Milion na poddaszu/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Zachariasiewicz
Tytuł Milion na poddaszu
Podtytuł Obrazek z niedawnej przeszłości
Wydawca Mieczysław Leitgeber i Spółka
Data wyd. 1870
Druk Czcionkami Ludwika Merzbacha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Kubaś przystąpił wreszcie do opowiadania, jakim sposobem dowiedział się o milionie na poddaszu.
— Przechodziłem właśnie, mówił głosem niepewnym, przez rynek starego miasta. Byłem tam incognito u Fukiera, gdzie zazwyczaj posilają się do procesów dobrym węgrzynem prawnicy, a z których jednego właśnie szukałem... Otóż przechodząc przez rynek obaczyłem nagle podeszłą kobietę, która przy straganie z różnemi wiktuałami stała, jak by coś kupić chciała. Stara kobieta miała twarz dosyć szpetną i resztki pańskiego dawniéj ubioru na sobie. Wyglądała na jakąś zubożałą szlachciankę, która jednak jeszcze zapomnieć nie może, czém była. To wybijało się na jéj ponuréj, do rozkazów dawniéj przywykłéj twarzy. Targowała dosyć długo plaskankę séra. Przy niej stała prześlicz... co mówię... dosyć zwyczajna dziewczyna, która mogła być jéj wnuczką. Twarz jéj była... dosyć pospolita, nawet tuzinkowa, oczy... już nie wiem jakie!
Widocznie zmęczył się Kubaś tak kunsztownemi zwrotami. Pot kroplisty wystąpił mu na czoło. Po chwili daléj ciągnął:
— Kiedy tak na nie patrzyłem, przysunął się do mnie jeden z powracających od Fukiera prawników i furknął mi w ucho: milion posagu!... Pojmiecie, że podobne słowa mogą odurzyć człowieka!
— Ale panna zapewne po tych słowach wyładniała do posągu Wenery! wtrącił z ironią Achil.
— I stała się mądrą i uczoną, jak Konfucyusz wielki filozof chiński! dodał Hektor.
— Co do piękności, podjął Kubaś, to nie trzeba było czekać na te słowa, aby wiedzieć, że jest... że nie jest tak bardzo brzydką! Ale piękną, we właściwém znaczeniu tego słowa nigdy podobna twarz być nie może...
Podkomorzyc uderzył przy tych słowach w dłonie i zawołał z uśmiechem doświadczonego człowieka:
— Rzecz układa się wybornie! Milion posagu, panna szpetna, babunia na poddaszu! Nic łatwiejszego jak porwać milion przy brzydkiéj pannie! Gdyby tyła piękna, to sprawa trudniejsza! A tak, koledzy...
Widocznie przestraszył się Kubaś tego niespodziewanego zwrotu. Pogniewał się sam na siebie, że tak nieznacznie opowiadanie pokierował, rozpaczliwym ruchem ręki odsłonił kryjącą się wstydliwie łysinę i odparł szybko:
— Panna wcale nie jest brzydką, a nawet pod pewnym względem może uchodzić za ładną!
— Mniejsza, czy ładna czy brzydka, rozumna czy głupia, ale milion, cóż ten milion? Zkąd tam milion? pytali wszyscy.
— Otóż teraz kolej na was, odpowiedział z wystraszonemi oczyma Kubaś, sprawdzić ten milion waszemi znajomościami bogatych rodzin naszych. Mnie się zdaje, że prawnik zadrwił ze mnie!
— Jakże się nazywa ta nieoceniona babunia z tym ładnym milionkiem i gdzie mieszka? zapytał podkomorzyc.
— Mieszka na poddaszu, róg ulicy Rymarskiéj i Leszna... nazywa się szambelanowa Mirska!
— Szambelanowa Mirska! powtórzyli wszyscy i spojrzeli po sobie wzrokiem badawczym.
Głucha cisza zapanowała w saloniku. Złośliwy kupidyn z wyprężonym lukiem zdawał się uśmiechać do wszystkich... Psotnik wypuścił niewidocznie kilka złotych strzałek, ale żaden nie dał poznać, że te strzałki trafiły...
— Szambelanowa Mirska, podjął po długiéj chwili podkomorzyc, którego oczy dziwnie zabłysły — Mirscy są nawet w jakiémś pokrewieństwie z nami po kądzieli... nieboszczka babka moja była Mirska z domu...
Wnet jednak przybrał twarz spokojną i obojętną, dodając z ironicznym uśmiechem:
— Ale co do miliona, to palestrant prawdopodobnie zadrwił z ciebie kochany Kubasiu! Szambelan Mirski miał wprawdzie znaczną fortunę, ale przehulał wszystko. Należał do tężyzny i przetężyznił wszystko! Szambelanowa, kobieta dziwaczna, nie miała także znaczniejszego majątku, co było powodem, że po śmierci męża cofnęła się zupełnie od dawnych swoich znajomych, zakopawszy się na jakimś folwarku w głębokiéj Litwie!
