Mohikanowie paryscy/Tom VII/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Mina.

Opuśćmy pana Jackala i Carmagnola pędzących pocztą drogą do Niemiec, oddzielmy się od nich granicą Francji, a wróćmy do tego domu przy ulicy Zachodniej, przed którym widzieliśmy pewnego rana zatrzymujący się herbowy powóz księżniczki de Lamothe-Houdan.
Zróbmy jak ona: wejdźmy pod sklepienie bramy wjazdowej. Ale zamiast zatrzymać się tam, wejdźmy na trzecie piętro nowo zbudowanego domu, i stańmy przed drzwiami, wyrzeźbionemi w guście arabskim. Teraz, przystąpmy cicho jak przyjaciele, weźmy za klamkę nie stukając, a znajdziemy się na progu pracowni naszego dawnego znajomego Petrusa Herbel.
„W tej epoce, kiedy pracownia malarska z całym układem artystycznym, zastąpiła dawne surowo klasyczne, pracownia Petrusa mogła być wzięta za typ mieszkania Rafaela nowej szkoły.
Za wejściem, człowiek stawał zdziwiony, olśniony, zachwycony. Wszystkie zmysły drgały, bo wszystkie razem doznawały wrażeń. Słuch od dźwięków organu; węch od zapachu aloesu palącego się w tureckich naczyniach, wzrok od tysiąca rozmaitych przedmiotów pociągających na wszystkie strony. Kiedy oczy zdziwione, niespokojne na widok tylu różnych przedmiotów, szukały instrumentu wraz z muzykiem, którego melodyjne tony napełniały pokój falami harmonji, wtedy trafiały w zagłębienie okna o szybach różnobarwnych, którego framuga służyła za ramy organu.
Przy organie siedział młodzieniec mogący mieć około dwudziestu ośmiu lat, o twarzy bladej, rysach melancholijnych, który przesuwał palce po klawiszach, improwizując akordy pełne delikatnego uczucia, ale smutne głęboko.
Muzyk ten, z pozą mistrza Wolfganga, to nasz przyjaciel Justyn.
Od miesiąca przeszło wypytywał się wszystkich o swoją Minę, i mimo obietnic Salvatora, nie dowiedział się nic o niej. Teraz zdaje się oczekiwać z ułożeniem muzyki na wiersze, które pisze, a raczej tłomaczy drugi młody człowiek.
Tym drugim młodzieńcem, z twarzą ogorzałą, włosami kędzierzawemi, okiem inteligentnem, o wargach mięsistych i zmysłowych, jest nasz poeta Jan Robert.
Pozuje on i tłomaczy zarazem. Pozuje do obrazu Petrusa, a tłomaczy wiersze Getego.
Naprzeciw niego rozkoszna dziewczynka, zaledwie czternastoletnia, w jednym z tych fantastycznych strojów, które tak przywdziewać lubi, ze złocistemi cekinami na szyi i na czole, z czerwoną szarfą około kibici, w sukni w złociste kwiaty. Śliczne nóżki bose, czy aksamitne, zęby jak perły, a włosy hebanowe spadają jej do ziemi. To Róża w stroju Miny Getego.
Tańczy dla swego przyjaciela Wilhelma Meistera, tanieć na jajkach, którego nie chciała tańczyć na ulicy dla swego pierwszego mistrza.
Wilhelm Meister tworzy przez ten czas, patrzy na nią, uśmiecha się i wraca do wierszy.
Mówiliśmy, że Wilhelm Meister, to nasz poeta.
Obok Róży, spoczywa na ziemi, tlomacząc melancholijny uśmiech dziewczynki, ten drugi mały Mohikan boży, którego widzieliśmy u Brocanty, Babolin, ubrany w strój hiszpańskiego balladyna. Uzupełnia! on prawdziwy obraz, który Petrus przenosi na płótno.
Petrus jest zawsze tym samym młodzieńcem, pół artystą, pół arystokratą o pięknem i szlachetnem obliczu. Tylko twarz jego chmurzy powłoka smutku, wyraźniejsza jeszcze przy gorzkim uśmiechu, przechodzącym chwilami po ustach jego. Gorzki ten uśmiech, to myśl tajna, wewnętrzna, wydobywająca się na zewnątrz; nie ma ona nic wspólnego ani z tem co czyni, ani z tem co mówi. Maluje on bowiem obraz przedstawiający Minę tańcującą przed Wilhelmem Meistrem. Mówi zaś:
— I cóż, Janie Robercie, czy skończona piosenka Miny? Widzisz że Justyn czeka.
A o czem on myśli? Co sprowadza ten gorzki uśmiech na jego usta? Oto w tej chwili, kiedy kończy swój obraz, nad którym pracuje od trzech tygodni, i pyta się Jana Roberta: czy już skończyłeś, a chustką batystową ociera czoło zwilżone, to właśnie chwila w której piękna Regina de Lamothe-Houdan zaślubia hrabiego Rappta w kościele Saint-Germain-de-Prés.
Widzimy wszelako, iż jest pewna analogja pomiędzy tem, co się dzieje, a obrazem, który maluje Petrus.
Róża, pozująca na Minę Getego, jest wspomnieniem pięknej Reginy, którą on kocha tak głęboką miłością, i którą w tejże samej chwili traci na zawsze. Szara egzystencja młodej cyganeczki rozjaśniła się na chwilę przy świetnym blasku życia Reginy.
Ażeby mieć pozór do zajmowania się, chociaż bezpośrednio, córką marszałka, żona hrabiego Rappta, gdyż Regina ma zostać żoną jego rywala, Petrus wyszukał tej Róży, której nie znając jeszcze naszkicował już portret. Wynalazł ją, i z pomocą Salvatora skłonił nareszcie do przybycia do swej pracowni.
I widzicie, jak ta Róża pozuje, zachwyca pięknym strojem, który kazał jej zrobić Petrus, patrząc wielkiemi zdziwionemi oczyma na magiczną reprodukcję osoby swej na płótnie.
Na zapytanie Petrusa, czy ukończył piosnkę Miny, Jan Robert odpowiedział:
— Oto jest.
Justyn odwrócił się do połowy na swym taburecie, Petrus opuścił paletę na kolano, Róża spojrzała przez ramię Jana Roberta na trzy zwrotki oddzielone kreskami, a Babolin oparł się na łokciach.
— Przeczytaj nam, słuchamy, rzekł Petrus.
Jan Robert czytał:

