Przejdź do zawartości

Lekarz obłąkanych/Tom I/LVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LVI.

Dom bankierski Jakóba Lefèbre mieścił się w wielkim pałacu przy ulicy Saint-Laresse, biura zajmowały cały parter. Pan Delariviére wysiadł z powozu z córką i siostrzeńcem. W przedsionku szwajcar w czarnem ubraniu i w trzewikach ze srebrnemi sprzączkami zapytał go:
— Do kogo pan ma interes — do kasjera, do prokurenta, czy do samego pana Lefèbre.
— Do samego pana Lefèbre — odrzekł przybyły... — proszę mu podać tę kartę.
Naczelnik wielkiego domu, znany dobrze w całym Paryżu, pracował w swoim gabinecie. Przeczytawszy nazwisko wypisane na bilecie, wykrzyknął radośnie:
— Maurycy Delariviére!... proś natychmiast...
I wyszedł na spotkanie gościa i pochwycił go za ręce, a silnie je ściskając, powtarzał wzruszony:
— Jakto, to ty mój stary towarzyszu!
— Kochany mój przyjacielu, — odezwał się pan Delariviére — wizyta moja dzisiejsza ma cel dwojaki, najpierw chciałem cię widzieć, powtóre wziąść trochę pieniędzy...
— Doskonale... Wiele potrzebujesz?
— Większą trochę sumę... osiedlam się w Paryżu!
— Przepyszna nowina! Więc likwidujesz się w Nowym Jorku?
— Tak...
— Bardzo jestem z tego szczęśliwy! Nie będę potrzebował czekać znów dwóch lat na to, żeby cię zobaczyć!
— Będziemy się widywać bardzo często... Nabywam sobie dom, a Fabrycjusz podjął się urządzenie wszystkiego i instalacji. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Proszę cię więc, dawaj mu do dyspozycji, wiele będzie potrzebował. Otwieram mu kredyt u ciebie.
— Do jakiej wysokości?... Kredyt nieograniczony.
— Dobrze. A dałeś mu pełnomocnictwo stosowne.
— Nie jeszcze, ale dam mu je zaraz.
— Konieczne to będzie do uregulowania interesów... Tymczasem dam mu na jego podpis.
Jakób Lefèbre wyjął z szuflady biurka książeczkę i podał ją Leclerowi.
— Oto są czeki in blanco, dostatecznem będzie je wypełnić i podać kasjerowi.
Fabrycjusz schował książeczkę do kieszeni z rozkosznym dreszczem.
Pan Delariviére zaczął znowu:
— Kupiliśmy dziś rano prześliczną posiadłość w Neuilly Saint-James i mamy za nią zapłacić dzisiaj wieczorem jeszcze. Potrzeba nam na to trzykroć dwadzieścia tysięcy franków.
— Dostatecznem będzie napisać czek...
— Czy nie masz rachunku mego pod ręką? zapytał wuj Fabrycjusza.
— Mam go w pamięci.
— Na jaką sumę zapisany jest mój kredyt w twoich książkach?
— Na trzy miljony sześć kroć dwadzieściapięć tysięcy franków... Czy nie życzysz sobie z jakich stu tysięcy franków w biletach bankowych?
— Nie... nie potrzebuję pieniędzy.
— A ty Fabrycjuszu?
— Ja proszę... Będę miał różne rachunki do płacenia.
— Wychodząc odemnie, wstąpisz zatem do kasy...
Jakób Lefèbre napisał na kawałku papieru:
„Wypłacić sto tysięcy franków z rachunku Delarivićre na podpis Leclére“.
I podpisał się.
— Oto są żądane sto tysięcy franków — proszę cię, Fabrycjuszu.
Ten ostatni złożył papier we czworo i wstał z fotelu.
— Wychodzisz? — zapytał go pan Delariviére.
— Tak wuju... muszę pójść zaraz do notarjusza na bulwar Haussmana.
— Czy to już czas?
— Jeszcze nie, ale muszę zobaczyć się z tapicerem, potem powoźnikiem i handlarzem koni; muszę także wyszukać stangreta, kamerdynera, lokaja, kucharza, pokojówek, parę służących, ect.
— Prawda... widzę, że pamiętasz o wszystkiem. Idź więc, jestem pewny, że wszystko, cokolwiek zrobisz, będzie zrobione jak najlepiej...
— A nie zapominaj, że siadamy do stołu punkt o wpół do ósmej — odezwał się Jakób Lefèbre.
— Niech się pan nie obawia...
— Więc do wieczora...
— Do wieczora...
Fabrycjusz podał rękę wujowi, kuzynce i bankierowi, wstąpił do kasy, wziął sto tysięcy franków i obładowany tą sumą i książeczką czekową, udał się na ulicę La Rochefoucauld, gdzie mieszkała Matylda Jancelyn. Po drodze wstąpił do jubilera.
Z chwilą rozpoczęcia nowego życia uważał za konieczne zerwać ze swoją kochanką.
Zerwanie, jak się o tem przekonamy wkrótce, miało być tem łatwiejsze, że Matylda ze swej strony także pragnęła go bardzo.
Poprosimy naszych czytelników na ulicę Rochefoucauld, do mieszkania na drugiem piętrze, w dość ładnym domu.
Matylda na wpół leżała na szezlongu w małym buduarze, którego ściany i sufit obite były materją blado-niebieską w popielate pasy i pączki róż, na kolanach trzymała otwartą książkę, ale jej nie czytała. Zamyśliła się a w jej marzeniu przesuwał się obraz wice-hrabiego Pawła de Langeais.
Młody ten człowiek kończył rok dwudziesty trzeci; był on wspólnikiem i towarzyszem z lat dziecięcych małego barona Pascala de Landilly. Stawszy się panem znacznego majątku po śmierci ojca, pospieszył zamieszkać w Paryżu, ażeby prowadzić życie wystawne. Chociaż żył w świecie, gdzie się najlepiej bawią, to jest pomiędzy młodzieżą elegancką, wielka zachodziła różnica pomiędzy nim a przyjacielem jego. Nie dał się nigdy porwać szałowi zabaw, umiał zawsze panować nad sobą. Nawet w namiętnościach zachowywał pewne zimne zastanowienie. Przedewszystkiem od kobiet trzymał się trochę z daleka. Był wspaniałomyślnym i jednocześnie wyrachowanym.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.