Król Ryszard III (Shakespeare, tłum. Paszkowski, 1924)/Akt piąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Ryszard III
Wydawca Wilhelm Zukerkandel
Data wyd. 1924
Miejsce wyd. Złoczów
Tłumacz Józef Paszkowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIĄTY.

SCENA PIERWSZA.
Salisbury. Plac publiczny.

Wchodzi Szeryf, a za nim Buckingham pod strażą, prowadzony na stracenie.

Buckingham. Nie mogęż z królem Ryszardem pomówić?
Szeryf. Nie, mości książę; znieś swój los z poddaniem.
Buckingham. Hastingsie, dzieci Edwarda, Riversie,
Święty Henryku, z twym szlachetnym synem,
Woganie, Greyu, wy wszyscy straceni
Pokątnem, niecnem, zdradzieckiem bezprawiem.
Jeżeli wasze obrażone dusze
Na tę godzinę z pośrodka chmur patrzą,
Ukójcie zemstę szydząc z mojej zguby! —
Czy to zaduszny dziś dzień?
Szeryf. Tak jest, panie.
Buckingham. Dzień więc zaduszny jest dniem potępienia
Dla mego ciała; owym dniem, którego
Za życia króla Edwarda wzywałem
Na moją głowę, jeśli się okażę
Fałszywym względem krewnych jego żony
I względem jego dzieci; dniem zagłady,
Której wzywałem, aby mię spotkała,
Nie wiedząc, że mię spotka przez fałsz tego,
Któremu w życiu najwięcej ufałem.
Ten dzień zaduszny dla mej biednej duszy
Jest ostatecznym już terminem grzechów.
Wszystko widzący Ten, z którym igrałem,
Zwrócił nieszczere me zaklęcie na mnie,
I dał naprawdę, o com prosił żartem,
Tak to on miecze zlych ludzi przymusza
Obracać ostrze w własną pierś ich panów.
Tak to się spełnia klątwa Małgorzaty:

»Kiedy Ci serce rozedrze ten szatan —
Mówiła ona — wtedy pomyśl sobie,
Że Małgorzata była dobrą wróżką.« —
Idźmy; oddaję pod nóż moją szyję:
Niech krzywda krzywdę, zakał zakał zmyje!

Wychodzą.

SCENA DRUGA.

Równina pod Tamwort.

Wchodzą z chorągwiami przy muzyce: Ryszmond Oxford,
sir Jakób Blunt, sir Walter Herbert i inni; a za nimi wojsko.

Ryszmond.Współtowarzysze broni, przyjaciele,
Ciężkim tyranji przygnieceni jarzmem,
Tak już daleko się posunęliśmy
W głąb kraju, żadnych nie spotkawszy przeszkód.
Ten dzik zuchwały, okrutny, łapczywy,
Co porył wasze winnice, zniweczył
Wasze zasiewy, co krew waszą chłepce,
Jakby pomyje i z wnętrzności waszych
Koryto sobie robi, ten wieprz nędzny
W środkowym punkcie tej wyspy ma teraz
Swe legowisko, pod miastem Leicester.
Z Tamwort do tego miejsca jest dzień marszu.
Naprzód, waleczni bracia, w imię Boga!
Abyśmy owoc trwałego pokoju
Z tej jednej krwawej zebrali przeprawy.
Oxford. Świadomość sprawy, za którą ma walczyć,
W sercu każdego stanie za sto mieczów
Do potykania się z tym krwawym zbójcą.
Herbert. Stronnicy jego przejdą, ręczę, do nas.
Blunt. On ma stronników jedynie przez bojaźń,
I ci go rzucą w najcięższej potrzebie.
Ryszmond. Wszystko nam sprzyja. Marsz więc, w imię Boże!
Nadzieja lot ma niczem niewstrzymany:
Król przez nią bóstwem, a królem poddany.

Wychodzą.
SCENA TRZECIA.

Pola pod Boswort.

Wchodzi król Ryszard z wojskiem: książę Norfolk, hrabia Surrej i inni.

