Macocha (de Montépin, 1931)/Tom II/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Macocha
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1931
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Marâtre
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Pani Daumont i Teresa po odjeździe z ratusza, przez długi czas milczały. Pani Eugenja rozmyślała i myśli jej, nie tylko nie były smutne, lecz przeciwnie bardzo wesołe i różowe.
Znała się ona dobrze na miłości i umiała doskonale rozróżnić z daleka miłość rzeczywistą, chwilową lub namiętną. Doświadczenie osobiste i wiedza nabyta nie mogły jej omylić co do znaczenia grzeczności, ktéremi przez cały wieczór bankier otaczał Teresę. Ogień błyszczący w oczach tego człowieka dojrzałego, dozwalał jej czytać jego myśli jak z książki otwartej, a czytanie to napełniało ją radością, i dozwalało spodziewać się w krótkim czasie spełnienia jej życzeń.
Szaleje za nią — mówiła do siebie. — To pożar w starym domu, pożar, który trudno ugasić. Założyłabym się, że zanim tydzień upłynie, usłyszę coś o nim. Trzeba przyznać, że wypadek, który mi dał spotkać tego de Loigney, był szczęśliwy... usłużył mi doskonale.
<section end="X02" / Teresa równie jak matka pogrążona była w myślach, tylko, że nie były one wesołe. Myślało o Gastonie, który nie mógł się do niej zbliżyć i którego cierpienie i gniew wyryte na twarzy sprawiały jej przykrość.
Później myślała o bankierze Ritterze, którego nadskakiwania, widocznie ośmielane przez matkę, wywoływały w niej obawę. Wyobrażała sobie, że spotkanie na balu z bogatym bankierem było rzeczą ułożoną z góry. Wiemy, iż pod tym względem myliła się.
Nagle pani Daumont przerwała milczenie.
— No cóż, moja droga, czy bawiłaś się dobrze? — zapytała głosem pieszczotliwym.
— Jestem strasznie zmęczoną... — szepnęła Teresa.
— To nie jest odpowiedź. Zabawa dłuższa sprowadza znużenie. Ale ja pytam się nie o zmęczenie lecz o przyjemność. Odpowiedz mi więc.
— Prawdziwie... nie wiem, co mam odpowiedzieć... Nie przywykłam do takiego ruchu, zgiełku, światła oślepiającego i tłumu... Czułam się nieswoją, i krępowaną.
— Nie rozumiem tego! Bal tak świetny, widok taki wspaniały, już przez to samo, że był dla ciebie nowością, powinien cię był zachwycić!
— A przecież nie zajmował mię wcale
— Dlaczego?
— Doprawdy, nie umiem odpowiedzieć.
— Więc jesteś wyjątkiem chyba... dziką...
— Być może, jeżeli dzikością jest zamiłowanie spokoju.
— Ależ takie zamiłowanie spokoju w twoim wieku jest śmiesznością. Trzeba korzystać z młodości... Nie w życiu to domowem, między czterema ścianami można uchwycić sposobność, która się zdarza, i najczęściej, raz jeden tylko.
— Schwycić sposobność? — powtórzyła Teresa — o jakiej sposobności mama mówi?
Zamiast odpowiedzieć, Eugenja zapytała:
— Jak znajdujesz barona Rittera, twojego tancerza dzisiejszego?
— Jak go znajduję?
— Tak.
— Człowiek bardzo przyjemny?
— Więc ci się podobał?
Teresa uczuła bolesne ściśnienie serca.
— Podobał się? — wyjąkała głosem stłumionym — pod jakim względem?
— Jako mąż.
Teresie wydało się iż spostrzegła w tej chwili otwierającą się przed nią przewidywaną straszną przepaść i wybuchła płaczem.
— A to co takiego? Co znaczy ten płacz? — zawołała pani Daumont tonem brutalnym. — Co za głupie dziecko! Z jakiegoż to powodu płaczesz?
— Ja sama nie wiem... boję się...
— Czego się boisz, głupia dziewczyno? Boisz się szczęścia? Ależ ty jesteś idjotką! To szaleńśtwo! Przed dzisiejszym balem starałam się powiadomić cię o moich zamiarach i nadziejach, tłomaczyłam ci długo, co myślę uczynić dla twojej przyszłości... i naszej... Zrozumiej, iż nie zniosę nigdy najmniejszego oporu z twej strony! Co postanowiłam, musi się spełnić. Twoim obowiązkiem jest poddać się, a nie... to ja potrafię cię zmusić do posłuszeństwa.
— Więc mama chciałaby, żebym ja wyszła za barona Rittera? — wyjąkała Teresa.
— Oświadczenie się jego o twoją rękę jest najgorętszem mojem życzeniem.
— Ależ dlaczego?
— Ponieważ posiada bardzo wielki majątek, a nadto łączy w sobie wszystkie przymioty zdolne cię uszczęśliwić. Jestem pewną, że będzie cię kochać, a nawet kocha cię już teraz, to jest widoczne, nawet nie stara się tego ukrywać. Kochając cię, będzie prosić o twoją rękę, to jasne... Twój ojciec i ja zgodzimy się z najwyższą radością, a wtedy, jakby za uderzeniem laską czarodziejską w bajce fantastycznej, znajdziesz się przeniesioną z dotychczasowej mierności w świat bogactwa i przepychu!... Wtedy będziesz mogła powiedzieć sobie, żeś wygrała wielki los na loterji małżeństwa! Chciałabym się urodzić pod taką gwiazdą jak twoja!... lecz na nieszczęście nigdy mi się nie wiodło... nigdy!
— Ależ mamo — ośmieliła się wtrącić młoda dziewczyna — toć on mieć musi lat najmniej pięćdziesiąt...
— Więc cóż to szkodzi, skoro jest tak doskonale zakonserwowanym?
— Ależ on prawie nie ma włosów na głowie...
— Lepiej jest mieć miljony, niż włosy...
— Ja mam lat siedemnaście... a chociaż baron fest zakonserwowany tak dobrze, zawsze przy mnie będzie wyglądać za staro.
— Właśnie tak być powinno. Będąc młodą żoną człowieka... dojrzałego, będziesz mogła robić co ci się podoba, będziesz go wodziła za nos...
— Ja wiem, że niepodobieństwem mi będzie kochać tego Rittera...
— Ależ mój Boże! któż ci mówi o kochaniu!... wiem bardzo dobrze, że nie będziesz go kochała, i rzecz nie w tem... jest to małżeństwo z intereru... My pragniemy dla ciebie nie miłości, ale majątku? I znaleźliśmy go... leży... tylko rękę wyciągnąć i, o ile od nas zależeć będzie, nie wypuścimy go. Jeszcze raz ci przypominam i zapamiętaj to sobie, musisz wyjść za barona... i radzę ci, żadnego wahania się, żadnego oporu, bo to do niczego nie doprowadzi. Potrafię cię ugiąć!
Ostatnie te słowa wymówiła głosem tak nakazującym i groźnym, iż Teresa nie miała nawet odwagi odpowiedzieć.
Czuła się zgnębioną, schyliła głowę, nie śmiejąc nawet otrzeć łez płynących po jej policzkach.
Nie mówiły już do siebie nic więcej, i gdy powóz zatrzymał się przed domem, wysiadły w milczeniu.
Gaston Dauberive, który jechał za niemi o kilka kroków, wrócił do siebie, miotany naprzemian gniewem i rozpaczą.
Nazajutrz roleta w pokoju Teresy przez większą część dnia była zapuszczona, i Gaston. napróżno całe godziny wyczekiwał u okna. Biedna dziewczyna ze zmęczenia i smutku dostała gwałtownej migreny i nie opuszczała łóżka.
Wieczorem odźwierny wręczył mu list przysłany przez posłańca. Gaston zobaczywszy go, ucieszył się, przyszła mu bowiem myśl, iż Teresa, nie mogąc z nim się rozmówić, znalazła sposobność napisać.
Lecz radość ta trwała zaledwie chwilę, przypomniał sobie, iż Teresa nie znała przecież jego adresu.
— Kto to może pisać? — pytał siebie z westchnieniem.
Otworzył — kopertę i przeczytał podpis Pawła Gaussin.
Paweł Gaussin, o którym, jak pochlebiamy sobie czytelnicy nie zapomnieli, był tym młodym człowiekiem, któremu Gaston dał swój zegarek w celu zastawienia go w lombardzie i uzyskania tym sposobem pieniędzy na drogę do Joigny, do swej starej ciotki, po której oczekiwał sukcesji, skromnej wprawdzie, lecz dostatecznej dla wykonania swego projektu podróży do Ameryki, gdzie spodziewał się zrobić majątek.

