Przejdź do zawartości

Król morza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor anonimowy
Elwira Korotyńska (opr.)
Tytuł Król morza
Podtytuł Baśń
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 14
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1931
Druk Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA.



KRÓL MORZA
BAŚŃ
Z ilustracjami
opracował
EL-KOR


WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI POPULARNEJ
w WARSZAWIE.
PRINTED IN POLAND
Druk. Sikora, Warszawa





Na ogromnem, nieogarnionem okiem morzu była od wieków prześliczna zielona wyspa.
Wyglądała jak cudny ogród na turkusowych falach, brzegi jej bowiem były porosłe kwieciem o barwach przeróżnych, a krzewy korali, głęboko na dnie morza rosnące, odbijały w otaczających wyspę wodach swą purpurę i dodawały czaru.
Na środku wyspy stał zamek wspaniały, którego złote wieżyczki wznosiły się ponad otaczające go drzewa.
Okna z najczystszego kryształu rzucały czarodziejskie blaski, gdy słońce promienie swe wysyłało ku zamkowi a herb turyngski wysadzany brylantami, szafirami i rubinami lśnił u góry, jak cudo.
W zamku tym mieszkała i panowała księżniczka Lidja, znana na cały świat ze swej niezwykłej piękności.
Miała ona wielu dworzan i dużą ilość służby i lubiła przyjmować gości.
Na dworze jej pełno było przyjezdnych rycerzy, panów i książąt z najdalszych stron przybyłych.
Na brzegu czarownej wyspy stały wciąż gondole, łodzie i statki, wysiadali z nich coraz to nowi przybyli, aby powitać cudną Lidję i zabawić się w jej zamku.
A że księżniczka nietylko była niezwykle piękna, ale też i bardzo bogata, miała więc bardzo wielu starających się i zakochanych.
Lidja była piękną, ale serce jej przepełnione pychą a częstokroć i okrutne, odpychało po jakimś czasie tych, którzy starać się zamyślali o jej rękę.
Na ich miejsce zjawili się zaraz inni, po za tymi znowu inni i tak trwało i trwało, a Lidja panowała sama i rozkazywała w swym zamku i rozstać się ze swą swobodą nie chciała.
Pewnego jednak wieczoru, gdy księżniczka przy blasku księżyca przechadzała się ze swymi dworzanami i zaproszonymi gośćmi po wyspie, roszczął się szmer i utyskiwania, że Lidja gardzi najczystszej krwi książętami, że do tej pory nie obrała nikogo za męża.
Posłyszała to księżniczka, zaprowadziła więc wszystkich nad brzeg kamiennej studni, w środku podwórza stojącej i wrzuciwszy swą złotą bransoletę w fale głębokiej, bezdennej studni, rzekła do zgromadzonych:
— Kto przyniesie mi za tydzień wyłowioną przez siebie bransoletę, którą wrzucam w tę głębię, ten zostanie moim małżonkiem.
Zamilkli wszyscy wiedząc, że żaden z nich nie odważy się spuszczać w głąb studni po bransoletę, byłoby to bowiem rzucaniem się w grób. Studnia była niezgłębiona, dna nie dosiągł nikt, mowy więc nie było o ryzykowaniu życia dla fantazji bezlitośnej księżniczki.
Lidja śmiała się szyderczo, patrząc na obecnych, którzy najwyraźniej spostrzegli spuszczającą się po promieniach księżyca postać i zanurzającą się w wodzie. Oblicze tej mgławej postaci było okrągłe i śmiejące się.
Wszyscy panowie opuścili, obrażeni lekkomyślnością Lidji, zamek i nie pokazali się już więcej na wyspie.
W tydzień po tem, w dzień wyznaczony na przyniesienie wydobytej bransolety, gwar i ruch był ogromny.
Tysiące łodzi odpłynęło nad brzeg wyspy, wysiadano, witano panią domu i bawiono się bardzo wesoło.
Wszystkie sale, wszystkie komnaty zamku otwarte były na roścież. Muzyka grała bez ustanku, fontanny biły, woń kwiatów napełniała powietrze.
Cudna księżniczka siedziała tryumfująca na tronie, wiedziała, że nikt nie zostanie jej mężem, gdyż nikt nie odważył się wydostawać bransolety z głębi studni. Nie utraci jeszcze samodzielnych rządów i swobody.
Wybiła północ i u drzwi sali balowej ukazała się wyniosła postać rybaka.
W ręku u przybyłego srebrzyła się sieć ze srebrnych spleciona nici, na ramionach miał płaszcz perłowemi spięty muszlami a kapelusz i włosy całe były kroplami wody zroszone.
Całe towarzystwo zaciekawione spoglądało na rybaka, czekając wytłomaczenia tej niespodzianej wizyty.
Niektórym z gości zdawało się, że widzieli już kiedyś tego człowieka, ale gdzie, przypomnieć sobie tego nie mogli.
Rybak szedł prosto ku księżniczce, nie krępując się bynajmniej tak licznem towarzystwem, otworzył sieć, wyjął z niej złotą bransoletę i wyciągnął z nią rękę ku Lidji, która ze zdumieniem patrzała to na rybaka, to na swą bransoletę.
— W jaki sposób wydostałeś moją bransoletę? — spytała nareszcie zdziwiona Lidja.
— Wyłowiłem ją siecią ze studni — odpowiedział rybak — i chcę cię mieć za żonę, jakto było przez ciebie obiecane, zabiorę cię zaraz ze sobą do swego domu.
Roześmiała się dumnie Lidja i rzekła:
— Niemożliwie to, abym prostaka chciała wziąć za męża. Dobrze, żeś przyniósł bransoletę i za to możesz iść do kuchni i zabawić się ze służącymi. Taka nagroda dostępna jest dla ludzi nizkiego pochodzenia.
Rybak spojrzał ostro na Lidję, uniósł groźnie ku niej swą sieć srebrzystą i potrząsnął nią tak, że błyszczące krople wody prysnęły w twarz księżniczki, poczem odwrócił się i opuścił salę.
Księżniczka wysyłała natychmiast za zuchwalcem służących, aby go przytrzymali, ale było to niemożliwe.
Rybak bowiem znikł w ich oczach w studni, gdy się nachylili, ujrzeli tylko księżyc odbijający się w wodzie.
Na drugi dzień wieczorem wyszła znów Lidja ze swymi gośćmi na spacer i posłyszala za sobą rozmowy o rybaku, któremu księżniczka nie dotrzymała danego słowa, zachwyt nad jego odwagą i oburzenie na tę, która dotąd nie zdołała wybrać sobie małżonka.

