Okrężne (Gloger)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Gloger
Tytuł Okrężne
Pochodzenie Światełko.
Książka dla dzieci
Wydawca Spółka Nakładowa Warszawska
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Okrężne.
W

W polu stoją rzędami mendle na świeżem ściernisku, a drogą do wsi toczą się wozy ze snopami do stodół kmiecych i dworskich. Rolnik uwija się żwawo, bo służy mu pogoda do zbioru plonów całorocznej pracy. Oj, miał on pracy nie mało, nieraz pot z jego czoła zrosił twardą skibę, zanim doczekał się tej chwili. Trzeba było przed rokiem uprawiać rolę w dzień skwarny i umierzwiać starannie i orać po kilka razy, i broną rozkruszać twarde bryły i zboże śpiesznie młócić i wymłóconem ziarnem zasiewać, a w jesieni i na wiosnę spuszczać wodę, gdzie się zatrzymała na polu, później chwasty ze zboża wyrywać, aż nareszcie dojrzał łan srebrzystego żytka i pszenicy złocistej. I pracowici ludzie podążyli na pole w upał letni, niosąc sierpy i kosy, zboże ścięli i w snopy powiązali i kłosy zgrabili na ściernisku porządnie, a dziś właśnie żniwo będzie dokończone, więc wielka stąd radość rolników i uroczysta dla nich godzina. Nie wybił im grad zboża, nie wypaliła susza, nie zniszczyły plonów ulewy, więc jest się czem weselić, za co jest też ziemi rodzinnej błogosławić, i ludziom za pomoc wywdzięczyć i odgłosem starodawnej pieśni napełnić pola i gaje.

Czy też dziś dorżną żniwiarze, bo jeszcze zboża łan spory, a słońce blizko zachodu, i czy dziś będzie okrężne? Oj, pewnie skończą, bo uwijają się dzielnie. Łan zboża co chwila maleje, wietrzyk chłodzi uznojone ich skronie i w dal unosi dźwięczny głos pieśni dożynkowej:

Hej, wyleć, wyleć, mała przepiórko,
Bo już nie przyjdziem w to czyste pólko.
Plon niesiem, plon!
Hej, wyleć, wyleć, bystry sokole,
Bo już nie przyjdziem w to czyste pole.
Plon niesiem, plon!
Latają ptaszki pod jasnem niebem,
Dożęlim żytka za starym chlebem.
Plon niesiem, plon!
Dożęlim żytka aż do odłogu,
Podziękujemy za to Panu Bogu.
Plon niesiem, plon!

Gdy zboża było już na polu niewiele, zostawiono ostatnią garść niezżętą dla przepiórki, a dziewczęta zaczęły wić wieniec dożynkowy, który przyniesie dziś gospodarzowi z pola do jego domu najdzielniejsza ze wszystkich żniwiarek, zwana przodownicą lub postatnicą. Ten wieniec wyobraża cały tegoroczny plon czyli urodzaj, więc powinny być użyte do niego różne rodzaje zboża: pszenica, żyto, jęczmień i owies. Wplatają także kwiaty, kalinę i gałązki laskowych orzechów, czyli wszystko to, czem się zdobią niwy i czem bogate są lasy. Wieniec powinien być ogromny i wspaniały, bo ma on wyobrażać obfity plon rolnika.
Gdy tak przy śpiewie długiej pieśni, uwito wieniec, włożono go na skronie hożej dziewoi, którą żniwiarze otoczywszy kołem, ruszyli drogą ku wiosce. Słońce ostatnim promieniem ozłociło bujne kłosy pszenicy nad czołem żniwiarki, gdy gromada pracowitej czeladzi uroczyście postępowała ze śpiewem:

Od zielonego gaju,
Od bystrego dunaju,
Niosą wianek ze złota:
Żniwiareczek robota.
Plon niesiem, plon!
Wyżęliśmy już wszytko:
I pszeniczkę i żytko,
A od granic do granic,
Już na polu niema nic.
Plon niesiem, plon!
Dzisiaj do jegomości
Przybędzie dużo gości:
Zasiądziem stoły potężne,
Bo dzisiaj mamy okrężne!
Plon niesiem, plon!

Tymczasem we dworze panował ruch niezwykły. Przynoszono ze śpiżarni przed ganek kosze z owocami, mięsiwem, serem i chlebem. Beczka piwa zajęła miejsce pod starą lipą, gdzie ustawiono długie ławy i szerokie stoły. Pani wydawała różne polecenia domownikom, a dwie podrastające córki pilnowały, żeby rozkazy matki wypełnione były jak należy, żeby wszystko zawczasu przygotowane oczekiwało na swojem miejscu, żeby chleb i mięsiwo były pokrajane porządnie, a przy piwie stały garnce i szklanki, stoły czyste i ławek ilość dostateczna. Sam gospodarz, pokręcając radośnie sumiastego wąsa, wydawszy polecenia karbowym i ekonomowi, który miał częstować piwem, witał najbliższych sąsiadów, którzy zaproszeni na okrężne, przyjechali z licznem gronem swej dziatwy, bawiącej na letnich wakacyach.
Podczas tego ruchu i krzątaniny, słychać było ciągle daleki śpiew żniwiarzów, później zdawał się zbliżać powoli, to znowu jakby śpiewacy zatrzymywali się w drodze. Tak sądziła niecierpliwa młodzież wybiegając za bramę, skąd widok był otwarty, gdy oto niespodziewanie ujrzano w lipowej alei za ogrodem postępującą liczną drużynę ludu. Nad głowami dziewcząt dostrzedz można było kwiecisty czub wysokiego wieńca dożynkowego. „Już są niedaleko!..“ zaczęły wołać dzieci uradowane, a Jaś, starszy syn gospodarza domu, pobiegł oznajmić to ojcu, bo zdawało mu się, że ten, zajęty jakąś rozmową, nie podąży w porę powitać nowych gości. Ale było jeszcze dość czasu, bo wieśniacy szli wolno śpiewając:

