Marya Magdalena (Tarnowski, 1865)/Dumanie Maryi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Marya Magdalena
Pochodzenie Poezye Studenta Tom IV
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1865
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały poemat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom IV

Indeks stron

DUMANIE MARYI.

Jaka cisza w jaskini! —
Jaka cisza w pustyni —
Jaka cisza w mej duszy!...
O a tam!... daleko
Na świecie...
Człowiek własne westchnienie własnym śmiechem głuszy
Gdy go żmije obleką!...
O świat!... świat biedne dziecię!
W ramionach olbrzyma
Śni cicho — lecz gdy się zbudzi,
Czyliż wzrok słońca wytrzyma
Źrenicy sennej niestrudzi?...
I senną głową do dawnej pościeli
Ciężko — bezwładnie
Znowu przypadnie
Śnić o tych, co przed oczy jego przeminęli...
Świat ten w objęciu ciemności i grzechu —
Świat ten szkarady wężem skajdaniony —
O!... biada — w imię zawiści uśmiechu
Czemu on takim przez ciebie stworzony?...
Przecz ty nie dałeś dość siły — miłości...
Człowiekowi!
By lotem czystej duszy zadał fałsz podłości,
Szatanowi?...
Ha!... czybyś ty... był okrutnym światów tworzycielem,
Co dla dzikiej gry szału niszczy je i stwarza?...
I dla szyderstwa — czułe serce przyjacielem —
Kochankiem — bratem — ojcem — dziecięciem obdarza?...
Czyś na to stworzył miłość — by po jej jasności
Gdy zgaśnie — powróciły trojakie ciemności?...
A serce własnych trucizn paliło się żarem
I w łzach gorzkich — upadło — pod własnym ciężarem?,..
O nie!... mistrzu mój... o nie!
Tyś tam na krzyża twego wysokości
Nad tłumami narodów w męce z miłości!

Cierpisz — przebaczasz wieki i na jasnem łonie
Trzymasz ziemię — twe dziecię — o mistrzu swobody!
Co w proch strącasz — i stawiasz mdlejące narody...
Aż w własnych zasług błysną mądrości koronie!
O nie!... o przebóg — mistrzu mój!...
Gdyby wszystkie szatany wyły w mojej duszy,
O ciemnościach w przekleństwie — których nikt niewzruszy
Ja do końca! do końca?
Zawołam: o stój!
Stój duszo moja, tyś królową słońca
Nad ciemności otchłanią —
Lecz nim błyśniesz, cierp za nią!...
Miłości święta natchniona
W dusze narodu wcielona
Męczeństwa czarną żałobą —
Nad ziemi witaj nam progiem —
Tyś Bogiem!...
A Bóg jest Tobą!...
Myśl moja w tej jaskini
A jaskinia w pustyni
A pustynia — wśród świata
A świat...
W bez końcu granic — drży
Istnieje — wzlata!...
I budzi czynów sny,
O! samotna myśl moja
U cichego zdroja
Duma o Bogu swym!...
W łzach młodości lśni łzom mym...
Przeszłości moja!... jak ten zdrój
Przeleciałaś ty chyżo skrzydłami motyla
Twem wspomnieniem uwiędłych kwiatów wonny zwój —
I jedna wielka chwila —
Jak jedna wielka łza
Którą po zwiędłym wieńcu — niezwiędłe wspomnienie
Z głębin ducha — wygrzebie
Gdy o świcie na niebie
Jutrzenki błyśnie skra —

Młodości!... «woń kwiatka...» strun głos!!!
Jednakiej życia przyrody —
Jednaki im — wspólny los
W ranku burz — w ranku pogody...
Po chwili cudnej ten kraj
Rzucają — nikną — drżą —
Powracają w twój raj
I ulatują — łzą! —
Przeszłości mojej jasny! — o boski aniele! —
Co łzawo z mgieł wychylasz — bladą twarz,
Gdzie jest chwilek minowych niebieskie wesele?...
O duszo moja smutna — o tych chwilach marz!...
Wskrzeszaj je — roznieć jasno w ciemniach twej pamięci —
Aniele! twym łańcuchem — o! niedzwoń tak głośno!
Twój obraz żyje we mnie — i pieśnią donośną
Śpiewa w sercu twej Maryi jak w porannych chwilach…
I łza co się święciła — dziś się w oku święci
Jak niegdyś — skrzydła lecą — o tych samych siłach
Lecą lotem natchnienia coraz wyżej! wyżej!
Trącając piór dźwiękami w czoła gwiazd iskrzących —
Tajemnic tajemnicy — bliżej — coraz bliżej
Tajemnicza myśl sięga w krainach milczących!...

