Mohikanowie paryscy/Tom X/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom X
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
Odroczenie wyroku.

Król nie był zbyt wesołym dnia tego.
Nieufność gwardji narodowej, o której lakonicznie zawiadomił poranny „Monitor,“ poruszyła cały świat kupiecki w Paryżu.
Panowie „Sklepikarze,“ jak ich nazywali panowie „Sądownicy,“ nie byli nigdy zadowoleni, jakeśmy już powiedzieli, szemrali, gdy im kazano formować gwardję, szemrali również, gdy im tego nie pozwalano. Czegóż więc chcieli?
Czego chcieli, dowiodła rewolucja lipcowa.
Dodajmy, iż skazanie na śmierć pana Sarranti głośnem już było po całem mieście i złowroga ta wieść, niemało się przyczyniła do większego jeszcze wzburzenia znaczniejszej liczby obywateli.
Pomimo, iż jego królewska mość słuchał mszy świętej w towarzystwie jego królewskiej wysokości następcy tronu i księżnej Berry, pomimo, iż przyjmował jego ekscelencję kanclerza państwa, parów, ministrów, radców stanu, kardynałów, księcia Talleyranda, marszałków, nuncjusza papieskiego, ambasadora sardyńskiego, neapolitańskiego, wielkiego referendarza izby parów, wielką liczbę deputowanych i generałów; jakkolwiek podpisał kontrakt ślubny pana Tassin de la Valliere, generalnego poborcy skarbu w departamencie Hautes-Pyrenees, z panną Charlet, te liczne trudy niezdołały rozpędzić chmur osiadłych na czole skłopotanego monarchy i powtarzamy, iż jego królewska mość był o sto mil od wesołości, pomiędzy godziną pierwszą a drugą po południu 30go kwietnia 1827 roku.
Przeciwnie, czoło jego wyrażało posępną obawę, która zwyczajnie była mu obcą. Dobry, prostoduszny królewski ten starzec, miał pewien wyraz dziecinnego zaniedbania. Był przekonanym, zresztą, iż postępuje dobrą drogą i ostatni z rodu, którego biała chorągiew osłaniała, wziął za godło dewizę mężnych przodków „Fais ce que tu dois, advienne que pourra!“ Rób coś powinien i niech się co chce dzieje.
Ubrany był podług swego zwyczaju w mundur niebieski ze srebrem, w którym go Vernet, robiącego przegląd wojsk, przedstawił; miał na piersiach sznur i gwiazdę orderu św. Ducha, z którym w rok później miał przyjmować Wiktora Hugo i odmówić mu przedstawienia Marion Delorme.
Wiersze poety o tem spotkaniu istnieją jeszcze; Marion Delorme żyć będzie zawsze.
Gdzie jesteś, dobry królu Karolu X-ty, który odmawiałeś głowy ojców dzieciom i przedstawień sztuk teatralnych poetom? Słysząc dyżurnego meldującego człowieka, dla którego jego synowa prosiła o posłuchanie, król podniósł pochyloną głowę.
— Ksiądz Dominik Sarranti? powtórzył machinalnie. Tak, to ten! Lecz nim dał odpowiedź, wziął z biurka ćwiartkę papieru, przebiegł ją szybko oczami i rzekł: Niech wejdzie.
Ksiądz Dominik ukazał się na progu; tu zatrzymał się i z rękoma skrzyżowanemi na piersiach, schylił się głęboko.
Król także skłonił się nie przed człowiekiem, lecz przed księdzem.
— Proszę wejść, rzekł.
Ksiądz postąpił kilka kroków i stanął znowu.
— Księże, rzekł król, gotowość, jaką okazałem w udzieleniu tego posłuchania, powinna ci dowieść, jak szczególna poważanie mam dla sług Kościoła.
— Jestto jedną z chwał waszej królewskiej mości, odpowiedział ksiądz, i jednym z najpiękniejszych powodów do miłości poddanych.
— Słucham was, księże, rzekł król, przybierając postawę właściwą wyłącznie książętom dającym posłuchanie.
