Markiza Pompadour/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Markiza Pompadour
Podtytuł Miłośnica królewska
Rozdział Wróżba „cyganki“
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Vernaya Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział I.
Wróżba „cyganki“.

W pewien letni wieczór roku 1731-go pani Lebon, słynna z trafności swoich przepowiedni i z dumą nosząca przydomek „cyganki“, rozłożyła na wytwornym stoliku w salonie pani Poisson karty przed jej dziewięcioletnią córeczką Joanną-Antoniną, domagającą się wywróżenia jej przyszłych losów. Długo śledziła ze skupieniem porządek kart, kiwała głową i wreszcie ozwała się z głęboką powagą:
„Piękne i mądre dziecię, twój los zapowiada się niezwykle... Bogactwo, potęga, sława otoczą twoje istnienie... Będziesz kochanką Króla!
„Będziesz kochanką!“ nie mówi się do dziewięcioletnich dziewczątek. Ale to był wiek XVIII, który wyśmiał dowcipnie dawną surowość obyczajów. To działo się śród francuskiego narodu, który przyswoił sobie dewizę, wyszytą na podwiązkach przez pewną wesołą Paryżankę jeszcze w XVI. wieku: Ceń miłość, zawdzięczasz jej życie!“ To było w domu hołdującej naukom lekkomyślnego Amora i eleganckiemu cynizmowi — pani Poisson, która już była przeszła przygody miłosne, podczas zamęźcia, na utrzymaniu ministra wojny pana Le Blanc i pewnego zagranicznego posła, a obecnie — w momencie tej wróżby — była od lat wielu jawną kochanką bogatego jeneralnego dzierżawcy dochodów skarbowych, pana Lenormant de Tournehem. To działo się w bogato umeblowanym na rachunek tego znakomitego pana salonie mieszczańskim i w jego obecności.
A w tej chwili oboje z jednakowym zachwytem wpatrywali się, jak w tęczę, w pełną gracji postać dziewięcioletniej dziewczynki, przenoszącej szeroko rozwarte radosnem zdziwieniem oczy z kart na wróżkę i z jej poważnej twarzy na znamienne figury kart. Z jednakim zachwytem, — tu wolno dodać z prawa faktycznego stanu rzeczy, wbrew zapisowi metryki Joanny-Antoniny Poisson z dnia 30. grudnia 1721 roku: z zachwytem rodzicielskim“, gdyż pan de Tournehem mógł sobie słuszniej rościć prawo ojcowstwa do mającej arystokratyczne rysy i cechy podobieństwa doń z twarzy i charakteru panny Poisson, niż przebywający w długich i częstych rozjazdach mieszczanin i urzędnik wojskowy, ojciec legalny.
W danej chwili, od której rozpoczyna się nasza opowieść, był on również nieobecny; ale już nie w interesach służbowych znajdował się zdala od swego domu. Przebywał we własnym, i to znacznej wagi, interesie stale od lat kilku za granicami Francji, tłukł się po niewiadomych krajach, często pod przybranemi nazwiskami — z Hamburga przeskakiwał na granicę Belgijską rodzinnego kraju, do którego nie śmiał przecie wkroczyć mimo tęsknoty. Albowiem owym interesem było bezpieczeństwo osoby własnej, nad którą za oszustwa i lekkomyślne podczas służby obejście się z kasą skarbową zawisł wyrok sądu wojennego, skazujący go na powieszenie. A jeżeli pan Poisson nie został wydany władzom francuskim przez obce rządy, zawdzięczał to możnej protekcji pana de Tournehem, który męża swojej kochanki i legalnego ojca swojej naturalnej córki — celem uniknięcia kompromitacji jej nazwiska — szlachetnie ochraniał naprzekór listom gończym i skrycie utrzymywał na wygnaniu. Pan Poisson spodziewał się, że dzięki tej protekcji winy jego zostaną mu puszczone w niepamięć i będzie mógł z czasem powrócić do ojczyzny — nie tyle gwoli upomnienia się o swoje przedawnione prawa małżeńskie, ile dla zaprzestania nużącej tułaczki i znalezienia się w pobliżu „swojej“ jedynaczki. Albowiem rozmiłował się szczerze w prześlicznem dziewczęciu, mimo mocnych wątpliwości co do swoich praw ojcowskich i cieszył się przywiązaniem maleńkiej Joanny, przed którą tajemnica jej pochodzenia, dzięki resztkom przyzwoitości mieszczańskiej, została ukrytą. Czy na zawsze? — o tem historja milczy.
Otóż w tym kraju, który otoczył sławą — pomimo wszelkich współczesnych przekąsów i uprzedzeń — nazwiska kochanek królewskich Djany de Poitiers, Agnieszki Sorel, Gabrjeli d’Estreès, Henrjetty d’Entragues, miłośnic Karola VII. i Henryków II. i IV., który niedawno grzmiał chwałą faworyt Ludwika XIV., pań de Lavallière, de Maintenon i markizy Montespan; w tym czasie, kiedy Ludwik XV. wstępował w ślady swego królewskiego pradziada, splatając jawnie w oczach dworu i narodu sieci miłosne i wynosząc na tron Erosa wielkie damy z arystokracji; otóż w tym domu, który napełniony był atmosferą miłości i daleki od rygorów moralnych, jak to wskazuje przeszłość państwa Poisson i opieka pana de Tournehem, — słowa wróżby pani Lebon pod adresem dziecka: „Będziesz kochanką króla!“ nie zabrzmiały bynajmniej rażąco. Zwróćmy uwagę nadto, że nawpół pobłażliwy język francuski, względny dla praw miłości, nie zna rozróżnień słownych, właściwych innym mowom na tym terenie: Metresa“ (tak to brzmiało w oryginale) jest wyrazem jednakowo służącym ideom kochanki“, nauczycielki“ i władczyni“, jakby raz na zawsze język przewidział, że faworyta może być nauczycielką tak w sztuce miłości, jak i polityki lub kultury, jakby przewidział, że w osobie pani de Pompadour kochanka stać się może prawdziwą władczynią Francji!...
