Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom VIII/PM część III/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


39.
Dziennik Marcina.
(Ciąg dalszy).

Wieczór był przepyszny; poszedłem do Tuilleries pod wielkie kasztany otaczające podłużny parter zasadzony różami i rezedą.
Samotność, gęsty cień tych pysznych drzew, woń kwiatów, świéżość powietrza, widok kilku miłosnych par zwolna przechadzających się w téj pustéj i ponuréj części ogrodu, słowem wszystko co mię otaczało, zwiększyło jeszcze wrażenie którego się pozbyć usiłowałem...
Opuściłem Tuilleries i dążyłem przez bulwark wybrzeżem Sekwanny wzdłuż Cours la Reine.
Fatalność ciągle mię ścigała.
Noc była... jasna, miła, gwiaździsta... co krok napotykałem same miłosne sceny...
Na brzegu rzeki śmieli się rzemieślniki i gryzetki, jedni przechadzali się trzymając pod ręce, drudzy rozmawiali siedząc na trawniku.
Przybyłem do ciemnych alei Cours la-Reine.
Tam prawie nakażdéj ławce siedziała para, którą zaledwie poznać mogłem po białości kobiecéj sukni... a tajemniczy szmer pocałunków, westchnień, cicho wymawianych słów, wszędzie mię ścigał...
Wszystko tego nieszczęsnego wieczoru oddychało czułością, rozkoszą i żądzą...
Oddaliłem się z tych miejsc zbyt dla mnie niebezpiecznych; i pragnąc uniknąć obrazów krew mi rozpalających, przebyłem plac Zgody i udałem się na ulicę Ś. Honoryusza...
Księżyc błyszczał na niebie; okna wielu domów były otwarte, a na ciemnych balkonach, gdyż wnętrza appartamentów były oświetlone, dostrzegłem przy blasku księżyca cienie mężczyzn i kobiét, opartych o żelazne poręcze i rozmawiających tak blizko... że ich włosy wikłały się...
Cóż powiem? o Boże!... i owe nawet nieszczęśliwe istoty, które występek nocami wyrzuca na chodniki, a których widok zwykle mocno mię oburzał, teraz swą wyzywającą postawą, lubieżnym chodem... rozżarzały jeszcze bardziéj pożerający mię ogień...
Wpadałem w coraz większy obłęd... piekielna pokusa od rana mię ścigająca, zupełnie mię opanowała...
Wstąpiłem do sklepu, kupiłem flaszkę wódki i wróciłem do pałacu.
Wybiło pół do jedenastej; flaszkę z wódką okryłem w kącie pokoju w którym zwykle przesiaduję, i czekałem na powrót księżny.
Przybyła o kwadrans na dwunastą.
Kiedym jéj otworzył drzwi rzekła:
— Możesz odejść, już cię nie potrzebuję.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wyszedłem.
Według zwyczaju pogasiłem światło w gabinecie, salonie i przedpokoju którego drzwi z hałasem otworzyłem i zamknąłem udając że wychodzę; ale zamiast wyjść, owszem pozostałem zamknąwszy drzwi ze środka, a potém ukryty w kącie czekałem aż wybije północ.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wyliczyć myśli jakie mną miotały w téj godzinie oczekiwania i burzy, równie niepodobna, jak niepodobna zliczyć bałwanów morza.
Dosyć że jedyna stała, paląca myśl, tłumiąca wszelkie inne, była następna:
— Regina musi być moją... podstępem lub gwałtem!
O! była to zbrodnia niegodziwa! daleko niegodziwsza niźli nawet ta o którą pokusił się hrabia Duriveau, wyznaję... bo pani moja spała, spokojna, zaufana w mojéj straży... bo mój dobroczyńca umieścił mię przy niéj, jako przywiązanego sługę, jako stróża opiekuńczego...
Tak jest, była to zbrodnia niegodziwa, lecz byłem pijany, szalony... lecz powodowały mną wściekłe żądze dzikiego zwiérza.
I aby tę niegodziwość dopełnić z całą jéj zgrozą... znalazłem usprawiedliwienie w obłudnéj myśli, „Żaden z ludzi których Regina kocha lub kochała, — mówiłem sobie, — nie uczynił dla niéj tego co ja! kiedy więc ujrzę ją zdumioną i strwożoną moim zamachem, kiedy ją ujrzę skołataną, błagającą, powiem jéj:
— „Dziesięć lat już kocham cię, czy pojmujesz to! i mimo twój wiedzy dałem ci tego dowody... Dowiedz się zatém nakoniec o wszystkiém!
„Pilnowano grobu twéj matki... przez lat tyle, ja religijnie dbałem o to.
„Miałaś zostać żoną... ofiarą nikczemnego człowieka; ja zdarłem z niego maskę.
„Miałaś wpaść w nikczemną zasadzkę, ja zesłałem ci zbawcę.
„Usprawiedliwienie pamięci twojéj matki przywróci ci serce ojca, napełni twą duszę szczęściem i dumą; to usprawiedliwienie zależy odemnie.
„Jeżelibyś się lękała zdradzić małżonka? uspokoję twoje sumienie, dowodząc że książę zaniedbał cię, że się pogrążył w najobrzydliwszym kale.
„Kochasz kapitana Just? Cóż on uczynił? walczył w twojéj sprawie? A przecież ja także dla ciebie walczę, walczę lat dziesięć, walczę sam, z głębi mojego ukrycia; gdyby człowiek z którego zdarłem maskę nie przeszył był kulą mojéj szyi, gdyby mię nie był na cały rok pozbawił wzroku, nie byłbyś poszła za księcia.
