Komedya omyłek (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Komedya omyłek
Rozdział Akt drugi
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Comedy of Errors
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT DRUGI.
SCENA I.
Plac publiczny.
(Wchodzą: Adryana i Lucyana).

Adryana.  Ni mąż nie wraca, ani nasz niewolnik,
Któremu spiesznie szukać go kazałam,

A tu od dawna druga już wybiła.
Lucyana.  Może znajomy kupiec go zaprosił
I z rynku poszli prosto do gospody:
Więc się nie gniewaj, obiadujmy same.
Mężczyzna, choć jest wolności swej panem,
Rządzić się musi okolicznościami,
Jak one każą, idzie albo wraca.
Radzę ci, siostro, uzbrój się w cierpliwość.
Adryana.  Czemuż mężowie wolniejsi być mają?
Lucyana.  Wszystkie ich sprawy za domem trzymają.
Adryana.  Niech ja się spóźnię, patrz, jak zachmurzony.
Lucyana.  Bo męża wola wędzidłem jest żony.
Adryana.  Osieł się tylko da kiełzać w pokorze.
Lucyana.  Zwykle łzy gorzkie idą przy uporze.
Wszystko, co widzą słoneczne źrenice,
W morzu, na lądzie, ma swoje granice;
Skrzydlate ptaki, ryby i zwierzęta
Znoszą w milczeniu ciężkie samców pęta,
A mąż, przez Boga wyżej postawiony,
Pan mórz i ładów nieograniczony,
Silny rozumem, nieśmiertelną duszą,
Gdy go stworzenia wszystkie słuchać muszą,
Nad żoną także potęgę ma króla;
Niech ci wyrokiem jego będze wola.
Adryana.  Nie chcesz iść za mąż — losy żon cię trwożą.
Lucyana.  Lękam się smutków, które matkom grożą.
Adryana.  A biorąc męża, czy przyjmiesz obrożę?
Lucyana.  Nim zacznę kochać, w pokorę się włożę.
Adryana.  A gdy za inną pogoni zwierzyną?
Lucyana.  Przy cierpliwości złe czasy przeminą.
Adryana.  Łatwa cierpliwość, której nic nie drażni
I łatwa słodycz, gdzie niema bojaźni.
Gdy biedny szlocha w rozpaczy swej szale,
Nietrudno mówić: ukój próżne żale!
A gdyby na nas smutki się zwaliły,
Może gorętsze łzyby nasze były.
I ty dziś, wolna od wszelkich trosk żony,
Piękne morały prawisz, jak z ambony,

A zagrożona równem przeciwieństwem,
Może cierpliwość zwałabyś szaleństwem.
Lucyana.  Wezmę więc męża, chociażby na próbę.
Lecz otóż Dromio, znalazł pewno zgubę.

(Wchodzi Dromio z Efezu).

Adryana.  Czy pan twój wraca, choć leniwą nogą?
Drom. z Ef.  Nie wiem, czy leniwą ma nogę, ale wiem, że nie leniwe ma ręce, a to moje uszy poświadczą.
Adryana.  Czy z nim mówiłeś? Co robi? Co myśli?
Drom. z Ef.  Wypisał na moich uszach swoje czyny i myśli. Przeklęta ręka! Aż mi się ciemno zrobiło.
Lucyana.  Jakto? Czy się tłómaczył tak ciemno, że nie mogłeś myśli jego zrozumieć?
Drom. z Ef.  O! nie, palnął tak dobitnie, że mi świeczki w oczach stanęły, dopiero później zrobiło mi się ciemno.
Adryana.  Lecz powiedz, proszę, czy wraca do domu? Wielkie jak widzę, pokazuje dla żony względy.
Drom. z Ef.  Pan mój szaleje, jak dyabeł rogaty.
Adryana.  Co mówisz, łotrze, o rogatym dyable?

