Mohikanowie paryscy/Tom IX/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Dzienniki urzędowe.

Daliśmy kilka próbek ze scen, jakie odegrywała policja przez pana Delavau w dniu 30-tym marca roku Pańskiego 1827.
Zkąd pochodziło to zgorszenie? Jaka była przyczyna tej dziwnej profanacji uczynionej zwłokom szlachetnego księcia? Nikomu nie było to obcem.
Ministerjum nie mogło panu de la Rochefoucauld-Liancourt przebaczyć szczerości jego opinji. Jakto! żeby la Rochefoucauld należeć mógł do opozycji i wotować z nią!... Doprawdy, było to zbrodnią stanu: ministerjum nie mogło tego pozostawić bezkarnie.
Jakoż odjęło mu ono powoli wszystkie urzędy honorowe, wszystkie odnoszące się do czynów miłosierdzia. Nie poprzestając na prześladowaniu go w życiu, ministerstwo pragnęło jeszcze dotknąć go po śmierci, nie dozwalając wdzięcznemu pospólstwu aktem zewnętrznym okazać szacunku i miłości, jaką natchnął go długi zawód księcia poświęcony wyłącznie dobru materjalnemu i moralnemu narodu: jałmużnie i oświacie.
Pospólstwo wiedziało tedy zkąd pochodził rozkaz i głośno wymieniało pana de Corbiére, którego słusznie czy niesłusznie, zrobiono kozłem ofiarnym ministerstwa z roku 1827-go.
Zobaczymy w ciągu tego opowiadania straszliwe sceny nieporządku, rozruchy, jakie wywoływała ówczesna policja. Na ten raz poprzestajemy na tem, do czego powód dał pogrzeb księcia.
Powiedzmyż więc, jakie przyczyny zebrały ten potok mężczyzn, kobiet i dzieci, który oddzielił Dominika od pana Sarrantego.
W chwili, gdy rozruch doszedł do punktu kulminacyjnego, gdy okrzyki śmierci, ryk mężczyzn, łkania kobiet, płacz dzieci, dawały się zewsząd słyszeć, to jest w chwili, gdy żołnierze z bagnetami maszerując na studentów Szalońskich, chcieli przemocą odebrać trumnę, nagle krzyk przerażający, a za nim złowrogi huk rozległ się ponuro. Krzyk i huk zatrzymały natychmiast jakby cudem, wszystkie hałasy i ryki tego oceanu ludzkiego.
Nastąpiła chwila przerażającego milczenia; rzekłbyś, iż życie jednocześnie zatrzymało się we wszystkich piersiach.
Krzyk ten wydał tłum na widok jednego z młodzieńców niosących trumnę, zranionego bagnetem; huk zaś złowrogi, jaki usłyszano, huk głuchy i grobowy, powstał z trumny księcia, która w walce, ciągniona w prawo przez żołnierzy, w lewo przez studentów, ciężko na bruk upadła.
W tejże samej chwili, jak gdyby piorun uderzył, widzowie tej przerażającej sceny, przejęci niewymowną zgrozą, rozpierzchli się w ogromnej próżni, jaką utworzyli po za sobą, pozostawiając osłupiałych studentów.
Ruch ten, źle wytłómaczony przez tych, co odczuli jego wstrząśnienie o przyczynie nie wiedząc, spowodował nawałnicę, która, jak widzieliśmy, rozsypała się po wszystkich ulicach przyległych.
Jeden ze studentów leżał na ziemi przy trumnie: otrzymał on pchnięcie bagnetem w lędźwie. Towarzysze podnieśli go i uprowadzili do swych szeregów.
Oficer, komisarz policji i żołnierze zostali panami pozycji.
Siła została przy prawie, jak mówił Salvator, który wciąż stojąc w jednem miejscu, jedną ręką zatrzymywał Justyna, drugą Jana Roberta, a do Petrusa mówił:
— Zaklinam was na wszystko, nie ruszajcie się z miejsca.
Żołnierze z głowami spuszczonemi, ze wstydem w oczach, podeszli do nawpół rozbitej trumny, podnieśli płaszcz i oznaki godności umarłego okryte błotem i nurzające się w rynsztoku.
Po tym ostatnim okrzyku, przerażającym, śmiertelnym, który część pospólstwa rzucił we wszystkie strony, zaległo milczenie śmierci.
Istotnie, najwyższa protestacja, najenergiczniej sza obrona, oburzenie najgroźniejsze, nie zawierałyby tyle gorzkich wyrzutów, tyle gróźb krwawych, jak ta skruszona i po.ważna postawa ludu w obec zmarłego, jak to nieme i milczące postąpienie jego napastników.
Sprawca świętokradztwa, człowiek czarno ubrany, wkroczył w koło, dając znak żałobnikom, aby się zbliżyli; kazał umieścić trumnę na karawanie i rozkazująco wezwał oficera, aby mu dopomógł.
Ale naraz komisarz i oficer zsinieli, twarze ich okryły się zimnym potem.