Samotna z wdowią myślą w zadumie tęskniącej
Daleko od tych, z któremi
Miałam chleb mój podzielić w miłości gorącej
I łzy ich łączyć z mojemi!...
O tak! dziś sama — sama — jak listek z wód prądu
Gdy go rwą fale w otchłań ziem[n]ych skał bezdenną
Próżno lecąc pogląda za łąkami lądu
Bałwan wlokąc w swe piany — grzmi zwitną! płyń zemną!
Spadnij w otchłań mi znaną i zatoń w głębinie
Obejmę Cię ramieniem i zatoniem razem,
Aż z głębin gdzieś daleko — ku wyspom wypłyniem
Innym będziemy światu i świat nam obrazem! — »


Jaka cisza wśród pieczary!...
I cisza we mnie
Jak po burzy! —
Zalane łzą, błyskawic oczy ginąć mruży!
Usta me już niedotkną domowników czary
I chwilę płynąc — niebios tam rozświetli mary...
Głazy na mnie oczyma patrzą łzawych braci
Ich mech mi łożem dzisiaj... o! śnię na nim błogo
O! — nie o tem co było — co jest... ale drogą
Daleką lecę we snach — dotykani postaci
Co będą!...
Ale biada mi, gdy przetrę oczy —
Snem ubiegłam daleko — przed bieżących za mną
I smutna czekam na nich… z mą chwilą poranną
Aż każdy do tej gwiazdy — pełzając — przykroczy!

Ciemno jeszcze dokoła!...

Ranek nie daleko
W pochodzie słońc! — o, jeszcze noc wszędzie nademną
Ale już jej ciemności siła nadaremną
Rozpieni się w ciemnościach dziko unoszona…
A kiedy myśli mojej stróny się tu przędą
Z nich jak gołąb pieśń leci — dokoła... dokoła…
I głośno po imieniu swego ducha wola
Myśl daleką co drzymie jeszcze w oddaleniu…
Wtedy siadam bezsenna — na zimnym kamieniu
Purpurowych promieni — blask otworem groty
Wpada — i zwolna w rannem — cichem dniu o lśnieniu
Strąca krople z mchów na mchy — rozgania ciemnoty!
I cóż ty pierwszy brzasku widzisz w tej pustyni?...
Widzisz skałę — w drzew cieniu, jaskinię — w jaskini…
Krzyż czarny — trupią, głowę — i zimne kamienie,
Wśród których źródłem bije moje serce młode
A w koło dzikość puszczy — i dziksze
O arfo moja! jak tęskno bez ciebie!
Ty w grobach ojców milczysz przypruszona

Gdy myśl sieroca sokoli po niebie
I z serca zródli piosnka zatęskniona!...
Arfo! nim matka ma odda mi ciebie
Ja moje gwiazdki policzę na niebie!
Drzewo me w puszczy, co nad zdrój się chyli
Upadnie w fale — ich łzami w tej chwili
Podmyte — jako ojciec na swe dziecię gniewny
Czując łzy na swych stopach schyli się doń rzewny
I dzieciństwo... dziewiczość... w blasku swoim cała
Z pod ojców mych strzechą cienia!...
I widzę dom ten cichy — i przyjaciół koło…
Na kolanach Rachelle składam jasne czoło
A ona w jasne włosy kładąc róży kwiaty
Usypiała mnie piosnką — szląc myśl w inne światy...
O! ptaki — wspomnienia!

