet słuchać mię nie zechce! Wołałaby wejść w porozumienie ze wściekłym wilkiem, niż ze mną... A ja czuję, że nie wytrzymam... Zaledwie usłyszę jej kroki, wstrząsa mną dreszcz gorączkowy... Może napisać do niej?
Ta myśl najlepiej mu się podobała i Kaszpierow zabrał się zaraz, do pisania. Zaledwie jednak umaczał pióro w kałamarzu, drzwi otworzyły się szybko. Kaszpierow zmarszczył brwi i odwrócił się, aby zwymyślać lokaja, że wchodzi niewołany, ale zaniemówił. Stała przed nim blada, wzruszona, z gorejącemi oczyma — Zena.
Odgadł Kaszpierow instynktownie, że coś się stało, coś wyjątkowego, nieoczekiwanego. Zaparło mu oddech.
— Co pani jest panno Zeneido? — zapytał z lękiem, podnosząc się z krzesła. Dlaczego pani taka wzruszona?
Chciała, nie ociągając się, powiedzieć mu o celu przybycia, wargi jednak poruszały się tylko, nie przepuszczając żadnego dźwięku.
— Jakże ja mu o „tem“ powiem? — myślała w miernej trwodze Zena — Tak poprostu... patrząc mu w oczy?... głośno? Jakże on to przyjmie? Co odpowie? A może roześmieje mi się tylko w twarz, albo rzuci się jak wczoraj ze zmąconem wzrokiem, z pianą na ustach?...
Zapóźno jednak było cofać się, a chociaż słowa nie mogły jej przejść przez gardło, musi się opanować...
— Co się pani stało? niechże pani mówi, panno Zeneido! Na miłość Boską, niechże mię pani nie męczy! — wołał z przerażeniem Kaszpierow, nie mogąc doczekać się odpowiedzi.
Siły opuściły Zenę, nie mogła stać dłużej i osunęła się na krzesło.
— Wczoraj... pan... — zaczęła słabym, cierpiącym głosem — proponował mi pan... Tak... istotnie... nie rozumiałam jeszcze co znaczą pieniądze... bogactwo. teraz jednak... zgadzam się... Proszę robić ze mną, co się panu podoba... Tylko na miłość boską prędzej! Potrzebne mi są pieniądze... dużo... bardzo dużo pieniędzy...
Mówiła jak w malignie, coraz bledsza, a gdy skończyła, zagryzła wargę do krwi ze strasznym wyrazem błagania i wstrętu podniosła oczy na Kaszpierowa. Oczy ich spotkały się i jakby sprzęgnięte jakąś czarodziejską mocą, nie mogły oderwać się od siebie.
Gdyby grom spadł z nieba tej chmurnej zimowej nocy, byłby Kaszpierow mniej zdumiony.
Ta skromna, niewinna dziewczyna, którą uważał za niezdobytą, która tak stała daleko od zwykłego życiowego błota — przyszła sama do niego i ofiarowała się za pieniądze... Czyżby mógł się tak omylić? Może jednak zna już potęgę złota i tak jak wszystkie korzy się przed niem? A może w tej upośledzonej brakiem urody dziewczynie wyobraźnia jest tak rozbudzona, że godzi się na wszystko... na upadek i hańbę?
Kaszpierow uporczywie patrzył w oczy Zeny, jakby chciał przeniknąć jej duszę — wyczytać tam wszystko, wszystko, aż do najtajniejszych błyskawicznie tylko przelatujących przez mózg myśli, aż do uczuć, które jak podziemne żmije wiją się w najgłębszych tajnikach.
— Ileż w jej twarzy jest bólu — spostrzegł naraz. — Ciężką drogą doszła do tej decyzji... może drogą walki... bezsennych nocy... O, nie lekko jej teraz.. Boi się, czy jej nie wyśmieję, czy nie potraktuję, jak sprzedajną... A więc dobrze! Ale dlaczego ten wyraz wstrętu na twarzy...? Jakby nadeptała na żmiję... Boże! ależ ona nie ukrywa, nawet wstrętu do mnie!... Nie! to nie to! To jakaś ofiara, idąca na stos, a przytem ofiara, która pogardza swym katem i nie boi się go wcale... Ach! ofiara ta jest pewnie komuś potrzebna, a ona w swem samozaparciu szczęśliwa jest...
Pochwyciła go pasja. Miał straszną ochotę brutalną drwiną obrazić Zenę, zemścić się za ten wstręt, malujący się na jej twarzy — za wstyd, za mękę, których był ofiarą od tylu dni...