„Oto tyle wycierpiałem, tyle uczyniłem dla ciebie; ale nadeszła chwila w któréj przekonanie o tajemnym poświęceniu się mojém, już mi nie wystarcza. Dumna księżno... wiem że lokaja nigdy kochać nie będziesz, bo nie możesz; chociaż poświęceniem bez granic i miłością zasłużył na to. Otóż! mimo to lokaj posiadać cię będzie, a potém zabije się....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przez całą przeklętą godzinę o tém myśliłem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Północ wybiła.
Aby zagłuszyć w sobie głos sumienia, od razu wychyliłem czwartą część butelki z wódką, i chociaż bezprzytomny, śmiało, z silną ręką, wytężonym słuchem, bacznym wzrokiem, poszedłem do pokoju Reginy.
Księżyc rzucał wielkie jaskrawe promienie do salonu, gabinetu i galeryi obrazów.
Jego światło wiodło mię aż do sypialni.
Słuchałem,... wszędzie cicho...
Jeżeli Regina nie śpi, pomyśliłem, jestem zgubiony... Może pociągnąć za sznurek od dzwonka... Szkoda żem go wieczorem nie uciął...
Jeżeli otwierając drzwi, obudzę Reginę... także jestem zgubiony...
Przez chwilę więc znowu namyślałem się... lecz wiedziony upajającemi wspomnieniami, gotów umrzéć... szybko i bez szmeru odemknąłem zamek.
Serce mi bić przestało; słuchałem... cicho... wszędzie cicho.
Wtedy lekko otworzyłem drzwi.
Sypialnię oświecała alabastrowa lampa, stojąca na kominku.
Regina spała.
Spała tak mocno, że stąpając po grubym kobiercu, mogłem zbliżyć się do jéj łoża i słyszéć miłe i spokojne jéj tchnienie...
Noc była parna... Na widok Reginy, z rozpuszczonym czarnym włosem, śpiącéj w nieładzie, postradałem resztę rozumu... Już miałem rzucić się na moję zdobycz, wtém machinalnie błędném okiem spojrzałem w jednę i drugą stronę, jakbym się obawiał czy tam kogo nie ma, choć pewny byłem że jestem tylko sam. Oczy moje nagle spoczęły na zwierciadle wiszącém nad kominkiem, a dosyć żywo przez lampę oświetloném....
Ujrzałem w niém bladą twarz, z wyrazem tak szkaradnym, tak dzikim, że w stanie obłąkanéj wyobraźni mojéj, przeraziłem się, skamieniałem w obec tak przeraźliwego zjawiska... lecz wnet odzyskałem zmysły...
Blada twarz która mię tak mocno przestraszyła... była to twarz moja własna.
Wytłómaczyć teraz jakim sposobem ten promyk rozumu zdołał rozjaśnić otchłań w którą wpaść miałem i okazać mi całą jéj okropność... wytłómaczyć jakim cudem nagle oparłem się obłędowi najwyuzdańszych namiętności, widząc w jak obrzydłych rysach na twarz moję wystąpiły, widząc, że tak powiem, wypisaną na mojém obliczu, całą niegodziwość czynu którego się dopuścić zamierzyłem... wytłómaczyć jakim sposobem to gminne przysłowie: — gdybyś się widział, tobyś się sam siebie przeląkł, — w téj ostatecznéj chwili postanowiło o moim i Reginy losie... wytłómaczyć, powtarzam to wszystko, nie zdołałem nigdy, gdyż i obecnie nawet nie pojmuję tak nagłéj zmiany w moim umyśle.
Tyle tylko pomnę, że po dzikiéj śmiałości uległem tak wielkiéj trwodze, tak się lękałem aby mię Regina nie postrzegła, iż prawie upadający na siłach, zaledwie zdołałem wyjść z jéj sypialni, po cichu zamknąć drzwi i dostać się do gabinetu gdzie padłem bez przytomności.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Kiedy przyszedłem do siebie... piérwszy brzask słońca porannego rumienił wierzchołki drzew w ogrodzie; musiała być godzina trzecia z rana...
W mieszkaniu panowała ciągle jak najgłębsza cisza.
Czémprędzéj wyszedłem, lekko otworzywszy i zamknąwszy zewnętrzne drzwi; w całym domu wszystko jeszcze spało. Dostałem się do mojéj stancyi, bez najmniejszego szmeru, bez żadnego spotkania i tu dopiéro padłem na łóżko zalany łzami.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Kiedy rano posługiwałem Reginie przy herbacie, rzekła mi:
— Czyś nie słyszał Marcinie... téj nocy jakiego hałasu w pałacu?
— Nie, mościa księżno.
— Rzecz szczególna, — dodała, — zdawało mi się żem słyszała, jak ktoś około godziny trzeciéj zrana zamykał drzwi wiodące na wielkie schody.
— Nic nie słyszałem, mościa księżno; a wchodząc dzisiaj rano zastałem drzwi od przedpokoju zamknięte, tak jak je wczoraj zostawiłem.
— Widać że mi się tylko marzyło; zresztą, wszak zawsze klucz zabierasz z sobą?
— Tak jest, mościa księżno.
— Pamiętaj, ostrożność nie zawadzi.
— Dobrze, mościa księżno.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


