Legat dziadunia/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Lubowski
Tytuł Legat dziadunia
Pochodzenie Światełko.
Książka dla dzieci
Wydawca Spółka Nakładowa Warszawska
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V.

Po kilku miesiącach dowiedział się, że Jasia nie przyjęto w tej rodzinie za zięcia, a po roku, że zniechęcony może, a lekkomyślny jak zawsze i poddający się złym skłonnościom, coraz niżej spadał, aż i zmarniał zupełnie. Wiadomość ta uderzyła go w samo serce. Zaczął sobie gorzko wyrzucać, że gdyby był zdania swego nie wypowiedział tak szczerze, Jaś byłby przyjęty, a wtedy, kto wie, czy na łonie zacnej rodziny nie byłby się otrząsnął z nałogów i nie poprawił. Zaczął go szukać, ażeby choć w czemkolwiek ulżyć jego doli, ale nadaremnie. Po długich tygodniach dowiedział się, że Jaś zniknął gdzieś bez śladu. Wtedy wyrzuty przeszły u niego w rozpacz. Widział go ciągle we śnie i na jawie, błądzącego w łachmanach i żebrzącego jałmużny, a kto wie, może przeklinającego sprawcę swego nieszczęścia. Rozpacz zaczęła go tak nękać i gnębić, że skoro tylko ukończył swą pracę, myślą nie mógł odpocząć swobodniej, bo myśl ta ścigała go ciągle najstraszniejszemi widmami. Zamiast szukać rozrywek lub ulżyć sobie zwierzeniem, zamknął się w domu, godzinami całemi chodząc po pokoju i rozpatrując postępek swój ze wszystkich stron.
Osowiały, z błędnym wzrokiem, przechadzał się tylko codzień rano po miejskim ogrodzie, pewny, że wtedy nikogo nie spotka, ktoby patrząc na niego ciekawość swoją chciał nasycać. W tych samotnych po ogrodzie wędrówkach, zauważył staruszka, siadającego codziennie nad stawem i rozrzucającego okruszyny bułki, po które zlatywała się gromadka oswojonych wróbli. Staruszek przemawiał do ptaszków pieszczotliwie, tak jakby znał każdego zosobna, poczem nakarmiwszy je, podnosił się z wypogodzonem obliczem, ażeby się przejść powolnym krokiem po alei kilkakrotnie. Niezmiernie sympatyczna twarz staruszka pociągała oddawna Jerzego, który w łagodnych jego oczach czytał dziwną dobroć. Raz przeto, gdy już odleciały nakarmione wróbelki, zebrał się na odwagę i, przystąpiwszy do niego, rzekł:
— Dawno już chciałem zabrać znajomość z panem dobrodziejem, choćby dla tego, że my dwaj tylko najraniej bywamy w tym ogrodzie.
— Uważam i ja pana oddawna i przyznam ci się, młodzieńcze, że mnie ujęła twarz twoja, smutna zawsze i posępna. Pomyślałem, że musisz być bardzo samotny na świecie, a trochę i świata nie lubić, skoro wybierasz umyślnie godzinę, w której nikogo nigdy nie ma...
— Prawda, panie, sam jestem na świecie!
— Ja co innego, spać długo nie mogę, śpieszę więc do ogrodu, w którym powietrze pachnie wonią budzących się kwiatów, a wreszcie moi wychowańcy czekają już na mnie zgłodniali.
Szli obok siebie, staruszek mówił dalej:
— W twoim wieku, młodzieńcze, miałem liczną rodzinę i uważałem się za szczęśliwego, dziś oto zostałem sam, a w starości samotność ciężką jest i bolesną. Dlatego przebacz, ze wnikam w twoję tajemnicę, ale młodość jest od tego, ażeby się nie dać ugiąć przeciwnościom. Niech ci się zdaje, że jestem twym ojcem; mnie miło będzie, gdy ciebie jak syna wysłucham. Żyłem długo, życie poznałem, może rada moja przyda ci się na co.
Jurcio opowiedział mu wszystko, zacząwszy od chwili śmierci dziadka, aż do ostatniej swojej goryczy.
Staruszek wysłuchał spokojnie, nie przerywając ani słowem, a potem tak się odezwał:
— Zacny twój dziad umierając, dobrze się zapatrywał na drogę życia, bo pracować i mówić prawdę znaczy to być człowiekiem w całem znaczeniu tego pięknego słowa. Czemże jest kłamca, nawet ten, który dla żartu nieszkodliwie kłamie? Człowiekiem, którego każdy lekceważy, a ten, który kłamie z zamiarem zysku własnego lub szkody obcej? Najnikczemniejszym gatunkiem ludzi, którego każdy się lęka, którym każdy pogardza, unikając jak dzikiego zwierza. Kłamstwo plami i brzydzi jak trąd zaraźliwy i stokroć bardziej politowania godny złoczyńca, przyznający się ze skruchą do kłamstwa, aniżeli ten, który przez zręczne kłamstwo oczyszcza się z winy. Tamten może się poprawi, ten tylko utwierdzi w niecnych swych postępkach i nadal... Tobie żal owej szafarki, dobrze czynisz, że jej żałujesz, bo od tego masz serce, ale bądź-co-bądź ona rozporządzała nie swoją własnością i nadużyła położonego w niej zaufania. Litość jej dla ciebie nie usprawiedliwia czynu, który był kradzieżą. A tak samo co do powiedzianej przez ciebie prawdy owemu ojcu; czyż wolno ci było taić i milczeć, gdy od słów twoich zależało szczęście lub nieszczęście kilku osób? Żałujesz, że on się zmarnował, ale on byłby się zmarnował zawsze, pociągając innych w zgubę za sobą, bo gdyby był uczciwym, byłby się właśnie teraz podniósł i zasłużył na lepszą sławę. Dziadek, polecając ci mówić prawdę, wymagał, ażebyś nigdy nie kłamał, co nie znaczy, iż z prawdą należy się narzucać każdemu nie pytany i nie proszony; wszakże, gdy od uczciwego człowieka żądają wyjaśnienia prawdy, a nawet gdy on sam widzi, że własnowolnie prawdę wyjaśnić powinien, wahać mu się nie wolno ani chwili. Dziecku musi ona wejść w przyzwyczajenie i potrzebę, ażeby potem w dojrzalszych latach, gdy od niej losy ludzi zależą, stała się odwagą, obowiązkiem świecącym innym jako przykład..
Jerzy słuchał rozpromieniony i rozrzewniony, a pożegnawszy starca ze czcią należną, odetchnął lekko i swobodnie.

Edward Lubowski.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Lubowski.