Mohort (Pol, 1875)/Do Edwarda Tadeusza Bielińskiego

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Pol
Tytuł Mohort
Podtytuł Rapsod rycerski z podania
Pochodzenie Dzieła Wincentego Pola wierszem i prozą; t.3 serya pierwsza: poezye (Poezye Wincentego Pola. Pierwsze wydanie zupełne. Tom II)
Wydawca F.H. Richter
Data wyd. 1875
Druk W. Maniecki
Miejsce wyd. Lwów
Indeks stron




Do

EDWARDA TADEUSZA

BIELINSKIEGO.




Oto Ci niosę mój kochany Szefie
Pieśń o Mohorcie i księciu Józefie!
Pytasz mnie, widzę, jak do niéj przychodzę?
A jużciż tego nie znaleźć na drodze.

Jak kruszec drogi są stare podania,
Co za nim trzeba spuszczać się w głąb ziemi;
I do udziału serce się nie skłania,
Co z dawna tylko rozmawia z zmarłemi.

Bo ta pierś wierna, co podanie chowa,
Taka milcząca, jak deska grobowa,
I z wierzchu zimna i jak lodem ścięta,
A jak relikwiarz dla świata zamknięta...

Więc jak odważyć tę deskę grobową?
I czém wywołać zmarłe w piersiach słowo?
Czy to się nada, co się z grobu rodzi?
I czy relikwiarz otworzyć się godzi?

Długo się o to pytałem niepewny,
I długom milcząc na tych grobach siedział,
Nad zbiegłym czasem bolejący, rzewny,
Aż mi świat w końcu na to odpowiedział,

Jak zapowiednia lepszych przyszłych czasów
Nowe zasady poczęły wychodzić,
Co miały ludzkość na nowo odrodzić,
I świat wybawić z śmiertelnych zapasów.

Na takie hasło prosił każdy w progi
Posłów zbawienia, jako niebios gości, —
W imię nadziei i świata przyszłości
Każdy ustąpił nowym ludziom drogi.

I wystąpili na świat nowi ludzie,
I świat pracował w bardzo wielkim trudzie;
Aż padł nareszcie zlany krwawym potem,
Bo co mu święte, to zbryzgano błotem.

I wystąpili na świat ludzie nowi
Z owém pogaństwem, co przed krzyżem padło;
I zarażali wścieklizną zajadłą,
I nowy ołtarz wznieśli bałwanowi.

I świat się od nich odwrócił z boleścią,
I łaknął znowu za niebieską wieścią,
I szukał Boga — a lepsi i szczérsi
Naprzód się w żalu uderzyli w piersi.

I jako karę przyjęli tę chłostę,
Że mogli zwątpić i w święte i w proste,
Że zapomnieli na to, co się działo,
Że Bóg opatrzne rządy świata trzyma,
Że odkąd Słowo tu się Ciałem stało,
Już dla ludzkości nowéj prawdy niema!
Więc za kotwicę wziął świat znowu wiarę,
I znowu dzierży, co nazwane stare!
Stare rozumem i stare sumieniem,

A wiecznie młode duchem i natchnieniem,
I woli dobréj i świata miłości,
Jako duch z ducha — jako kościół z kości!




O łatwiéj było zdeptać to, co dzielne,
Niż sprostać temu — i łatwiéj to zmienić,
Czego człek w grzechu nie zdoła ocenić,
Niźli ogarnąć, co jest nieśmiertelne.

A więc i u nas puszczono na nicę
Łaski kościoła, Narodu skarbnicę,
I tylko prawie miłosierdzie Boże
Dało nam ujrzéć już zachodnie zorze
Wielkiéj przeszłości, tljącéj w iskierce,
I na obrońcę dało to, co dawa
Upadłéj sprawie „kochające serce,”
Aby poczciwa nie ginęła sława,
Aby nie było światu w poniewierce,
Co obok Świętych Pańskich w dziejach stawa.
Wielka przed Bogiem miłości zasługa
Co się trzymała — krzyża — szabli — pługa —
Tak prześwietlona duchem Bożym wiernie,
Ze godna przyjąć w siebie nawet ciernie.
W tej to zachodnéj już Narodu zorzy,
Na fali dziejów obraz się kołysze,
Jeden z tysiąca — a zawsze Mąż Boży:
Więc żywot jego na grobowcu piszę...




