Moloch/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Moloch
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 20.4.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Koniec walki

Raffles był zbyt doświadczonym, aby w tych warunkach myśleć o jakimkolwiek oporze. Z uśmiechem na ustach podniósł ręce do góry i z olimpijskim spokojem pozwolił jednemu z agentów zrewidować dokładnie całe swe ubranie. Fajkę, woreczek tytoniu, trochę drobnych, pęk kluczy i browning położono na biurku. Po chwili w gabinecie zjawił się oficer policji, i na widok więźnia zawołał wesoło:
— Mam go wreszcie!
— Tak... Ptaszek sam wpadł do klatki.
Oficer zbliżył się do Rafflesa i zadał mu pytanie, które w pierwszej chwili zdziwiło niezmiernie Tajemniczego Nieznajomego.
— Może nam wobec tego powiesz, gdzie ukryliście Tomasza Harrisa.
— Nie mam pojęcia — odpowiedział Raffles, nie mijając się zresztą z prawdą. — Czyżby zniknął?
— Nie udawajcie głupiego — odparł oficer. Wykorzystaliście tę okazję, aby poza plecami waszych wspólników dokonać włamania do jego kasy. Wiedzieliście, że wasi wspólnicy porwali go, aby zażądać od niego okupu. Świetnie wybrana okazja. Nikt wam nie mógł przeszkodzić w dokonaniu włamania. Należy kuć żelazo póki gorące. Przyznajcie, że wiedzieliście o porwaniu!
— Nie miałem o tym pojęcia — odparł Raffles, szczerze zdumiony, bowiem tej ewentualności nie brał pod uwagę, gdy zastanawiał się nad przyczyną nieobecności Harrisa w domu. — Czy mógłbym wiedzieć, kiedy to się stało?
— Lepiejbyście nie udawali, Jumper — zawołał czerwieniejąc z wściekłości oficer.
Jeden z agentów nałożył na ręce więźnia kajdanki.
— Daję słowo honoru, że mówię prawdę. Nie miałem o tym zupełnie pojęcia. Wiadomość ta zdziwiła mnie więcej, niż panów. Czy popełniam niedyskrecję, zapytując, w jaki sposób to się stało?
— Bynajmniej... Jutro wszystkie gazety rozpiszą się o tym szeroko — odparł policjant wzruszając ramionami. — Po wyjściu z kantoru Harris udał się na śniadanie do restauracji, poczym wrócił do biura. Po dwóch godzinach wsiadł do auta i wszelki ślad po nim zaginął. Około godziny piątej, żona jego otrzymała list, w którym banda wasza domaga się od niej okupu w wysokości ćwierć miliona dolarów!
— O ile dobrze zrozumiałem, posądza mnie pan, że zaryzykowałem skórę dla głupich kilkudziesięciu tysięcy, podczas, gdy moi koledzy beze mnie mieli się podzielić wspaniałym łupem? Byłoby to conajmniej głupie z mojej strony! Cóż na to żona Harrisa?
— Niezwłocznie udała się do policji!
— Czy nie lepiej było zapłacić ćwierć miliona dolarów za cenne życie ukochanego małżonka? — zapytał Jumper drwiąco.
— To się jeszcze okaże...
Raffles gwizdnął przeciągle. Oficer policji odezwał się obrażonym tonem:
— Potrafimy odnaleźć miejsce ukrycia Harrisa. Jego żona ofiarowała dziesięć tysięcy nagrody temu, kto je pierwszy odnajdzie.
— Piękna nagroda — uśmiechnął się Raffles. — Słuchajcie, przyjaciele, czy nie macie przypadkowo jakichś lepszych kajdanków? Bo te niewiele są warte!
Trzej policjanci z przerażeniem spojrzeli się na Rafflesa. Tajemniczy Nieznajomy wykonał jakiś dziwny ruch ręką, naprężył muskuły i po chwili ciężki łańcuch zawisł mu luźno u prawej ręki. Lewa ręka była wolna.
Oficer policji zbliżył się w milczeniu do Rafflesa nałożył mu nowe kajdanki, szepcząc coś z podziwem do siebie.
— Czy nie mieliście wspólników, Jumper? — zapytał głośno. — Widzę, że splądrowaliście ogniotrwałą kasę...
— Ślepy by to samo zobaczył — odparł Raffles. — Drzwi od kasy stoją jeszcze otworem...
— Czy zamierzaliście wyskoczyć oknem?
— Bynajmniej.. Nie mam ochoty skręcić sobie karku.
— Gdzie pieniądze?
— Nie mam ich przy sobie.
— A gdzie? — zapytał policjant, rozglądając się dokoła.
— Gdzie je zostawiłeś? Czyś je wyrzucił przez okno?
— Zbyteczne pytanie... Wyrzuciłem je istotnie przez okno... tuż pod oknem stał jeden z moich wspólników, który natychmiast ulotnił się z workiem.
