Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom VIII/PM część III/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


38.
Dziennik Marcina.
(Ciąg dalszy).
6 marca 18...

......Otóż wróciliśmy z krótkiéj podróży, jaką Regina zwyczajnie w rocznicę śmierci matki do jéj grobu odbywa.
Julia i ja towarzyszyliśmy księżnie. Powóz przejeżdżał obok kamiennego krzyża, przy którym niegdyś znalazłem zakrwawiony szalik Baskiny.
Jakich doznawałem wrażeń przybywając do wsi, w któréj upłynęła piérwsza młodość moja przy Klaudyuszu Gérard!... ileż obudził we mnie wspomnień widok skromnego cmentarza, na którym po raz piérwszy ujrzałem małą wtedy Reginę!
Co za przeznaczenie! Wracam tu... z nią... po tylu latach!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pasorzytne zioła pokryły grobowy kamień; wiatr obalił daszek który niegdyś zbudowałem dla ochronienia Reginy od niepogody, gdy się tam modlić przybywała... Takie zaniedbanie boleśnie ją dotknęło; była zdziwiona i rozgniewana, widząc że od lat trzech żądanie jéj tak źle spełniano, kiedy przedtém, rzekła mi, grób jéj matki zawsze z pobożną troskliwością pielęgnowano, strojono kwiatami i krzewami.
Niestety! Regina i teraz jeszcze nie powinna była wiedzieć... że to ja przez miłość przyjąłem na siebie ten religijny obowiązek.
Posłała mię z zażaleniem do plebana, wszakże przystała była na wszelkie warunki dotyczące utrzymania grobu jéj matki. Dawny zajadły nieprzyjaciel Klaudyusza Gérard nie poznał mię; na usprawiedliwienie rzekł: „ że teraz nie miał już, jak dawniéj, nauczyciela na swoje rozkazy do pielęgnowania cmentarza, gdyż szkoła braciszków od ośmnastu miesięcy zajęła miejsce szkoły gminnej.”
A więc ksiądz dopiął swego... nauczyciela, krajowca, Francuza wypędzono... a tajemnicze narzędzia Rzymu zawładnęły oświatą i téj także gminy.
Regina rozkazała mi abym podwoił, a nawet w czwórnasób powiększył summę którą corocznie płaciła, byleby na przyszłość grób ten jak najstaranniéj utrzymywano; pleban był w tym względzie sumienny: kazał sobie zapłacić tylko dwa razy tyle co dawniéj... i to z góry; czynił najpiękniejsze obietnice... daremne jednak będą... bo przedajna ręka nie uczyni tego nigdy co ja przez poświęcenie czyniłem................ Otóż więc wróciliśmy. Dwa listy od kapitana Just czekały na księżnę, często bowiem do siebie pisują...

20 kwietnia 18...

O nieskończona radości!.. jestem zdaje się na drodze naprawienia pamięci matki Reginy...
Listy porwane z jej grobu, nakoniec w części przeczytać potrafiłem, dzięki samotnéj i wytrwałéj nauce niemieckiego języka, którą na nowo z całym zapałem rozpocząłem od czasu przybycia mojego do pałacu Montbar... Odgaduję i w części przeczuwam prawdę, dotąd jeszcze niejaką tajemnicą pokrytą...
Jeżeli nie jestem w błędzie, jakże bohatérsko, jak wzniosłe matka Reginy poświęciła się dla przyjaźni!....



12 maja 18...

Książę coraz częściéj dopuszcza się znowu nocnych wycieczek; po całych nocach spędzonych w oknie niezamieszkanego pokoju, z którego widać aleję wiodącą do drzwiczek ogrodu, dwakroć dostrzegłem jak otulony płaszczem książę wracał do domu. Poczciwy stary Ludwik, który zapewne czeka na niego w umówioném miejscu, podpierał jego kroki. Pan de Montbar wszedł do swoich apartamentów przez oranżeryą i korytarz, do którego przytykają skryte schody wiodące do pokoju Ludwika.
Od dwóch miesięcy zdrowie pana de Montbar zwątlone, może w skutku niesfornego życia. Rzadko kiedy jada z księżną, i pod pozorem dosyć częstéj słabości, u siebie osobno do stołu nakrywać każe. Ciągle jest ponury, milczący, zaniedbuje się, on niegdyś tyle wytworny.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Korrespondencya miedzy księżną a kapitanem Just trwa bez przerwy. Dzisiaj znowu zaniosłem na pocztę list Reginy do niego adressowany.
Długo list ten trzymałem w reku, patrząc nań z boleśnie ściśnioném sercem i gorzką ciekawością; tylko co nie dopuściłem się niegodziwego nadużycia zaufania... Szczęściem przezwyciężyłem pokusę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Mniejsza o to... wiém że się kochają. O! ileż... cierpiałem... ileż jeszcze cierpię gdy o tém myślę!...
...Lecz odważnie! odważnie, biédne zbolałe serce moje! Zbliża się przesilenie namiętności Reginy, jakiekolwiek zaś ono będzie, zawsze wpłynie stanowczo na przyszłość księżny. W téj chwili... najważniejszéj pewno w całém jéj życiu... może jéj jeszcze potrzebnym będę; ale skoro się jéj los ustali i moja powinność spełniona będzie.



