Milijonery/Tom II/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Milijonery
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1852
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Oskar Stanisławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


ROZDZIAŁ VIII.

Saint-Herem piérwszy raz dopiéro spotykał się z hrabiną Zomałów i jéj ciotką księżną Wileską, ale znał już oddawna pana de Riancourt; dla tego téż ujrzawszy go wchodzącego do salonu w towarzystwie dwóch kobiét, Florestan skwapliwie wybiegł na ich spotkanie.
— Pozwól, kochany Saint-Herem, — rzekł do niego książę Riancourt, ażebym cię przedstawił księżnej Wileskiéj i pani hrabinéj Zomałów... Damy te sądziły, że nie weźmiesz mi tego za złe, jeżeli przyjdą zemną zwiedziéć twój pałac i jego cuda, w skutek nadesłanéj mi przez ciebie wczoraj inwitacyi.
— Kochany książę, — odpowiedział Florestan, — szczęśliwym się poczytuję, że mnie spotyka zaszczyt przyjmowania tych dam u siebie, i najchętniéj poddaję się pod ich rozkazy, ażeby im pokazać to co raczyłeś nazwać cudami w moim domu.
— Pan de Riancourt słusznie się wyraził, nazwawszy dom pański miejscem cudów, — albowiem, przyznam się panu, że wszedłszy tutaj prawdziwie olśnioną zostałam i nie wiém coby naprzód uwielbiać należało.
— Jeżeli ci mam wszystko wyznać, mój kochany Saint-Herem, — dodał książę, — to wizyta pani Zomałow jest trochę interessowaną; ponieważ uwiadomiłem ją o twoich namiarach względem tego pałacu, a ponieważ tyle będę szczęśliwy, że za tydzień dam już moje nazwisko pani hrabinéj, zatém pojmujesz to zapewno, że bez niéj sam nic postanowić nie mogłem... będąc już prawie... mężem.
— Kiedy więc książę Riancourt szczęście swoje tak uprzedza, — rzekł Florestan wesoło do pani Zomałów, — czy pani nie uznasz słuszném, ażeby za to uległ wszystkim skutkom swego gadulstwa? I, ponieważ mąż nigdy nie podaje ręki swéj żonie, może pani raczy wyświadczyć mi tę przyjemność i moją przyjąć zechce?
Za pomocą tego żartu, Saint-Herem uwolnił się od obowiązku podania swéj ręki księżnie Wiloskiéj, która nie wydawała mu się wcale tak przyjemną, jak jéj młoda i piękna kuzynka. Ta potwierdziła wniosek Florestana i podała mu swą rękę, gdy tymczasem pan de Riancourt poprowadził księżnę.
— Podróżowałam już wiele, — mówiła hrabina Zomałow do pana Saint-Herem, —nigdzie przecież nie widziałam nic takiego, coby zdołało wyrównać.... nie temu przepychowi (piérwszy lepszy milijoner może za swoje pieniądze posiąść rzeczy najprzepyszniejsze), ale temu nadzwyczajnemu gustowi jaki kierował budową tego pałacu. Prawdziwie, jest to najświetniejsze muzeum jakie kiedykolwiek widziałam. Pozwól mi pan nacieszyć się jeszcze widokiem malowideł tego sufitu.
— Po ocenieniu dzieła powinna nastąpić nagroda twórcy. Nie prawdaż, pani, — rzekł Florestan z uśmiechem. — Dla lego też od pani tylko zależy uczynić najszczęśliwszym i najdumniejszym wielkiego artystę, który ten sufit malował.
I Saint-Herem wskazał pani Zomałów jednego z najznakomitszych mistrzów nowoczesnéj szkoły.
— Ah! dzięki panu za podanie mi tak pięknéj sposobności! — zawołała piękna wdowa zbliżając się z Florestanem do artysty.
— Mój przyjacielu, — rzekł do niego Saint-Herem, — hrabina Zomałow pragnie wynurzyć ci swoje uwielbienie za twoje wielkie dzieło.