Król Ryszard. Tu się rozłożym na bosfortskich polach. —
Milordzie Surrej, smutno coś wyglądasz?
Surrej. Serce me dwakroć weselsze niż mina.
Król Ryszard. Milordzie Norfolk!
Norfolk. Najjaśniejszy panie?
Król Ryszard. Ciepłoż nam tutaj będzie! co? nieprawdaż?
Norfolk. Obudwom stronom, miłościwy królu.
Król Ryszard. Rozbijcie mi tu namiot, tu noc spędzę.
Żołnierze biorą się do rozbicia namiotu.
Ale gdzie ranek? Hm! nie myślmy o tem. —
Czy są wiadome siły buntowników?
Norfolk. Sześć ich, najwięcej do siedmiu tysięcy.
Król Ryszard. Toż nasza armja w trójnasób liczniejsza:
A przytem imię króla jest warownią,
Na której zbywa naszym przeciwnikom. —
Rozbijcie namiot. — Pójdźcie, cni panowie;
Musim rozpoznać korzyść miejscowości. —
Wezwijcie ludzi doświadczonych rady.
Baczmy na karność; nie szafujmy czasem,
Bo mamy walną robotę za pasem.
Wychodzi z innymi.
Wchodzą z drugiej strony pola: Ryszmond. sir Wiljam Brandon,
Oxford i inni dowódcy. Kilku żołnierzy rozpina namiot Ryszmonda.

Ryszmond. Złociste zaszło utrudzone słońce;
Jasny ślad jego ognistego wozu
Dobry na jutro dzień nam zapowiada. —
Wy, sir Wiljamie Brandon, poniesiecie
Moją chorągiew. — Przygotujcie, proszę,
W moim namiocie papier i atrament:
Skreślę plan bitwy; każdemu z przywódców

Ściśle oznaczę zakres jego działań
I rozdział zrobię drobnej naszej siły. —
Milordzie Oxforf, sir Wiljamie Brandon,
I wy podobnież, sir Walterze Herbert,
Pozostaniecie przy mnie. Hrabia Pembrok
Od swego pułku niech nie odstępuje.
Idź mu, rotmistrzu Blunt, zanieś dobranoc,
I proś go, aby o drugiej nad ranem
Przyszedł pomówić ze mną w mym namiocie. —
Jeszcze mi jedną zrób rzecz, mój rotmistrzu:
Gdzie ma kwaterę lord Stanley, czy nie wiesz?
Blunt. Jeślim chorągwie jego dobrze poznał
(A pewny jestem, że nie jestem w błędzie),
To jego hufce stoją o pół mili
Ku południowi od głównych sił króla.
Ryszmond. Jeżeli będziesz mógł, kochany Bluncie,
Dokazać tego bez niebezpieczeństwa,
To się postaraj z nim widzieć bez zwłoki,
I wręcz mu ważny ten świstek odemnie.
Blunt. Dokonam tego, jak mi życie miłe;
Tymczasem, życzę wam spokojnej nocy.
Ryszmond. Dobranoc wzajem, kochany rotmistrzu.-
Pójdźcie, panowie; Wejdźmy do namiotu:
Tam radzić będziem o jutrzejszej sprawie.
Powietrze chłodne jest i przejmujące.
Wchodzą do namiotu.
Król Ryszard powraca, a z nim Norfolk, Ratklif i Ketsby.

Król Ryszard. Która godzina?
Ketsby. Czas wieczerzy, panie:
Dziewiąta.
Król Ryszard. Nic jeść nie będę tej nocy —
Papieru dajcie mi i atramentu. —
Jakże? czy Szyszak mój lżejszy jest teraz
I uzbrojenie całe w pogotowiu?
Ketsby. Tak, panie, wszystko leży w twym namiocie.