— Najjaśniejszy panie, zaczął Dominik, mój ojciec został tej nocy skazanym na śmierć.
— Wiem o tem i ubolewam głęboko przez wzgląd na was.
— Mój ojciec nie był winny zbrodni, dla których go potępiono...
— Daruj, księże, przerwał Karol X-ty, lecz nie taka była opinia sądu.
— Najjaśniejszy panie, sędziowie są ludźmi, i jako tacy mogą być w błędzie przez pozory.
— Jakkolwiek nie jest to pewnikiem co do praw ludzkich, jednak zgadzam się nań dla waszej pociechy synowskiej. Lecz o ile sprawiedliwość można oddać człowiekowi, oddali ją waszemu ojcu panowie sędziowie przysięgli.
— Najjaśniejszy panie, mam dowód niewinności mego ojca.
— Masz dowód niewinności ojca? powtórzył ze zdziwieniem Karol X-ty.
— Tak jest, mam go, Najjaśniejszy panie!
— I czemuż niedostarczyłeś go wcześniej?
— Nie mogłem.
— A zatem, kiedy na szczęście czas jeszcze, daj mi go.
— Dać go, Najjaśniejszy panie? rzekł Dominik, pochylając głowę, na nieszczęście jestto niepodobieństwem?
— Niepodobieństwem.
— Niestety!
— I jakiż powód może powstrzymać człowieka od wygłoszenia niewinności skazanego na śmierć, gdy zwłaszcza tym człowiekiem jest syn, a tym skazanym ojciec jego?
— Najjaśniejszy panie, nie mogę odpowiedzieć Waszej, królewskiej mości, lecz król wie, czy ten, który walczy przeciw kłamstwu u drugich, ten, który całe życie szuka prawdy, gdziekolwiek ona się mieści, sługa Boży wreszcie, król wie, czy ten mógłby, chciałby, skłamać. A więc, Najjaśniejszy panie, na prawo Boga, Boga, który mnie widzi i słucha, Boga, którego błagam, aby mnie ukarał jeśli kłamię, ogłaszani u stóp majestatu niewinność mego ojca, potwierdzam to ze wszystkich, sił mego sumienia, i przysięgam waszej królewskiej mości, iż dowiodę tego kiedyś.
— Księże, powiedział król z majestatyczną słodyczą, mówisz, jak syn, i wielbię to uczucie, które ci dyktuje słowa, lecz pozwól niech odpowiem, jak król.
— Najjaśniejszy panie, słucham ze złożonemi rękoma!
— Gdyby zbrodnia, o która posądzony jest twój ojciec; dla której został skazanym, dotyczyła tylko mnie samego, gdyby to było przestępstwo polityczne, zamach na spokojność stanu, zniewaga majestatu, albo zamach na moje własne życie, gdyby się nawet był udał, gdybym został raniony, raniony śmiertelnie, jak mój biedny syn przez Louvela, zrobiłbym to, co zrobił mój syn umierający, dla twojej sukni zakonnej, którą poważam, dla twojej pobożności, którą wielbię: moim ostatnim czynem byłaby łaska; dla twego ojca.
— Jakże jesteś dobry, najjaśniejszy panie.
— Lecz tu rzecz ma się inaczej. Oskarżenie polityczne zostało usunięte przez generalnego adwokata, oskarżenie zaś o kradzież, o porwanie, o zabójstwo...
— Najjaśniejszy panie!...
— O! wiem, że to okrutnie słyszeć, lecz skoro odmawiam, muszę przynajmniej powiedzieć przyczynę odmowy. Otóż przez przytoczone wyżej zarzuty nie król jest zagrożony, nie rząd, nie majestat ani władza królewska, lecz ogół „dotknięty“, moralność pomsty woła...
— A! gdybym mógł mówić, Najjaśniejszy panie! zawołał Dominik, łamiąc ręce.
— Trzy te zbrodnie nietylko były zarzucone twojemu ojcu lecz i dowiedzione; dowiedzione, ponieważ sąd przysięgłych nadany francuzom przez Kartę, jest trybunałem nieomylnym. Wszystkie te trzy zbrodnie są najniższe, najpodlejsze, najkarygodniejsze: najmniejsza z nich zasługuje na galery.