— I nie tylko uwielbienie moje, ale nadto, składam panu moję wdzięczność, — odezwała się młoda kobiéta do tego wielkiego artysty, — przyjemność jakiéj się doznaje na widok takiego arcydzieła jest prawdziwym długiem zaciągniętym względem jego twórcy.
— Jakkolwiek nieocenioną, jakkolwiek nader pochlebną jest dla mnie ta pochwała, — odpowiedział artysta z pełną dobrego smaku skromnością, pragnąc uniknąć komplementów na które odpowiadać nie było jego zwyczajem, — ja pochwałę tę w połowie tylko przyjąć mogę.... Dla dokładniejszego wyrażenia méj myśli, pozwólcie mi państwo wystąpić z przedmiotu mojéj własnéj sprawy. Mówmy naprzykład o malowidłach galeryi koncertowéj, które państwo z kolei uwielbiać będziecie. Są one dziełem naszego Rafaela. Mamże potrzebę wymieniać pani ich twórcę pana Ingres? Otóż to dzieło monumentalne, które w przyszłości będzie tém samém dla pielgrzymów sztuki, czém są dzisiaj dla nich piękne freski Rzymu, Pizy i Florencyi, słowem, to cudowne arcydzieło nie istniałoby może na świecie, gdyby me mój szlachetny przyjaciel Saint-Herem. Czyliż to nie on podał Rafaelowi francuzkiemu sposobność wykonania tego nieśmiertelnego utworu? Szczerze mówiąc, w dzisiejszych czasach nieokrzesanego zbytku i grubéj pieniężnéj wystawności, nie jestże jednym z najrzadszych fenomenów, spotkać takiego Medyceusza, jakby w najpiękniejszych czasach rzeczypospolitych włoskich?
— To prawda, dodała hrabina z zapałem, — i historyja była sprawiedliwą uświetniwszy jego pamięć....
— Daruj pani, jeżeli przerywam, — wtrącił Saint-Herem z uśmiechem; ale ja nie jestem mniéj skromnym od mego dostojnego przyjaciela; i dla tego, obawiając się ażeby pani uwielbienie mylną nie poszło drogą, powinienem pani wskazać prawdziwego Medyceusza, oto jest.
I Florestan pokazał pani Zomałow portret Ramona.
— Cóż to za poważna i zamyślona postać! — zawołała hrabina przypatrując się z zadziwieniem i ciekawością obrazowi. Poczém, wyczytawszy pod spodem nazwisko Ramona, rzekła ciekawie spoglądając na Florestana:
— Saint-Ramon? Któż to jest?
— Człowiek prawie święty dla mnie. Jest to mój wuj, — dodał Florestan wesoło. — Jakkolwiek nie posiadam żadnéj do tego władzy, pozwoliłem sobie niejako kanonizować jego imię w nagrodę długiego męczeństwa za jego życia i cudów jakie po śmierci uczynił.
— Długiego męczeństwa za życia?... cudów jakie po śmierci uczynił? — powtórzyła pani Zomałow wpatrując się w Florestana, jak gdyby powątpiewała o tém co mówił. — Prawdziwie, to jest żart jakiś...
— O! bynajmniéj, pani.... Mój wuj, w ciągu długiego swego żywota skazywał się na najcięższy jaki tylko wyobrazić sobie można niedostatek, ponieważ to był nielitościwy i wzniosły zarazem skąpiec. Otóż to jest jego męczeństwo. Ja odziedziczyłem po nim znakomity majątek; majątek ten stworzył te wszystkie dzieła, które pani uwielbiasz. I to są jego cuda. Pamięć jego uświęciłem moją wdzięcznością; z czego przekonywasz się pani, że to wszystko wygląda jakby jaka legenda o ludziach świętych.
