Mgła (Unamuno)/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Mgła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Niebla
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

August poszedł w odwiedziny do Wiktora, aby nacieszyć się jego synkiem, który narodził się tak późno. Chciał zapomnieć o swej samotności w szczęśliwej atmosferze domu rodzinnego, a jednocześnie zdać swemu przyjacielowi sprawę ze swego wewnętrznego stanu.
— Jak tam stoją sprawy z „nivolą“, którą pisać zacząłeś? Przypuszczam, że po narodzeniu syna, nie masz już chęci, ani czasu na pisanie?
— Wprost przeciwnie! Zostawszy ojcem, przelewam teraz na papier wszystkie moje radosne uczucia ojcowskie.
— Czybyś nie zechciał przeczytać mi jakiegoś ustępu?
Wiktor przyniósł cały stos kartek i zaczął czytać na chybił trafił!
— Nie poznaję cię, Wiktorze! — zawołał August.
— Dlaczego?
— Zajmujesz się pornografją? To wszystko trąci pornografją, gorzej, niż pornografją!
— Pornografją? Ależ, mylisz się mój drogi!
Jest w tem dużo surowej, nagiej prawdy, ale nie ma pornografji. Piszę o ludziach nagich, nie o ludziach w negliżu! Realizm, realizm, mój drogi!
— Tak, realizm i...
— Cynizm — nieprawdaż?
— Tak, ale cynizm nie jest przecież pornografją! Surowość mego pióra pobudza imaginację, i prowadzi ją na egzamin. Niech wyobraźnia wykaże się ze znajomości świata rzeczywistego. To jest surowość pedagogiczna.
— I nieco przytem groteskowa!
— Nie przeczę! Lubię wszelką bufonadę.
— Błazeństwo w gruncie rzeczy jest zawsze smutne!
— Lubię błazeństwa ponure. Karawaniarskie dowcipy! Śmiech, jako śmiech, napełnia mnie melancholją. Każdy śmiech jest przygotowywaniem się do tragedji.
— Tak, ale ja osobiście mam lęk przed temi smutnemi błazeństwami.
— Ponieważ żyjesz samotnie, Auguście, bardzo samotnie! Ja je rzucam na papier, aby się od nich uwolnić, uleczyć z nich. Bawią mnie te błazeństwa na papierze, a jeśli będą bawiły i tych, którzy je czytać będą, będę miał wielką satysfakcję. Może dzięki nim uda mi się uzdrowić jakiegoś samotnika, samotnika na obraz i podobieństwo twoje, samotnika, który cierpi na samotność podwójną.
— Podwójną?
— Tak. Samotność duszy i samotność ciała.
— Trafiłeś w sedno sprawy!
— Wiem już, z czem przyszedłeś do mnie! Chciałeś mi zdać sprawę ze swego psychicznego stanu, który od pewnego czasu zaczyna być niepokojący i groźny. Nieprawdaż?
— Tak!
— Odgadłem zatem! A więc żeń się, Auguście, żeń się jak najprędzej!
— Z którą mam się ożenić?
— Acha! Więc masz kilka objektów do wyboru?
— Skąd wiesz o tem?
— To bardzo proste. Gdybyś się zapytał: „Z kim mam się ożenić“? — wiedziałbym, że jest tylko jedna istniejąca, czy nawet nieistniejąca. Ale gdy pytasz: „z którą“? — dośpiewać sobie można w duszy: „z którą z tych dwóch, trzech, czy dziesięciu?“
— To prawda!
— Ożeń się, mówię ci jeszcze raz. Ożeń się z którąkolwiek, z tą, którą masz pod ręką! Nie namyślaj się, nie rezonuj! Widzisz przecież, że ja ożeniłem się, nie zastanowiwszy się wcale, ożeniłem się, ponieważ musiałem się ożenić!
— Pragnąłbym obecnie rozpocząć studja nad kobiecą psychologją!