10 czerwca 18....

Tego poranku niespodziane spotkanie mocno mię wzruszyło, i zarazem w daleką przeszłość cofnęło...
Idąc wybrzeżem d’Orsaj, dosyć pustém w téj chwili, jakiś człowiek blady, chudy, z zarosłą brodą, nadzwyczaj brzydki, łachmanami odziany, lecz z pozoru łagodny i bojoźliwy, drżąc wyciągnął do mnie rękę; dwie wielkie łzy błyszczały mu w oczach, rzekł mi po cichu stłumionym głosem:
— Panie... panie... litości!...
Od czasu jak sam doświadczyłem rozpaczy człowieka bojaźliwego i uczciwego, który żebrać musi, obojętnym być nie mogę na tak smutną ostateczność: poszukałem więc drobnych i gdym je wkładał w rękę tego biedaka, zblizka mu się przypatrując, zadrżałem na widok jego uderzającéj i zarazem komicznej brzydoty... Tysiąc wspomnień obudziło się w moim umyśle... zawołałem:
Leonidas Rekin!
Był to on... biédny Leonidas! Co za radość! Znalazł we mnie zbawcę: dałem mu bardzo mało, ale przynajmniéj dosyć na tygodniową opłatę schronienia i posiłku; mam nieco rupieci, które go przyzwoicie odzieją, i postaram się aby losem jego zajęła się panna Astarté wszechmożna pokojówka Pani ministrowéj.
— Ukończywszy zawód człowieka ryby, i wiodąc tyle nędzne życie, jak ci to po krótce opowiedziałem mój dobry Marcinie, — zakończył Leonidas, po dosyć długiéj ze mną rozmowie, — pojmujesz łatwo że przyjmę jakiekolwiek miejsce bylebym tylko miał dach, odzież i chleb.”
A gdym mu wspomniał o posadzie biurowego posługacza, a może nawet woźnego, zacny laureatus uniwersytecki z powątpiewaniem melancholicznie uśmiechnął się, mówiąc:
— Dla czegóż nie ofiarujesz mi od razu posady Wielkiego mistrza uniwersytetu?...
Poszedłem do ministeryum sprawiedliwości, ale nie zastałem panny Astarté. Pójdę drugi raz, bo muszę koniecznie dostać jaką posadę dla Leonidasa.



17 czerwca 18....

Utrzymujemy w pałacu rozmaite dzienniki lecz księżna zwykle czytuje Dziennik sporów. Razu jednego, po wyjeździć Reginy, znalazłem u niéj ten dziennik, atoli wycięto w nim blizko pół kolumny. Zdziwiony tą okolicznością, gdy wyszedłem z jakiémś zleceniem księżny, wstąpiłem do czytelni i zażądałem tego numeru Dziennika sporów. Otóż ów ustęp wycięty przez Reginę w exemplarzu pałacowym, przeczytałem i przepisałem; brzmiał on następnie:

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
„W jednym z tutejszych dzienników czytamy następującą wiadomość, którą spieszymy się powtórzyć:

„Nie zapomniano jeszcze bohaterskiego czynu, który w 1831 roku z taką sławą pokrył naszę armią w Afryce: porucznik lgo pułku inżenieryi, odcięty z dwudziestu pięciu żołnierzami w marabucie, z nadludzkiém męztwem przez dwa dni i jednę noc wytrzymywał natarcie dwóch czy trzech set kabylów: dwa razy przypuszczano szturm, dwa razy odparł go waleczny kapitan na czele małego oddziału, podżeganego jego śmiałością i przykładem; chociaż cięty pałaszem w czoło, choć mu kula utkwiła w ramieniu, nieustraszony ten oficer ostatni ustąpił z murów, na które najpierwszy był wskoczył. W ciągu tej potyczki, sześciu żołnierzy ubito, trzech zaś ciężko raniono. Nazajutrz wieczorem zabrakło żywności oblężonym; Arabowie porozpalali ognie i jak poprzedniego dnia rozłożyli się obozem w koło marubata, sądząc że tę garstkę żołnierzy głodem do poddania się zmuszą. Porucznik, postanowił wykonać wycieczkę i przerżnąć się przez Arabów; zgromadził swych żołnierzy, kazał im przysiądz że nie opuszczą trzech ranionych, którychby nielitościwie rozsiekano; nakoniec do tego stopnia zelektryzował swój mały oddział, że wycieczka o północy dokonaną zastała. Walka była zajadła; lecz dzięki ciemnościom i rzadkiéj odwadze żołnierzy, z liczby których znowu pięciu poległo, jedenastu pozostałych i ich dowódzca przerżnęli się przez obóz i z trzech ranionych dwóch ocalili. Przez całą noc porucznik lózował się wspólnie z żołnierzami i z kolei niósł rannego sierżanta, którego bardzo lubił... O świcie, mały ten oddział skupił się, przeczuwając że będzie ścigany i otoczony: na szczęście spotkał dwa bataliony piechoty maszerujące do Oranu. — Ten nieustraszony oficer nazywa się Just Clémet; już poprzednio za świetny czyn dekorowany na polu bitwy, obecnie w nagrodę swojego męztwa mianowany został kapitanem.
„Atoli pan kapitan Just Clément, syn znakomitego doktora Clément, nielylko jest nieustraszonym żołnierzem, lecz nadto pierwszego rzędu uczonym. W roku zeszłym akademia umiejętności, większością głosów mianowała go swoim członkiem do oddziału matematycznego. Zapewniają nas, że uczynił znakomite odkrycie, które odtąd ochroni robotników w kopalniach od jednéj z najsmutniejszych przygód, na jakie narażają się w niebezpiecznych pracach swoich. Widzimy więc, że mało kto tak zaszczytnie odpowiedział swojemu powołaniu jak pan kapitan Clément. Nie dosyć że już pokilka kroć przelewał krew na polu bitwy, że mimo swojéj młodości, jest jednym z najznakomitszych reprezentantów nauki, zyskał on nowy tytuł do publicznego współczucia przez odkrycie, które uchroni od strasznego niebezpieczeństwa tysiące robotników i tak już wiodących najprzykrzejsze i najpracowitsze życie.”...
Pojąłem z jaką radością, z jaką dumą, Regina czytać musiała ten ustęp, tyle dla Justa pochlebny...
Przebiegając machinalnie inny dziennik, oczy moje padły na drugi artykuł, który także przepisałem:
„Piszą nam z *** (stolicy jednego z północnych krajów).
„Ósmego bieżącego miesiąca, w teatrze nadwornym dano widowisko, którego pamięć na długo przechowają wszyscy, którzy mieli szczęście znajdować się na tej dramatycznéj uroczystości.
„Sławna Baskina, ta przecudna tragiczno liryczna artystka, ziściła nasze życzenia, przyjęła udział w naszéj operze królewskiéj. Po przybyciu z Włoch, sławna Baskina, występując w Armidzie Gluka, w obec Najjaśniejszéj rodziny i całego dworu, odniosła najświetniejszy tryumf. Nigdy w naszym kraju żaden artysta nie wzbudził równie powszechnego podziwu.
„Król, w ciągu widowiska, raczył kilka razy wychodzić z swojéj loży i oświadczać znakomitéj artystce podziwienie jakie w nim wzbudziła, a zaś po ostatniej aryi drugiego aktu, Najłaskawsza Monarchini nasza, ulegając niepokonanemu zachwyceniu, rzuciła bukiet na scenę. Przykład Najjaśniejszéj Pani naśladowały wszystkie damy dworu, i wnet mnóstwo bukietów otoczyło sławną artystkę. Nie poprzestając na tak pochlebnéj oznace najwyższego zadowolenia swojego, Najdostojniejsza Monarchini nasza zapragnęła sama powiedzieć parę uprzejmych słów boskiéj śpiewaczce, a król w dowód niesłychanego w teatralnych rocznikach zaszczytu, raczył sam zejść na scenę po pannę Baskinę i wprowadzić ją do tronowej loży. Najjaśniejsi Państwo, równie jak Ich Książęce Wysokości, objawili artystce swoje wysokie zadowolenie; nakoniec królowa raczyła zdjąć z swéj szyi przepyszną brylantową kolię i przyodziać nią szyję wielkiéj artystki. Ta, powodowana uczuciem uszanowania i wytwornéj przyzwoitości, wdzięcznie przyklękła przed naszą Najłaskawszą Monarchinią, przyjmując z jéj królewskich rąk dowód tak wysokiéj łaski.
„Tę rozrzewniającą scenę, która że tak powiemy miała miejsce w obce całéj publiczności, powitano jednogłośnym okrzykiem, nawet obecnością Najjaśniejszych Państwa niepowstrzymanym, a zresztą zastosowanym zarówno do nich jak i do nienaśladowanéj artystki, któréj talentowi i gieniuszowi tak znakomity hołd królewska familia oddawała.
„Nie potrzebujemy wspominać, że najznakomitszy świat naszéj stolicy, spiera się o rzadkie i kosztowne chwilo któremi na korzyść jego ta znakomita śpiewaczka rozrządzać może. Największe damy, najwięksi panowie otwierają swoje salony téj sławnéj artystce, która z gieniuszem łączy wdzięk i czarowną piękność, rzadkie wykształcenie, godność i przyzwoitość, a to dowodzi, że artystka ocenia ileśmy jéj winni, a zarazem pojmuje ile nawzajem winna znakomitym osobom, które ją obsypują oznakami przywiązania i podziwienia.”

