Strona:PL Lord Lister -76- Moloch.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gu. Raffles znał przyzwyczajenia Harrisa, który nigdy nie gasił światła w swym sypialnym pokoju. Tymczasem dziś pokój sypialny zalegały zupełne ciemności. Gdy oczy jego przyzwyczaiły się do mroku, zauważył ze zdumieniem, że nawet rolety nie były zasunięte. Zamknął ostrożnie drzwi i na palcach wszedł do pokoju. Nadstawił uszu. Najmniejszy odgłos nie zakłócał ciszy. Mimo to, jakaś niewypowiedziana obawa ogarnęła Tajemniczego Nieznajomego. Czuł, że w tej ciszy i w tych ciemnościach kryje się jakieś groźne niebezpieczeństwo.
W samym środku pokoju, jak jakaś niesamowita zjawa, wznosiło się na podwyższeniu kosztowne rzeźbione łoże. Raffles zbliżył się do tego łoża i omal nie krzyknął ze zdumienia: było ono puste. Wyjął z kieszeni latarkę. Snop światła przesunął się po kosztownych koronkach i jedwabiach. Raffles spostrzegł, że dzisiejszej nocy nikt nie spał w tym łóżku.
Nie wiedział, jaka była tego przyczyna. Nie omieszkał bowiem stwierdzić telefonicznie, że Harris poprzedniego dnia nie wyjechał z masta. Rano był w biurze. Śniadanie zjadł w restauracji, poczym raz jeszcze wrócił do swego kantoru na Wall Street. A może jakaś awanturka miłośna — przemknęło mu przez głowę. Gdyby tak było istotnie, sytuacja Rafflesa byłaby nie do pozazdroszczenia. Harris mógłby wrócić lada chwila do domu i zastać niepożądanego gością. Należało sprawdzić, czy to ostatnie przypuszczenie posiada jakieś podstawy.
Raffles zbliżył się do szafy, która zajmowała całą długość jednej ze ścian sypialni. Wisiały w niej rzędem wszystkie ubrania Harrisa: Dwa szlafroki, ubranie sportowe, strój wizytowy, strój do konnej jazdy i dwa fraki. Zauważył tylko brak szarego ubrania, w którym zazwyczaj milioner udawał się do swego biura. Raffles nie przypuszczał, aby człowiek taki, jak Harris posiadał więcej niż dwa fraki. Odpadało więc przypuszczenie, że Harris udał się gdzieś na kolację, z której mógłby lada chwila powrócić, gdyż wieczorowe ubrania wisiały w szafie nietknięte. Cóż więc z nim stało? Gdyby uległ wypadkowi, byłby z pewnością przywieziony do domu. A może wpadł w ręce policji? I to przypuszczenie nie było zbyt przekonywujące. Harris był człowiekiem sprytnym i potrafił doskonale zacierać za sobą ślady. Gdyby przytrafiła mu się nawet tego rodzaju przykra przygoda — wpływowi przyjaciele, których posiadał wielu potrafiliby go wybawić z kłopotu.
Nie wiedząc co ma o tym wszystkim myśleć, Raffles raz jeszcze obrzucił uważnym spojrzeniem sypialnię, poczym wyszedł innymi drzwiami i przez bibliotekę oraz palarnię przedostał się do gabinetu.
W kącie pod ścianą stała duża kasa żelazna. Na jej widok Raffles uśmiechnął się z zadowoleniem. Z daleka już zauważył, że pochodzi ona z fabryki, której każdy model znał na pamięć.