30 sierpnia...

Regina namiętnie kocha Justa, ale jest niewinna... dzisiaj oczywiście się o tém przekonałem... Owa poranna schadzka, o którą ją posądzałem, istniała jedynie w mojéj wyobraźni. Najętym fiakrem i razem z kwiaciarką zwiedzała najsławniejsze cieplarnie, w których powybierały kwiaty; przybyła do kwiaciarki o pół do dziewiątéj z rana, a odwiozła ją do sklepu o jedenastéj; w pół godziny późniéj księżna już była w domu.
Poznanie mojego błędu, mocno mię uszczęśliwiło; a szczęścia tego nie zakłócało już żadne zazdrosne przypuszczenie...
Wstydzę się sam przed sobą przedwczorajszego dnia i nocy... Wiele pokutować muszę i dlatego użyję wszelkich sił ku poskromieniu niegodziwych żądz jakieby się jeszcze we mnie odezwać mogły.
Przekonany jestem, że powrót pani de Montbar do księcia jest równie niepodobny jak powrót jego do żony. Regina bieży po spadzistéj drodze namiętności... los jéj zatém spełni się. Zbyt dumna, nie zniży się aż do obłudy i z czasem... ucieknie z Justem... jestem tego pewny. Również pewien jestem, że w téj miłości znajdzie szczęście. Just zdoła skłonić ją do téj wielkiéj ofiary jaką Regina niezawodnie dla niego uczyni.
Będę więc czekał... chociaż Regina nadzwyczaj ostrożnie wspomina o kapitanie Just, jednak zapewne potrzebować mię będzie, skoro przyjdzie do ostateczności jaką przewiduję... aż do téj pory czuwać będę... nad nią... i nad nim.
Jeżeli im grozi jakie niebezpieczeństwo, uprzedzę ich.
Może zresztą Regina nie będzie już potrzebowała mojego poświęcenia; skoro się dostanie pod prawą i wspaniałomyślną opiekę Justa, na ówczas spełni się moje powołanie, bo spokojny będę o przyszłość mojej pani... potém wrócę do Klaudyusza Gérard.