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

A tak Baskina, ufając własnemu gieniuszowi wytrwałą pracą, w kilku Jatach dopięła celu, mimo nędzy, odrazy i tysiącznych przeszkód.
Serce moje drgało z radości, łzy mi stanęły w oczach gdym czytał powyższy artykuł o głośnéj europejskiéj sławie towarzyszki lat dziecinnych... owéj Baskiny, córki ubogiego stelmacha, Baskiny skoczki, włóczęgi, ulicznéj śpiewaczki.
O mój Boże! z takiego położenia wznieść się tak wysoko!... I to sama, biédna, opuszczona... z sercem skalaném, obumarłém... chociaż nie miała jeszcze lat szesnastu!
Wspomnienie to umniejszyło mi radości, a serce moje ścisnęło się na myśl, że może wśród upojeń sławy, wśród królewskich pieszczot, Baskina nie jest szczęśliwą... Niestety! wdzięki, dowcip, piękność i gieniusz, sława rozlegająca się po całéj Europie, miały posłużyć za straszną broń do spełnienia zamierzonéj zemsty Baskiny, pragnącéj podług własnego wyrażenia wypłacić się okropnym odwetem.
Niestety! Baskina nie mogła być szczęśliwą, bo zemsta chociaż zaspokojona, pozostawia w sercu tylko smutek i gorycz.
Czyż podobna, o Boże! aby przedwczesne poniżenie w jakie sieroctwo i nędza wtrąciły Baskinę, zniszczyć mogły w samym zarodzie byt najpiękniejszy, najszczytniejszy, o jakim kiedykolwiek kobiéta zamarzyć mogła?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przynajmniéj wiem gdzie przebywa Baskina, i będę mógł pisać do niéj.
Po dalszym ciągu wiadomości o Baskinie, czytano w tymże samym dzienniku:
„Z powodu tak sprawiedliwego hołdu, oddawanego za granicą jednéj z najznakomitszych artystek naszych, z prawdziwém zadowoleniem donosimy publiczności, że wyszedł z druku tom nowych poezyj pana Baltazara Roger: on najpiérwszy opiewał cześć panny Baskiny. Nie wątpimy o powodzeniu tego nowego dzieła poety, który na zawsze stanął w rzędzie najznakomitszych naszych wieszczów...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


18 czerwca 18....

Cóż to za tajemnica? Od dwóch miesięcy książę prawie ciągle zostaje u siebie zamknięty; mężczyzna czterdziestoletni, bardzo poważny, przychodzi każdego poranku, po parę godzin zostaje sam na sam z panem de Montbar, i znowu wraca po południu.
Przybyło do pałacu kilka pak z książkami. Stary Ludwik, niegdyś stroskany, znękany, coraz staje się weselszym, sam książę nawet zdaje się być spokojnym, rozważniejszym, rzadko kiedy wychodzi; widać że się zajmuje naukami; niekiedy z rana przychodzi do pani, atoli w ich stosunkach zawsze jednaka panuje obojętność.
Z wielkiego bawialnego salonu, z pomiędzy innych familijnych portretów, przeniesiono do gabinetu księcia portret marszałka księcia de Montbar, zarazem wojownika i męża stanu, człowieka bardzo znakomitego, słusznie wsławionego, który w swojéj epoce silnie i pomyślnie wpływał na sprawy kraju.
Dlaczegoto książę kazał przenieść do swojego gabinetu portret tak dostojnego naddziada? Czy dla przejęcia się jego przykładem? Miałżeby nakoniec zrozumiéć nicość życia jakie prowadzi? Jakiż wpływ ta zmiana księcia wywrze na jego stosunki z Reginą? Czyliż skutkiem zazdrości dla kapitana Just, którego prace niedawno zwróciły na się publiczną uwagę, książę poznał nakoniec własną nicość i pojął stanowisko jakieby mógł i powinien zajmować w święcie?
Będzie to dla mnie przedmiotem ważnéj rozwagi.
— Cóż przecie robi u siebie książę prawie ciągle zamknięty? — spytałem raz Ludwika.
Starzec z zadowoleniem tajemniczo poruszył głową i odpowiedział mi:
— Pracuje...



19 czerwca 18....

Dzięki Bogu, biédny Leonidas Rekin na zawsze już zabezpieczony od nędzy; wakowała posada woźnego, ubiegały się o nią osoby wielki wpływ mające, lecz Astarté i tu przemogła. Ta wyborna dziewczyna uwiadomiła mię właśnie, że już mianowano Leonidasa.



20 sierpnia 18....

Już przeszło miesiąc upłynął, jak widziałem starego Ludwika tak zadowolonego z nowych zatrudnień swojego pana. Teraz ten zacny sługa znowu smutny i znękany. — Uważam również, iż od niejakiego czasu, nieznajomy który codzień zamykał się z księciem, zrazu nie tak często zaczął przychodzić, a nakomec blizko tydzień jak zupełnie bywać zaprzestał.
Książę wrócił do dawnego trybu życia; często wyprawia u siebie dla przyjaciół śniadania, które trwają po dwie lub trzy godziny. — Wtedy pan nie obiaduje w pałacu i wraca bardzo późno. Już od kilku dni nie widział się z Reginą; nocne jego wycieczki powtarzają się częściej niż przedtem.
Byłem więc w błędzie.



22 sierpnia 18...