Mógł spokojnie odstawić na bok aparat acetylenowy i maszynę do krajania metali. Wystarczyło poprostu otworzyć zamek i sprawa była skończona. Do tego celu służyły wynalezione przez Rafflesa narzędzia. Z małego woreczka wyjął kilka borków, obcęgi oraz bardzo delikatne szczypce i położył to wszystko tuż obok siebie na puszystym dywanie. Była tam piłka, cienka jak papier, która krajała najtwardsza bessemerowską stal, jak miękkie ciasto. Poza tym wiele dziwnych, błyszczących niklem narzędzi, które przypominały przybory dentystyczne. Raffles zabrał się do aparatu cyfrowego. Przy pomocy cienkiego, zakrzywionego drucika naciskał kolejno na poszczególne cyfry i litery, następnie aż do znudzenia powtarzał ten manewr jednocześnie z kilkoma cyframi w najrozmaitszych zestawieniach. Wreszcie, po upływie godziny, tryumfujący uśmiech pojawił się na jego ustach: trafił na właściwą kombinację. Po kilku minutach drzwi od kasy stały już otworem. Dotychczas pracował przy skąpym świetle ulicznej latarni, wpadającym przez odsłonięte okna. Teraz, gdy drzwi kasy otworzyły się, Raffles musiał zapalić elektryczną latarkę, aby zobaczyć co się znajduje w środku. Leżała tam spora paczka papierów wartościowych, które najprawdopodobniej nie miały żadnej realnej wartości. Były to akcje i obligacje rozmaitych towarzystw, które nigdy nie egzystowały, a które służyły tylko do wprowadzania ludzi w błąd. Raffles rzucił tę paczkę do swego worka i szukał dalej. Znalazł jeszcze kilka papierów, mających większą wartość, jak akcje kolei żelaznych i towarzystw kauczukowych. W kącie na drugiej półce leżała paczka banknotów. Było tam około sto tysięcy dolarów w gotówce.
Gdy zamierzał wrzucić je do swego worka, drgnął nagle, jakby rażony prądem elektrycznym. Wśród ciszy nocnej ozwało się bowiem przeciągłe gwizdnięcie. Dochodziło ono z ulicy, prawie tuż z pod okna gabinetu, w którym się znajdował Raffles. Z błyskawiczną szybkością zebrał swe rozrzucone po dywanie narzędzia i wrzucił je razem z pieniędzmi do worka. Zgasił latarkę elektryczną i zbliżył się do okna. Otworzył je i spojrzał na dół. Znajdował się na drugim piętrze. O wydostaniu się przez okno nie mogło być nawet mowy. Mur był gładki bez żadnych występów a rynna była zbyt daleko, aby mógł się jej uchwycić. W półmroku jakaś postać majaczyła na dole. Do uszu jego doszedł stłumiony głos Charleya Branda:
— Uwaga!... Agenci policji są już w domu... Jest ich około dziesięciu lub dwunastu. Czy nie możesz wydostać się oknem?
— W żaden sposób... Będę musiał znaleźć jakąś inną drogę. Uważaj, Brand, zrzucę ci zaraz mój worek. Gdy go schwytasz, natychmiast uciekaj. Niech przynajmniej jeden z nas uratuje swą skórę. W tej samej chwili ciężki worek spadł na ziemię. Brand chwycił go i szybkim krokiem oddalił się z niebezpiecznego miejsca. Raffles ścigał go przez chwilę spojrzeniem, poczym zamknął okno i zasunął roletę. W gabinecie zajaśniało elektryczne światło. Na progu zjawili się trzej agenci policji, z wyciągniętymi rewolwerami:
— Ręce do góry! Larry Jumper!

Koniec walki

Raffles był zbyt doświadczonym, aby w tych warunkach myśleć o jakimkolwiek oporze. Z uśmiechem na ustach podniósł ręce do góry i z olimpijskim spokojem pozwolił jednemu z agentów zrewidować dokładnie całe swe ubranie. Fajkę, woreczek tytoniu, trochę drobnych, pęk kluczy i browning położono na biurku. Po chwili w gabinecie zjawił się oficer policji, i na widok więźnia zawołał wesoło:
— Mam go wreszcie!
— Tak... Ptaszek sam wpadł do klatki.
Oficer zbliżył się do Rafflesa i zadał mu pytanie, które w pierwszej chwili zdziwiło niezmiernie Tajemniczego Nieznajomego.