Macocha (de Montépin, 1931)/Tom III/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Macocha
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1931
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Marâtre
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

— Odnoszę ci twój zegarek — rzekł Paweł Gaussin — i nie potrzebuję chyba dodawać, jak jestem ci wdzięcznym.
— Ach, mój stary przyjacielu, tyle wdzięczności, za rzecz tak bagatelną. Kwituję cię z niej.
— Daruj mój drogi, uczyniłeś dla mnie wiele.
— Dajmy temu pokój!...
— Owszem, mówmy o tem. Bez twego zegarka, który mi ofiarowałeś tak szlachetnie, a raczej bez pieniędzy, jakie zań dostałem, nie mógłbym pojechać do Joigny, nie widziałbym mojej ciotki, nie pielęgnowałbym jej w chorobie, i nie dostałbym sukcesji. Otóż sukcesja ta, większa niż przypuszczałem, wynosi czterdzieści tysięcy franków. Suma ta pozwoli mi urzeczywistnić powzięte oddawna marzenie. Widzisz więc, że obowiązany ci jestem wiele i nigdy nie przestanę być wdzięcznym...
— Dobrze, dobrze... nie mówmy już o tem, mój drogi, i chodźmy, bo możemy się spóźnić.
Paweł spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Zapewne że nie, ale czas udać się na pociąg.
Gaussin z niedowierzaniem spojrzał na niego, jakby powątpiewał o zdrowym umyśle swego przyjaciela.
— Na pociąg?
— No, rozumie się...
— Ależ po co?
— Nie ty prosisz mnie na obiad, ale ja cię zapraszam i zawiozę do siebie na wieś.
— Wcale nie osobliwa myśl! — zawołał Paweł — mam już po uszy pobytu na wsi!
— Z tem wszystkiem pojedziesz, by mi zrobić przyjemność.
— Jakąż ty przyjemność w tem widzisz? Nie wiedziałem, że lubisz wieś... I dokądże mnie zawieziesz?
— Do siebie, gdzie poznasz moją żonę...
Zdziwienie Pawła zmieniło się w osłupienie.
— Do ciebie?.., twoją żonę?... Więc jesteś żonatym?...
— Prawie... zanim stanę się nim zupełnie. Ale to cała historja, bardzo zwyczajna, lecz zarazem romantyczna. Opowiem ci ją w drodze... Tymczasem jedźmy... Jesteś wolny i możesz przepędzić kilka dni u mnie. Zresztą nie odmówisz, bo potrzebuję twojej pomocy.
— Powinieneś był od tego zacząć. Ponieważ jestem ci potrzebnym, zgadzam się więc najchętniej. Lecz, niech mnie djabli wezmą, jeżeli rozumiem co się stało...
— Zrozumiesz niedługo...
Mówiąc to Paweł Gaussin, spojrzał machinalnie przez okno na dom przeciwległy.
— A cóż twoja piękna sąsiadka, zawsze tam mieszka?
— Nie... Ale idźmy, na miłość Boga, bo się spóźnimy!
Wyszli i wsiedli do fiakra.
— Do dworca kolei północnej! — zawołał rzeźbiarz. — Dwa franki na piwo, ale poganiaj, bo się spóźnimy!
Obietnica wywarła skutek, woźnica zaciął konie biczem i popędził.
— Powiedz mi więc...
— Nie teraz jeszcze — odrzekł Gaston — w wagonie będziemy mieć na to prawie całą godzinę.
— Gdy przybyli do dworca, miano już zamykać kasę. Gaston zdążył jednak kupić jeszcze dwa bilety pierwszej klasy i zająć miejsca w oddziale pustym.
Pociąg ruszył.
— Pytasz się co to wszystko znaczy? Rozumiem twoje zdziwienie — rzekł Gaston, biorąc ręce Pawła i ściskając je serdecznie. — Nie umiesz sobie wytłumaczyć i jestem pewnym, że w tej chwili myślisz iż w mojej biednej głowie utworzyła się jakaś szczelina, przez którą ulatnia się i ta odrobina zdrowego rozsądku, jaką jeszcze posiadałem? Bądź szczerym i powiedz, czyż mówię nieprawdę?
— Na honor, nie śmiem zaprzeczyć — odrzekł śmiejąc się Paweł.