Król Ryszard. Milordzie Norfolk, idź na swą pozycję.
Bądź czujny, rozstaw zaufane straże.
Norfolk. Dobrze, łaskawy panie.
Król Ryszard. Rusz się z miejsca
Równo z Skowronkiem, kochany Norfolku.
Norfolk. Spuść się w tem Wasza Królewska Mość na mnie.
Wychodzi.
Król Ryszard. Ratklifie!
Ratklif. Jestem, miłościwy królu.
Król Ryszard. Poślij herolda do pułku Stanleya:
Niechaj przed wschodem słońca tu nadciągnie,
Inaczej jego syn strącony będzie
W bezdenną otchłań wiekuistej nocy.
Dajcie mi wina i przynieście świecę.
Niechaj mój biały Surrej osiodłany
Będzie na jutro — a drzewce mej lancy
Będzie hartowne i nie nazbyt ciężkie.
Ratklifie!
Ratklif. Jestem, panie.
Król Ryszard. Czy widziałeś
Tego tetryka, lorda Northumberland?
Ratklif. Widziałem, jak o zmroku z hrabią Surrej
Obchodził wojsko od hufca do hufca
I ludzi naszych do męstwa zagrzewał.
Król Ryszard. To dobrze. Każ mi podać kubek wina.
Nie mam dziś jakoś tej rzeźkości ducha,
Ani swobody umysłu, co zwykle.
Przynoszą wino.
Postawcie. jest tam atrament i papier?
Ratklif. Jest, panie.
Król Ryszard. Zaleć czujność mojej straży.
Bądź zdrów, Ratklifie, około północy
Przyjdziesz do mego namiotu i zbroję
Wdziać mi pomożesz. Zostaw mię, powiadam.
Oddala się do swego namiotu. Ratklif i Ketsby wychodzą.
Namiot Ryszmonda otwiera się: widać go otoczonego oficerami i t. d.

Wchodzi Stanley.
Stanley. Szczęście i triumf niech ci hełm uwieńczy!
Ryszmond. Ile noc ciemna może przynieść pociech,
Tyle ich doznaj, zacny mój ojczymie!
Jak się ma, powiedz, droga nasza matka?
Stanley. Błogosławieństwo ci przynoszę matki,
Która się modli wciąż za twą pomyślność.
Dość tego. Ciche godziny uchodzą,
I mrok strzępiasto łamie się na wschodzie.
Czas policzony; krótko ci więc powiem:
Równo ze świtem gotuj się do boju
I losy swoje powierz rozstrzygnieniu
Miecza i krwawym szalom wstępnej bitwy,
Ja zaś, jak będę mógł (jak chcę, nie mogę),
Użyję zręcznie pierwszej sposobności,
By ci przyjść w pomoc w tem wątpliwem starciu,
Ale się kwapić z pomocą nie mogę;
Bo gdyby tego dostrzeżono, Jerzy,
Brat twój, zgładzony byłby w moich oczach.
Bądź zdrów. Brak czasu i groźny stan rzeczy
Tamują wylew serdecznych wynurzeń
I dłuższą słodkiej rozmowy zamianę,
Którejby po tak długiem rozłączeniu
Potrzebowali użyć przyjaciele.
Oby nam nieba dały czas swobodny
Do tych radosnych miłości obrzędów!
Jeszcze raz, bądź zdrów, mężny i szczęśliwy!
Ryszmond. Przeprowadźcie go, kochani lordowie,
Przez obóz. Ja się będę starał zasnąć.
By ołowiany sen nie gniótł mnie jutro,
Gdy będę miał siąść na skrzydła zwycięstwa.
Dobranoc, jeszcze raz, mili lordowie.
Lordowie i inni wychodzą ze Stanleyem.
O! Ty, którego sprawy jestem wodzem,
Zwróć na żołnierzy Twoich wzrok łaskawy!
Włóż im w dłoń straszny oręż Twego gniewu,

By ciężkim jego ciosem zdruzgotali
Butne szyszaki naszych przeciwników!
Uczyń nas chłosty Twej wykonawcami,
Byśmy Cię mogli sławić w tem zwycięstwie!
Tobie polecam władze duszy mojej,
Nim okiennice zawrę moich oczu:
Czy śpię, czy czuwam, miej mię w Swej opiece!
Zasypia.
Duch księcia Edwarda, syna Henryka Szóstego, ukazuje się pomiędzy dwoma namiotami.