— Przez litość, najjaśniejszy panie! niewymawiaj tego strasznego słowa!
— I chcesz... gdyż to po ułaskawienie dla ojca przychodzisz do mnie, nieprawdaż?...
Dominik ugiął kolana.
— Chcesz, mówił dalej król, ażeby, skoro tu idzie o te trzy okropne wypadki, chcesz, bym ja, ojciec moich poddanych, dawał zachętę winnym nadużywając mojego prawa łaski, kiedy mając prawo śmierci, powinienbym go użyć... Prawdziwie księże, ty, który jesteś wielkim sędzią u trybunału sumienia i pokuty, zapytaj sam siebie, czy tak wielkiemu grzesznikowi, jakim jest twój ojciec, miałbyś do powiedzenia co innego prócz tych słów, które mi serce dyktuje: powołuję sprawiedliwość Boską dla zmarłego, lecz powinienem wymierzyć sprawiedliwość winnemu.
— Najjaśniejszy panie, zawołał mnich zapominając etykiety dworskiej, której potomek Ludwika XIV-go tak ściśle przestrzegał. Najjaśniejszy panie, wyjdź z błędu, to nie syn cię prosi, nie syn przemawia do ciebie, to nie syn cię błaga, to uczciwy człowiek, który znając niewinność drugiego człowieka woła: Nie pierwszy to raz sprawiedliwość ludzka jest w błędzie. Najjaśniejszy panie, przypomnij sobie Galasa, przypomnij Labarra, Lesurquesa. Ludwik XV-ty powiedział, iż oddałby jednę ze swych prowincyj, gdyby Galas nie był ścięty pod jego rządem. Najjaśniejszy panie, niechcący każesz spuścić nóż na szyję sprawiedliwego; najjaśniejszy panie, na Boga żywego powiadam, że winny będzie ocalony, a niewinny umrze.
— Lecz w takim razie, panie, rzekł król wzruszony, mówi: mów przecież! jeśli znasz winnego, nazwij go; bo jeśli zamilczysz, wtedy, synu wyrodny, ty będziesz katem; ojcobójco, ty zabijesz twego rodzica! A więc! mów, mów! jest to nietylko twojem prawem, lecz obowiązkiem.
— Najjaśniejszy panie, moim obowiązkiem jest milczeć, odpowiedział ksiądz, któremu łzy, pierwsze, które wylewał, zalały oczy.
— Jeśli tak jest, księże, odparł król, który widząc skutek a nieznając przyczyny, zrażony tem, co uważał za upór ze strony księdza, jeśli tak jest, pozwólcie mi się poddać wyrokowi sądu.
I dał znak wskazujący, iż posłuchanie skończone. Lecz, jakkolwiek rozkazujący był giest królewski, Dominik nieusłuchał, powstał tylko i głosem pewnym, lubo z uszanowaniem, powiedział:
— Najjaśniejszy panie, wasza królewska mość jesteś w błędzie, nie żądam, już nie żądam łaski dla mego ojca.
— Cóż więc zatem?
— Prosiłbym waszej królewskiej mości o zwłokę.
— O zwłokę?
— Tak, Najjaśniejszy panie.
— Ile dni?
Dominik obliczył w myśli, potem głośno:
— Pięćdziesięciu dni, powiedział.
— Lecz, rzekł król, prawo daje trzy dni skazanemu do założenia obrony, która dochodzić może dni czterdziestu.
— To różnie, Najjaśniejszy panie: sąd kasacyjny jeśli jest naglonym, może wydać wyrok we dwa dni, w jeden dzień nawet tak samo jak w czterdzieści i zresztą...
Dominik zawahał się.
— I zresztą? powtórzył król. Dalej, dokończ myśl twoją.
— Zresztą, mój ojciec nie będzie się bronić.
— Jakto, ojciec twój bronić się nie będzie?
Dominik wstrząsnął głową.