I jeszcze jedno. Słowa przepowiedni zwrócone były przez przenikliwą „wróżkę“ do zaiste niepospolitego dziecka, które na mądrem czole, na przedziwnie białej i wyrazistej, niby marmur, tknięty dłutem Canowy, twarzyczce — nosiło wyraz wyższej nad wiek dziecięcy powagi; ozwały się do dziecka, które w głębokich, marzycielskich, mieniących się czarnością i szafirem oczach, mieściło znak geniuszu; a jakkolwiek filigranową była figurka dziewczynki, przecie w sposobie noszenia stroju, w elastycznych ruchach, we wdzięku całej postaci, przypominającym zwroty tancerek na płaskorzeźbach greckich — miało już znamiona dojrzałej kobiety, widne w pączku.
„Będziesz kochanką króla!“ to zabrzmiało w uszach dziewczynki, niby treść czarodziejskiej bajki. Jej oczy zaświeciły radością, ale usta zachowały wyraz niezłomnej powagi, pozostały skute milczeniem. Nie rzekłszy słowa, wolnym krokiem odeszła od wróżki, kierując się do dziecinnego pokoju. Tu wcisnęła się w najciemniejszy kąt i zamyśliła głęboko. Był w niej dreszcz radosny, bo wyciągnęła entuzjastycznie białe obnażone rączki w przestrzeń. Ale w jej zamyśleniu był także smutek, jakby dziecko przeczuwało cierniste drogi, które miały kobietę starszą zaprowadzić do wysokich przeznaczeń. W milczeniu dziecka była już skupiona wola człowieka. Było ono z natury ambitne, ale bodaj te ambicje rozpaliła do czerwoności — popchnęła w określonym kierunku na całe życie — owa przypadkowa, albo rodząca się z niezwykłej umiejętności czytania w duszach ludzkich, wróżba doświadczonej pani Lebon.
Jeżeli to nie jest jedyny wypadek historyczny, to jest to przynajmniej jeden z najrzadszych, że wróżba, oparta na pozornej mądrości przypadku — na dwuznacznej mowie kart, na gmatwaninie znaków „wiedzy cygańskiej“, spełniła się tak dosłownie i w takiej imponującej pełni, że raczej — iskra fantazji (boć było tylko fantazją przerzucenie jakiejś mieszczki, panny Poisson, w rolę, którą pełniły urodzone, utytułowane damy z najwyższych sfer dworskich), ta iskierka wyobraźni paplającej damy padła zarzewiem na duszę dziecka — bujną, wytrwałą, hartowną, paliła się i rozgrzewała przez długi szereg lat — ochraniana z mozołem przed chłodnemi powiewami ze wszystkich stron, nie gasła nigdy, ukształtowała wolę kobiecą w kierunku czynnym jedynego jej marzenia, z idée fixe stworzyła rzeczywistość całego życia, roznieciła się w wielkie ognisko, które oglądała Francja wyżyn i nizin, oglądały ze zdumieniem lub z gniewem narody, zapamiętała nazawsze z pół-złośliwym hołdem historja!
Fakt, że Panna Poisson, będąca jeszcze dzieckiem, nadała ogromną wagę tej wróżbie, zadokumentowany został po latach wielu przez rozporządzenie skłonnej do przesądów markizy de Pompadour, stanowiące o wydawaniu z jej szkatuły pensji rocznej 600 liwrów pani Lebon „za to, że przepowiedziała mi, kiedy miałam lat 9, iż zostanę metresą Ludwika XV.“.

Przepowiednia pani Lebon sprawiła wrażenie jeszcze na jednej osobie, wywierając wpływ, prący w tym samym kierunku i znamienny w utorowaniu drogi „przenaczeniu“. Jak oczarowana, wysłuchała słów „wróżki“ pani Poisson.
Po odejściu Joanny-Antoniny ekscentryczna kobieta rzuciła się gwałtownie w ramiona uśmiechającego się sceptycznie pana de Tournehem i zawołała.
„Wychowamy ją na kąsek królewski!“
Pod wpływem mocy tego wybuchu uśmiech sceptyczny znikł z subtelnych warg pana de Tournehem.
„Dobrze!“ powiedział. „Rozporządzaj moim majątkiem, ile ci się podoba. Daj jej najlepszych nauczycieli. Wykształć wszystkie dary jej natury.“
I dodał szeptem na ucho:
„Nasza mała godną jest takiej karjery...“
Pani Lebon dosłyszała i podkreśliła:
„Chybaby król nie poznał się na kąsku królewskim.“
Wszystko troje umilkli. Patrzyli w przyszłość daleką...
Widzieli o czternaście lat naprzód — moment, kiedy panna Poisson, późniejsza pani d’Étioles, wkraczała na pokoje Wersalu, by wejść w rolę miłośnicy królewskiej, markizy de Pompadour, i umrzeć po latach dwudziestu w pałacu królewskim w roli wszechwładnej pani Francji!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.