Duch do Ryszarda. Kamieniem jutro niech ciężę twej duszy!
Przypomnij sobie, jakeś mnie w dni kwiecie
W Tiuksbury zabił: zwątp przeto i umrzej.
Do Ryszmonda.
Śmialo, Ryszmondzie: pokrzywdzone dusze
Zgładzonych książąt walczyć za cię będą:
Króla Henryka syn krzepi twe męstwo.
Duch króla Henryka Szóstego ukazuje się.
Duch do Ryszarda. Gdym był śmiertelny, śmiertelnemi rany
Okryłeś moje namaszczone ciało.
Miej w myśli Tower i mnie: zwątp i umrzej!
Król Henryk Szósty woła: zwątp i umrzej!
Do Ryszmonda.
Ty prawy, święty mężu, bądź zwycięzcą!
Henryk zwiastując ci, że będziesz królem,
Krzepi twe męstwo we śnie. Żyj i kwitnij!
Duch Klarensa ukazuje się.
Duch do Ryszarda.Kamieniem jutro niech ciążę twej duszy!
Ja, biedny Klarens, zdradzony przez ciebie
I utopiony niegdyś w beczce wina.
Przypomnij sobie o mnie w czasie bitwy
I miecz bezwładnie opuść! Zwątp i umrzej!
Do Ryszmonda.
Potomku domu Lankastrów: skrzywdzeni
Dziedzice Yorków modlą się za ciebie:
Niech cię Bóg wspiera w boju! żyj i kwitnij!

Duchy Riversa, Greya i Wogana ukazują się.
Rivers do Ryszarda. Kamieniem jutro niech ciążę twej duszy!
Ja Rivers zmarły w Pomfret. Zwątp i umrzej!
Grey do Ryszarda. Pomnij o Greyu i niech dusza twoja
Zwątpi na zawsze!
Wogan do Ryszarda. Pomnij o Woganie
I zdjęty trwogą winowajcy, wypuść
Z zdrętwiałej dłoni lancę! Zwątp i umrzej!
Wszyscy trzej do Ryszmonda. Zbudź się, Ryszmondzie, i bądź przekonany,
Że krzywdy nasze walczyć za cię będą
W łonie Ryszarda. Zbudź się i triumfuj!
Duch Hastingsa ukazuje się.
Duch do Ryszarda. Krwawy zbrodniarzu, zbudź się zbrodni świadom
I skończ dni swoje pośród krwawej bitwy!
Pomnij o lordzie Hastigs. Zwątp i umrzej! —
Do Ryszmonda.
Spokojnie śniąca duszo, zbudź się błogo!
Walcz i z pęt wyrwij naszą Anglję drogą!
Duchy dwóch młodych królewiczów ukazują się.
Duchy do Ryszarda. Śnij o synowcach twych zabitych w Towrze!
Obyśmy byli w twem sercu ołowiem,
Co cię pociągnie w zgubę, śmierć i hańbę!
Bratanki twoje mówiąć: Zwątp i umrzej! —
Do Ryszmonda.
Śpij zdrów, Ryszmondzie, i zbudź się bez troski!
Niech cię od dzika chroni zastęp boski!
Żyj i daj życie szczęsnym królom! Cienie
Dzieci Edwarda wróżąć powodzenie.
Duch królowej Anny ukazuje się.
Duch do Ryszarda. Ryszardzie, żona twa, ta biedna Anna,
Co chwili z tobą spokojnej nie miała,
Przychodzi teraz niepokoić ciebie.
Przypomnij sobie o mnie jutro, w boju,