— Ile pani właściwie potrzebuję?
Pytanie było chłodne, spokojne.
Domyślił się tylko z ruchu warg, bo odpowiedzi nie dosłyszał.
— Jedenaście tysięcy? Hm, wcale niezły apetycik... Ciekawe, na co pieniądze te są potrzebne i dlaczego tak ściśle określona sumka? Powiem tylko, że bardzo nisko oceniła pani siebie, trzeba było wziąć drożej...
Kaszpierow zdawał sobie doskonale sprawę, odczuwał sam z bolesną jasnością, ile niskiego chamstwa, ile zwierzęcej brutalności było w jego tonie. Cierpiał sam nad tem i czuł wielką, niewysłowioną litość dla tej zelżonej dziewczyny, lecz jakiś ślepy, bezlitosny duch nim w tej chwili kierował.
Zena milczała i tylko coraz mocniej przyciskała ręce do silnie bijącego serca.
— Niechże pani powie, na co pani te pieniądze są potrzebne — nalegał.
— Nigdy tego nie powiem!
W jej słowach była nieustępliwa stanowczość. Dałaby się chętniej porąbać na sztuki, niż pozwoliła połączyć ze swą hańbą drogie nazwisko.
Kaszpierow zrozumiał i aż zadrżał z zazdrości. Wargi skrzywiły się złym uśmiechem.
— Dobrze, spełnię życzenie pani.
Podszedł śpiesznie do stołu, wziął zapięczętowaną i owiniętą w papier talję kart i podał Zenie.
— Jest tutaj trochę więcej, niż pani żądała. Tylko proszę nie dziękować...
Nie zdążył wszakże nacieszyć się chwilą tej brutalnej zemsty, gdyż stało się coś nieoczekiwanego. Zena nachyliła się jakoś dziwnie, upadła na kolana i w tejże chwili Kaszpierow uczuł na swej ręce gorące dotknięcie warg.
Czerwony płomień wstydu oblał twarz mężczyzny. Całe okrucieństwo, cała niewłaściwość złośliwego szyderstwa stanęły mu przed oczyma i w porywie bezgranicznego żalu padł twarzą na kanapę, chwytając się za głowę. Potężne ciało drżało febrycznie, nie mógł już powstrzymać się i Zena usłyszała głośny — płacz, wyrywający się z jego krtani.
— Przebacz mi... przebacz... — wołał Kaszpierow, łkając. — Moja najmilsza! Katem jestem... Zbrodniarzem... Jakże mogłem?... Moja święta... święta:::
Nic nie rozumiała i patrzyła ze zdumieniem to na niego, to na talję kart.
— Oszukałem cię — mówił Kaszipierow — oszukałem podle... bezmyślnie... Przebacz... czy mi przebaczysz? Jeżeli zawsze łzy mogą wywołać współczucie, to, łzy silnego mężczyzny robią zawsze wstrząsające wrażenie. Zena zbliżyła się do niego i lekko przesunęła ręką po jego głowie. Kaszpierow opanował wreszcie nerwy i podniósł się z kanapy. Zapłakane, nieco opuchnięte oczy patrzyły na Zenę z takim tkliwym smutkiem, że mimowoli poczuła litość.
Kaszpierow wyciągnął jedną z szuflad biurka i przez chwilę wśród grobowego milczenia słychać było tylko szelest papierów. Odliczył, z pieniędzy, otrzymanych z rana, żądaną sumę, zawinął ją w arkusz białego papieru i związał sznurkiem.
— Proszę. Jest tu właśnie jedenaście tysięcy — rzekł, podając paczkę Zenie i patrząc w inną stronę. — Niech pani idzie... jak najprędzej...
Zena czuła, że kręci się jej w głowie, a przed oczyma przesuwa się mgła. Wzięła machinalnie paczkę i zwróciła się do drzwi, ale Kaszpierow ją zatrzymał.
— Proszę zaczekać... Ja oczywiście nie śmiem o nic pytać, ale proszę, niech pani powie temu panu, że jeśli on nie potrafi ocenić pani czynu, to... Czy pani pojmuje — dodał z gorącem uczuciem — że to wielki czyn — największy, na jaki może zdobyć się kobieta...
Zena w milczeniu wyciągnęła do niego rękę i pierwszy raz oboje śmiało i przyjaźnie spojrzeli sobie w oczy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksandr Kuprin i tłumacza: anonimowy.