— Lecz w takim razie, zawołał król, twój ojciec chce umrzeć?
— Przynajmniej nic nie uczyni dla uniknienia śmierci.
— W takim razie sprawiedliwość będzie wykonaną.
— Najjaśniejszy panie, w imię Boga uczyń jednemu z jego sług łaskę, o którą cię błaga.
— A więc dobrze, księże, gotów jestem mu ją ofiarować pod warunkiem, że nie będzie stawiał czoła sprawiedliwości. Niech ojciec zrobi podanie, a zobaczę, czy oprócz trzech dni będzie można mu udzielić jeszcze czterdzieści dni zwłoki z mojej łaski.
— To niedosyć czterdziestu dni, rzekł stanowczo Dominik, potrzebuję pięćdziesięciu.
— Pięćdziesięciu, dlaczego?
— Dla odbycia podróży długiej i przykrej, Najjaśniejszy panie, dla otrzymania audjencji, co mi z trudnością przyjdzie może. Muszę starać się przekonać władzę, która tak, jak ty Najjaśniejszy panie, może nie zechce się dać przekonać.
— Czy daleka ta podróż?
— Trzysta pięćdziesiąt mil, Najjaśniejszy panie.
— I odbędziesz ją pieszo?
— Tak jest, pieszo, Najjaśniejszy panie.
— Dlaczego?
— Bo tak podróżują pielgrzymi, którzy mają błagać Boga o wielką łaskę.
— Lecz gdybym ja poniósł koszty podróży, gdybym ci ofiarował potrzebne pieniądze?
— Niech wasza królewska mość zostawi pieniądze te na jaką jałmużnę. Zrobiłem postanowienie pójść pieszo, pieszo i boso pójdę.
— I za pięćdziesiąt dni zobowiązujesz się dowieść niewinność ojca?
— Nie, Najjaśniejszy panie, nie zobowiązuję się wcale, i przysięgam królowi, że nikt inny na mojem miejscu, nie mógłby się zobowiązywać; lecz oznajmiam, że po podróży, którą przedsiębiorę, jeśli nie będę miał środków do ogłoszenia niewinności mego ojca, przyjmę wyrok sprawiedliwości ludzkiej, powtarzając jedynie skazanemu słowa królewskie; „wzywam dla ciebie miłosierdzia Bożego“.
Nowe wzruszenie opanowało Karola X-go, spojrzał na księdza Dominika, i widząc jego szczere, szlachetne oblicze, nawpół przekonany został. Pomimo to, gdyż wiadomo, iż Karol X-ty nie zawsze postępował z przekonania, pomimo to jednakże, niezważając na sympatję, która cechowała szlachetne rysy zakonnika, będące odbiciem jego serca, król Karol X-ty, jakby dla nabrania sił przeciwko dobremu uczuciu, które miało go owładnąć, wziął po raz drugi ćwiartkę papieru leżącą na stoliku, na którą rzucił był okiem gdy odźwierny meldował księdza Dominika, i to szybkie przelotne spojrzenie wystarczyło do odparcia dobrych chęci. Na twarzy jego przemknął tylko cień rozczulenia i stała się znów zimną, skłopotaną zmarszczoną.
I miała czego być skłopotaną, zmarszczoną, zimną: notatka[1], którą król miał pod ręką, była w skrócenia historją pana Sarranti i księdza Dominika, dwa portrety skreślone ręką mistrzowską, jak je umiała szkicować kongregacja; była to biografia dwóch zajadłych rewolucjonistów.
Pierwsza stosowała się do pana Sarranti.
Zaczynała się od jego wyjazdu z Paryża, opisywała pobyt w Indjach, na dworze Rundżet-Singa, stosunki z generałem Lebastard de Premont, którego przedstawiono jako człowieka straszliwie niebezpiecznego; potem z Indji przechodziła z niemi do Schöbrunn, szczegółowo opisując spisek niedoszły za staraniem pana Jackala, i pozostawiając generała Lebastard z tamtej strony wiedeńskiego mostu, powracała do pana Sarranti, wyłącznie nim się zajmując aż do jego uwięzienia. Na marginesie były te słowa: „Oskarżony i przekonany o zbrodnię porwania, kradzieży i zabójstwa, dla których to zbrodni osądzony na śmierć “.