— Ile tam tego było?
— Sto tysięcy gotówką i połowa w papierach wartościowych — odparł Raffles spokojnie.
Oficer policji zacisnął pięści.
— Szybko, chłopcy! — zawołał. — Przeszukać mi natychmiast dokładnie cały pałac! Rozesłać patrole w poszukiwaniu za człowiekiem z workiem w ręce! Jak wyglądał ten worek, Jumper?
— Coś pośredniego, pomiędzy damską portmonetką a pudełkiem do kapeluszy — odparł Raffles z drwinami w głosie. — Zrobiony był z bronzowej skórki i wykończony zielonym safianem... Jeśliby panowie chcieli znaleźć podobny polecam magazyn Wannamakera!
Oficer spojrzał na Rafflesa z nienawiścią. Przez chwilę miało się wrażenie, że z zaciśniętymi pięściami rzuci się na więźniu. Opanował się jednak w ostatniej chwili i krzyknął:
— Zabrać go stąd czymprędzej!
W parę chwil później wyprowadzono Rafflesa z pokoju. Przed domem oczekiwało ich policyjne auto. Dniało już i niebo na wschodzie pokryło się czerwienią.
— Trochę uprzejmości wobec ludzi przydałoby się panu — rzekł do milczącego oficera. — Widzę, że nie jest pan jednak w humorze i wybaczam to panu... Dlaczego jednak u licha dajecie mi tak podłe kajdanki. Proszę spojrzeć. Znów trzasły.
Podniósł do góry uwolnioną dłoń.
Policjant zaczerwienił się i szepnął:
— Przecież nie jestem pijany... Nowiuteńkie kajdanki! Zaledwie od tygodnia mamy je w biurze. Nie rozumiem, co ten łotr mógł z nimi zrobić?
Oficer spojrzał bystro na Jumpera i rzekł:
— Nie miałem pojęcia o tych waszych zdolnościach, Jumper. Znam tylko jednego człowieka na całym świecie, który potrafi tej sztuki dokazać. Na nieszczęście, nie jest on do was zupełnie podobny.
Auto ruszyło.
— Dokąd mnie wieziecie? — zapytał Raffles.
— Do hotelu „Astoria“. Otrzymasz tam pokój z bieżącą ciepłą i zimną wodą... Winda... Znakomita obsługa. Dancing. Zapytamy portiera, czy nikt nie zgłosił się do pana z walizką, która kształtem przypomina damską torebkę i pudełko do kapeluszy?
— Skwitowaliśmy się, brygadierze — odparł Raffles. — Mam nadzieję że nie będę zbyt długo u was gościć?
— Tak długo, jak będziemy to uważali za stosowne.
— Umówiłem się na dziś wieczór z moją przyjaciółką na Coney Island. Nie wypada kazać czekać kobiecie.
— Prawdopodobnie randka z panną Daisy Bluette? — zapytał brygadier. — Przypuszczam, że będzie czekała daremnie...
— Ale to niemożliwe, brygadierze — odparł Raffles. — Powiedziałem jej wyraźnie: najpierw obowiązek a potem przyjemność... Czekaj na mnie Daisy punktualnie o ósmej godzinie. Zapewniam pana, brygadierze, że ani o minutę nie spóźnię się na spotkanie z ukochaną...
Brygadier spojrzał na Rafflesa z politowaniem.
— Nie plótłbyś lepiej głupstw — rzucił.
Auto wjechało w podwórze głównej kwatery policji. Raffles wysiadł i pod eskortą trzech policjantów odprowadzony został do gabinetu dyżurnego komisarza policji.
Gabinet ten znajdował się na pierwszym piętrze. Za dużym biurkiem siedział zaspany pan komisarz. Niewielkie wąskie okienko umieszczone było wysoko, bo aż na dwa metry nad podłogą. W pokoju paliło się elektryczne światło, gdyż brzask poranka nie dotarł jeszcze do niższych pięter new-yorskich drapaczy. Po prawej stronie siedział policjant przy maszynie do pisania. Na widok wprowadzonego więźnia założył na wałek czysty arkusz papieru. Brygadier zasalutował i rzekł krótko:
— Lary Jumper, panie komisarzu! Schwytaliśmy go w mieszkaniu Tomasza Harrisa.
— Czy on wie, gdzie znajduje się Harris? — zapytał komisarz, poprawiając na nosie okulary.
— Bez wątpienia, panie komisarzu. Nie chce się jednak przyznać. Przyznał natomiast, że skradł kilkaset tysięcy dolarów. Zastaliśmy go przy otwartej kasie.
— Gdzie są pieniądze? — zapytał komisarz
— Pieniędzy już nie ma — odparł brygadier — Zdążył oddać je swym wspólnikom.
— Sprytnie się urządził — rzekł komisarz. — Chciałbym doczekać momentu, kiedy uda się panu coś zrobić w porę, brygadierze.