29 października 18...

Długo o dzienniku moim zapominałem... Bo i na cóż go daléj prowadzić?... Kochają się, namiętność upaja ich, unosi. Żyją tylko dla siebie...
Regina zawsze dumna i swobodna, nie może być winną.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Księcia dotąd nie ma; wyjechał ze swoich dóbr do Pyreneów; niespodziewany aż w listopadzie. Szczęściem, wszyscy znajomi księżny bawią na wsi; wyrozumiałość moja dostatecznie wypróbowana; sądzę że nikt niedomyślił się jeszcze miłości Reginy; Just tylko dwa lub trzy razy na tydzień bywa w pałacu, a na to pozwalają stosunki przyjaźni. W inne dni, Regina korzystając z pięknéj pory roku, widuje się z nim w najmniéj uczęszczanych ogrodach Luxemburgu, w Jardin des Plantes, w parku Monceau, albo w lasku Bulońskim, a częstokroć i w Muzeum... Wiem o tém, bo kilka razy śledziem Reginę; dla usprawiedliwienia częstéj a długiéj nieobecności w domu, rozgłosiła że chodzi na posiedzenia do malarza, który robi jéj portret.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


3 grudnia 18...

Od kilku dni Regina traciła swą dawną pogodę; nie raz zastałem ją smutną, roztargnioną, głęboko znękaną; atoli na widok Justa rysy jéj rozweselają się, promienieją.
Książę, wróciwszy z gór Pyrenejskich, zabawi cały miesiąc w dobrach markiza d’ Hervieux... Nie ma wątpliwości że przybycie pana de Montbar, spodziewane w końcu miesiąca, jest przyczyną smutku księżny. Przewiduje że chwila stanowcza nadchodzi. Zresztą słyszałem jak rzekła do Justa te kilka słów bardzo znaczących:
— Wszystko... lub nic,.. zawsze... lub nigdy!
Znam nieugięty charakter Reginy: przyszłość i przeszłość jéj miłości, zawierają się w tych słowach.



19 grudnia 18...

Pani Wilson, która jak się domysłom, zna po części miłość księżny, bawi na wsi z powodu ciężkiéj choroby swojéj córki Rafaeli. Księżna coraz częściéj do niéj pisuje.



Stycznia 18...

Książę przybył od dni kilku; obchodzi się z Reginą tak samo jak i przed wyjazdem, zawsze grzeczny, ale szyderczy i zimny; jednak widocznie unika wszelkiéj sposobności mówienia o kapitanie Just.
Od czasu powrotu księcia, Regina jest zamyślona, smutna, drażliwa. Przeczuwa konieczne przesilenie, widzi zbliżającą się burzę domową.
Podwajam czujność... Regina wcale mi się nie zwierza... ja więc w razie potrzeby winienem działać bez niéj a dla niéj.

2 Lutego 18...

Przeraża mię potęga jaką teraz mam w ręku...
Wczoraj wieczorem, po niewypowiedzianych wysileniach i zabiegach, nakoniec zyskałem ostatni, dotykalny, niezaprzeczony dowód, potrzebny do przywrócenia sławy pamięci matki Reginy.
Padła ofiarą najwznioślejszego poświęcenia się, jakiém kiedykolwiek przyjaźń natchnąć mogła... Niepodobna z większém bohatéistwem dotrzymać religijnéj przysięgi lub obietnicy.
Dowody tego co mówię, mam tu, przed sobą, na moim stole.
Dosiągłem nakoniec celu, do którego tak dawno dążę, atoli zamiast niebiańskiéj radości, trwogę uczuwam.
Natchnij mię, o Boże! bo od tajemnicy którą posiadam, zależeć może los trzech osób: Reginy — Justa — pana de Montbar.
Przedwczoraj i wczoraj Regina była bardziéj niespokojna, bardziéj niż kiedykolwiek znękana.
Po dosyć krótkiéj rozmowie z mężem, przez większą część dnia pisała; lecz nie dała mi żadnego listu do odniesienia.
Gdy przyniosłem drzewo do jéj gabinetu, widziałem że rzuciła na kominek papier zdarty i zgnieciony; rozpalając ogień, zdołałem ukryć na boku, w popiele, kilka urywków tego papieru jéj ręką zapisanego i w gałkę skręconego. Po jéj wyjściu, czémprędzéj wpadłem i wyjąłem z kominka ten urywek, już znacznie nadpalony, był to szczątek listu lub bruljonu listu do pani Wilson, naówczas nieobecnéj w Paryżu.
Wyczytałem następne słowa:
— „........Rozmówiłam się tedy z mężem, wie o wszystkiém;... zresztą, znalazłam go....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