— Otóż, uspokój się. Zapytywałeś się o moją piękną sąsiadkę...
— Blondynkę, której biust robiłeś przed nią w ukryciu, a ona, nie wiedząc o tem, pozowała ci.
— Tak.
— No więc?...
— Właśnie to ją poznasz...
— Ją? gdzie?
— U mnie, w Montgrésin, gdzie usłałem małe, skromne gniazdko, ale bardzo przyjemne. Tam mieszkamy, jesteśmy szczęśliwi, i powiem ci więcej za kilka dni zostanę ojcem...
— Tyl ojcem?
— Tak, i wierz mi, że będę ubóstwiać to dziecię jak ubóstwiam jego matkę.
— Więc ta młoda dziewczyna została twoją kochanką?
— Bluźnisz, mój drogi! Jest moją żoną, albo raczej będzie nią, skoro tylko uda się nam otrzymać zezwolenie jej rodziców.
— Słuchając cię, zdaje mi się, że marzę...
— Wcale nie marzysz. Opowiem ci historję naszej miłości i naszego połączenia się. Mogłaby być doskonałym tematem dla romansu bardzo dramatycznego, gdyż do tej chwili rodzice Teresy przekonani są, że ona nie żyje.
— Nie żyje!... Jakto?...
— Słuchaj.
I Gaston rozpoczął opowiadanie znanych czytelnikom wypadków.
Paweł Gausin z natężoną uwagą słuchał słów przyjaciela.
— Do licha! — zawołał, gdy Gaston skończył mówić. — Nie uspokoiłeś mnie wcale. Czy wiesz, żeś ty się wplątał w kabałę fatalną i niebezpieczną.
— Więc cóż? Nie żałuję tego.
— Ależ to pachnie kryminałem!
— Wiem o tem.
— Uwiedzenie małoletniej to nie bagatela!...
— Ba!... Ale są okoliczności łagodzące... Zresztą, nie obawiam się... Zachowałem wszelkie ostrożności.
— Prosty wypadek może zepsuć wszystko i oddać ją w ręce rodziców.
— Być może! ale przypuszczenie twoje jest tak nieprawdopodobne, że nie zdaje mi się, by to nastąpiło...
— Twoja pozycja względem tej młodej dziewczyny jest strasznie fałszywą... dziecię, które mu przyjść na świat, będzie nieprawem...
— Uznam je...
— To nie dość!
— Uprawnię je przez małżeństwo.
— Kiedy? skoro napewno spodziewać się można, że rodzice odmówią swego zezwolenia.
— Jeśli okoliczności tak się złożą, będziemy więc czekali dopóki Teresa dojdzie do pełnoletności a wtedy obejdziem się bez ich zezwolenia.
— Nim to nastąpi wiele lat upłynie, a kto wie, co przez ten czas stać się może?
— Napróżno mówimy, mój drogi. Nie chcę myśleć o niczem; wiem tylko, że kocham i ubóstwiam jego anioła, który uczynił mię najszczęśliwszym z ludzi, a wkrótce uczyni mię najszczęśliwszym z ojców. Liczę, że zostaniesz ojcem chrzestnym mego syna.
— Skądże wiesz naprzód, że to będzie syn?
— Nie wiem, lecz spodziewam się.
— A jeśli to będzie córka?
— Będzie również bardzo pożądaną i nie mniej kochaną, przysięgam ci!
Dojechali do stacji Orry-la-Ville i pociąg zatrzymał się.
Obaj przyjaciele wyszli z wagonu i udali się przez las drogą znaną już czytelnikom.
— Powiedzże mi, mój drogi Pawle, jakież ty masz zamiary?
— Znasz je przecież. Chciałbym urzeczywistnić moje marzenia, i za dwa tygodnie puszczam się już w podróż.
— I dokąd?
— Do Indji.
— Więc porzucasz kraj.
— Tak, Indje mnie nęcą... przedstawiają mi się jak ziemia zaczarowana. Odjeżdżając będzie mi żal ciebie tylko. Jesteś jedynym moim przyjacielem. Zresztą mam nadzieję, że powrócę, a przez ten czas będziemy do siebie pisywać.
— No, i gdy dostaniesz się do Indji?...