Drom. z Ef.  Nie chcę powiedzieć, że pan rogi nosi,
Lecz że szaleje, jak dyabeł rogaty.
Kiedy ja mówię, by na obiad spieszył,
On mnie o tysiąc swych pyta czerwieńców.
„Na obiad“, mówię. „Złoto me!“ odrzeknie.
„Pieczeń się pali!“ „Złoto me!“, odrzeknie.
„Czy chcesz pan wrócić?“ „Złoto me!“ odrzeknie,
„Gdzie są czerwieńce, którem dał ci łotrze?“
„Prosię spalone“. „Złoto me!“, odrzeknie.
„Pani ma — “ mówię; „idź z panią do dyabła,
Nie znam twej pani i drwię z twojej pani“.
Lucyana.  Któżto tak mówi?
Drom. z Ef.  To pan mój tak mówi,
„Nie znam“, pan mówi, „żony, domu, pani“.
I tak poselstwo, com niósł na języku,
Na moim grzbiecie przynoszę do domu,
Bo na konkluzyę porządnie mnie zczesał.
Adryana.  Wracaj, a pana przyprowadź do domu.
Drom. z Ef.  Tak, lub do domu nowe przynieś cięgi.

Przez Boga, pani, innego znajdź posła.
Adryana.  Wracaj, nędzniku, lub krzyże ci złamię!
Drom. z Ef.  A pan je potem swą ręką pokropi:
Będę miał z waszej laski Święte Krzyże.
Adryana.  Wracaj co żywo, a przyprowadź pana!
Drom. z Ef.  Jak widzę, pani, piłką dla was będę,
Ty mnie tam ciskasz, on odciśnie tudy:
Przynajmniej w irchę oszyjcie mnie wprzódy.

(Wychodzi).

Lucyana.  Jak gniew ten, siostro, lica twoje szpeci!
Adryana.  Za lada dziewką uśmiech jego leci,
A dla mnie tylko zmarszczenia zostały!
Z biednej mej twarzy wdzięki uleciały —
To gorzki mojej samotności skutek.
Nie mam dowcipu, bo go wygnał smutek,
Bo jego serce, twardsze od kamienia,
Poezyi mojej zabiło natchnienia.
Jeśli go szata wabi malowana,
Mojaż w tem wina, żem biednie ubrana?
Piękność ma więdnie, dowcip mój blednieje;
Smutne to wszystkich zdradzonych żon dzieje.
Na jedno jego spojrzenie miłosne
Wszystko odkwitnie, jak róże na wiosnę.
Gdy on na obcem szczypie trawę błoniu,
Schnę, jak złe chwasty, w domowem ustroniu.
Lucyana.  Sama w zazdrości szukasz twych katuszy.
Adryana.  Niechaj to znosi kobieta bez duszy,
On swoją miłość winne poniósł strony;
Czyżby inaczej uciekał od żony?
Złoty łańcuszek obiecał mi w darze;
Czyż weń i serce swoje okuć każe?
Klejnot, choć z złota twardego ulany,
Znika powoli długo używany.
Tak dobre imię, które cnota darzy,
Gaśnie powoli pod zębem potwarzy.
Gdy piękność moja nie ma dlań uroku,
Utopię resztę w moich łez potoku,

Niech z łzą ostatnią wypłynie i życie.
Lucyana.  Szalona zazdrość w szalonej kobiecie.

SCENA II.
Plac publiczny.
(Wchodzi Antyfolus z Syrakuzy).

Ant. z Syr.  Złoto bezpiecznie schowane w gospodzie.
Skrzętny niewolnik wybiegł znów na miasto,
Ażeby za mną gonić po ulicach.
Wnosząc z wszystkiego, co gospodarz mówił,
Od chwili, jak go z rynku wyprawiłem,
Nie mogłem z Dromiem rozmawiać powtórnie.
Lecz otóż wraca. (Wchodzi Dromio z Syrakuzy).
A co, mości panie,
Czy ci już z głowy figle wywietrzały?
Chcesz nowych cięgów? rozpocznij swe żarty.
Nie znasz gospody? Nie dałem ci złota?
Czy zawsze pani z obiadem mnie czeka?
Czy teraz jeszcze pod Fenixem mieszkam?
Czy oszalałeś, żeś mi tak szaloną
Śmiał dać odpowiedź?
Drom. z S.  Co? Jaką odpowiedź?
Kiedyż ja panu takie prawił duby?
Ant. z Syr.  Tu, na tym rynku, niema pół godziny.
Drom. z S.  Panie, jam ciebie nie widział na oczy
Od chwili, kiedyś z workiem mnie wyprawił.
Ant. z Syr.  Co? Nie mówiłeś, żem ci złota nie dał?
Czyś o obiedzie i pani nie gadał?
Czym ci nie dowiódł, jak mnie to bawiło?
Drom. z S.  Rad, widzę, panie, żeś w dobrym humorze.
Lecz powiedz, proszę, co znaczą te żarty?
Ant. z Syr.  Zaczynasz znowu? znowu ze mnie szydzisz?
A więc z kolei skosztuj moich żartów (bije go).
Drom. z S.  Stój, panie! Widzę, żartujesz naprawdę.
Za jaki handel litkup mi ten dajesz?

