Księga na spalenie...

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Księga na spalenie...
Pochodzenie Słowo Polskie, 1902, nr 84
Redaktor Stanisław Rossowski
Wydawca Stanisław Rossowski
Data wyd. 1902
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Księga na spalenie...

„Legendy Niemojewskiego z rysunkami Dębickiego uległy konfiskacie“...
Taką wzmiankę przeczytałam w pismach. I natychmiast sięgnęłam po owe Legendy, aby je odczytać po raz trzeci i czwarty.
Czytałam je kilkakrotnie przedtem i poiłam się niemi. W duszę mi weszły i w sercu zbudziły istniejące struny. — Poeta rzucił pieśń, malarz wizję swą liniami odtworzył. To było piękne, czyste, wzniosłe...
I nagle zakrakało coś w powietrzu. Zaszumiało tu i owdzie.
— Bluźnią!
Kto bluźni? Ta pieśń, która nam niesie czarującą woń i delikatny szmer gołębich skrzydeł? Ta pieśń, która z tematów ludowych czerpiąc swe natchnienie, odtwarza postać Wielkiego Nauczyciela?
Kto bluźni? Czy ci prostaczkowie, którzy przez wieki biegnące podania, jak w skarbcu, tak w swej duszy przechowują i nam je przekazują po to, aby rozświetliły mroki, w których nasza dusza błądzi i ożywczej rosy szuka. Od Schürrego wielkiej i potężnej książki zacząwszy, zatytułowanej „Les grands Suitiés“ skończywszy na Legendach Niemojewskiego — wszystkie takie dzieła są zwykle idealne, duchowe, odczute duszą poety.
Ja nie wiem. Szukam, badam i nic znaleźć nie jestem w stanie. Widzę wiarę, czystość, poezyę. — Widzę nieskalaną biel Maryi, widzę promienną postać Chrystusa. Takich widzieliśmy dziećmi, takich pragniemy widzieć w godzinie skonania.
I naprawdę — zdaje mi się, że nie ci bluźnią, których o bluźnierstwo oskarżają, lecz ci, którzy rozdzierają urzędowe szaty i wołają wielkim a sztucznym głosem:
— Bluźnią.