To znów — pod moją figą leżę zadumana
To w niebo goniąc okiem — to po ziemi mojej —
Co w łąk i zdrojów szaty przedemną odziana
Mej — wiośnie się roztacza — w szatach wiosny — swojej!
Widzę ten cichy wieczór... kiedy nad górami
Coraz niżej zapada złotym kręgiem słońce
Niknie w czarnych obłokach — strzała promieniami
I coraz słabiej blaski sieje konające
Aż zgasło — między skałami!
A tam — z za gór nów drżący wschodzi nad wodami
Tysiącem głosów żabki skrzeczą w cichym stawie
Gdzieś na łąkach pastuszki z rzewnemi fletami
Nucą piosnki ze mgłami płynące po trawie…
Ozwał się pierwszy słowik — za nim chór zanucił
Tak błogo — tak spokojnie — jakby piórka rzucił
A tam pieśnią słowiczą kwiląc nad gwiazdami
Był myślą moich marzeń... z dzieciństwa czarami...

W dali z spokojnem czołem postać Symeona
Tęsknota pali dusze, gdy w przyszłość pogląda,

Lecę dalej i wyżej — goni myśl szalona
Widzę twarz matki mojej! — o czegóż myśl żąda?...
Patrzę w nią — wypatrzyłabym oczy w tej ciszy
Myśl ma chwyta głos każdy...
Każde tchnienie słyszy!...

Toga! — zawiała chmura! i zniknął cień święty
A grom w skałach zaryczał Przeklęty!
Przeklęty!…
I z łona chmur
Zaryczał grom
Po szczytach gór
Spadł w ojców dom!...

Okiem błąkam się w gwiazdach... to są łzy aniołów
Nad losem tu cierpiących spłakane drżą w górze
A im kto ciszej cierpi wśród płaczu padołów
Tem więcej łez anielskich drży mu w gwiazd wszechchórze!...
Tam jak pajączków drgające miliony
Te światy przędą ognistą sieć Pana —
Gdy po nich piorun przeleci — stargana
Sieć w chmur warkoczach owiewa mu trony…
W zadumy głębiach gdy umilkną szały
O! kędyż się duch mój przebudzi?
Gdzieś nad przepaścią — na urwisku skały
Daleko od świata — i ludzi!...
Nie! nie! o myśli moja!
Tyś jest jasna tęczą
Spleciona z fali zdroja
Tyś — serca obręczą!
Siedem barw gra w tobie
I patrzę w nie smutna
Jak łabędź — w żałobie
Płynąca pokutna!...

Lecz niczem piekła, kiedyś ty jest zemną!
Mistrzem! — tyś drogę wskazał mi tajemną...

Tyś dał potęgę w pokutnej żałobie,
Dał samej — w imię twe — już nieżyć sobie —
Bo od tej chwili, gdym Ciebie ujrzała,
Duch samotności zapragnął tajemnie
Ku samotności myśl jak liść zadrżała,
I ukochałam puszczę — niedaremnie!...
O tych drzew kilka kocham — i tę ciszę
To źródło — co tam wylęga się w górach
I gdy ku grocie spada w skał marmurach
Szmer jego wieczną pieśnią — mile słyszę
Ta pieśń tęsknotą duszy mej kołysze...
Tam — śpiewy piane! tam — rozkosze ciała
Tam przepych życia — bluźnierstwo i duma,
Te — cisza głucha — urocza — wspaniała
Tu głos wieczności urąga próżnościom
I depcze zawiść olbrzyma stopami —
Tu z gruzów dumy wyrasta zaduma
Jak palma w niebo leci ramionami
Hymn przebaczenia nucąc świata złościom!...
I w chwili kiedy twój chór archaniołów
Śpiewając niósł cię skrzydłami sokołów
Co były śnieżne i rosą błyszczące
Rosą, co oczy spłakały wierzące
Acz niewidzące...
Myśl ma niemogąc w niebo lecieć z tobą
Uszła w dzicz pustyń z tęsknoty żałobą
I tu sama w puszczy skałach
Po zdąsanej burzy szałach
Gdy duma w wielkiej ciszy nad sobą w żałobie
Mistrzu mój, tęskni, duma, i płacze — po tobie!...
O! czy ty myślisz, że ja dla twojego nieba
Kocham Cię!... o nie! przebóg — dla Ciebie! dla Ciebie,
Choć całą wieczność cierpieć w twe imię by trzeba,
Cierpiąc z tobą — w twe imię — ja już jestem w niebie
I twych cierni ból
To mych bolów król,
Jego bolem rozkosz czuję,
Szaleję! miłuję!...