Znasz-li ten kraj,
Gdzie cytryna dojrzewa;
Pomarańcz blask
Majowe złoci drzewa?
Gdzie wieńcem bluszcz
Ruiny dawne stroi,
Gdzie buja laur
I cyprys cicho stoi?
Znasz-li ten kraj?...
Ah! tam, o! moja mila,
Tam był mi raj
Pókiś ty ze mną była!

Znasz-li ten gmach,
Gdzie wielkich sto podwoi,
Gdzie kolumn rząd
I tłum posągów stoi?
A wszystkie mnie
Witają twarzą białą:
Pielgrzymie nasz,
Ah! co się z tobą stało?
Znasz-li ten kraj?...
Ah! tam, o! moja miła,
Tam był mi raj
Pókiś ty ze mną była!

Znasz-li ten brzeg,
Gdzie po skalistych górach
Strudzony muł
Swej drogi szuka w chmurach?

Gdzie w głębi jam
Płomieniem wrą opoki,
A z wierzchu skał
W kaskadach grzmią potoki?
Znasz-li ten kraj?...
Ah! tu, o! moja miła!
Tu byłby raj
Gdybyś ty ze mną była!

Przy ostatnim wierszu Justyn westchnął, Róża otarła łzę, a Petrus wyciągnął rękę do Jana Roberta.
— O! daj mi tę pieśń natychmiast, zawołał Justyn, zdaje mi się, że podłożę pod nią dobrą muzykę.
— I nauczysz mnie jej śpiewać, dobrze? rzekła Róża.
— I owszem.
Petrus miał także coś powiedzieć, kiedy zastukano do drzwi trzy razy w pewnych odstępach.
— A! rzekł Petrus blednąc, to Salvator. Potem, głosem któremu usiłował nadać spokój: Proszę, rzekł.
Usłyszano głos Salvatora, który mówił:
— Leżeć tu, Roland! Drzwi się otworzyły i Salvator wszedł w ubraniu posłańca.
Roland położył się na słomiance za drzwiami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.