∗          ∗

Z mojemi pracami cenzura ma często i dużo do czynienia. Głównie spastwiono się nad mą powieścią Findesiecle’istka. Wszystko, co się odnosiło do Buddyzmu, do Chrystusa, do Maryi — kreślono bez miłosierdzia. Doprowadzona do ostateczności — poszłam do prezesa cenzury pana Jankuljo, zapytując, za co i dlaczego mnie to spotyka. Pan prezes nie odmówił mi wyjaśnienia i oto je podaję, gwarantując słowem za autentyczność tego faktu. Pan Jankuljo odezwał się do mnie w te słowa, okraszając je ironicznym i niezapomnianym uśmiechem: — „Pani pisze o legendzie, otaczającej Pana Jezusa, Matier Bożą — eto nie wazmożno — my wysoko położone osoby musiemy wspólnie się trzymać za ręce“.
Wysoko położone osoby! Chrystus — Jankuljo — Marya — cenzura!... Wszystko to było wliczone w jedną sferę, w jeden czyn... I oto pan Jankuljo czuł się obowiązany chronić Chrystusa przed mojem piórem. Czyn czyna poczytajet!... Czy nie większem bluźnierstwem była właśnie ta obrona promiennego Galilejczyka przez prezesa cenzury — niż wspomnienie legendy, która jak woń kwiatów czarownych otacza od wieków postać Jezusa i jego matki?
To samo wrażenie zrobiło na mnie skonfiskowanie Legend Niemojewskiego. Że się pewna część prasy dobijała o ten czyn barbarzyński i brzydki — czy dziwić się można. — Dewotki, klepiące różańce, nie odczują nigdy czaru poezyi, jaki płynie z nauki Chrystusa. Na białą, nieszytą, ubogą szatę Galilejczyka narzucono wszakże złociste kapy i na kanwie paciorkami wyszywane stuły.
Nagle — ktoś zdziera kapy, zdziera stuły i jak kwiat lilij z pod tych stroików wykwita postać tego, który był samą miłością, łagodnym wdziękiem, poświęceniem i prostotą. Już umysły stępione na szematyzmie i zakochane w wyborczych manipulacyach a jako słońce widzące przed sobą złoty kołnierz — nie znoszą takiej czystej, legendowej, opromienionej postaci. Dla nich i Chrystus nie jest synem cieśli, lecz dygnitarzem w złotej kapie i haftowanej stule. Więc dalej — rzucić się na dzieło, mogące być świeżą, czystą krynicą, z której pić będą usta prawdziwych chrześcijan. Kto wie — może młode pokolenie zasmakować właśnie w takiej czystej liliowej postaci, wydostającej się z pomiędzy pałaców i tumów i z prostotą pierwotną wyciągającej ku niemu ręce. A wtedy co się stanie ze złotemi kapami? „Wysoko położone osoby powinny wspierać się pomiędzy sobą“. I — zniszczono książkę Niemojewskiego, zniszczono rysunki Dębickiego.
Zdawało się im, że zniszczono w ten sposób wszystko.
Lecz czy zniszczono myśl, czy zniszczono ducha Chrystusowego, który przez wieki całe przechował się w kryształach legendy czysty i nieskalany? W książce Niemojewskiego nie ma nic po nad to, co każdy z nas prawdziwie pojmujących Chrystyanizm ma w głębi swego serca. Z książki Niemojewskiego modlić się może dziecko, bo tam nauczy się i pojmie dokładnie, kim był Ten, który w ostatniej swego życia godzinie wołał pod zachmurzone niebios stropy.
— Przebacz im, Panie! bo nie wiedzą, co czynią!
Jak kropla rosy z kwiatów, tak poeta i malarz rozbierali ze swych serc i z serc ludzkich wyobrażenie Chrystusa. Z tych kropli stworzyli czysty sznur dyamentów i zawiesić go chcieli u stóp krzyża po to, aby ci, którzy zdręczeni, pełni bolu i smutku do krzyża się przywloką — w dyamentach owych dostrzegli prawdę czystą, wielką, jasną prawdę!
Lecz — oto — znalazła się na straży cenzura; na warcie koło natchnienia artystów stanął urzędnik i spokojnie, zimno — powiedział: „nie wolno!“ Legendę możecie mieć w głębi duszy — lecz... oto... tyle a tyle gwiazdek na kołnierzach, taki a taki podatek osobisto-dochodowy i tak a tak ma być pojęty Chrystus — nie inaczej“.
Z biur ciemnych, przysłoniętych wiecznie zakurzonemi storami zadecydowano zniszczyć sznur dyamentów, bo olśniewa, bo niepokoi.
„Wyrokiem rady księga na stracenie!“
Ileż to już razy szła tak na stracenie myśl ludzka, ileż to razy kwiat promienny i wonny strącano w czeluście piwnic. A potem, potem taki kwiat wydostawał się na słońce i dziwiono się, szydzono z tych, którzy go zniszczyć chcieli.
Bo kagańca myśli ludzkiej nałożyć niepodobna!
Psy, biegające bez kagańca — pachołki mogą łowić z pomyślnym rezultatem — ale myśl ludzką złowić na sznurek hyclowski, a potem struć strychniną — tego nawet najlepiej zorganizowana policya nie potrafi. Wiecznie i zawsze poruszać się będzie, a im więcej zgnębiona, im więcej opatrzona kagańcami i markami, tem silniejsza i potężniejsza będzie.
Na chwilę schronić się do katakumb, ocalając płonącą swą lampę przed powiewem, płynącym z rozwianych cenzuralnych wiatraków — lecz lampa nie zgaśnie nigdy, bo w takich katakumbach właśnie przechował się duch prostego, czystego Chrystyanizmu, z takich katakumb wystrzelił w górę promienny kwiat Legendy!
Jako grunt, jako rola, gdzie zrodziły się owiane wonią migdałowych różanych pęków podania — były groby pierwszych Chrześcijan — tych, którzy boso szli za Chrystusem, tych którzy słowa jego podawali sobie z ust do ust, z serc do serc. I tam nie trzeba było cenzury, nie miała nic do czynienia, opatentowana na lojalną i prawowierną część prasy. Skowronek śpiewał, kwiat słał swe wonie — duch ludzki, przepojony budzącą się wiarą, wydawał ze siebie brylanty poezyi, w którą stroił postać Umiłowanego.
Wieki miną, cenzorowie zaginą jako bezużyteczne narzędzia tortury dusz, a Legendy pozostaną jednak czyste, nieskalane i drogie, bo nieśmiertelne jest to, co powstało z głębokiej i prostej wiary, bo nie zaginie nigdy to, co ma źródło w czystości serca i rzeczywistem a nie spaczonem przez ludzi małodusznych pojęciu Piękna i Prawdy!

G. Zapolska-Janowska.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.