A choć ma postać co piękności cudem
Zwał świat ten niegdyś — śmiercią w puszczy zaśnie,
Choć jasna dusza żyjąca twym cudem
W ciszy dla ciała na wieki zagaśnie
Chwała!... choć szkielet jej może wichrami
Taczany w puszczy poleci z piaskami,
Choć orły pustyń rozniosą me kości
I włosy moje skwarny wiatr rozwieje,
Może tu jaki pielgrzym w potomności
Zbłądzi — tej groty spyta o me dzieje!...
A orzeł jeden mój warkocz uniesie
I w dom cichego człowieka zaniesie
Co kiedy włos mój na arfę naciągnie
Powoła rzesze i rozdmucha ognie!

W gwiazdy wzrok leci — i w gwiazdach tam tonie
I czuje wielki dzień,
Ogień cudowny rozżarzył się w łonie
I światłość — a nie cień
Mistrzu o mistrzu!... od ojców mych grobu
Leciałam chyżo bez arfy — bez pienia
Z rozdartą piersią — bez łzy — bez westchnienia
Nie oglądając się... gdy ze stron obu
Szkieletów tłumem gnały mnie wspomnienia
Z robactwem sumienia!...
Ale ma dusza w serdecznej żałobie
Była jak — puszcza bezbrzeżna — po tobie!
Bieżąc… ostatnie spotkałam obrazy —
Mistrzu mój mistrzu! — o! po ileż razy
Dumam i płaczę samotna nad niemi
Że już nad sobą płakać — łez niestanie?...
Krzyżu mój czarny!... ach mistrzu mój! Panie!
Roztocz nacieraną cień — ramiony twemi…
Biegłam z tych grobów — śród ciszy — o! głucho
Liść tylko jęczał pod nogą — tak sucho,
Jak serce młode w milczeniu uschnięte,
Choć niepęknięte!

Biegłam... przez ciemność... i przez ścieżki kręte,
Niesiona ducha boleścią — i krzyki
Serca rozdarte głusząc w dni przeklęte
Niewiedząc sama, kędy zajdę…
Lasem
Lecąc, widziałam tylko blask księżyca,
Co przez gałęzie przedziera się czasem
Gdy czarną drogę zwierzętom rozświeca
I tylko błędne leciały ogniki
Wiankami błyszcząc — to gasnąc nad głową,
Dały o sobie wieść z dala puszczyki
I cicho!... staję — znów bieżę połową
Istoty mojej, nad otchłań — a pióry
Duszy za tobą ulatując w chmury...
W tem pójrzę... w dali... czemś wiatr tak kołysze
Skrzypią gałęzie głuchym jękiem w ciszę,
Błysnął robaczek ponocny skrzydełkiem…
Rozświecił... gałąź... gasnącem światełkiem
Idę... poznaję.. to człowiek!... i słyszę,
Jak ryk straszliwy z piersi się dobywa
Duch czarnym krukiem z ciała się wyrywa
Twarz czarna!... broda jak ogień czerwona
Patrzę w te oczy... patrzę — przelękniona
Ha! to Iskariot!!... zdrajca... tu pędzony
W zgryzotach własną ręką obwieszony!
Biada! zadrżałam... krótko przeżył Ciebie!
Ognistą plamą pocałunek zdrady
Na czarnej twarzy — jak blask w chmurnem niebie
A z ust robactwa lęgły się gromady,
Jak broniąc swojej piekielnej zdobyczy
Ssąc krwawe wargi — jak plaster słodyczy!...
I biegłam dalej — nieznając gdzie — kiedy —
Świat mi się migał — drżał — w ciemnościach niknął,
Znów wyjrzał księżyć — a ujrzałam wtedy,
Że nad jezioro biegnę...
W tem ktoś krzyknął —
Ktoś imię moje — jęknął słabym głosem
Patrzę — twarz jakaś z najeżonym włosem