— Och, możesz mi wierzyć, nie będę tracić czasu. Po mojej ciotce dostałem czterdzieści tysięcy franków. We Francji, w Paryżu zwłaszcza, nicbym z taką sumą nie mógł przedsięwziąć, przynajmniej niczegobym się nie dorobił, tymczasem tam mogę z nią dojść do rezultatów wielkich. Ten kraj słońca jest krajem pełnym skarbów ukrytych. W wielu okolicach istnieją pod ziemią nieznane pokłady złota i kamieni drogich. Cały rok poświęcę na badanie kraju i ziemi, a wiesz, że posiadam wiadomości specjalne. Gdy znajdę ślady pewne, rokujące powodzenie, zakupię ziemię i wezmę się do pracy. Będę pracować własnemi rękami jak górnik, jak prosty wyrobnik a odwaga i wytrwałość dokonają reszty. Iluż przedemną wyjechało biedniejszych niż ja, nie posiadających środków na opłacenie nawet podróży, a powrócili miljonerami! Wyjeżdżam z dość znaczną sumą nie będę więc walczyć z niedostatkiem i przeszkodami. Jeżeli nie zdołam zbogacić się, to chyba sam djabeł mi przeszkodzi. Ale czegóżby miał mi przeszkodzie? Mam wielkie wymagania, to prawda... Marzę o majątku, wielkim, który mi pozwoli kiedyś, jeżeli go osiągnę, używać życia na wielką skalę, pańską jak ja je pojmuję... Mam lat dwadzieścia sześć. Przypuśćmy, że przez lat dwadzieścia będę ciężko pracować, i w końcu powiedzie mi się... Licząc lat, czterdzieści sześć, będę w samej sile wieku, i dość mi jeszcze pozostanie życia...
Widzisz więc, że nie będę pracować napróżno.
— Życzę ci powodzenia z całego serca.
— Ale nie uwierzysz.
— Twoja ufność wydaje mi się zbyt wielką. Mówiłeś przed chwilą o pokładach złota, drogich kamieni... Bądź ostrożnym!
— Dlaczego?
— Bo praca na tem polu wiedzie najczęściej do rozczarowania i nędzy.
— Dajże pokój! Jestem zupełnie przeciwnego zdania. Słuchaj i zapamiętaj to sobie! Spodziewasz się dziecięcia, którego mam być ojcem chrzestnym. Otóż, czy to będzie syn czy córka, zobowiązuję się, gdy dojdzie lat dwudziestu, uposażyć je po książęcemu! Wierzę w moją gwiazdę!
— W każdym razie dziękuję ci za dobre chęci — odrzekł rzeźbiarz, ściskając rękę przyjaciela. — Z całej duszy życzę ci powodzenia, i nie w nadziei egoistycznej, że spełnisz twą obietnicę, lecz by za powrotem do nas widzieć cię szczęśliwym.
Tak rozmawiając doszli do miejsca, z którego widać było wioskę Mongrésin.
— Daleko jeszcze? — zapytał Gausin.
— Za kwadrans będziemy na miejscu.
I rzeczywiście w kilkanaście minut stanęli przed domkiem Gastona.
— Teresa mająca rankami wiele czasu, zwykle po odjeździe Gastona, z pomocą matki Pascal i służącej, zabierała się do przygotowania obiadu, i od dwóch miesięcy, pod ich kierunkiem sama zajmowała się kuchnią. Oberżystka i Anusia pokochały ją szczerze. Obie ulegały jej z chęcią i spełniały wszystkie kaprysy dziewczęcia, które nazywały Pieszczotką, wyrażając przez ten przydomek niezmierny powab i łagodność jej charakteru.
Teresa, spostrzegłszy wchodzącego z Gastonem nieznajomego młodego człowieka, nie mogła w pierwszej chwili zapanować nad przestrachem, i żywo podniosła się z siedzenia.
— Moja droga — rzekł Gaston, który spostrzegł jej obawę — przedstawiam ci mego przyjaciela, serdecznego i prawdziwego przyjaciela, który zabawi u nas dni kilka i będzie ojcem chrzestnym naszej dziecięcia... Jestto mój towarzysz od lat najmłodszych, prawie brat... Teresa Daumot... moja żona.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.