Ant. z Syr.  Że czasem z tobą mówię poufale,
W wesołej chwili z twych śmieję się błazeństw,
To już zuchwale bratać się chcesz ze mną
I w moje troski bezczelnie się wtrącać?
Gdy słońce świeci, niech komary brzęczą,
Lecz kiedy chmurno, niech w szpary się kryją.
Nim żarty zaczniesz, patrz na me oblicze,
Słowa twe stosuj do mego humoru,
Lub kij metodę wpędzi ci do pałki.

Drom. z S.  Nazywasz to pałką, panie? Racz tylko twoją pałkę trzymać spokojnie, a metoda sama wejdzie do mojej głowy. Jeśli tak dłużej mają zostać rzeczy, wypadnie mi dla obrony nosić opałkę na głowie, albo będę musiał szukać rozumu w ramionach. Proszę cię tylko, panie, powiedz mi, za co mnie bijesz?
Ant. z Syr.  Czy nie wiesz jeszcze?
Drom. z S.  Nie wiem; wiem tylko, że mnie bijesz.
Ant. z Syr.  Czy mam ci powiedzieć za co?
Drom. z S.  Jeśli łaska; za co i dlaczego, boć, jak powiadają, każde za co, ma swoje dlaczego.
Ant. z Syr.  Więc naprzód za to, żeś śmiał ze mnie szydzić;
Potem dlatego, żeś śmiał żart powtórzyć.
Drom. z S.  Ani pojmuję, dlaczego i za co;
Tak może modnie wierną służbę płacą.
Z tem wszystkiem, dziękuję panu.
Ant. z Syr.  Dziękujesz mi? Za co?
Drom. z S.  Dziękuję panu za to coś, które mi za nic dałeś.
Ant. z Syr.  Poprawię się przy pierwszej sposobności i za coś nic ci nie dam. Ale dosyć tego na teraz; powiedz mi, czy obiad gotowy?
Drom. z S.  Nie, panie, jeszcze pieczeni brak tego, na czem mnie nie zbywa.
Ant. z Syr.  Czego jeszcze brak pieczeni?
Drom. z S.  Dobrego skropienia.
Ant. z Syr.  Będzie więc twarda?
Drom. z S.  To proszę, nie jedz jej, panie.
Ant. z Syr.  Dlaczego?
Drom. z S.  Bo jeżeli będzie twarda, to będzie niestrawna i gotowa zrobić cię cholerycznym i znowu gotówbyś mnie skropić zamiast pieczeni.
Ant. z Syr.  Doskonale. Naucz się żartować w właściwej porze. Jest czas na wszystko.
Drom. z S.  Śmiałbym temu przeczyć, gdyby pan mój nie był tak choleryczny.
Ant. z Syr.  Z jakich powodów?
Drom. z S.  Z powodów tak jasnych, jak jasna łysa czaszka samego tatusia Czasu.
Ant. z Syr.  Słucham.
Drom. z S.  Niema już czasu na odzyskanie włosów dla człowieka, który naturalnie ołysiał.
Ant. z Syr.  A czynie mógłby ich odzyskać przez kaucyę i przysądy?
Drom. z S.  I owszem, składając kaucyę za perukę, a przysądzając sobie stracone włosy innego.
Ant. z Syr.  Dlaczego Czas tak skąpy włosów, choć to wyrost tak pospolity?
Drom. z S.  Bo zostawił to błogosławieństwo nierozumnym bydlętom, a co ludziom we włosach uskąpił, to im w dowcipie przysporzył.
Ant. z Syr.  Niemało jest przecie ludzi mających więcej włosów, niż dowcipu.
Drom. z S.  Nie znajdziesz, panie, między nimi jednego, coby nie miał dosyć dowcipu na ich stracenie.
Ant. z Syr.  Utrzymywałeś jednak, że człowiek włosisty, to prostaczek bez dowcipu.
Drom. z S.  Ale i on nie łysieje bez pociechy.
Ant. z Syr.  A jakaż to jego pociecha?
Drom. z S.  Ma ich aż dwie, panie, a obie równie dobre.
Ant. z Syr.  Powiedz je.
Drom. z S.  Pierwsza, że nie będzie już tracił pieniędzy na trefienie, a druga, że przy obiedzie nie będą mu w zupę wpadały.
Ant. z Syr.  Ale chciałeś mi dowieść, że niema czasu na wszystko.
Drom. z S.  I dowiodłem, dając za przykład, że niema czasu na odzyskanie włosów straconych przez naturalne wyłysienie.
Ant. z Syr.  Dowód nie był dla mnie jasny.
Drom. z S.  Więc na dobitkę utrzymuję, że sam Czas jest łysy, a więc do końca świata będzie miał towarzyszy.
Ant. z Syr.  Wiedziałem, że się na łysej skończy konkluzyi. Lecz cicho! Kto tam znaki nam daje?