Z głębi wyziera — ciałem w wodach zniknął
I znowu zapadł — księżyc igra w fali
Znów błysła... patrzę — twarz trupia w oddali
Przez usta woda już się wlała zdrojem,
Oko — śmiertelnym — szkliło już poznojem
Twarz tę — widziałam!... sina — jak twarz kata —
Znam ją! — dłoń podać chciałam, któżby wierzył!...
Wołam... to głowa Pontskiego Piłata
Z wody wyjrzała — zbliżam się — już nieżył!
On się w te fale strącił po kryjomu
Wśród bogactw świata zagryzło — wspomnienie!
On tak jak Judasz uszedł z swego domu,
By w głębiach — z sobą utopić... sumienie!
Zginął jak Judasz — choć Judasz cię przedał
A on się tylko — nieoparł... dla Ciebie…
Winny jak Judasz — bo cię zbrodnią wydał
Acz umył ręce — czuł krew twą w swym chlebie —
Kto czuje prawdę a prawdy niebroni,
Ten ją zabija i zdradza nikczemnie,
Ten ją z katami wspólnie — stojąc — goni —
Kto dla niej głowy swej pod miecz nieskłoni,
Biada! a ludzie — ludzie! o! daremnie!
Pojąć ni podnieść się niebędąc w stanie,
Nie uwierzyli — w Boga zmartwychwstanie!

Leciałam dalej — księżyc znikł za chmurą
Las nikł wśród nocy — a góra za górą
Leci — związana kamiennym łańcuchem —
Jak duch braterstwa z narodowym duchem
I na szczyt góry gór wbiegłam... tu staję —
Pierwszy świt słońca trysnął po nad światem
Pod gór stopami puszcz skaliste kraje
I morze piasków z koralowym kwiatem...
Tak cicho w koło — ni śmiechu, ni płaczu
Tylko nademną gdzieś ptaszyna kwili
O tam samotnie siądź ducha tułaczu,
Tam poznaj siebie! dumaj — aż do chwili,
Gdzie los twój w bólach wreszcie się przesili,

Tam w siebie spójrzyj twą źrenicę smutną
Dusza wróć w niebo, z kąd zbiegłaś pokutną I...
Spójrzałam na dół — i w puszcz nieme głębie
Runęłam z góry!... Jak skrzydła gołębie,
Zniosły mnie myśli... brodzę w mech i w piaski
Dokoła dziko... skały w niebo dążą
Z skał leci strumień na skały... i w blaski
Słoneczne grając w świat bałwany dążą
Idźcież w świat, idźcie! ja powracam z świata —
O! ramionami bym was zatrzymała!
Powiem wam jaki świat — powiem me lata...
Falo, stój chwilę — ty u źródła biała
Póki u źródła!...
Fala poleciała,
Goniąc za falą — i znikła w oddali.
O niepowróci myśl — ta siostra fali!
I bieżąc dalej — słyszę ryk boleści,
Co wtórzą skały głusząc szmer strumienia —
Idę — za głosem dzikich bolów wieści
To lew u wchodu jaskiń krew broczący
Tarzał się z bolu, gryzł głazy, pieniący,
I grota była — pełna rozryczenia...
Zbliżam się, spójrzał w oko w swej wściekłości
I zamilkł —
Strzała tkwiła w jego czole
Wyrwałam pocisk — a zwierzę w radości
Do nóg mi pełza — snać ustały bole,
Bo liże nogi me w dzikiej wdzięczności!
Objęłam w ramię tę grzywę wspaniałą,
Ze mną zwierz dziki pieścił się jak dziecię
Patrząc mi w oczy źrenicą zuchwałą —
O! tak mi w oko niespójrzał — nikt w świecie!
(Piękna być muszę! raz ostatni pomyślałam,
Gdy z królem dzikich pustyń jak z dzieckiem igrałam — )
Pojrzę — a przy nim krwawa kość leżała —
Wśród kwiatów trupia głowa!... o! ta strzała
Na swoją zgubę z łuku wyleciała!
Nad nią się cicha lilia pochylała!

