Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Gdy przybyli do dworca, miano już zamykać kasę. Gaston zdążył jednak kupić jeszcze dwa bilety pierwszej klasy i zająć miejsca w oddziale pustym.
Pociąg ruszył.
— Pytasz się co to wszystko znaczy? Rozumiem twoje zdziwienie — rzekł Gaston, biorąc ręce Pawła i ściskając je serdecznie. — Nie umiesz sobie wytłumaczyć i jestem pewnym, że w tej chwili myślisz iż w mojej biednej głowie utworzyła się jakaś szczelina, przez którą ulatnia się i ta odrobina zdrowego rozsądku, jaką jeszcze posiadałem? Bądź szczerym i powiedz, czyż mówię nieprawdę?
— Na honor, nie śmiem zaprzeczyć — odrzekł śmiejąc się Paweł.
— Otóż, uspokój się. Zapytywałeś się o moją piękną sąsiadkę...
— Blondynkę, której biust robiłeś przed nią w ukryciu, a ona, nie wiedząc o tem, pozowała ci.
— Tak.
— No więc?...
— Właśnie to ją poznasz...
— Ją? gdzie?
— U mnie, w Montgrésin, gdzie usłałem małe, skromne gniazdko, ale bardzo przyjemne. Tam mieszkamy, jesteśmy szczęśliwi, i powiem ci więcej za kilka dni zostanę ojcem...
— Tyl ojcem?
— Tak, i wierz mi, że będę ubóstwiać to dziecię jak ubóstwiam jego matkę.