I miecz bezwładnie opuść. Zwątp i umrzej!
Do Ryszmonda.
Spokojna duszo, śpij, śpij snem spokojnym!
Śnij o zwycięstwie! Żona twego wroga
Za twą pomyślność modli się do Boga.
Duch Buckinghama ukazuje się.
Duch do Ryszarda. Jam pierwszy podał ci rękę do tronu
I jam ostatni doznał twej tyranji.
O, wspomnij w czasie bitwy Buckinghama
I bądź pokonan poczuciem twej winy!
Śnij o morderczych czynach i zniszczeniu;
Zwątp w bezsilności i skonaj w zwątpieniu! —
Do Ryszmonda.
Nimem wsparł ciebie, za chęć śmierć poniosłem;
Lecz nie trać serca w twem zadaniu wzniosłem;
Bóg ci aniołów ześle do obrony,
A dumny Ryszard padnie w proch strącony.
Duchy znikają; Ryszard zrywa się ze snu.
Król Ryszard. Innego konia! - Zawiążcie mi rany! —
Zmiłuj się, Jezu! — To nic; to sen tylko. —
Jakże mię dręczysz, tchórzliwe sumienie! —
Świeca błękitno się pali: — to północ. —
Drżące me ciało zimny pot okrywa,
Siebież się lękam? Tu niema nikogo,
Oprócz mnie: Ryszard nie godzi w Ryszarda;
Jam wierny memu ja. Byłżeby tutaj
Jaki morderca? Nie — tak: ja tu jestem.
A więc uciekaj! — Przed kim mam uciekać?
Przed samym sobą? — Jest racja — dlaczego?
Abym się zemścił. Jakto? sam na sobie?
Wszakże ja siebie kocham. Kocham? za co?
Cóżem ja sobie dobrego uczynił?
O, nie! ach! ja się raczej nienawidzę
Za nienawistne czyny, którem spełnił.
jestem łotr. Kłamię; nie jestem nim. Głupcze,
Nie gań się — głupcze, nie pochlebiaj sobie.

Sumienie moje ma tysiąc języków,
A każdy język czyni inny zarzut,
A każdy zarzut lży mi nazwą łotra.
Krzywoprzysięski fałsz w najwyższym stopniu;
Niemiłosierny mord w najsroższym stopniu;
Wszelki grzech w wszelkim stopniu popełniony
Dąży przed straszne kratki trybunału,
Wołając: winny! winny! — Ha! to rozpacz! —
Niema istoty, coby mię kochała;
A gdybym umarł, niktby się nademną
Nie ulitował — któż się ma zlitować?
Gdy sam nie czuję nad sobą litości.
Zdawało mi się, że duchy tych, których
Pomordowałem, do mego namiotu
Zeszły się tłumem, i każdy z nich wzywał
Na jutro zemsty na głowę Ryszarda.
Wchodzi Ratklif.
Ratklif. Panie —
Król Ryszard. Kto tu jest?
Ratklif. To ja, Ratklif, panie.
Wczesny kur we wsi dwukrotnem już pianiem
Powitał ranek; przyjaciele twoi
Są już na nogach i wdziewają zbroje.
Król Ryszard. O! mój Ratklifie, okropny sen miałem. —
Jak myślisz? czy nam nasi wierni będą?
Ratklif. Nic wątpię o tem, panie.
Król Ryszard. O, Ratklifie!
Lękam się, lękam. —
Ratklif. Miłościwy panie.
Nie trwoż się cieniem.
Król Ryszard. Na świętego Pawła!
Cienie tej nocy przeraziły bardziej
Duszę Ryszarda, niżby zdołał zastęp
Szczerych dziesięciu tysięcy żołnierzy,
Kutych w żelazo, pod wodzą Ryszmonda.
jeszcze nie dnieje. Pójdź; pod namiotami

Naszych dowódców podsłuchiwać będziem,
Czy z nich nie myśli który mię odstąpić.
Wychodzi z Ratklifem.
Ryszmond budzi się; Oxford i inni wchodzą.