.....w trzech dniach wszystko ma być skończone... Osądź czy widzieć cię, czy się z tobą naradzić potrzebuję! Tracę głowę;... ale wiem że nie możesz odstąpić dziecka i przybyć do Paryża... To téż...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„W okropnym zostaję kłopocie; uciec z Justem, poświęcić mu życie moje, przyjąć ofiarę jego życia, ukryć się w jakiém nieznaném ustroniu i tam zostawać razem szczęśliwi aż do śmierci, nieznani, zapomnieni, o! byłoby to niebo dla mnie!... Justowi tylko jednemu powierzyłabym w ten sposób mój los....
„Dla czegóż więc wahasz się? powiész.
„Oto dla czego:
„Haniebna zniewaga cięży nad pamięcią matki mojéj... a na łożu śmierci powiedziała mi: Umieram niewinna... Jest więc niewinna... wierzę jéj, wiém o tém, czuję to: ale dowody dla usunięcia jéj niesławy, które wynaleźć po dwakroć miałam nadzieję, aż dotąd jeszcze uchodzą rąk moich;... w oczach świata, w oczach ojca, którego życie gaśnie wśród okrutnéj walki przywiązania do mnie odrazą jaką go przejmuję, od czasu jak sądzi że nie jestem jego córką... w oczach mojego ojca, powtarzam, matka moja była winną... Rozgłos o ucieczce mojéj z Justem, dobije go, powié: Jaka matka taka i córka! Błąd mój zatém byłby nową zniewagą dla pamięci matki... Czy to pojmujesz!...
„Droga przyjaciołko, jakaż to przepaść serce ludzkie!...
„Kocham Justa... tak jest, kocham go czule, z dumą ci to wyznaję, bo ta miłość czysta jest dotąd... skoroby taką być przestało, natychmiast opuściłabym pana de Montbar.
„Posłuchaj mojego wyznania, droga przyjaciółko, wyjawię ci skrytości mego serca, bez wstydu bez dumy, jakbym wyjawiła przed matką. — Trzy razy kochałam — to wiele; — ale cóż temu winnam! Gdyby przedmiot piérwszéj mojéj miłości został był jéj wiernym i godnym... raz tylko w życiu byłabym kochała.
„Ta piérwsza miłość poczęła się jeszcze w dzieciństwie...
„.... To téż wspomnienie tej niegodziwej miłości, nie jest dla mnie ani przeszłością... ani pociechą ani smutkiem... jestto nicość... coś co nigdy nie istniało.

„Wolna... potém kochałam mojego męża, jak mi już kochać więcéj nie godzi się, bo nawet miłość moja dla Justa, nie może być tak prawą, bo smucę się, wstydzę, kiedy mu powtarzam, lubo szczerze, te same prawie wyrazy, te same zapewnienia przychylności, które już kto inny równie szczerze wymówione słyszał z ust moich. Bo miłość jeden tylko ma język... A potém, miłość moja dla Justa, zrodzona wśród łez, wśród trosk okropnych; korzeń jéj jest gorzki, i owoce równie gorzkie; lecz niestety! nie mam już wyboru, wolę tę miłość pełną zgryzot, udręczeń i goryczy, niż ponure, samotne, rozpaczliwe życie jakie wiodłam od dawna... a którego bez ciebie, bez twojej tkliwéj przyjaźni, nigdy bym tak długo nie znosiła....
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„... Od pół roku już zaślubiona, szczęście moje było bez granic, gdy piérwsze podejrzenie obudził we mnie list bezimienny......