Podczaszyc śledził z uwagą twarz mówiącego, jakby chciał się przekonań czy podkomorzyc mówi prawdę. Ironiczny uśmiech, którym czasem usta okrążał, okazywał, że podkomorzyca podejrzywał. Wkrótce jednak i on przybrał twarz spokojną i obojętną. Prawie od niechcenia bawiąc się łańcuszkiem od zegarka, ozwał się.
— Wierzę w różne dziwactwa ludzkie, ale gdzie jest panna na wydaniu, która ma milion posagu, tam podobnego dziwactwa przypuszczać nie mogę. Milion jest to ładny brylant, którego się pod korzec nie chowa, ale oprawia się go w złoto, aby zwabił drugi milion do siebie. To jest zasadą najskąpszych matek, cioci i babuń!... A co się tyczy saméj szambelanowéj, to wiem tyle, że tam była kiedyś fortuna, ale poszła jeszcze za życia nieboszczyka szambelana...
Hektor patrzał na jednego i drugiego i także zdawał się sprawdzać to wszystko, co widział, z tem, co słyszał. I po jego twarzy — przebiegł chwilowo jakiś żywszy wyraz, ale i on ten wyraz wyrugował z swéj twarzy i z widoczną usilnością przyoblekł ją w wyraz obojętności i niezachwianego spokoju.
A wszyscy trzej byli podobni w téj chwili do wprawnych graczy, którzy dobre karty dostali, a jednak starali się ukryć to przed sobą. Achil już z samego dziejowego antagonizmu podejrzliwie zmierzył Hektora, a Lesio w tym razie był o tyle szczerszym od innych, że usta szeroko z ciekawości otworzył i ich bynajmniéj nie zamykał.
— Mirscy coś tak i z nami są spokrewnieni, rzekł po dłuższéj pauzie Hektor — ale my tam nigdy do tego się nie przyznawali. Już to jest nie mały kłopot w towarzystwie z Litwinkami. Mówią haniebnie, a są jakoś czy tak oryginalne, czy nieokrzesane, że czasem wstydzić się trzeba takiego kuzynostwa!... Szambelanowa wdowa nie miała nigdy znacznego majątku, a jeśli dzisiaj na poddaszu mieszka, to jest tylko dla mnie powodem, aby o tém nie wiedzieć!
— Myślicie, że to milion można z rękawa wytrząsnąć! zauważył Achil — fortuny wielkie upadły dzisiaj a to, co się świeci, to szych i blichtr!... Prawnik zapewnie napił za wiele węgrzyna i dodał kilka zer...
Lesio chciał z otworzonej gęby także jakie słowo wypuścić, ale przeszkodził mu w tém Kubaś.
Kubaś z nadzwyczajną uwagą słuchał mówiących i patrzał na nich. Wypukłe jego oczy biegały z jednego nosa na drugi. Było w nich widać niepokój i pewne niedowierzanie. W końcu usiłował przybrać twarz obojętną, co mu się fatalnie nie udawało. Pełne i rumieńcem świecące policzki jego były jakoś dzisiaj tak tkliwe na każde poruszenie wewnętrzne, że stenografowały z całą skrupulatnością sprawozdawcy parlamentarnego najskrytsze myśli i przelotne marzenia z wszelkiemi poprawkami i uzupełnieniami!
— To téż ja palestrantowi nie wierzyłem, ozwał się po niejakim namyśle, bo cała rzecz była niejakoś nieprawdopodobna? Powiedziałem wam jednak o tém jako dobry przyjaciel i spodziewam się, że wy także będziecie mieli dla mnie tyle wdzięczności, że podzielicie się zemną tém, co się w téj sprawie daléj dowiecie. Już z saméj ciekawości warto czasem o niéj pomówić... bo innego znaczenia nie można do tak dziwnéj wieści przywiązywać!
Wszyscy zamilkli, uważając całą rzecz za wyczerpaną. A gdy się niektórzy do wyjścia zabierali, zapytał podkomorzyc:
Jakiż macie program na jutro?... Może koło południa zebralibyśmy się znowu tutaj na pogadankę!
— Ja najprzód oświadczam, że nie przyjdę, rzekł podczaszyc, mam jutro interesa w trybunale i to w południe...
— Dla mnie jutrzejszy dzień, jest dniem feralnym jak każdy piątek, ozwał się Hektor, dla tego zostanę w domu!
— Jutro właśnie mam być w Mokotowie! tłómaczył się Achil...
— A ja mam jutro naradę z mecenasem! dodał Kubaś i spuścił oczy do ziemi.
Pozostały sam jeden Lesio nic nie powiedział, bo większość już i tak zerwała jutrzejsze posiedzenie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.