(Wchodzą: Adryana i Lucyana).

Adryana.  O, tak jest! Bardzo dobrze, Antyfolu,
Udaj zdziwienie i marszcz chmurne czoło,
Chowaj uśmiechy dla innej kochanki,
Ja bowiem twoją nie jestem już żoną.
Lecz były czasy, w których przysięgałeś,
Że dla twych uszu nie było muzyki,
Dla ócz nie było pięknego widoku,
Dla twojej dłoni miękkiego dotknięcia,
Smacznej potrawy dla twego języka,
Gdym nie mówiła, nie patrzała na cię,
Nie tknęła ręki, nie podała potraw.
O, powiedz, mężu, powiedz mi, dlaczego
Tak się zmieniłeś dla samego siebie?
Dla siebie, mówię, gdyś się dla mnie zmienił,
Co jestem w ciebie na wieki wcielona,
Jestem najlepszą ciała twego cząstką.
Z moich się objęć nie wydzieraj, błagam,
Bo wierzaj, drogi, łatwiejby ci było
W głębiny morskie kroplę wody spuścić,
Potem tę samą kroplę z głębin czerpnąć,
Nic nie ujmując i nic nie przydając,
Niż chcieć beze mnie ze mną się rozdzielić.
Jakby się twoje zakrwawiło serce,
Gdybyś usłyszał, żem wiarę złamała,
Że to dla ciebie poświęcone ciało
Splamił rozpustnik lubieżnem dotknięciem.
Wszak plułbyś na mnie, potrąciłbyś nogą,
Małżonka imię w twarzbyś moją rzucił,
Wszeteczną skórę z czoła mego zdrapał,
Z niewiernej ręki ślubny odciął pierścień
I skruszył gniewnie rozwodu przekleństwem.
Wszak takbyś zrobił? Zrób więc, bo już pora.