Odwiedziłem starą Zuzannę, mamkę kapitana Just. Wkrótce ma przyjechać — rzekła mi, i cały kwartał zabawi w Paryżu.
Odwagi, o! mój Boże! odwagi!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


28 sierpnia 18....

Dzisiaj z rana przyniosłem księżnie list ze stępieni z Metz.
O południu, gdym jój podawał herbatę, rzekła:
— Pojutrze pamiętaj dopilnować, aby jak najraniéj odświéżono wszystkie kwiaty w moim salonie.
Zrozumiałem... ona go spodziewa się po jutrze.



24 sierpnia 18...

Książę o czwartéj godzinie rano wyjechał do swojéj majętności Montbar; wczoraj nie był w domu na obiedzie, odjeżdża więc nawet bez pożegnania z Reginą.
Tak nagły wyjazd, w dzień przybycia kapitana Just?...
To rzecz szczególna.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


25 sierpnia 18....

Twierdzę, jak niegdyś Baskina: że są dziwne fatalności.
Dzisiaj po kilkomiesięcznéj przerwie, Regina znowu widziała się z kapitanem.
Otóż co mi się przytrafiło:
Czas był przepyszny, zdolny rozradować najsmutniejsze nawet serce;... dla mnie jednak słońce zdawało się być zamglone, a uśmiechające się niebo siwe, smętne... przeczuwałem, że w tym dniu doznam srogich męczarni.
O siódméj z rana wszedłem do appartamentu księżny i z wielkiém mojém zdziwieniem zostałem ją już w gabinecie, ubraną i gotową do wyjścia.
Nigdy może Regina nie wydała mi się piękniejszą, jéj wabna świéżość walczyła o piérwszeństwo.



z świetnym blaskiem słońca padającego na jéj twarz promieniejącą miłością i nadzieją!... czysta, przezrocza cera, gładka jak szkło na którém nie widać najmniejszego zgięcia, nie okazała najmniejszéj plamki, najlżejszéj skazy; złote promienie słońca przenikały ją, złociły i blask jéj jeszcze świetniejszym czyniły.