Lordowie. Ryszmodzie, dobry dzień!
Ryszmond. Wybaczcie, proszę,
Moi panowie czujni i gorliwi,
Ze zastajecie tu gnuśnego śpiocha.
Lordowie. Czy dobrze spałeś, milordzie?
Ryszmond. Najlepszy,
Najprzyjemniejszy sen miałem, panowie;
Słodsze marzenia pewnie jeszcze nigdy
Nie kołysały ociężałej głowy.
Zdawało mi się, że przyjazne dusze
Tych, których ciała Ryszard zamordował,
Zeszły się razem do mego namiotu
I jednozgodnie wołały: zwycięstwo!
Zaprawdę, dziwną czuję w sobie rześkość,
Rozpamiętując ten sen tak uroczy.
Która godzina?
Lordowie. VVkrótce będzie czwarta.
Ryszmond. Czas więc uzbroić się i uszykować. —
Postępuje naprzód ku swym wojskom.
Więcej powiedzieć nad to, co już pierwej
Wam powiedziałem, drodzy współrodacy,
Brak czasu i stan rzeczy nie pozwala;
Zapiszcie sobie wszakże to w pamięci,
Że Bóg i dobra walczy z nami sprawa.
Modlitwy świętych, duchy pokrzywdzonych
Stoją przed nami, jak szańce wysokie.
Ci, przeciw którym walczym, prócz Ryszarda,
Nas by woleli widzieć zwycięzcami,
Niż tego, komu służą; bo i któż jest
Ten, komu służą? zaprawdę, panowie,
Krwawy ciemięzca i krwawy morderca,
Krwią wyniesiony i krwią utwierdzony;

Co kręto przyszedł do tego, co posiadł,
I tych, co k’temu dopomogli, zgładził;
Nikczemny kamień, który się stał drogim
Przez poniżenie angielskiego tronu,
Tem, że szalbiersko weń wprawiony został;
Zapamiętały nieprzyjaciel Boga.
Jeżeli przeto będziecie walczyli
Z nieprzyjacielem Boga, Bóg was za to
Strzedz będzie, jako wojowników swoich;
Jeżeli szczędzić nie będziecie potu
Do powalenia tyrana, będziecie
Spokojnie spali, skoro tyran legnie;
Jeżeli walczyć będziecie z wrogami
Ojczyzny waszej, dobry byt ojczyzny
Hojnie wam wasze wynagrodzi trudy;
Jeżeli dzieci wasze wyzwolicie
Z pod noża, to się dzieci waszych dzieci
W starości waszej za to wam wywdzięczą.
W imię więc Boga i tych praw rozwińcie
Wasze sztandary i dobądźcie miecze!
W razie przegranej haraczem z mej strony
Będzie mój zimny trup na zimnej ziemi;
Ale jeżeli nam Pan Bóg poszczęści,
Cząstkę korzyści tego przedsięwzięcia
Najpośledniejszy z was otrzyma w dziale.
Zadmijcie w trąby i uderzcie w bębny!
Hasłem niech będzie krzepiącem w was męstwo:
Bóg, święty Jerzy, Ryszmond i zwycięstwo!
Wychodzą wszyscy.
Wchodzą z orszakiem i wojskiem Ryszard i Ratklif.

Król Ryszard. Co Northumberland mówił o Ryszmondzie?
Ratklif. Że on w wojennej sztuce nie ćwiczony.
Król Ryszard. Prawdę powiedział. Cóż Surrey rzekł
na to?
Ratklif. Uśmiechnął się i rzekł: tem lepiej dla nas.