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„.... Powiedziałam więc panu de Montbar: — Jerzy, w tym miesiącu trzy razy nie nocowałeś w domu; nie wypieraj się... za każdym razem opuszczałeś mię wieczorem, mówiąc żeś cierpiący, że idziesz do siebie... W godzinę późniéj wychodziłeś przez małe drzwiczki od ogrodu, przebywszy oranżeryą i stancyą Ludwika, — widzisz, że o wszystkiém wiem. Jerzy, dodałam łzami się zalewając, jednéj tylko rzeczy żądam od ciebie, to jest twojego zapewnienia żeś wolny od zarzutu... Wiem że pozory są zwodnicze... a chociaż czuję że wszelkie uniewinnienie się z postępowania twojego zawsze zbyt bolesném dla mnie będzie... jednak, mój Jerzy, uwierzę wszystkiemu co powiesz...bo koniecznie potrzebuję abym tobie ufała.....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Na te ckliwe słowa, mąż mój widząc że wiem o wszystkiém — zrazu skruszony, zgnębiony... wkrótce odpowiedział wyrazami pełnemi cierpkiéj dumy i pogardliwej wyższości; co większa.......

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„.... Zraniona w mojéj miłości, w godności kobiéty, w głębokiéj wierze małżeńskiéj, czułam że odtąd między nim a mną wzniosła się na zawsze lodowata przegroda; wpadłam w rozpacz, z któréj ty mię uleczyłaś.....
„...... Mimowolne przywiązanie popychało mię jeszcze ku mojemu mężowi, lecz je ukrywałam, bo oburzała się moja duma.....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Z czasem... i on także... ale wtedy będzie już zapóżno.....
„..... Wzgląd więc jedynie na pamięć matki mojéj wstrzymuje mię... Wszystko rozważyłam... długo się zastanawiałam... W téj chwili inne uczucie napełnia moje serce... uczuciu temu wszystko poświęcić jestem gotowa... a jednak......

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Urywki te wielkie mają dla mnie znaczenie.
Wahanie się Reginy pochodzące z obawy aby jéj błąd nie pogorszył pamięci matki i tak już zniesławionéj... to wahanie się, jedném słowem zakończyć mogę, potajemnie przesyłając Justowi wszystkie papiéry udowodniające niewinność matki Reginy.
Również uspokoić mogę księżnę, usuwając żal i wyrzuty jakieby w niéj wywołało rozłączenie się z panem de Montbar, bo jutro mogę podać Justowi... środki naocznego przekonania się, że książę nie zasługuje ani na litość, ani na poszanowanie, ani na żal; gdyż jego nałóg opilstwa, zamiast słabnąć, owszem wzrasta.
Dzisiaj dziwnym trafem słyszałem jak mówił do starego Ludwika, swojego sługi:
— Rozumiesz... kostium Pierrota płócienny z garbami... co tylko może być najbrzydszego... pamiętaj kupić...
— Ależ książę się nie ubierzesz...
— Alboż pod spodem nie można miéć przyzwoitéj sukni?
— Ah! to co innego — wzdychając rzekł Ludwik — i będę musiał zanieść to...
— Na ulicę Delfina, pod numer 3.
— A o któréj godzinie, mości książę?
— Jutro... przed ósmą wieczorem niechaj już tam wszystko będzie. Więcéj nic nie potrzeba... Powiész odźwiernemu żeby rozpalił ogień.
— A więc... książę... tonem wyrzutu przemówił stary sługa — znowu?..:
Na nieszczęście nie mogłem słyszeć końca rozmowy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Mogę więc teraz, w nocy, uczynić Justa świadkiem jakiéj nowéj, haniebnéj rozpusty, udzielając mu wiadomości które posiadam.
A czyż Regina wówczas jeszcze wahać się będzie z ucieczką?

Skoro Justowi winna będzie sławę matki swojéj, do jakiegoż stopnia wzrośnie naówczas jéj wdzięczność! Skoro się przekona o nikczemności męża, cóż ją dłużéj powstrzymać zdoła?
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

O! wiem jak wielką przyjmuje na siebie odpowiedzialność... bo.
Czyliż duszą i sumieniem przekonany jestem, o ile człowiek przekonany być może, — że Regina szczęśliwa będzie z Justem?