Rybak szedł prosto ku księżniczce...
Otworzył sieć, wyjął z niej złotą bransoletę...

Doszedłszy więc do wodospadu, z którego woda wpadała z hałasem w przepaść bezdenną, obróciła się ku zebranym i rzekła:
— Panowie, zróbcież i wy to, czego dokonał marny rybak. Oto wrzucam w tę przepaść perłę drogocenną, kto za tydzień odniesie mi ją do zamku, mężem moim zostanie.
Zapraszam was wszystkich tu obecnych za tydzień na wielką zabawę, a zobaczymy, kto z was jest najodważniejszym i godnym mojej ręki książęcej.
Mówiąc to wrzuciła przepyszną perłę swego naszyjnika i uśmiechnęła się szyderczo.
Milcząc odeszli rycerze i książęta od straszliwego miejsca. Najodważniejszy z nich nie rzuciłby się na śmierć niechybną w tę bezdnę, postanowili jednak przybyć na bal do zamku, myśląc jednocześnie, że być może znowu ów rybak wyłowi i odniesie perłę księżniczce.
W tydzień po tej scenie, znów przyjechali goście, znowu bawiono się ochoczo, tańczono i ucztowano.
Naraz, gdy wybiła północ, weszła, nie wiadomo z której strony i jakim sposobem, dziwna jakaś nieznana nikomu postać.
Byłto człowiek bardzo wysokiego wzrostu i wyniosłej postaci.
Na ramiona zawisł mu płaszcz krótki z zielonych liści utkany, zielony kapelusz, nasadzony muszlami okrywał mu głowę, worek podróżny zrobiony był z olbrzymiej muszli, która za pasek miała ogromnej wielkości perły, na sznurek ponawlekane.
W jednem ręku trzymał ów przybysz dużą laskę podróżną, w drugiej piękną perłową muszlę.
Oblany cały kroplami krystalicznej wody, błyszczał, jakby drogiemi kamieniami usiany.
Zdumieni patrzali goście na tego dziwnego człowieka, znajdując w nim podobieństwo do rybaka.
— Czego żądasz odemnie? — spytała księżniczka, zwracając się ku podchodzącemu ku tronowi przybyłemu.
— Znalazłem i wydobyłem twą perłę — odrzekł przybysz, — masz ją, — rzekł, oddając osłupiałej Lidji jej klejnot.
A teraz, pójdź ze mną do mego domu, jako moja żona.
Księżniczka struchlała na widok odnalezionej perły i groźnego lica zwycięzcy. Nie pomyślała ani na chwilę wrzucając perłę do przepaści, że zwróconą jej kiedyś zostanie.
Ale wkrótce powróciła jej odwaga i tamując po raz drugi swe słowo, odrzekła ze śmiechem: — To co mówiłam tydzień temu nad wodą, było żartem.
Wiedziałam, że żaden z panów nie wydobędzie perły, a za nikogo nieznanego, za jakiegoś dziwoląga lub żebraka wyjść nie myślę. Idź, skądeś przyszedł i nie powracaj tu więcej...
Wtedy podniósł laskę swą i ręce nieznany człowiek i falą kropli srebrzystych prysnął prosto w twarz księżniczce, która z głośnym krzykiem odskoczyła ku stojącym obok niej książętom.
Ci rzucić się chcieli ku nieznanemu człowiekowi, ale ten otrząsnął również i na nich kroplącą się na włosach i ubraniu wodę i falami srebrzystego płynu zalewał ich ubrania i twarze.