Co do księdza Dominika, opis jego życia nie był mniej szczegółowym. Zaczynał się od wyjścia z seminarjum, ogłaszano go uczniem księdza Lamennais, którego odszczepieństwo zaczynało przezierać; potem robiono z niego odwiedzacza poddaszy, rozsiewającego nie słowo Boże, lecz propagandę rewolucyjną; cytowano jego kazania, które byłyby mu ściągnęły napomnienia zwierzchników, gdyby nie należał do reguły hiszpańskiej, jeszcze nie odnowionej we Francji. Proponowano wreszcie wysłać go za granicę, jego obecność w Paryżu była niebezpieczną w przekonaniu zakonu.
Dosyć, że podług opisu, który biedny dobry król miał przed oczami, panowie Sarranti, ojciec i syn, byli dwaj krwiożercy, trzymający w ręku: jeden szpadę, która miała obalić tron, drugi pochodnię mającą spalić Kościół.
Dosyć było zatem, skoro się raz napojono tym jadem jezuickim, rzucić okiem tylko na ten arkusz papieru, aby się przejąć nienawiścią nieubłaganą i ujrzeć znów za jednym razem wybiegające na nowo wszystkie widma polityczne.
Król zadrżał i rzucił ponure spojrzenie księdzu Dominikowi.
Ten nie omylił się na znaczeniu tego wejrzenia, i uczuł się dotkniętym jakby rozpalonem żelazem. Podniósł dumnie głowę, ukłonił się bez uniżoności i zrobił parę kroków gotując się do wyjścia.
Wysoka pogarda dla tego króla, który odpychał natchniona swego serca, aby je zastąpić nienawiścią innych, pomimo woli księdza Dominika przemknęła na jego ustach, odmalowała się w piorunującym wzroku.
Karol X. z kolei, spostrzegł to uczucie płomieniujące i Bourbon przedewszystkiem, to jest skory do łaski, uczul wyrzut sumienia, jaki w pewnych godzinach miewał zapewne dziad jego Henryk IV., patrząc na Agryppę d’Aubigne.
Prawda, a przynajmniej wątpliwość ukazała mu się w półcieniu, nie śmiał odmówić o co go prosił ten uczciwy człowiek, zatrzymał księdza Dominika w chwili, gdy miał wychodzić.
— Księże, rzekł, jeszcze nie odpowiedziałem ani przecząco, ani przyzwalająco na twoje żądanie, lecz jeślim tego nie uczynił, to dla tego, iż w oczach moich czyli raczej w myśli przesuwały się cienie sprawiedliwych, skazanych niesłusznie.
— Najjaśniejszy panie, zawołał ksiądz postępując kilka kroków, jeszcze czas, niech tylko król wyrzeknie słowo.
— Daję ci dwa miesiące czasu, mówił król przybierając znów swą zwykłą wyniosłość, jak gdyby żałował, jakby się wstydził swego wzruszenia, lecz, niech ojciec zrobi podanie... Przebaczam czasem opór stawiany władzy królewskiej, nigdy zaś oporu władzom wykonawczym.
— Najjaśniejszy panie, czy raczyłbyś mi dać sposób dostania się do was po moim powrocie, w jakiejkolwiek godzinie dnia lub nocy?
— Chętnie, rzekł król. I zadzwonił. Widzisz tego duchownego, rzekł do wchodzącego odźwiernego, zachowaj go w pamięci i w jakiejkolwiek porze by tu przybył, niech go wprowadzą. Uprzedź o tem służbę.
Ksiądz skłonił się i wyszedł, jeśli nie uradowany, to przynajmniej z sercem pełnem wdzięczności.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Pomyłka w składzie . Słowo „notatka“ na podstawie wydania A. Dumas Mohikanie paryscy Tom IV str. 86 - rok wydania 2014 r. wydawnictwo Hachette





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.