Niesiemy wian wedle ogroda,
Wyjdzie jegomość — czyli to prawda?
Oj, prawda, prawda, widzą to ludzie,
Za naszym wieńcem gromada idzie.

Zbliżając się do bramy, która umyślnie była zamknięta na to, żeby ją sam dziedzic otworzył, śpiewano:

Nie żałuj, panie, siwego źrebca.
Ślij po muzykę choćby do Królewca.
Plon niesiem, plon!
Zaściełaj, panie, stoły i ławy,
Jedzie do ciebie gość niebywały.
Plon niesiem, plon!

Wypraw nam, panie, sute okrężne,
Bo ci niesiemy dary potężne.
Plon niesiem, plon!
Otwieraj, panie, szerokie wrota,
Niesiem wianeczek z szczerego złota.
Plon niesiem, plon!
Otwieraj, panie, nowy swój dwór,
Bo ci niesiemy wszystek twój zbiór
Plon niesiem, plon!
Wynijdź-że, panie, z całą drużyną,
Przyjm od dziewczyny wianek z kaliną.
Plon niesiem, plon!

Na odgłos tego śpiewu, ojciec Jasia wyszedł naprzeciwko czeladki i sam otworzył gościnnie szeroką bramę, zapraszając żniwiarzy do dworu. Gdy wchodzili, dwóch zaczajonych parobczaków nagle oblało wodą wieniec i zarazem niosącą go przodownicę, gwoli figlarnemu zwyczajowi, żeby jak mawiano, nie było suszy na przyszłoroczny urodzaj.
Dziedzic z żoną stał w ganku, otoczony gronem rodziny i gości. Żniwiarze ze śpiewem przystąpili przed dwór, a gdy umilkli, przodownica oddała wieniec gospodarzowi, a druga dziewoja, najlepsza po niej żniwiarka, wręczyła mamie Jasia równiankę czyli pęczek kłosów pszennych, mający wyobrażać niby snop nowego zboża. Oboje państwo, uprzejmie podziękowawszy za wieniec, dali obu dzielnym żniwiarkom podarki, jako nagrodę ich wzorowej pracy, a dzieci tymczasem z ciekawości oglądały dziwnie okazały wieniec, który po wyjęciu z niego orzechów, został na wydatnem miejscu zawieszony w sieni dworu, podług starego rolniczego i polskiego zwyczaju.
Teraz pan i pani zaprosili czeladź i kmieci na posiłek, zachęcając do niego wszystkich serdecznie i przestrzegając, żeby nikt zapomnianym nie został. Jaś i jego siostrzyczki wzięli pod opiekę liczną dziatwę wiejską, która, jak zawsze, tak i teraz wszystka przybyła z matkami swemi na okrężne. Pani, głaszcząc, zapytywała o imiona dziatek, o ich wiek, o zdrowie, czy ospę miały dobrze zaszczepioną, czy zaczęły się uczyć i co umieją?
Tymczasem, ponieważ zrobiło się ciemno, zapalono na dziedzińcu latarnie i wiejska kapela, złożona ze skrzypka, basisty i bębnisty, zaczęła grać od ucha staroświecki taniec zwany powolnym lub polonezem, od którego każda biesiada rozpoczyna się. Ojciec Jasia, podług pięknego i odwiecznego zwyczaju naszego, jako dziedzic i gospodarz poprosiwszy do tańca przodownicę, sunął z nią w pierwszą parę, a najpoważniejszy gospodarz z wioski, przystąpiwszy do pani, poszedł z nią w drugą parę. Za nimi cała gromada wiejska, pomieszana z gośćmi państwa, ruszyła parami w krąg wielki. Dzieci panów, czeladzi i kmieci przypatrywały się radośnie miłemu widokowi. Na błękitnem niebie pogodnej nocy zaświecił srebrzysty księżyc z gwiazdami i przyćmił światło latarni.
Gdy wszystkie pary trzykrotnie przetańczyły dokoła powolnego, zabrzmiał ochoczy oberek a później dziarski mazur. Kapelę pomieszczono pod otwartemi oknami dworu, żeby przy jej graniu zarówno mogli tańczyć państwo w salonie, jak żniwiarze przed dworem. Wieśniacy przychodzili do pokojów, a panowie do gromady przypatrywać się serdecznej zabawie. Ojciec Jasia długo rozmawiał z  gospodarzami, częstował czeladź i nauczał swego syna, jak ma być uprzejmy i grzeczny dla każdego gościa w domu, czy gość ten przyjedzie powozem, czy przyjdzie pieszo, czy jest bogaty, czy w szarej kapocie i siermiędze.

Z. Gloger.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Gloger.