Pani Zomałow coraz bardziéj zadziwiona oryginalnością Florestana, zamyśliła się na chwilę, gdy tymczasem książę Riancourt, dotąd zostający w pewném oddaleniu, zbliżył się do pana Saint-Herem i rzekł do niego:
— Mój Florestanie kochany, od czasu naszego tu przybycia ciągle mam na myśli jedno pytanie, które pragnę ci uczynić. Powiédz mi co to są za ludzie, którzy się tu dzisiaj znajdują? Wprawdzie widziałem gdzie niegdzie trzech czy cztérech naszych malarzy i jednego sławnego architekta, prowadzących pod ręce swoje żony zapewne; ale ci wszyscy inni, co to wszystko znaczy? Księżna i ja daremnie szukamy rozwiązania téj ciekawéj dla nos zagadki. Zresztą ci wszyscy goście zdają mi się być spokojni i przyzwoici. Te młode panienki wydają mi się skromne, pomiędzy niemi są niektóre bardzo ładne; ale jeszcze raz się pytam, co znaczy to całe zebranie?
Pani Zomałow przerywając milczenie w jakiem od pewnego czasu była pogrążona, rzekła do pana Saint-Herem:
— Ponieważ pan de Riancourt ośmielił się już uczynić panu zapytanie, które się panu niewłaściwym wydawać może, przyznam się tedy, że i ja podzielam także jego ciekawość.
— Zapewne uważałaś pani, — odpowiedział Saint-Harom z uśmiechem, — że większa część osób, które na dzisiejszy wieczór z wielką przyjemnością do siebie zaprosiłem, nie należy wcale do téj klassy towarzystwa, którą nasza arystokracyja wielkim światem nazywa.
— To prawda, panie.
— Jednakże, przed chwilą dopiéro, zdawałaś się pani być szczęśliwą, żeś tu napotkała wielkiego artystę, twórcę téj kopuły, która wywołała uwielbienie pani?
— Rzeczywiście, panie, mówiłam już panu, że to spotkanie było dla mnie bardzo przyjemnym.
— Sądzę, że moje zaproszenie tego artysty równie jak wielu jego towarzyszy na otwarcie tego wspólnego ich dzieła, pozyska zatwierdzenie pani?
— Zdaje mi się, że takie zaproszenie było niemal obowiązkiem ze strony pana.
— A więc, obowiązku tego, który mi szczera wdzięczność podyktowała, pragnąłem dopełni względem tych wszystkich, którzy jakim bądź sposobem, poczynając od najznakomitszych artystów aż do najprostszych rzemieślników, przyczynili się do budowy tego pałacu. Wszyscy są tutaj ze swemi rodzinami, używając jak najsłuszniéj przyjemności, które są ich dziełem. Przyznaj pani sama, nie jestże to słuszną rzeczą, ażeby ten zręczny i nieznany nikomu rękodzielnik, który utoczył wspaniały złocisty puhar, choćby raz w życiu do ust swoich go przyłożył?
— Jakto! — zawołał książę Riancourt z zadziwieniem, mieliżby tu być stolarze, pozłotnicy, ślusarze, tapicerowie, cieśle, tokarze i mularze!... Co znowu, i mularze tu znajdować by się mieli! Ależ to rzecz dziwna, niesłychana, niepodobna do uwierzenia.
— Mój książę kochany, czy ty znasz pszczół obyczaje?
— Nie bardzo.
— Obyczaje te są najdziksze, najnieznośniejsze; wszakże te zuchwało owady (pod tym dziwnym pozorem, że ulepiły swoje komórki) roszczą sobie prawa do mieszkania w tych komórkach? Ale co większa, zgorszenie okropne! roszczą one nawet prawa do tego wonnego miodu, który sobie przygotowały na zimę z takim trudem i rozumem.
— Więc cóż? jakiż ztąd wyprowadzisz wniosek?
