przybycia, wargi jednak poruszały się tylko, nie przepuszczając żadnego dźwięku.
— Jakże ja mu o „tem“ powiem? — myślała w miernej trwodze Zena — Tak poprostu... patrząc mu w oczy?... głośno? Jakże on to przyjmie? Co odpowie? A może roześmieje mi się tylko w twarz, albo rzuci się jak wczoraj ze zmąconem wzrokiem, z pianą na ustach?...
Zapóźno jednak było cofać się, a chociaż słowa nie mogły jej przejść przez gardło, musi się opanować...
— Co się pani stało? niechże pani mówi, panno Zeneido! Na miłość Boską, niechże mię pani nie męczy! — wołał z przerażeniem Kaszpierow, nie mogąc doczekać się odpowiedzi.
Siły opuściły Zenę, nie mogła stać dłużej i osunęła się na krzesło.
— Wczoraj... pan... — zaczęła słabym, cierpiącym głosem — proponował mi pan... Tak... istotnie... nie rozumiałam jeszcze co znaczą pieniądze... bogactwo. teraz jednak... zgadzam się... Proszę robić ze mną, co się panu podoba... Tylko na miłość boską prędzej! Potrzebne mi są pieniądze... dużo... bardzo dużo pieniędzy...
Mówiła jak w malignie, coraz bledsza, a gdy skończyła, zagryzła wargę do krwi ze strasznym wyrazem błagania i wstrętu podniosła oczy na Kaszpierowa.
Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/88
Wygląd
Ta strona została przepisana.