Przez szczeliny trumny rozbitej w wielu miejscach spostrzegli, jakby groźbę z poza grobu, wyciągniętą ku nim wyschłą rękę zmarłego.
Tym, coby nas pomawiać chcieli, że tworzymy grozę na zimno, odpowiemy co następuje:
Śledztwo wyprowadzone wskutek tego gorszącego wypadku okazało, że gdy trumnę księcia de la Rochefoucauld odwieziono do grobów familijnych w Liancourt, trzeba było przepędzić część nocy nietylko na naprawienie tej trumny, która jak powiedzieliśmy, była nawpół rozbitą, ale nadto ułożyć w naturalną pozycję członki oddzielone jedne od drugich.
Dodajmy, ażeby już więcej do tego przedmiotu nie wracać, że oburzenie powszechne rozbiegłe się jednym okrzykiem po całej Francji.
Wszystkie dzienniki nie należące do ministerstwa, zdały sprawę ze straszliwej sceny z pogardą, na jaką zasługiwało ohydne to świętokradztwo.
Obie Izby odczuły powszechne oburzenie, nadewszystko Izba Parów, dotknięta w jednym ze swych członków, a jeden z Parów przedstawiając tejże Izbie wyniki śledztwa, głośno oskarżył policję, że dobrowolnie wywołała ten skandal tem naganniejszy, że liczne przykłady poprzednie stwierdzały niesienie trumny na rękach w rozmaitych okolicznościach.
Pan de Corbiére, minister, wysłuchał wszystkich wyrzutów i przyjął je z tą zimną pychą, która mu była właściwą i nietylko nie uznał za właściwe udzielić słówka nagany urzędnikowi, który znieważył zwłoki zacnego człowieka, ale jeszcze wszedł na trybunę i odpowiedział:
— Gdyby mówcy, których słyszeliśmy, ograniczyli się byli na wyrażeniu swych przykrych uczuć, uszanowałbym ich boleść. Ale wyrazili skargi na administrację!... Postępowanie prefekta policji i jego agentów było takiem, jakiem być powinno, uchyliliby oni obowiązkom i zasłużyli na słuszną naganę postępując inaczej.
Kiedy dzienniki opozycyjne i niepodległe nazajutrz potem głosiły w swych pierwszych kolumnach oburzenie, tymczasem dzienniki rządowe drukowały notę wyszlą widocznie z ministerstwa lub prefektury; gdyż lubo wydrukowana w trzech dziennikach różnych, jednakową ona była co do treści i formy.
Oto mniej więcej tekst tej noty, której celem było zrzucenie odpowiedzialności na sceny wczorajsze na „bonapartystów“.
„Hydra anarchii podnosi głowę, rewolucja, która zdawała się stłumioną, powstaje z popiołów. Zbliża się zbrojna, w mroku i milczeniu i monarchia znów znajduje się wobec swej wiekuistej nieprzyjaciółki.
Baczność, wierni słudzy monarchy! czuwajcie ufni poddani! ołtarz i tron, kapłan i król zagrożeni!
Opłakane wypadki wczorajsze dały powód do scen gwałtownych, ozwały się okrzyki gróźb, buntu, śmierci.
Szczęściem, prefekt policji trzymał w ręku od dwudziestu czterech godzin nić główną tej sprawy. Dzięki pilnej gorliwości tego zdolnego urzędnika, zmowa została rozbitą i prefekt spodziewa się, że uśmierzył burzę, która raz jeszcze groziła pochłonięciem nawy państwowej.
Herszt tego rozgałęzionego spisku został ujęty. Znajduje się on w ręku sprawiedliwości, a przyjaciele porządku, wierni poddani króla poznają, jak ważną jest ta zdobycz, kiedy dowiedzą się, że hersztem tego spisku, który miał za cel strącenie króla i osadzenie na tronie księcia Reichsztadzkiego, jest nie kto inny, tylko słynny Korsykanin Sarranti, który świeżo powrócił z Indji gdzie zawiązał się spisek.
Dreszcz przejmuje na myśl o niebezpieczeństwie, jakiem zagrożony był rząd jego królewskiej mości. Ale obawa nastąpi niebawem miejsca oburzeniu i wszyscy wiedzieć będą raz na zawsze, co trzymać o ludziach, którzy służywszy samozwańcowi, służą dziś jeszcze synowi jego, bo oto ów Sarranti, ukrywający się od kilku dni w stolicy, jest tym samym, który uciekł z Paryża przed siedmiu laty pod oskarżeniem o kradzież i morderstwo.
Ci co czytali ówczesne dzienniki, przypominają sobie zapewne, że mała osada Viry-sur-Orge stała się w roku 1820 widownią zbrodni okropnej. Jeden z najszanowniejszych ludzi w okolicy, za powrotem do domu pewnego wieczora, zastał kasę wyłamaną, gospodynię zamordowaną; dwoje dzieci znikło razem z ich nauczycielem.
Nauczycielem tym był nie kto inny tylko ów Sarranti.
Śledztwo sądowe już rozpoczęte“.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.