3 lutego 18...

To co widziałem i o czém dowiedziałem się wikła moje postanowienia i niepodobnego do wiary nabawia mię kłopotu.
W południe moja, pani oddała mi wielki zapieczętowany skrypt mówiąc:
— Zanieś to do pana de Montbar... i czekaj na odpowiedź.
Poszedłem do pokojów księcia, dosyć odległych od apprtamentu jego żony. Nie znalazłszy starego Ludwika w przysionku w którym ciągle przesiaduje, przebyłem rozległą biblioteczną sale, nie zastałem w niej nikogo i zwolna zapukałem do nieco otwartych drzwi od gabinetu księcia.
— Wejdź... odrzekł mi głos pana de Montbar; niezastanawiając się wtedy że książę nigdy mię nie tykał, lekko pchnąłem jednę połowę drzwi.
Z powodu rozkładu miejsca, tylko z boku widziałem księcia; siedział oparty na biurku i zdawał się bacznie i smutnie wpatrywać w przepyszny portret Reginy, matowany wkrótce po jej zamężciu. Na twarzy księcia, na któréj dostrzegłem ślady świéżych łez, był wyraz tak bolesny, tak rozpaczliwy, że mimowolnie uczułem współczucie i litość dla tego człowieka, który jak dotąd mniemałem nie miał czucia dla nieszczęścia. Myśl nagła jak błyskawica przebiegła mi po głowie: Książę ciągle kocha swą żonę, i może tylko przez dumę miłość tę ukrywa.
Przerażony podchwyconą tajemnicą, wtedy dopiéro pomyśliłem że książę mówiąc mi wejdź — sądził że mówi do starego Ludwika, przed którym wrażeń swoich nie ukrywał.
Szczęściem zatrzymałem się na progu otwartych drzwi, książę zaś tak był pogrążony w myślach, iż nawet nie dostrzegł obecności mojéj.
Wtedy wtył się cofając, w nadziei że mię książę nie widział, ukryłem się za uchylone drzwi i znowu mocniéj zapukałem.
— Ależ wejdź... Ludwiku, — powiedział książę de Montbar.
— Mości książę... to nie Ludwik — odpowiedziałem nie pokazując się.
— A któż tam? — opryskliwie zapytał pan de Montbar i usłyszałem że wstaje i podchodzi ku drzwiom, które otworzył zupełnie.
— Czego chcesz? — rzekł mi ostro i niekontent.
— Pani przysyła ten papiér. Kazała mi zaczekać.
I oddałem skrypt mojemu panu.
— Dobrze... powiedział — zaczekaj w bibliotece.
W kilka minut późniéj oddał mi inną grubą kopertę, mówiąc:
— Odnieś to pani de Montbar.
Zamyślony wróciłem do księżny.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tak jest, głębokie i bolesne wzruszenie księcia, wpatrującego się w portret żony, miesza wszelkie moje myśli... on ją jeszcze kocha... on ją zawsze kochał namiętnie. Ale w takim razie jakże pojmować jego powrót do niecnych nałogów? Nie, nie, to niewczesne uwielbianie, jest tylko chymerą, fantazją chwilową!... Taki człowiek nie zdoła nigdy zapewnić szczęścia Reginy... przeszłość aż nadto o tém przekonywa.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

To com się dowiedział od starego Ludwika w chwili poufnego wylania się, wznieca we mnie nowe powątpiewanie.
Jeden tylko mam sposób naocznego przekonania się o prawdzie: jutro będę się widział z księciem, pomówię z nim, muszę koniecznie zgłębić myśli jego.
Potém roztsrzygnę między nim a Justem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


4 lutego o piątéj z rana.