Biedny łuczniku? zagnany w pustynie!
Twa czaszka niech mi wspomina — człowieka!
We mnie niech patrzy rozdarta powieka,
Wspomina wieczność — zanim świat przeminie!
I trupią, głowę obmyłam we zdroju,
Krwi jej ostatki z falą popłynęły
Jak me wspomnienia, co do świata lgnęły —
I zeszłam do tej w mchach i bluszczach groty
Padłam odpocząć — w tak błogim pokoju
Jak niegdyś... niegdyś!... w dzieciństwa wiek złoty
Iż dwóch gałęzi krzyż twój... mistrzu boski!
Złożyłem w święty kształt tajemnej zgłoski
Co jednym znakiem słów zawarła słowo
A ciało słowa okryła połową!
I na kamieniach gałęzie krzyżowe
Wsparłam... a ku nim spięłam bluszczów zwoje,
Pod nim złożyłam białą trupią głowę
A pod nią czoło — spiekłe czoło moje!...
I w mchu zieleni — pod ten krzyż w cichości
Gdy złożę czoło — dziś na tym kamieniu
Mistrzu!... to widzę tę chwilę przeszłości,
O! chwilę boską — zapału! miłości!
Kiedy tak niegdyś skroń o drzewo twoje
Wsparłam — ostatnią krwi kroplą oblana!
Krwią tą obmyta! zbudzona — wybrana! —
O kiedyż — kiedy ojcze mój Jehowo,
Weźniesz mą biedną — mą stęsknioną duszę
Na łono twoje — kiedy pieśnią drżącą,
Dasz mi znów twoje głośno opiać słowo
I czuć skończone braci mych katusze?...
I nic niekocham — niewidzę prócz Ciebie —
A w tobie kocham zmarłe ojców kości
I myśląc o nich — myślę, żem już w niebie
Pancerna duchem od tych świata złości!...
Twe słońce wstaje — i ptastwo zbudzone
Radośnym krzykiem wita zorzy lśnienie,

Wiatry cię chwalą z morza przybłądzone
I ja Jehowo — patrząc w te promienie —
Acz nic swobodnym — szmerem palmy rzewnej,
Co się w łzach rosy modli w pieśni śpiewnej...
Módlcie się za mną wy Cedry pustyni!...
Już wstaje słońce nad pustyń przestworzem,
O wy! nad piasków wyniesione morzem
Liści powiewem — których nie niewini
O szepczcie w rosie porannej Jehowo!...
Przebacz twej Maryi! dziecięciu smutnemu!...
Bo dni jej gorzkie jak piołunu zioła...
Wzrosłe na grobach, które mija pszczoła!...
Me serce młode — jak ołtarz, na którym
Zgasł dawno płomień w rozpaczy objęciu
I dym po polach zwlókł się tłem ponurem
Ach ofiarnemu miłość ma jagnięciu!
O na to słońce! na te w rosie zioła,
Patrząc, cię wielbię i uchylam czoła
A myślą lecę jak skrzydłem anioła!...
O! wszystkie gromy i męki katusze
Wymierz w pierś moją ojcze mój w tej chwili
A wyzwól braci bolejące dusze
I w hymn dziękczynny duch mój się rozkwili!...
O drżę ku tobie!... o tęsknię, ty w niebie
Ojcze! krzyk duszy niech leci do Ciebie!...
O żyję, smętnie — lecz kocham i wierzę!
Ze matka moja... wstanie! umiłuje!
Z jej dłoni arfę moja dłoń odbierze!
Mistrzu mój mistrzu! jak duszy mej błogo,
Śpiewać pieśń życia w godzinach milczenia
Acz niesłyszanej, wołać, od nikogo
I zaklnąć tajnie — twoich gwiazd sklepienia!
Bo oto widzę krzyż twój na Golgocie
I od ich zbrodni gwałt kajdan — mord cnocie!...
Lecz biały gołąb — o! spływa skrzydłami
I siadł na krzyżu nad sennych głowami...

Błyśnie nam błyśnie! błyśnie Panów Panie!...
Nad mordowanych tęsknemi Synami
Oczekiwane błyśnie zmartwychwstanie!
Ojcze nasz! Panie!...
O! ja szaleję miłością ku tobie
Która mi usnąć nieda w moim grobie!..
O myśli moja! ty niemasz granic!
Bóg jeden twoją granicą —
Lecz on bez granic! I wszystko za nic,
Co nie jest prawdy gromnica!...
Ją grom miłości zapali!...
I piekle w nicość powali —
Witaj z nad wieków nieskończoności,
Miłości! miłości! miłości!...

(Wychodzi! z groty.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.