— Tylko człowiek żonaty może prowadzić takie studja! Jako kawaler nigdy nie będziesz mógł poznać psychiki kobiecej. Jedynem laboratorjum psychologji kobiecej, albo gineko-psychologji jest małżeństwo!
— Ale z tego laboratorjum niema już wyjścia!
— Żadnego doświadczenia nie zdobywa się łatwo! Człowiek, który chce zgłębić jakiś problem, nie może się zadowolnić pływaniem po powierzchni, lecz musi dać nurka na dno — w przeciwnym razie nic nigdy nie będzie wiedział. Psycholog, traktujący po łebku problemy psychologiczne nie jest psychologiem, lecz dyletantem psychologji.
Nie mam zaufania do chirurgów, którzy nie czynili operacyj na własnem ciele, nie mam także zaufania do psychjatrów, którzy nie byli warjatatami. Jeżeli chcesz zgłębić psychologję musisz się ożenić!
— Z tego wynikałoby, że kawalerowie...
— Psychologja kawalerów nie jest psychologią, lecz metafizyką, to znaczy jest czemś poza fizyką, poza stanem naturalnym.
— A więc gdzie jest ta psychologja?
— Mniej więcej tam, gdzie ty się znajdujesz!
— Ja się znajduję w metafizyce? Ależ zaręczam ci, Wiktorze, że jestem nie tyle ponad stanem natury, ile właśnie w samym tym stanie.
— To jest jedno i tosamo!
— Jakto, jedno i tosamo?
— Naprzykład być ponad przestrzenią, to to samo, co być w tej przestrzeni. Spójrz na tę linję — i Wiktor narysował linję na papierze. Przeciągnij jej krańce w nieskończoność, a one spotkają się ze sobą. Zamkną się w nieskończoności, tam, gdzie wszystko się spotyka i wiąże. Każda prosta jest krzywą, obwodem nieskończonego promienia. A więc to właściwie wszystko jedno, czy się jest ponad stanem, czy w stanie natury. To jasne, nieprawdaż?
— Przeciwnie, jak dla mnie bardzo ciemne!
— Ponieważ to jest tak:e niejasne i mgliste, więc się ożeń!
— Tak... ale mam tyle wątpliwości!
— Tem lepiej, mój Hamlecie, tem lepiej! Wątpisz, więc myślisz, myślisz, więc jesteś!
— Tak, wątpić, to myśleć.
A myśleć, to wątpić! Wierzy się, wyobraża się sobie coś, zna się na czemś, i do głowy ani na chwilę nie przychodzą zwątpienia. Wiara, poznanie, wyobraźnia nie dopuszczają wątpliwości, a jednak zwątpienia niszczą je! Wątpliwość wnosi niespokojną, żywą dynamikę w statyczny, martwy i spokojny świat wiary i poznania.
— A imaginacja?
— I ona nie jest wolna od powątpiewań. Wyobrażać sobie, to przecież powątpiewać! Nigdy nie jestem pewien, co mam kazać mówić lub robić protagonistom mego romansu, czy „nivoli“. Gdy się już na coś zdecyduję, zaczynam wątpić, czy zrobiłem aby dobrze, czy to, co czynię i mówię, będzie odpowiadać ich wewnętrznej prawdzie psychologicznej.
Gdy August i Wiktor toczyli tę rozmowę romantyczną, ja, autor tej powieści, którą teraz czytasz czytelniku, uśmiechałem się zagadkowo i sarkastycznie, widząc, że moi protagoniści zaczynają się mną interesować, a nawet pozwalać sobie na osądzanie mojego postępowania.
Dalecy są oczywiście od myśli, że poza obręb mojej osobowości wyjść nie są w stanie, że usprawiedliwiają tylko to, co ja z nimi czynię. Gdy człowiek stara się usprawiedliwić samego siebie, nie czyni nic innego, jak tylko usprawiedliwia Boga. A ja przecież byłem i jestem bogiem dla tych biednych głupców powieściowych.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.