Rozpusty plama ciało moje szpeci,
Zbrodnia bezwstydu we krwi mojej płynie;
Bo gdy mąż z żoną jedno tworzy ciało,
Z twych żył trucizna w me przecieka żyły,
Twoja niewiara niewierną mnie robi;
Lecz ty dochowaj przysiężonej wiary,
A wspólny honor zostanie bez skazy.
Ant. z Syr.  Do mnie to mówisz, pani? Ja cię nie znam;
Dwie ledwo godzin, jak jestem w Efezie,
Tak miastu twemu, jak słowom twym obcy.
Próżno cię słucham i drapię się w głowę,
Jestem za głupi, by twą pojąć mowę.
Lucyana.  Fe, bracie! Jaka zaszła w tobie zmiana?
Gdzieś się nauczył z żoną tak obchodzić?
Dromio z jej woli na obiad cię szukał.
Ant. z Syr.  Dromio?
Drom. z S.  Ja?
Adryana.  Tak jest. Mówiłeś z powrotem,
Że cię wychłostał, a chłostając wołał,
Ze swego domu i żony swej nie zna.
Ant. z Syr.  Czy ty masz jaką z tą szlachcianką zmowę?
Powiedz mi cele waszego układu.
Drom. z S.  Ja, panie? W życiu mem jej nie widziałem.
Ant. z Syr.  Kłamiesz, nędzniku! przed chwilą na rynku
To samo słowo w słowo mi mówiłeś.
Drom. z S.  Jak żyję, panie, słów jej nie słyszałem.
Ant. z Syr.  Skądżeby nasze wiedziała nazwiska?
Chyba przez jakie cudowne natchnienie.
Adryana.  I nie masz wstydu z twoim niewolnikiem
Przeciwko własnej sprzysięgać się żonie?
Niech i tak będzie; to los jest mój twardy:
Ale do krzywdy nie przyrzucaj wzgardy.
Rób, co chcesz; wieczniem z tobą połączona:
Jak na wiąz ciska winograd ramiona.
Tak ja mą słabość twoją siłą wspieram,
Przez ciebie żyję i z tobą umieram.
Tylko mnie z tobą występnie rozdziela
Bluszcz przywłaszczyciel; pasożytne ziela

Nie ocinane tulą się do ciebie,
Piją twe soki, żyją o twym chlebie.
Ant. z Syr.  (na str.). Do mnie te słowa stosuje szalone!
To chyba we śnie wziąłem cię za żonę.
Albo śpię teraz, wszystko jest marzenie,
Osiadło oczy i uszy złudzenie.
Póki się sprawa nie wyjaśni cała,
Chętnie przyjmuję, co fortuna dała.
Lucyana.  Leć, Dromio, nakaż zastawić wieczerzę.
Drom. z S.  (na str.). Odpuść nam, Panie! Gdzie moje szkaplerze?
To nie są ludzie; to wróżek dzielnice;
Duchy, upiory, elfy, czarownice;
Jeśli rozkazu nie spełnię co prędzej,
Okrutną śmiercią zginę od tej nędzy.
Lucyana.  Co tam pod nosem szwargoczesz, próżniaku?
Stoisz jak głupi, przeklęty ślimaku.
Drom. z S.  Już ja nie Dromio, już nie ten, co byłem.
Ant. z Syr.  Dusząś się zmienił, jak ja się zmieniłem.
Drom. z S.  Zmieniłem, panie, i duszą i ciałem.
Ant. z Syr.  Masz twoją postać.
Drom. z S.  Nie, małpą zostałem.
Lucyana.  Zostałeś osłem, a nie koczkodanem.
Drom. z S.  O, prawda, pani, i wzdycham za sianem.
Tak, jestem osłem, to rzecz dowiedziona;
Inaczej znałbym ją, jak mnie zna ona.
Adryana.  Nie chcę być dłużej świata pośmiewiskiem,
I nie chcę dłużej próżnych łez wylewać,
Gdy pan i sługa z cierpień moich szydzą.
Idźmy wieczerzać. Dromio, pilnuj bramy.
Pójdź ze mną, mężu, do mojej komnaty,
Z wszystkich dziś grzechów chcę cię wyspowiadać.
Jeśli kto przyjdzie o pana się pytać,
Powiedz, że wyszedł; nie wpuszczaj nikogo.
Pilnuj drzwi dobrze i bij się w potrzebie.
Ant. z Syr.  Jestżem ja w piekłe, na ziemi, czy w niebie?
Czuwam, czy marzę? Sam nie wiem, co robię.
Więcej wie o mnie, niż ja sam o sobie.
Muszę się teraz na wszystko z nią zgodzić,

Na chybił trafił w tej gęstej mgle brodzie.
Drom. z S.  Panie, naprawdęż odźwiernym mam zostać?
Adryana.  A dobrym, jeśli cięgów nie chcesz dostać.
Lucyana.  Czas obiadować; idźmy, Antyfolu! (Wychodzą).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.