W tej chwili na korytarzu rozległ się jakiś hałas. Komisarz zdziwiony nadstawił uszu. Drzwi, szarpnięte energicznym ruchem, otwarły się i w progu ukazał się jakiś człowiek, ze wszystkich sił wyrywający się agentom.
Człowiekiem tym był Lary Jumper.
— Co to ma znaczyć? Kto to jest? — zapytał zdziwiony komisarz.
— Czy to brat bliźniaczy tamtego? Przecież wzrok mnie nie myli...
— Nie, panie komisarzu — zawołał Jumper, wskazując na Rafflesa. — To ja jestem prawdziwy Jumper. Ten człowiek, to Raffles, niebezpieczny przestępca... Łotr — zamknął mnie w podziemiach swojej willi... Pilnował mnie jakiś olbrzym. Udało mi się jednak wyprowadzić go w pole. Zacząłem symulować boleści: poczciwina uwolnił mnie z więzów i wyniósł do drugiego pokoju. Skorzystałem z tego, aby powalić go na ziemię i zbiec. Nie upłynęło jeszcze pół godziny, gdy przed moim własnym domem schwytali mnie agenci policji i przyprowadzili tutaj. Klnę się na wszystko, że mówię szczerą prawdę!
Komisarz spoglądał ze zdumieniem, to na jednego, to na drugiego.
— Czy to możliwe? To miałby być John Raffles? Czy przyznaje się pan, że bezprawnie pozbawił pan tego człowieka wolności, zamykając go w piwnicy pańskiej willi?
— Szczera prawda — odparł Raffles spokojnie. — Szczęśliwie się złożyło, że policja szybko zaopiekowała się tym człowiekiem... Wszystko potoczyło się innym torem niż to przewidywałem i dlatego do urzeczywistnienia mego planu jest jeszcze daleko. Posunąłem się jednak o spory krok naprzód: udało mi się rzucić okiem do żelaznej kasy jednego z największych oszustów świata... mam tu na myśli Tomasza Harrisa, z którym się jeszcze porachuję. A teraz, mili panowie, przykro mi niezmiernie, że dłużej nie będę mógł korzystać z waszego miłego towarzystwa. Spieszę się bardzo, gdyż, jak wspominałem już brygadierowi, umówiłem się na godzinę ósmą z pewną damą i za nic w świecie nie chciałbym spóźnić się na spotkanie.
Komisarz zaśmiał się i rzekł:
— Jak pan sobie to wyobraża, Johnie Raffles? Wyjdziesz pan na wolność? A trzej agenci, którzy pana strzegą i kajdany na nogach?
— Kajdany nie stanowią dla mnie przeszkody — odparł Raffles. — Zwracałem nawet uwagę, że są niewiele warte.
Przez chwilę Raffles natężył swe siły, znów naprężył muskuły i ciężki łańcuch opadł na biurko.
Szybko, jak błyskawica, Raffles wskoczył na stół, na którym stała maszyna i ruchem akrobaty znalazł się nagle na wysokim oknie. Dał się słyszeć brzęk tłuczonej szyby i zanim zdumieni agenci zdążyli wyciągnąć rewolwery, Raffles zniknął za oknem.

Jeszcze z góry dał się słyszeć jego drwiący głos:

— Żegnajcie, mili panowie! Bywaj brygadierze! Proszę pamiętać, że John Raffles zawsze dotrzymuje słowa!
Gdy rozległ się pierwszy wystrzał, John Raffles ześlizgnął się już zwinnie po stromej, lecz niewysokiej ścianie. Raz jeszcze Tajemniczy Nieznajomy, jak wąż, wyślizgnął się policji, która sądziła, że trzyma go mocno w swym ręku.

Gdy lord Lister otworzył drzwi swego mieszkania Charley Brand rzucił mu się w objęcia.
— Byłem zrozpaczony i przyznam się, że przypuszczałem, iż tym razem nie wydostaniesz się z pułapki — rzekł ściskając dłoń swego przyjaciela.
Tajemniczy Nieznajomy uśmiechnął się.
— To przykre, że zwątpiłeś w mój spryt, a przede wszystkim w moją zimną krew. Wprawdzie i ja w pewnej chwili zwątpiłem już w możliwość ocalenia, ale jak widzisz, jestem zdrów i cały, a co najważniejsza — tutaj — a nie w okratowanej celi.
Grunt, że mamy pieniądze, dzięki którym przez kilka tygodni poświęcimy się słodkiemu lenistwu.
Charley! Pakuj manatki! Jedziemy na Florydę. Ale niech ci się nie zdaje, że składam broń. Walka z bandą „Upiornego Oka“ nieskończona! Tym razem wprawdzie nie możemy pochwalić się zbyt wielkim sukcesem, ale będziemy dobrej myśli.
Brand nie zwlekał ani chwili. Wydał odpowiednie dyspozycje Hendersonowi i natychmiast zajął się przygotowaniem do podróży.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.