W liście swym Paweł pisał.
„Kochamy przyjacielu,

„Daruj ml moje opóźnienie się z przesłaniem ci wiadomości o sobie, Jestem przy chorej ciotce, nawet bardzo chorej, wszakże nie tak dalece, jak zawiadamiał mnie lekarz, co mnie szczerze cieszy. Ciotka nie chce mnie puścić od siebie, pozostanę więc w Joigny na czas jakiś, prawdopodobnie na kilka tygodni. Skoro tylko wyzdrowieje, powrócę do Paryża, by uściskać ci rękę, podziękować za zegarek i wykupić go z lombardu. Znam już dokładnie sumę, którą moja ciotka mi zapisała; wynosi ona zaledwie dwadzieścia kilka tysięcy franków. Jak widzisz, bardzo skromna, i gdybym pozostał w Paryżu, ulotniłaby się prędko, dlatego też dziś więcej niż kiedykolwiek mam zamiar odjechać do Ameryki, gdzie pracą będę mógł powiększyć mój kapitalik. Domyślasz się, że tutejsze życie moje jest bardzo jednostajne i nie wytrzymałbym dłużej nad tydzień, gdyby przywiązanie do ciotki nie zatrzymywało mnie. Czy zawsze jesteś! tak samo zajęty swą piękną sąsiadką z przeciwka? Czy nie przyszła czasem pozować do twojej pracowni, by ci ułatwić wykończenie biustu? Czy nie otrzymałeś czasem jakich korzystnych zamówień, nakoniec, czy wszystko idzie po twojej myśli? Życzę ci tego z całego serca, lecz wyznaję, że uczyniłbyś mi wielką przyjemność, gdybyś napisał do mnie choć kilka wierszy.

Twój szczery przyjaciel
Paweł Gaussin“.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.