Wnoszę ztąd, że należy przez wdzięczność przynajmniéj, sprawić biédnym i pracowitym pszczółkom ludzkim niewinną przyjemność zamieszkania chociaż dzień jeden w tym złoconym ulu, który wybudowały dla nas, próżniackich trutniów, dla nas co pożywamy miód przez innych zebrany.
Pani Zomałów opuściła była na chwilę rękę Florestana. Teraz wzięła ją na nowo i postąpiwszy kilka kroków dla oddalenia się nieco od swéj ciotki i księcia Riancourt, rzekła wzruszona do pana Saint-Herem:
— Myśl pańska jest piękna, a co więcéj rozrzewnia mnie ona swą delikatnością. Nie dziwię się teraz bynajmniéj temu wyrazowi zadowolenia jaki uważałam w twarzach gości pana. Tak, im więcéj się nad tém zastanawiam, tém myśl ta wydaje mi się sprawiedliwszą i szlachetniejszą. Bo, zgadzam się na twierdzenie pańskie, że to jest wspólne dzieło tych pracowitych robotników i danie im podobnéj uczty jest prawdziwém uczczeniem i uzacnieniem pracy. Dla tego téż, według pańskiego wzniosłego zapatrywania się na rzeczy, musi być w oczach pana czemś więcéj jak zwyczajném użytkowaniem kunsztów i przepychu; do budowy jego zawsze pan przywiązywać będziesz pewne drogie dla siebie wspomnienia.
— Nieinaczéj, pani.
— W takim razie....
— Dokończ pani.
— Trudno mi jest pojąć, jakim sposobem...
— Pani się wahasz.... o zaklinam panią, dokończ myśli swojéj.
— Panie, — rzekła pani Zomałow pomieszana i po chwili milczenia, — książę Riancourt oznajmił już panu nasz bliski związek. Dwa dni temu, mówiąc z nim pomiędzy innemi o wielkiéj trudności wynalezienia mieszkania tak obszernego i tak pięknego jakiebym mieć pragnęła, książę przypomniał sobie, że dniem piérwéj upewniano go, że pan zgodziłbyś się może na pozbycie się tego pałacu, który dopiéro co ukończyłeś.
— Rzeczywiście, pani, pan de Riancourt pisał do mnie o pozwolenie mu zwiedzenia mego domu; prosiłem go ażeby aż do dnia dzisiejszego poczekał, oznajmiając mu zarazem, że mam zamiar wyprawić ucztę, w czasie któréj będzie mógł lepiéj ocenić całość apartamentów.... lecz nie spodziewałem się bynajmniéj zaszczytu przyjmowania tutaj pani hrabinéj.
Po chwili wahania, młoda wdowa odpowiedziała z nowém pomięszaniem: — Pozwoliłam już sobie zadać panu kilka pytań. Bądź pan przeto jeszcze raz jeden pobłażającym.
— Pobłażanie to było mi aż dotąd tak przyjemnym tak słodkiém, że już najprzód dziękuję pani za sposobność użycia go jeszcze. Ale o cóż teraz idzie?
— Oto! — powiedziała śmiało pani Zomałow, — jak pan możesz mieć tyle odwagi.... albo raczéj... że użyję wyrazów bardzo przykrych, — dodała z uśmiechem prawie smutnym, — jak pan możesz być tyle niewdzięcznym i pozbawiać się mieszkania, które sobie urządziłeś z takiém zamiłowaniem, mieszkania z którem pana wiąże tyle przyjemnych i szlachetnych wspomnień?
— O mój Boże, — odpowiedział Saint-Herem głosem wesołym i swobodnym jak gdyby odopowiadał rzecz najprostszą w świecie, — sprzedaję mój pałac, ponieważ jestem zrujnowany, zupełnie zrujnowany. Dzień dzisiejszy jest ostatnim dniem mego szczęścia, i przyznaj pani sama, że dzięki obecności pani, dzień ten nie mógł być dla mnie ani piękniejszym, ani szczęśliwszym!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Oskar Stanisławski.