„W kim duch pogański lub dusza bezbożna,
Kto nie wié, co to rycersko i rolno,
Temu szlachcica zabić nawet można:
Ale drwić sobie z szlachcica nie wolno!”

Tak to mi mawiał niegdyś pan Ksawery —
I wiernie chowam czasy w upominku,
Gdyśmy po łowach nieraz przy kominku
Noce trawili w pogadance szczéréj.
Było to w owym Kalenickim dworze —
Mgły się jesienne wieszały po borze;
Czasem jak całun przerwały się chmury,
I znowu widne po miesiącu góry.

Było to w nocy i już dobrze późno —
Z wieczora czułem, że pod koniem mięknie;
Lecz się z północy wyjaśniło pięknie,
I jasno było, chociaż było mroźno.

Chociaż już zapiał kur i załopotał.
Jeszcze w kominie płonęła buczyna,
I wierny klejnot drzymał u komina,
I ów jaz szumiał i młynek turkotał;
A z tym to szumem i turkotem razem
Biegły godziny nieujętym zdrojem,
I myśli biegły przepuszczane płazem —
A pan Ksawery siedział w krześle swojém,
W końcu mi rzecze: „Na żywego Boga!
Co się to stało u nas czasy temi!
Wszakci do szczęścia była znana droga,
Którą szedł naród wiekami całemi.
Wszak po téj ziemi widne były stopy
Mężów rycerskich, a i Świętych Pańskich:
A dzisiaj wiara potraciła tropy,
I świat się upił w praktykach pogańskich!
Czego tu trzeba? po co szukać daléj?
Wszakżem sam z młodu duchem takim pałał,
I żył tém życiem i kochał i działał,
I znałem ludzi kutych jak ze stali.

A kiedy za mnie bywali takimi,
To jużciż musiał być tam ktoś przed nimi,
Co po Bożemu w ojczyźnie się porał,
I rolę ojców tak pod nich zaorał,
A potém posiał ją takim posiewem,
Że owoc światu szlachetny zrodziła:
Znana w kościele męczenników krzewem,
A w dziejach świata z bohatérów siła.
Czego tu trzeba? po co szukać daléj?
Kiedym poczynał mój zawód wojskowy,
Żył tam na kresach mąż dzielny, surowy,
I z jednéj sztuki kuty jak ze stali.
Z Litwy był rodem, choć na kresach służył;
A choć za Szwedów już téj krwi nie skąpił,
Po moje czasy znaku nie odstąpił,
A przecież nigdy w służbie się nie znużył.”

„Ty, co to lubisz przeszłe dzieje badać,”
— Rzekł Pan Ksawery po niejakiéj chwili —
„Twoję to młodość wzmocni i zasili.” —
I o Mohorcie począł opowiadać.

A jak się rozgrzał i szczérze rozgadał,
To od niechcenia sam się rapsod składał;
I gdym się wpatrzył w ową przeszłość ciemną,
Do razu posąg stał niby przedemną.




Ktoby to myślał, ktoby się spodziewał,
Że gdzieś za światem w bodziakach Czehryńskich,
Że gdzieś na kresach niegdyś Ukraińskich
Taki świat dzielny i uroczy bywał?



Od owéj nocy ubiegło lat wiela,
I ów dwór górski pusto stoi sobie,
I niema łowów, bo i przyjaciela
W czarnym żupanie złożyliśmy w grobie.
Ostatni jeszcze to pan Miłościwy,
Ostatni jeszcze w Sanockiém myśliwy,
I pełen ducha i pełen dzielności,
Jako krew ze krwi i jako kość z kości.
Więc na cześć Jemu, na cześć Mohortowi,
Niechaj ta karta coś i dalszym powié.
Cóż o nich mówić? kto z ludzi nie błądził?
Lecz Pan Bóg będzie ich łaskawie sądził:
Bo w domu ojców jak starszyzna stali,
I to czynili, co z wyroku padło;
Co Bóg powierzył, to na nich nie siadło,
Bo miłość swoję następcom podali.

Ztąd w téj zachodniéj już Narodu zorzy,
Na fali dziejów obraz się kołysze,
Jeden z tysiąca — a zawsze mąż Boży:
Więc żywot jego na grobowcu piszę.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Pol.