Pani moja ubrana z prostotą, miała na sobie białą w niebieskie pasy płócienkową suknię poranną, a z pod słomianego kapelusika podbitego różową marseliną, wyglądały gęste sploty jéj czarnych włosów; w chwili gdy wchodziłem okrywała się lekkim białym szalem z chińskiej krepy. Gdy się w tył wygięła i nieco odwróciła poprawiając ten szal na ramionach, postać jéj przybrała tak rozkoszną uroczość, żem nie mógł oderwać od niéj wzroku, mimo że postanowiłem był unikać tak niebezpiecznego upojenia.
— Sama pójdę wybrać kwiaty u kwiaciarki, — rzekła mi Regina, — bo nie przysłałaby mi takich jak żądam;... jeżeli je przyniosą pierwéj nim wrócę... poczekasz na mnie, bo razem je ustawiać będziemy.
— Dobrze, mościa księżno.
I pospieszyłem otworzyć jéj drzwi wiodące na Wielkie schody.
Widziałem jak schodziła żywa... lekka... skrzynia... jeżeli tak rzec można... bo jéj małe nóżki w czarnych bócikach ledwo dotykały szerokich marmurowych stopni.
— Może, ona biegnie na miejsce schadzki które jéj kapitan naznaczył w dniu swojego przybycia, pomyśliłém truchlejąc.
Na tę myśl, zdało mi się że żelazna dłoń serce mi przygniata... wyobraźnia wymalowała mi najszaleńszy obraz tego spotkania...
Dziwne są fatalności, jak mówiła Baskina...
Zostawałem pod okropną władzą tego przywidzenia, co mię do rozpaczy przywodziło drażniąc moję miłość, nienawiść i zazdrość, gdy wtém słyszę że mię przywołuje panna Julia, mówiąc:
— Marcinie... bądź tak dobry, pomóż mi zrobić porządek w sypialni pani...
— Owszem, — odpowiedziałem.
A dając się do ostatka powodować nieszczęsnemu losowi mojemu, śmiało poszedłem za panną Julią.
— Dotąd nigdy jeszcze nie wchodziłem do sypialnego pokoju mojéj pani... a dzisiaj... dzisiaj, wszedłem do niéj po raz piérwszy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nie, nigdy nie byłem w sypialni księżny, bo dzięki trwożliwej wstydliwości, rzadkiéj nawet w najlepiéj wychowanych osobach, Regina zaleciła wyraźnie aby same tylko kobiéty pełniły służbę w jéj sypialni, a nawet i drzewo do palenia tam przynosiły. Sama czuwała nad ścisłém wypełnianiem tego rozkazu, gdyż, wyjąwszy jéj rannych odwiedzin u mniemanéj paralityczki i dzisiejszego wyjścia, nie widziałem nigdy, aby moja pani wydalała się z pałacu przed pierwszą lub drugą godziną.
Wszedłem więc z panną Julią do tego pokoju, którego wnętrze nieraz widziałem odbite w zwierciedle galeryi obrazów... Trudno widziéć większą prostotę, a tém samem lepszy smak; pokój ten obity jest kaszmirową jasno pomarańczową materyą, podpinaną jedwabnemi niebieskiemi sznurami; drzewo łóżka znika pod mnóstwem pościeli przykrytej materyą podobną do obicia; sama tylko kotara jest z białego haftowanego muszlinu, równie jak podwójne firanki u okien. Meble z zamorskiego drzewa, wykładane są różnokolorowym fornirem; gotowalnia zaś i łazienki obite są staroświecką perską materyą, o tle szarém w wielkie różowe bukiety; biała marmurowa wanna, stoi dosyć opodal od ściany; gęsty kobierzec, w różnokolorowe palmy tkany, pokrywa całą podłogę.
Zrazu cieszyłem się żem nie sam wszedł do tego pokoju: wzniecałby nierozsądne urojenia, których widownią jest dla mnie tak często gabinet mojéj pani; atoli wnet postrzegłem że samotność w tém miejscu byłaby dla mnie mniéj niebezpieczną aniżeli towarzystwo panny Julii, gdyż jéj nierozważne paplotanie, ten przywilej pokojówek, wzbudziło we mnie nową męczarnią, którą z obojętną twarzą wytrzymać musiałem.
— W istocie bardzoś grzeczny Marcinie, że mi pomagasz, — powiedziała mi Julia, — znacznie przez to zyskam a czasie, a dzisiaj przyjdzie praczka; chciałam bardzo rano spisać bieliznę, ale pani tak wcześnie na mnie zadzwoniła... wystaw sobie o piątéj;... jeszcze spałam.
— Rzeczywiście, to bardzo rano.