Cofnęli się więc wszyscy przed nieznajomym, który kierując się ku drzwiom sali puszczał całe strugi kropel, zalewając posadzkę, sięgając samego sufitu.
Poczem znikł za wrotami zamku, zostawiając po sobie przerażenie i niewysłowioną trwogę.
Wkrótce potem księżniczka znów zebrała gości i wrzuciwszy pierścień do morza obiecała być żoną tego, który go jej przyniesie.
W tydzień po wrzuceniu pierścienia zebrali się wszyscy na wielką ucztę.
Przedtem jednak Lidja zebrała służbę i przykazała surowo aby nie wpuszczono rybaka lub owego nieznajomego, obiecując kary, jeśliby jej w tem nie usłuchano.
Radości jednak takiej jak zwykle nie było na owej zabawie. Goście chodzili jacyś dziwnie smutni, jakby się czegoś obawiali.
Kiedy nadszedł wieczór i zajaśniały światła, cała wyspa zdała się być zaczarowaną, tak cudnemi blaski świeciły kryształowe okna, tak pięknie odbijały się w wodzie złociste wieżyczki.
Wystrojona w najpiękniejsze szaty usiadła Lidja na tronie i czekała na przybywających wciąż gości.
Naraz stało się coś niespodziewanego. Jak tylko wybiła północ, weszło do sali nieznane jakieś i wielce dziwne towarzystwo.
Ten który prowadził za sobą cały orszak musiał być chyba królem, tak kosztownemi były jego szaty.
Ubiór miał z zielonego jedwabiu, przetykany perłami, na głowie wspaniałą koronę, z ramienia zwisała opończa haftowana perłami.
Szedł dumny i wspaniały, a za nim orszak niewieści.
Kobiety te były blade o jasno błękitnych oczach, w długich sukniach śnieżnej białości, przetykanych perłami.
Jak tylko weszli, zerwał się wicher gwałtowny, biły pioruny, błyskały błyskawice, burza szalała...
Nieznany król podszedł do Lidji i rzekł: — Oto twój pierścień, wyciągnąłem go z morza, dochowaj przysięgi i weź mnie za małżonka, a oto twoja drużyna weselna.
To mówiąc wskazał na szereg bladolicych dziewic i wziął Lidję za rękę.
Ręka króla była zimna jak lód i wilgotna.
Wydarła mu swą rękę i zawołała z najwyższą odrazą:
— Precz odemnie, ty morska istoto! Nie powracaj tu więcej!
I poczęła uciekać. Ale blade dziewice otoczyły ją wokoło, zarzuciły na nią swoje zasłony i nie dopuściły do ucieczki.
Król morza zadął w swój róg perłowy, a natychmiast zerwała się jeszcze silniejsza burza, zgasły światła, fale morskie uderzyły w wyspę, zalały cudne kwiaty, skryły drzewa i zatopiły zamek i ludzi.
Na miejscu przecudnej wyspy i zamku szumiały morskie fale, zapanowała cisza.
Gdy rankiem przyszli nad brzeg morza rybacy, nie było już ani wyspy, ani złocistego zamku.
Tylko z głębi morza rozlegał się jęk żałosny — to jęk nieszczęsnej księżniczki.
W nocy zaś syreny śpiewały żałobnym tonem:

„Bo kto przysięgę naruszy,
Ach biada temu, za życie biada
I biada jego złej duszy!”[1]

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Elwira Korotyńska, anonimowy.