Stało się.
Po surowéj i bezstronnéj rozwadze w ciągu téj dziwnéj nocy, nabyłem niezawodnego przekonania o charakterach Reginy, Justa i księcia.
Wszystko prawnie roztrząsnąłem w trybunale sumienia mojego... i powziąłem ostateczne postanowienie.
Niech więc dzisiaj jeszcze spełni się przeznaczenie Reginy, Justa i księcia...
Przed wieczorem wszystko będzie między niemi roztrzygnięte.
Bóg zna moje zamiary... wié że są czyste, prawe, bezinteresowne; przebaczy mi zatém, jeżeli pobłądziłem w dobrem które uczynić pragnąłem...
Oto co zaszło.
Wczoraj powiedziałem Reginie:
— Śmiem prosić księżny pani o łaskę.
— Cóż to Marcinie?
— Jeżelim dziś niepotrzebny, prosiłbym księżny pani o pozwolenie wyjścia wieczorem... mam interes który mię może do późna zatrzyma.
Księżna spojrzała na mnie dosyć zdziwiona, potem niby coś sobie przypominając, odpowiedziała z uśmiéchem:
— Ah! rozumiem, wszak to teraz zapusty...Idź... idź... baw się dobrze; ale nie nadużywaj — dodała, — mówię ci to Marcinie, dla tego żeś dobry, bardzo porządny i bardzo spokojny sługa... a nieraz na nieszczęście lada okoliczność zamienić może najlepsze obyczaje.
— Księżna pani z téj strony może być spokojną...
— Dobrze... idź...
I wyszedłem.
Dziwna rzecz... w ciągu tego zyskanego wieczoru postanowić miałem o losie mojéj pani.
Wiedziałem od starego Ludwika że książę nie będzie w pałacu na obiedzie; wypadło mi zatém czekać go wieczorem na ulicy Delfina, a potém śledzić dokąd się uda.
Za nadejściem nocy, poszedłem do kostiumera przy ulicy Ś. Honoryusza, i kupiłem ubiór pierrota w niebieskie i białe kraty, zupełnie podobny do ubioru księcia, potém... (szczegóły te w obecnéj chwili uważam za śmieszne i dziecinne, lecz wszystko byłoby stracone, gdyby książę mój pan, był mię poznał), potém udałem się do kupca farb, opatrzyłem się w pęcherzyki farb białéj, czerwonéj i czarnéj, kupiłem pęzelek i butelkę oliwy, tak przygotowanéj, aby malowidło bardzo prędko wysychało.
Potém poszedłem do poczciwego Hieronima, woźnicy fiakra, o którym zawsze mile pamiętałem, i którego jeszcze wczoraj zawiadomiłem aby gotów był na moje usługi od szóstéj wieczór do szóstéj z rana.
Maska zielonego djabła i druga ozdobiona słoniową trąbą, które kupiłem u kostiumera, miały ucieszyć dziatwę Hieronima.
Zastałem tylko jego dobrą, poczciwą żonę.
— Ah! dzień dobry, panie Marcinie, — rzekła mi — musisz poczekać na męża; obiecał że wróci na szóstą godzinę, ale pan wiész że w zapusty, to fiakr nie zawsze może jak chce.
— Dopiéro na ósmą koniecznie potrzebować go będę, mamy więc jeszcze dosyć czasu.
— O! on nie chybi; dla pana toby wszystkich gości powysadzał na bruku.
— Tymczasem moja dobra pani Hieronimowa, pozwól mi przebrać się w tym oto gabinecie, a skoro Hieronim powróci, proszę nie mów mu że ja tu jestem, pragnę wiedziéć czy mię pozna.
— Bądź spokojny panie Marcinie, ale to będzie bardzo zabawne... Co za figiel!
W alkowie przyległéj szczupłemu mieszkaniu Hieronima, naprzód wdziałem na moję odzież kostium pierrota, i zaraz wyglądałem daleko grubszy, a tém samém daleko niższy niż jestem w istocie, potem przed lusterkiem, kolorem różowym, białym i czarnym oraz wysuszającą oliwą, tak sobie twarz pomalowałem, że niepodobno było aby mię ktokolwiek mógł poznać pod dziwacznemi gzygzakami tych świetnych kolorów. Co większa włosy objąłem pęcherzem i mocno nacisnąłem sobie na głowę siwą, długą, puklastą perukę, na któréj umieściłem pierrocki kapelusz.
Nigdy nie zapomnę dziwnego wrażenia jakiego doznałem w ciągu tych przygotowań komicznych a jednak dopełnianych tak serjo, tak rozważnie, bo to przebranie postawi mię w możności spełnienia nadzwyczaj ważnego zamiaru...

Koniec trzeciéj części Pamiętników Marcina.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.