O brzegi rzek, o szczyty gór Wzdłuż zamku Montgomery!
Świeży wasz las, piękny wasz kwiat, Blask waszych głębin szczery.
Tu lata cud najpierwej lśni I tu najdłużej żyje,
Bom żegnał tu ostatni raz Mą słodką z gór Maryję,
O jak tu drżał liść białych brzóz, Jak kwitła tarń zielona,
Gdy w woniach tych, ukryty w cień, Tuliłem ją do łona.
Mknął złoty czas i jej i mnie, Gdym jasną oplótł szyję,
Boć ponad jaśń, nad życia czar Wolałem z gór Maryję.
Śród przysiąg, łez, śród splotu warg Czuleśmy się żegnali,
Wierząc, iż znów spotkamy się Na życia błogiej fali.
Lecz śmierci mróz przedwcześnie spadł I dziś na wieki kryje
Ten chłodny grób, ta świeża ruń, Mą słodką z gór Maryję.
Dziś zwiądł już kwiat różanych ust, Skąd żar me usta piły,
I promień zgasł ognistych ócz, Źródła rozkosznej siły.
Już serce w proch rozpada się, Lecz w sercu mojem żyje
Ten drogi skarb, bom kochał ją, Tę moją z gór Maryję.