Listy O. Jana Beyzyma T. J./List LV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze
Wydawca Wydawnictwo Księży Jezuitów
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Przeglądu Powszechnego”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
List LV.

Fianarantsoa, 26 sierpnia 1905.


Obecnie jestem w położeniu, którego Ojcu należycie opisać nie potrafię, bo sam niby nie rozumiem, a raczej nie mogę przewidzieć, co to z tego wszystkiego wyjdzie. Wie Ojciec, że od samego początku mojej misji, nie brakło mi nigdy trudności i przeszkod najrozmaitszych na każdym kroku; obecnie nowa spotkała mnie niespodzianka — roboty ustały. Przyjechalo to sporo Anglikow szukać złota. Znaleźli żyłę złota i rozpoczęli kopanie na wielką skalę. Oprócz tego rząd robi dla nich drogę, żeby mogli wózkami jeździć do portu. Niby to rząd ma płacić robotnika, ale właściwie jest to przymusowa pańszczyzna. To wydobywanie złota i robienie drogi, bodaj czy nie tysiące ludzi zaprząta, a nadomiar kłopotu, rząd zakazał prywatnym przedsiębiorcom odwodzić robotnikow od tych robót, płacąc np. więcej lub temu podobnym sposobem, tak, żę koniec końcem ja zostałem bez robotnika. Mam wprawdzie codzień kilku, ale to nic zgoła nie jest, znaczy tyle chyba, co psu mucha na śniadanie; bo żeby moje roboty postępowały jak trzeba, muszę mieć codzień jakich 100, albo 150 botników przynajmniej. Wszystkie budynki już, dzięki Bogu, pod dachem, ale w całym zakładzie tyle jeszcze do zrobienia jak zewnątrz, tak wewnątrz, że ze strachem myślę o tem.
Oprócz tego siedzimy tu mocno, jak wróbel na gałęzi; lada chwila może nas stąd rząd wygnać, jak to zrobił we Francji na stałym lądzie i t. d. i t. d., słowem, że nie w zbyt świetnych jestem warunkach. Ale to, sądząc czysto po ludzku, bo patrząc na to wszystko okiem wiary, zupełnie co innego się widzi. Źle niby jest, ale to się nie dzieje bez dopuszczenia Bożego, zatem tak być musi, ma w tem wszystkim Pan Jezus swój zamiar. Równocześnie zaś z temi trudnościami i obawami jakby pokazywała Matka Najświętsza, że te wszystkie przeciwności to tylko przejściowe, że Jej dzieło zniweczonem przez to nie będzie, bo Ona sama wszystkiem kieruje. Ot np. te choćby dwie rzeczy czy nie potwierdzają tego? 1) czasy wszędzie haniebne, wszędzie się tłuką, wszędzie trzeba pieniędzy huk, a mimo to dla mnie nadchodzi wciąż jałmużna, wprawdzie powoli, ale stosunkowo bardzo obficie jak na obecny stan rzeczy, za co cześć i dziękczynienie Matce Najśw. po wszystkie wieki i stokrotne »Bóg zapłać« wszystkim razem i każdemu zosobna łaskawym naszym dobroczyńcom; 2) wota nadchodzą do obrazu naszej Najśw. Matki Częstochowskiej, będącego w kościele trędowatych; już mam cztery serca srebrne do zawieszenia na ołtarzu Matki Najśw. Więc widocznie chce Najśw. Pani, żeby nietylko n nas w Polsce, ale i pod afrykańskiem niebem Jej obraz, który sobie upodobała, był czczony. Jeżeli zaś tak jest, to i budujące się schronisko, nie zważając na przeszkody i trudności, za łaską Matki Najśw. dojdzie do pomyślnego końca. Tak ja to sobie wszystko moim głupim rozumem tłumaczę, a jak będzie, to zobaczy kto dożyje. Dziej się we wszystkiem najświętsza wola Boża.
O fotografjach dla Ojca pamiętam, nie mogłem tylko dotychczas upolować fotografa, dlatego takowych z tym listem nie posyłam. Ja, za łaską Bożą, ani na chwilę ufać nie przestałem, że schronisko będzie ukończone i niejedna dusza znajdzie w niem bezpieczny port na drodze zbawienia. Dałby tylko Bóg, żeby to prędzej nastąpić mogło i żeby jałmużny nie przestały nadchodzić, żeby mieć za co utrzymać jak największą ilość trędowatych. Może Ojciec powie, że ten list, to tylko same jeremiady. Napisałem to wszystko, żeby Ojciec wiedział, jak się rzeczy mają, wcale jednak nie w tej myśli, żeby się żalić, albo, co nie daj Boże, narzekać na te różne biedy. Łatwo Ojciec się domyśli, że często gęsto z powodu tych różnych trudności jestem w kwaskowatym humorze, mówiąc wyraźniej — jego tatarsko-afrykańska mość bywa często w złym usposobieniu; mimo to jednak na duchu nie upadam i za łaską Matki Najśw. do ostatka nie poddam się tym trudnościom, ani też się niemi zniechęcę.
U nas jeszcze zima, febra bruździ nieźle, raczymy się też chininą jakby jakim specjałem. Nie pamiętam, czym już Ojcu kiedy pisał, czy nie, o jednym dość ciekawym objawie trądu, mianowicie: niektórzy trędowaci nie czują bólu nigdzie, tylko pod pachami. Tak np. rana się jątrzy, on jej nie czuje, tylko pod pachą ma ten ból, chociaż rana jest, przypuśćmy na nodze niżej kolana; oparzy palce gorącą wodą albo i samym ogniem — na palcach pęcherze, skóra złazi, a bólu chory nie czuje w palcach, tylko pod pachą; uderzy się np. w rozranioną nogę, a boli go pod pachą, a nie noga i t. p. Wiem od chorych, że tak jest, ale jak, co i dlaczego, o tem naturalnie pojęcia nie mam, to musi badać doktór.
Drugą rzecz też dość zadziwiającą mogę Ojcu donieść; wiadomo, że pszczoły boją się dymu i giną od niego. Ile razy widziałem, gdy wybijają pasiekę, że zawsze pod ul podkładano dymiącą się głownię i od tego dymu pszczoły ginęły. Tutaj przed kilkoma miesiącami kwitły eukaliptusy i kilka innych drzew. Nadleciał rój dzikich pszczół (taka pszczoła jak europejskie, tylko znacznie mniejsza) do tych drzew i zagnieździł się na strychu w baraku trędowatych. Te baraki kurne, kominów wcale nie mają, ani też okien, skoro więc chorzy rozpalają ognie, to pod dachem pełno dymu. Otóż w tym dymie dzikie pszczoły przyczepiły piastry wosku do dachówek i zapełniły je miodem. Nie mogłem się dość nadziwić, patrząc na pszczoły pracujące w dymie. Miodem uraczyli się chorzy z wielkim ukontentowaniem; czy ten miód był czysty i nieprzydymiony, to inna kwestja, ale koniec końcem był baliczek na mały stoliczek, bo trędowaci niezbyt są wybredni.
Tyle narazie, mój Ojcze, bo na dłuższą bazgraninę czasu zabrakło. Polecam Ojca opiece Matki Najświętszej i bardzo a bardzo proszę o modlitwy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Beyzym.