— No, zmieńmy naprzód powłoczki i prześcieradła, pani lubi miéć codzień białe i świéże łóżko, — rzekła Julia podając mi jednę poduszkę abym z niej zdjął batystową, koronkami oszywaną powłoczkę, kiedy tymczasem sama zdejmowała drugą.
— Doprawdy? — odpowiedziałem drżącą ręką dotykając tkanki na któréj spoczywała głowa mojéj pięknéj pani.
— Ależ tak, dla Boga! — rzekła znowu Julia, — pani chce abym jéj słała codzień świeże prześcieradło; wprawdzie nie ma w tém nic dziwnego, bo przecież i koszule codzień zmieniamy, wszak tak Marcinie?
— Zapewne.
— A potém, tym sposobem pani jest pewna żem jéj łóżka nie usłała po angielsku.
— Jakto?... po angielsku?
— Nie wiesz tego? mówi się, łóżko posłane po angielsku kiedy nie zdjęto prześcieradła z materaca.
— Ah! rozumiem.
— Wtedy robią się na łóżku gniotące górki, a pani ma tak czule, tak delikatne ciało, że ją odgniata najmniejszy fałdek na batystowéj koszuli pod sznurówką. Ale, ale... kiedy mówimy o koszuli, podajno mi ją... tam leży w nogach łóżka. — Zwiążę ją razem z powłoczkami.
Podałem ją pannie Julii.
Lecz kiedy wziąłem tę lekką i miłą tkankę, przesiąkłą wonią Reginie właściwą, ręce moje skrzyżowały się tak namiętnie i gwałtownie, że pokojówka rzekła mi śmiejąc się.
— Ale dawajże Marcinie, jakże trzymasz tę koszulę!
— Bo... lękałem się... żebym jéj nie upuścił, wyjąknąłem.
Na szczęście panna Julia wybuchła śmiechem i rzekła nie zważając na moje pomieszanie:
— Cóż znowu! myślisz może, iż ją rozbijesz jak szklankę?
— Masz panna słuszność... ale... bo te koronki.
— I koronki także nie kruche, wy mężczyźni nic się na tém nie znacie; a teraz, zdejm prześcieradło ja tymczasem rozwinę drugie.
I drżącą ręką dotknąłem się jedwabnéj kołdry i prześcieradła mojéj pani... Jednak, mimo żem doświadczał cierpką rozkosz... rozbieranie tego łóżka przeczystego, uważałem za czyn niegodny, świętokradzki... ręka moja wahała się... lecz Julia rzekła:
— Prędko, prędko Marcinie,... śpieszmy się.
Wtedy zdjąłem kołdrę... Na pulchnym materacu pokrytym pomarańczową materyą, lekkie odciski wskazywały miejsce na którém spoczywała moja pani... odwróciłem się plecami do panny Julii... i zdjąwszy prześcieradło przyłożyłem usta do tego miejsca... kolana moje uginały się podemną, zaledwie na nogach ustać mogłem.
— Otóż, i prześcieradło rozłożone — powiedziała moja towarzyszka, — poruszajno dobrze materace mój Marcinie, a potém rozścielemy prześcieradło.
Potém z pełném litości westchnieniem panna Julia dodała:
— Ah! biedna kobiéta!
— O kim panna Julia mówi?
— A jużci... o pani... Myślisz może że kiedy taka ładna... młoda... i... i... słowem... pełna zdrowia, to jéj przyjemnie tak spać saméj i to już oddawna...
— Ah!... nie wiedziałem...
— Jednakże łatwo przecież widziéć że książę jest coraz gorzéj z panią... Już przeszło od roku zaryglowano drzwi wiodące do pokojów pana...
— Pojmujesz panna że nic o tém nie wiedziałem...
— O! ale my o wielu rzeczach wiemy... To téż Marcinie, przysięgam ci że o pani śmiało powiedzieć można... biedna kobiéta!
Taka rozmowa... w tym pokoju, przy tém łożu, okropną mi boleść zadawała.
W nadziei że ją krótko zakończę, rzekłem do panny Julii.
— Otóż i łóżko posłane... czy panna mię jeszcze potrzebujesz?
— Tak sądzę... przecież trzeba wypróżnić wannę! Klapa zepsuta; trzeba sznurek trzymać w reku żeby woda zupełnie wyciekła, straciłabym na tém najwiecéj czasu.
— Pani wyszła tak wcześnie, iż nie sądziłem że...
— Ze się kąpała? Ah właśnie! myślisz że ona się bez kąpieli obejdzie... Wreszcie teraz kąpiel prędko przygotować można, bo pani używa zimnéj wody... To téż kiedy ją wyprowadzam z téj wody zawprawnéj pachnidłem i potem sypie na jéj ramiona irysowy proszek... wtedy skóra pani nabiera takiéj świéżości i mocy, iż powiedziéć można że dotykasz marmuru...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