Król Ryszard. Miał słuszność. tak też jest w samej istocie.
Zegar bije.
Która to bije? - Dajcie mi kalendarz.
Kto z was dziś widział słońce?
Ratklif. Jam nie widział.
Król Ryszard. Więc się ukazać nie chce; podlug książki
Powinnoby już od godziny jaśnieć.
Zły to dzień będzie dla kogoś. - Ratklifie!
Ratklif. Co, panie?
Król Ryszard. Słońce nie chce dziś zaświecić,
Niebo ponuro sklepi się nad nami.
Radbym usunąć z ziemi te łzy rosy. —
Nie świecić dzisiaj właśnie! Ale cóżto
Ma mnie obchodzić bardziej niż Ryszmonda?
Toż samo niebo, co się tak zasępia
Nad moją głową, chmurzy się i nad nim.
Wchodzi Norfolk.
Norfolk. Do broni, panie! wróg już hula w polu.
Król Ryszard. Hej ! Żywo! żywo! — Kulbaczyć mi konia! —
Wezwać Stanleya, by pułk swój sprowadził! —
Powiodę moje wojska na równinę
I w taki sposób uczynię ich rozdział:
Przednia straż będzie rozciągnięta w podłuź,
Zarówno z jezdnych jak z pieszych złożona;
Łucznicy będą umieszczeni w środku.
Jan, książę Norfolk, Tomasz, hrabia Surrey,
Dowodzić będą jazdą i piechotą.
Skoro pozycje zajmą, my za nimi
Staniemy z głównym korpusem, wzmocnionym
Dwoma skrzydłami wyborowej jazdy.
To, i nasz święty Jerzy na dobitkę,
Rękojmią naszą. — Cóż myślisz, Norfolku?
Norfolk. Dobry plan, godny króla wojownika. —
Znalazłem to dziś z rana w mym namiocie.
Podaje świstek.

Król Ryszard czyta. »Jasiu Norfolk, Ryś, twój pan,
Zdradzon jest i zaprzedan«.
To rzecz zmyślona przez nieprzyjaciela. —
Dalej, panowie! na swe miejsce każdy!
Niech nas brodzące sny nie zatrważają!
Sumienie tchórzów tylko jest wyrazem,
Na powściąg możnych wymyślonym z razu:
Naszem sumieniem ramię, a miecz prawem.
Naprzód! marsz! idźmy, połączywszy dłonie,
W podwoje nieba, albo w piekieł tonie! —
Do wojska.
Cóż wam do tego dodam, com już wyrzekł?
Pomnijcie na to, z kim się macie zmierzyć:
Łotrów to zgraja, tułaczy, włóczęgów,
Śmiecie Bretonów i nikczemnych chłopów,
Których wypluwa ich kraj przesycony
Na głupi hazard i pewną zagładę.
Mieliście spokój, oni go wam wichrzą;
Macie dostatnie grunta, piękne żony:
Oni chcą tamte obciąć, te znieważyć.
Któż im przewodzi? Oto jeden hołysz,
Co był w Bretonji przez długi ciąg czasu
Utrzymywany kosztem mojej matki;
Papinka, który, odkąd żyje, nigdy
Nie zalazł głębiej w śnieg jak po trzewiki.
Wyżeńcie nazad za morze tę szuję,
Zarozumiałą tę hołotę z Francji,
Tych głodnych, życiem znudzonych żebraków.
Tych biednych szczurów, coby się już byli
Dla braku kęsa w gębie, powiesili,
Gdyby nie głupie widmo tej wyprawy.
jeżeli mamy zostać pobitymi,
To niech przynajmniej pobiją nas ludzie,
A nie bretońskie te bękarty, których
Ojcowie nasi na ich własnej ziemi
Potłukli nieraz i wytuzowali

I dokumentnie naznaczyli hańbą.
Oniż posiadać mają nasze ziemie,
Bezcześcić żony, uwodzić nam córki? —
Odgłos trąb w dali.
Słyszycie odgłos ich trąb? Walczcie, mężni
Synowie Anglji, walczcie, cni ziemianie!
Prężcie, łucznicy, łuki aż do głowy!
Bodźcie rumaki wasze, brodźcie we krwi,
Trzaskami lanc swych zatrwożcie firmament!
Wchodzi posłaniec.
I cóż lord Stanley? Czy przywiódł swe hufce?
Posłaniec Lord Stanley nie chce przyjść, łaskawy panie.
Król Ryszard. Niech spadnie głowa jego syna!
Norfolk. Królu,
już nieprzyjaciel przeszedł bagna; pozwól,
By Jerzy Stanley zginął aż po bitwie.
Król Ryszard. Tysiąc serc czuję rosnących w mem łonie.
Chorągwie naprzód! uderzcie na wroga!
Niech stare nasze hasło: święty Jerzy,
Ognistych smoków wściekłością nas natchnie!
Za mną, synowie Anglji, do ataku!
Zwycięstwo siedzi na naszym szyszaku.
Wychodzą.

