Strona:PL Lord Lister -76- Moloch.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


Puste łoże

Raffles zamknął za nim drzwi i rzekł cicho:
— Jesteś niezwykle punktualny. Będziemy musieli niedługo wyjść... Nadchodzi najlepsza dla nas pora do działania.
— Jestem gotów — odparł Brand. — Kim jest ten człowiek? — zapytał, spoglądając na mężczyznę, leżącego na sofie.
— Józef Tydall, nasz przyjaciel i pretendent do tytułu wodza bandy. Przyszedł tu zeszłej nocy, aby pozbyć się konkurenta Larryego Jumpera. Ponieważ go nie zastał, zaszczycił mnie rano powtórną wizytą i przyjmując mnie za Jumpera, namawiał usilnie, abym wycofał swoją kandydaturę i pozostawił mu wolną rękę. Wahałem się nieco, pokpiwając sobie z lekka z jego wściekłości... Rezultat: oto leży na tej kanapie bez przytomności i nie obudzi się ze swego snu przed upływem dwudziestu czterech godzin.
— Czy wie on przynajmniej kim jesteś?
— Tak... Nie było to zbyt mądre z mej strony. Nie mogłem jednak ścierpieć myśli, że przypisuje Jumperowi czyny, do których tamten poczciwina nigdyby nie był zdolny. Wszystko skończy się pomyślnie i jutro około godziny dwunastej, dzięki danym, dostarczonym przeze mnie, cała banda musi wpaść w ręce policji.
— Jakie dane?
— Posiadam nazwiska poruczników bandy, dokładną mapę, na której oznaczone są miejsca tajnych zbiórek oraz szyfr, którym są pisane ich listy. Nazwiska te przepisałem starannie. Kopię tę zachowasz przy sobie.
— Dlaczego?
— Tak będzie lepiej. Podczas, gdy ja zabiorę się do wykonywania mego planu, ty będziesz stał na warcie. Nie wiadomo, co mi się może przytrafić.
— Czy spodziewasz się jakiegoś niebezpieczeństwa? — zapytał Brand.
— Zapomniałeś chyba, że również i banda postanowiła ograbić Harrisa!
— Wiem, ale nie było tam mowy o włamaniu. Zresztą, człowiek, który miał wykonać ten plan, leży obecnie u ciebie na kanapie bez przytomności.
— Mimo to muszę być przygotowany na najgorsze ewentualności. Czy zabrałeś wszystko, co mi może być potrzebne?
Brand podał Rafflesowi małą torbę, którą Tajemniczy Nieznajomy przewiesił sobie przez ramię a następnie ukrył pod lekkim płaszczem.
Obydwaj mężczyźni opuścili mieszkanie. Robili wrażenie dwóch zapóźnionych podróżnych, których nocny pociąg przywiózł do miasta. Skręcili w boczną ulicę i wsiedli do autobusu, który zawiózł ich prawie przed dom Harrisa.
— Co słychać z naszym przyjacielem, prawdziwym Jumperem? — zapytał Raffles po drodze.
— Dziękuję, wszystko w porządku. — Henderson odwiedza go od czasu do czasu i zabawia go opowiadaniem uciesznych historyjek. Jumper zachowuje się rozsądnie i ma niezgorszy apetyt. Czy to nie nasz dom?
Stali przed wytworną willą, z trzech stron otoczoną ogrodem. Minęli ulicę i skręcili w boczną uliczkę, gdzie o tej porze nie było żywej duszy. Ogród Harrisa otoczony był niewysokim murem.
— Tędy przedostanę się do środka — rzekł Raffles, spoglądając w górę. Czy masz przy sobie gwizdek?
— Tak — odparł Brand. — Daj Boże, abym nie musiał się do niego uciec!
— Mam nadzieję, że to będzie zbyteczne. W każdym razie musisz się mieć na baczności. Jeżeli spostrzeżesz najmniejsze niebezpieczeństwo, dasz m umówiony znak i nogi za pas! Nie byłoby nam przyjemnie, gdybyśmy obydwaj dostali się do więzienia jednocześnie.
Zaledwie wypowiedział te słowa, gdy z niezwykłą zręcznością musnąwszy tyko lekko ramię Branda, przeskoczył przez mur.
Charley Brand znalazł sobie bezpieczne miejsce w bramie domu, stojącego naprzeciw willi Harrisa. Owinął się szczelnie paltem i przylgnął do muru. Raffles natomast przez trawnik ruszył w stronę domu. Gdy znalazł się na wyasfaltowanym chodniku, prowadzącym aż do drzwi wejściowych, otarł starannie podeszwy z błota i wilgoci. Tajemniczy Nieznajomy nigdy nie zapominał o zachowanu jak najdalej idących ostrożności. Stanął teraz przed potężnymi drzwiami.
— To nie dla mnie! — mruknął do siebie i udał się w prawę stronę, gdzie znajdowały się pomieszczenia gospodarskie i pokoje dla służby. Ta część willi zamknięta była mniej starannie. Prowadziły bowiem do niej małe drewniane drzwi, które na noc zamykano jeszcze na żelazny rygiel.
Raffles wiedział o tym wszystkim dokładnie, gdyż obserwował willę milonera od kilku tygodni i przed paru dniami dostał się do niej przebrany za elektromontera. Wyjął z torby swe narzędzia i zabrał się do pracy. Bez trudu wypiłował w drewnianych drzwiach kwadratowy otwór. Wsunął przezeń rękę i otworzył rygiel. Połowa pracy była już gotowa. Teraz pozostawało tylko otworzyć drzwi kluczem. Raffles przyjrzał się zamkowi i wydobył z torby wytrych własnego pomysłu, którym otworzył wszystkie zamki. Po kilku minutach drzwi stanęły otworem i Raffles wszedł do ciemnego pokoju. Był to pokój jadalny dla służby. Tajemniczy Nieznajomy wiedział, że o tej porze nie zastanie tam nikogo. Z pomieszczenia tego skierował się na lewo i zagłębił się w czarną otchłań korytarza, który prowadził do dalszych pokojów. Korytarz ten tworzył w jednym miejscu kąt prosty poczym rozwidlał się w dwóch kierunkach. Raffles zapalił światło i wybrał drogę, która prowadziła do hallu. W hallu zgasił latarkę, bał się bowiem, że ktoś z ulicy dostrzec może światło poprzez wysoko położone, niewielkie okienka. Z hallu prowadziły wspaniałe szerokie schody, będące arcydziełem architektury. Raffles zatrzymał się na pół piętrze, nadsłuchując pilnie. Dokoła panowała zupełna cisza, nigdzie nie słychać było nawet najmniejszego szelestu. Raffles uspokoił się i ruszył dalej. Orientował się w rozkładzie mieszkania doskonale. Znał położenie każdego pokoju, jak ktoś, który mieszkał w tym pałacu przynajmniej przez kilka miesięcy.
— Tu mamy pokój sypialny — szepnął do siebie — musimy się postarać o to, aby mój gospodarz nie przeszkodził mi przedwcześnie w pracy.
Drzwi od sypialnego pokoju nie były nigdy zamykane na klucz, gdyż Harris obawiał się, że może zachorować w nocy i nikt nie będzie mógł przyjść mu z pomocą. Raffles cicho nacisnął na klamkę. Otworzył drzwi i niemile zdziwiony stanął na pro-