O kobiéty!... kobiéty! młode i piękne, czyste zakochane w mężu lub kochanku... niechże sypialnie wasze będą na zawsze niedostępne dla wszelkiego sługi, inaczéj... najskromniejszy, podobnie jak najnieokrzesańszy splami mimowolnie swojém spojrzeniem, swojemi myślami, żądzami, ten wstydliwy i święty przybytek. — Czyliż sama myśl podobna, nie wywoła na wasze twarze trwożliwego rumieńca wobec tego człowieka?... O! nie pojmujecie do jak okropnego obłędu doprowadzić go może wasze niedbalstwo pod tym względem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wrażenie w sypialni Reginy wywołało we mnie tyle bolesnéj zazdrości i zawiści przeciw szczęśliwemu kapitanowi Just, że po raz piérwszy opanowała mię piekielna pokusa...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nigdy nie byłbym powziął tak niegodziwych myśli, gdyby kapitan Just nie był przybył właśnie w dniu w którym zmysłowy zapał szalonéj miłości mojéj doszedł aż do obłędu podżeganego naturalnym następstwem mojéj służebności. Dotąd unikałem starannie wszelkiej ku niemu pobudki, widząc jak dalece wówczas miałem zmącony rozum.
Kapitan Just przybył o godzinie drugiéj. Twarz jego promieniła taką szczęśliwością, że podejrzenia moje co do porannéj schadzki, przemieniły się w okrutną pewność... a jednak wyznać winienem, późniéj przekonałem się że Regina była czystą.
— Dzień dobry Marcinie, — przyjaźnie rzekł mi kapitan, miło mi widziéć cię.
Szczęście czyni go tak serdecznym! pomyśliłem. I na głos dodałem:
— Zbyt pan jesteś łaskaw, panie Just.
— Ale co ci jest? żeś tak blady, zmieniony kochany Marcinie; czyś chorował po moim wyjeździe?
— Nie panie Just... zdrów jestem, ale jak to panu wiadomo, są dni... w których człowiek mniéj dobrze wygląda.
— Spodziewam się żeś kontent z twojéj służby?
— Tak jest panie Just.
— Tém lepiéj... czy księżna w domu?
— W domu panie.
Chciałem powiedzieć nie; było to głupio... lecz szczęście tego człowieka oburzało mię.
Poprzedziłem kapitana i oznajmiłem go Reginie.
Żywo postąpił ku niéj. Ona podała mu rękę: potém widząc że nieruchomy stoję na progu, spojrzała na mnie zdziwiona, mówiąc:
— Dobrze... dobrze...
Just także się ku mnie obrócił...
Zrozumiałem jak niedorzeczną byłaby moja dłuższa tam obecność, wyszedłem więc z zazdrością i wściekłością w sercu.
Nagle przywołał mię głos księżny:
— Marcinie, odsuń firanki u drzwi, tu tak gorąco że trzeba wpuścić trochę powietrza z salonu.
Usłuchałem, ale tém niechętniéj, że nie zważając na następstwa, postanowiłem był pozostać w salonie i słuchać ich rozmowy, aby usunąć wszelką wątpliwość... Piérwsze wyrazy sam na sam po schadzce tyle mają znaczenia, pomyśliłem; ale rozkaz księżny zniweczył moje zamiary, bo pokój w którym zwykle przebywałem przedzielony był obszernym salonem od jéj gabinetu.
Znalazłem na moim stole dwa listy do księżny, które odźwierny przyniósł zapewne w czasie mojéj nieobecności; wziąłem je z złośliwą radością.
— Będę mógł przynajmniej dwa razy, — rzekłem sobie, — przerwać ich słodką rozmowę...
Ucieszyła mię myśl? razu że firanki u drzwi są odsunięte, i że Just i Regina wiedząc iż co chwila wejść mogę, doznają przeszkody w miłosném wylaniu się; atoli po głębokiéj rozwadze uznałem że dla kochanków, ten właśnie hamulec musiał miéć drażniący urok; wtedy ozwała się we mnie znowu nieszczęsna pokusa... Nadaremnie uciekać chciałem... uległem jéj prawie... rozbierałem ją, rozważałem z zimną krwią człowieka zamierzającego dopuścić się samobójstwa: wstałem, chodziłem, usiłując uspokoić wzruszenie... Spojrzałem na zégar. Już godzinę z sobą spędzili!
— Ha, — rzekłem biorąc jeden z niedawno przyniesionych listów:- — Teraz muszę im przeszkodzić...
I nie zważając że bladość moja i wzruszenie zdradzić mnie mogą, wszedłem do salonu, trzymając list w ręku.
Zdało mi się że słyszałem nagłe i lekkie poruszenie; drzwi do gabinetu znajdowały się na wprost okna; przechodząc zatém przez salon, nie mogłem dostrzedz że Just i Regina znajdują się w wklęsłości od okna. Kiedy wszedłem Regina siedziała na fotelu, on zaś tuż przy niéj na małém nizkiém krześle. Pani moja była lekko zarumieniona... jego tylko z tyłu widziałem.
— Co chcesz? — niecierpliwie spytała księżna.
— Oto list przyniesiony do pani...
I podałem go księżnie z rąk do rąk, w pomieszaniu zapomniawszy, jak zwyczaj nakazywał, podać go na tacy. Regina nie uczyniła mi najmniejszéj uwagi w tym względzie, lecz uważałem że z niejakim wstrętem wzięła list z mojéj ręki; potém rzekła znacząco:
— Dobrze... już dobrze...
— Czy nie ma żadnéj odpowiedzi, proszę księżny pani?
— Nie, — z wrastającą niecierpliwością odparła.
Niezgrabny sługo, nie powinieneś był przychodzić, przynajmniéj nie powracaj więcéj, bez wątpienia pomyśliła.
Dotknięcie mojéj ręki... ręki lokaja, wzbudza w niéj odrazę, rzekłem sobie z goryczą i upokokorzeniem, które w innym dniu byłbym przyjął obojętnie...
Wtedy znowu i to coraz gwałtowniéj odezwała się we mnie niegodziwa pokusa.
— O! jakże się zemszczę za wszystkie cierpienia! — rzekłem sobie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na herbacie u panny Julii, Astarté dowodząc jak łatwo pokojowcy czynić mogą spostrzeżenia, utrzymywała iż niekiedy znaczącą jest drobna okoliczność czyli odchodzący gość ma rękawiczki na ręku lub przeciwnie. Kiedy przyniosłem piérwszy list aby złośliwie przerwać miłosną rozmowę Justa i Reginy, całą uwagę zwróciłem na moje panią, nie dostrzegłem wiec czy on zdjął rękawiczki.
W kwadrans póżniéj, położyłem drugi list na tacy i znowu wszedłem do pani.
— Cóż tam znowu? — surowo rzekła mi Regina.
— List do pani...
— Przyniesiesz mi listy wtenczas gdy zadzwonię... Krótko i ostro dodała, nie biorąc listu.
Wyszedłem tłómacząc sie jak mogłem, drżałem: ręce kapitana białe jak ręce Reginy, nie miały na sobie rękawiczek!
Ona bez odrazy ściska ręce Justa w swoich, — pomyśliłem.
Zaiste, kiedy obecnie z zimną krwią wspomnę na te dzieciństwa, nie pojmuje jakiego obłędu doznać musiałem w owym dniu nieszczęsnym... pytam o to sam siebie... nie wiem, lecz niestety! wyznać nie śmiem, że wrzał we mnie i ćmił mi rozum płomień winowajczy, haniebny, długo poskramiany, lecz sceną poranną do najwyższego stopnia rozniecony.
A pani moja nic nie wiedziała, nic domyśléć się nawet nie mogła! — Miałżeby jeden służalec kochać młodą czarowną kobiétę, przy któréj żyje w koniecznych stosunkach? Czyż podobna? Czyż to ludzie mają serce i zmysły... a kiedy się kochają, to zapewne tylko w sobie równych..
Kapitan Just wyszedł o trzy kwadranse na piątą, bawił więc u Reginy przeszło trzy godziny. Cóż to szkodzi, księcia nie ma w domu.
Księżna kazała aby powóz gotów był na ósmą, jedzie na Elizejskie pola... tam obaczy zapewne swojego kochanka. — Po obiedzie rzekła mi:
— Czekaj mię tu o jedenastéj, masz więc kilka godzin wolnego czasu... ale pamiętaj abyś mi nigdy nie przynosił listów aż po wyjściu osób które są u mnie.
— Dobrze mościa księżno.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dręczony straszną męczarnią, chciałem wyjść, sądząc ie przechadzka, świéże powietrze i znużenie uspokoją krew wzburzoną.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.