SCENA CZWARTA.
Inna część pola.
Wojenna wrzawa. Utarczki. Wchodzi Norfolk z wojskiem;
ku niemu nadbiega Ketsby.

Ketsby. Milordzie Norfolk, na pomoc! na pomoc!
Król dokazuje cudów waleczności,
l kogo spotka, z tym na śmierć bój stacza.
Straciwszy konia, pieszo walczy teraz,
Śledząc Ryszmonda w groźnej paszczy śmierci.
Na pomoc! albo jesteśmy zgubieni.

Wrzawa. Wchodzi Ryszard.
Król Ryszard. Konia! hej! konia! królestwo za konia!
Ketsby. Schroń się gdzie, panie, a przywiodęć konia.
Król Ryszard. Nędzny! Stawiłem na los moje życie,
I czekać będę, jaka mi kość padnie.
Chyba tu sześciu Ryszmondów jest w polu;
Pięcium już zabił zamiast prawdziwego. —
Konia! hej! konia! królestwo za konia!
Wychodzi ze swymi.
Wrzawa. Wchodzą: Ryszard i Ryszmond; walcząc przechodzą przez
scenę. Odwrót przy odgłosie trąb. Poczem wchodzi Ryszmond, Stanley
z koroną; w ręku, wielu innych lordów i wojsko.

Ryszmond. Bogu i waszej waleczności chwała!
Zwycięscy moi towarzysze broni!
Plac boju przy nas i krwawy herszt zginął.
Stanley. Mężny Ryszmondzie, dobrześ się wywiązał.
Patrz, przywłaszczony ten królewski klejnot
Zerwałem z martwej nikczemnika skroni,
Aby nim twoje czoło przyozdobić.
Noś go, używaj i działaj z nim wiele.
Ryszmond. Bóg w niebie na to niech odpowie: amen.
Ale czy żyje młody Jerzy, powiedz?
Stanley. Żyje, milordzie, bezpieczny i cały,
W mieście Leicester, dokąd, jeśli wola
Waszej Miłości, możem i my ściągnąć.
Ryszmond. Kto ze starszyzny padł po obu stronach?
Stanley. Jan książę Norfolk, Robert Brakenbery,
Walter lord Ferrers i sir Wiljam Brandon.
Ryszmond. Pogrzebcie zwłoki ich wedle ich stopnia,
Ogłoście nasze przebaczenie zbiegom,
Którzy z poddaniem zechcą do nas wrócić;
A potem, zgodnie z uczynionym ślubem,
Gwoli którego wzięliśmy sakrament,
Zjednoczym białą i czerwoną różę.
Niebo oddawna gniewne za ich rozdział,
Z uśmiechem patrzeć będzie na ten sojusz.

Zdrajca, kto słysząc to, nie powie: amen.
Anglja oddawna była w obląkaniu
I własne swoje szarpała wnętrzności;
Brat zaślepiony przelewał krew brata;
Ojciec w zapędzie przecinał dni syna;
Syn, przymuszony, bywał katem ojca;
Cały zwaśniony ten York i Lankaster
Waśnił się z sobą w zobopólnej waśni. —
O, niechże teraz Ryszmond i Elżbieta,
Prawe odrośle tych królewskich domów,
Złącza je, łącząc się za sprawą Boga!
Niech ich następcy (jeśli tych Bóg zdarzy),
Błogim zbogacą przyszły czas pokojem,
Wspaniałym plonem i dniami pięknemi!
Stęp ostrze zdrajców, miłosierny Panie,
Którzyby chcieli te łzy i krwi strugi
Nieszczęsnej Anglji wrócić po raz drugi!
Nie daj owoców na tej ziemi zbierać
Tym, coby chcieli znów jej pierś rozdzierać!
Dziś pokój wraca, zgody świecą zorze:
By długo trwały, powiedz amen, Boże!
Wychodzą.



KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Józef Paszkowski.